Reklama

Mam na imię Malwina i mam dwadzieścia osiem lat. Wyszłam za Pawła pół roku temu – po siedmiu latach związku. Wszyscy mówili, że z nami to „na zawsze”, więc po prostu uznaliśmy, że czas sformalizować to nasze zawsze. Ślub był skromny, ale piękny. Teraz mieszkamy w wynajmowanym mieszkaniu – dwa pokoje z aneksem, cicho, czysto, ale wiadomo – to nie nasze. Codziennie budzę się z myślą, że chciałabym już mieć coś własnego. Kawa w kuchni, której nie trzeba dzielić z sąsiadami zza ściany, cisza bez hałasu z ulicy. Swój dom.

Reklama

Wiedzieliśmy, że kupno mieszkania to ogromne wyzwanie, ale Paweł miał dobrą pracę, ja też dorabiałam na etacie i zleceniach. A najważniejsze – moi rodzice obiecali nam pomoc. Obiecywali ją od dawna, tak po prostu. „Jak będziecie chcieli coś kupić – pomożemy” – to mówił tata. Mama dodawała: „My i tak nie mamy innych wydatków. Dzieciom trzeba pomóc, przecież po to się żyje”.

Padła konkretna kwota – sto tysięcy złotych. Mieliśmy ją uwzględnioną w planach, w budżecie. Nie mieliśmy wątpliwości, że możemy na nich liczyć. Bo przecież byli ze mną przez całe życie – wspierający, troskliwi, zawsze gotowi pomóc. Tak myślałam.

Rodzice sprawili sobie nowy samochód

– Malwina, widziałaś stories twojej mamy? – Paweł wszedł do kuchni z telefonem w ręku. – Nowy samochód? To chyba żart?

– Jaki samochód? – odwróciłam się od zlewu.

– No właśnie... chyba ten obiecany sto tysięcy poszło w nowe cacko. SUV, czarny, skórzane fotele, pełna opcja.

Poczułam, jak ściska mnie w żołądku.

– To niemożliwe – powiedziałam, sięgając po telefon. – Przecież... przecież wszystko ustaliliśmy.

Wybrałam numer mamy. Odebrała szybko, jakby czekała.

– Cześć, córeczko!

– Mamo, czy to prawda? Kupiliście nowy samochód?

– Tak... tak, Malwinko, kupiliśmy. Ale... słuchaj, bo chcieliśmy wam powiedzieć...

– A co z pieniędzmi dla nas? – przerwałam. – Przecież obiecaliście...

– Zmieniliśmy zdanie – wtrąciła cicho. – Musieliśmy zadbać o siebie. Twój tata... on potrzebuje wygody, plecy go bolą, a ja...

– Mamo, czy wy sobie żartujecie?! – głos mi zadrżał. – My podjęliśmy decyzje opierając się na waszej obietnicy!

– Nie krzycz, Malwina – usłyszałam. – To nasza sprawa, nasze pieniądze.

– To po co było obiecywać? Po co mówić, że możemy na was liczyć?

– Czasem życie się zmienia.

Zamknęłam oczy, próbując się nie rozpłakać. Paweł patrzył na mnie w milczeniu, a ja czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg.

– Dziękuję za „wsparcie”, mamo – powiedziałam lodowato i rozłączyłam się.

Czułam się zawiedziona

Nie mogłam przestać o tym myśleć. Te słowa – „musieliśmy zadbać o siebie” – odbijały mi się w głowie jak echo. W końcu wsiadłam w autobus i pojechałam do rodzinnego domu. Bez zapowiedzi. Nie chciałam dawać im czasu na przygotowanie żadnych historyjek. Mama otworzyła drzwi, zaskoczona. W tle, jak zawsze, grało radio.

– Malwina, kochanie, czemu nie zadzwoniłaś?

– Bo chcę porozmawiać poważnie. Teraz. Z wami obojgiem.

Usiadłam w salonie, jak gość. Ojciec siedział przy stole, gazeta rozłożona przed nim, okulary na czubku nosa.

– Tata, mamo... czy naprawdę nie rozumiecie, co zrobiliście?

Ojciec nie odpowiedział. Przekręcił tylko stronę w gazecie, jakby mnie nie słyszał. Mama westchnęła.

– Malwinko, my już nie mamy siły na wszystko. Przez lata tylko dawaliśmy. Ciągle komuś pomagaliśmy. Tobie, twojej siostrze, dziadkom...

– Przepraszam, ale mówimy o stu tysiącach, które sami zaproponowaliście.

– Tak, ale... jesteśmy już w takim wieku, że musimy myśleć o sobie. Tata ma problemy z kręgosłupem, ja też już nie mam dwudziestu lat.

Spojrzałam na ojca.

– I ty nic nie powiesz?

Powoli uniósł wzrok znad gazety.

Nie mamy obowiązku nikogo sponsorować – powiedział bez emocji.

– Czyli wszystko, co mówiliście przez lata... „możecie na nas liczyć”, „zawsze wam pomożemy”... to były tylko puste słowa?

Cisza.

– Dobrze. Przynajmniej teraz wiem, na czym stoję.

Wstałam. Mama wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale nic nie powiedziała. Wyszłam, nie oglądając się za siebie.

Słowa, które ranią najbardziej

Po kilku dniach musiałam wrócić do domu rodziców – zapomniałam ważnych dokumentów potrzebnych do pracy. Byłam pewna, że nikogo nie ma, ale drzwi były uchylone. Usłyszałam ich głosy z salonu.

– No i teraz znowu będzie się obrażać – mówił ojciec.

– Trudno, ile można ciągle się poświęcać? – odpowiedziała matka, stukając filiżanką o spodek. – I tak całe życie myślała, że wszystko jej się należy.

– A ten jej Paweł... od początku mi nie pasował. Wciąż jakiś nadęty. Pewnie teraz ją podkręca przeciwko nam.

Stałam w korytarzu jak wryta. Ich głosy, których kiedyś słuchałam z czułością, teraz brzmiały jak raniące noże.

– Ale sto tysięcy to jednak obiecać, a potem... – westchnął ojciec.

– Daj spokój, lepiej było zainwestować w coś, co nam się przyda. Mamy prawo do trochę lepszego życia. Do komfortu. Zasłużyliśmy.

Weszłam bez pukania.

– Więc to nie chodziło o zmęczenie, tylko o to, że nie chcieliście nam pomóc? Bo uważacie, że jestem roszczeniowa? Że Paweł jest nadęty?

Zamarli. Ojciec wstał gwałtownie, matka zbladła.

– Malwina... to nie tak...

– A jak? Bo ja właśnie usłyszałam, jak jest. I w sumie dobrze. Przynajmniej wiem, że to nie pieniądze są problemem, tylko to, że mnie nie szanujecie.

Odwróciłam się i wyszłam, zanim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć. Serce waliło mi jak młotem, ale czułam... ulgę. Maska spadła. Teraz wiedziałam już wszystko.

Wybrali auto zamiast mnie

Paweł siedział na kanapie z laptopem na kolanach, ale gdy tylko weszłam do mieszkania, odłożył go i spojrzał na mnie uważnie.

– Byłaś u nich?

Nie odpowiedziałam od razu. Usiadłam na podłodze, opierając plecy o sofę. Łzy napłynęły mi do oczu, zanim jeszcze zdążyłam cokolwiek powiedzieć.

– Podsłuchałam ich rozmowę. Myślą, że wszystko mi się należy. Że jestem roszczeniowa. I że... że ciebie nigdy nie akceptowali.

Paweł nie odezwał się od razu. Przysunął się bliżej i objął mnie ramieniem.

– Nie musisz im niczego udowadniać – powiedział cicho. – To ich decyzja. Ich wybór. Ale ty nie jesteś roszczeniowa, Malwina. Po prostu im zaufałaś.

– Czułam się tak cholernie głupio... jakby całe moje życie było oparte na jakimś kłamstwie. Przecież zawsze mówili, że mogę na nich liczyć. A teraz? Jedna decyzja i... wszystko się posypało.

– To nie jedna decyzja. To wiele rzeczy, które się w nich zbierały, a my tego nie widzieliśmy. Może nie chcieliśmy widzieć.

– I co teraz? – spytałam, wtulając się w niego. – Co mam zrobić z tą... pustką?

– Może spróbuj nie robić nic. Po prostu... pozwól sobie być wściekłą. Rozczarowaną. Zawiedzioną. I nie dzwoń do nich. Nie musisz być tą, która zawsze pierwsza wyciąga rękę.

Spojrzałam na niego. Jego spokój dawał mi ukojenie, ale gdzieś w środku kipiała we mnie złość. Rodzice, których kochałam i ufałam im bezgranicznie, po prostu... wybrali samochód zamiast nas.

– Dobrze – powiedziałam. – Nie będę się odzywać. Przynajmniej przez jakiś czas.

Niespodziewany gość

Zadzwoniła do mnie Marta, moja młodsza siostra. Zaczęła mówić szeptem.

– Mogę wpaść? Na chwilę?

– Jasne – odpowiedziałam bez zastanowienia. – Jesteś blisko?

– Pod klatką.

Otworzyłam drzwi. Weszła w pośpiechu, jakby chciała uciec przed czymś, co ją goniło.

– Mama nie wie, że tu jestem – zaczęła od razu. – Ale musiałam. Po tym, co się wydarzyło... po tym, jak wyszłaś... między nimi też się zagotowało. Matka płakała, tata rzucał gazetą o ścianę.

– Cudownie – rzuciłam ironicznie. – Ale może trzeba było pomyśleć wcześniej, zanim zaczęli mnie obgadywać.

– Malwina, ja wiem, że jesteś wściekła. Masz do tego prawo. Ale... ja też długo żyłam w cieniu tej waszej „idealnej relacji”. Ty byłaś tą odpowiedzialną. Tą, która „zawsze da sobie radę”. A ja? Byłam dodatkiem.

Spojrzałam na nią uważnie. Marta zawsze była tą cichą, wiecznie w tle. Niby nie było między nami złej krwi, ale też... nigdy nie byłyśmy naprawdę blisko.

– Wiesz – kontynuowała – mama od lat mówiła, że „na starość muszą zrobić coś dla siebie”. Mówiła to przy mnie. Czasem miałam wrażenie, że wy oboje... nie widzieliście, że ona już dawno zmieniła priorytety.

– I co? Nie mogła mi tego powiedzieć wprost?

Pewnie nie chciała cię rozczarować. Albo... uznała, że skoro i tak wszystko ogarniasz, to wybaczysz. Jak zawsze.

Siedziałyśmy chwilę w ciszy.

– Nie wiem, czy im wybaczę – powiedziałam w końcu. – Ale dzięki, że przyszłaś.

– Może teraz jest czas, żebyśmy to my się do siebie zbliżyły – powiedziała cicho Marta.

Nie odpowiedziałam, ale ścisnęłam jej dłoń.

Malwina, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama