„Rodzice mówili, żebym zostawiła tego starego dziada i poszukała rówieśnika. Nie posłuchałam i słono zapłaciłam za tę miłość”
„Konrad wywoływał we mnie nowe uczucia – byłam szczęśliwa, wolna, przy nim zapominałam o całym świecie, nic się nie liczyło poza naszym uczuciem. Przy nim czułam się bezpiecznie. Czy miał na to wpływ fakt, że był ode mnie starszy o 23 lata? Dla mnie nie miało to znaczenia".
- Żaneta, 28 lat
Mam 28 lat. Mówi się, że nasze pokolenie to dzieci bumerangi. Wychodzą z domu, próbują jakoś radzić sobie na swoim, po czym dostają kopniaka od świata i z podkulonym ogonem wracają do gniazda. Pierwsze pokolenie od pół wieku, które będzie miało gorzej niż ich rodzice.
– Ja wiem jedno, do domu nigdy nie wrócę, choćbym miała spać pod mostem – powiedziałam Konradowi, i rozpłakałam się, a on przytulił mnie w milczeniu.
To było w dniu, kiedy rodzice mnie wydziedziczyli.
– Nie posłuchałaś nas – powiedział tata godzinę wcześniej. – Nie należysz już do rodziny.
Od zawsze byłam bardzo grzecznym i posłusznym dzieckiem. Zastraszonym, jak mówiła moja ciotka Irka, kręcąc z zafrasowaniem głową. Bez kręgosłupa – jak twierdził nieustannie mój młodszy brat.
Zakompleksiona, samotna, nieszczęśliwa – oto cała ja
Z moją rodziną nigdy nie miałam łatwo. Rodzice – choć niekiedy wydawało się, że rzeczywiście mnie kochają, a nie tylko to mówią – zawsze krytykowali każdą moją decyzję. Powtarzali mi, że do niczego się nie nadaję. Że nigdy sobie sama w życiu nie poradzę. Dlatego to oni wybierali mi ubranie, szkoły, dietę. O lekturach i przyjaciołach nie wspominając. W końcu nie byłam w stanie kierować swoim życiem bez ich błogosławieństwa. A kiedy próbowałam się buntować, powtarzali: „Kochamy cię, i nie pozwolimy, byś zrobiła sobie krzywdę. Potrzebujesz obrońców”.
Co ciekawe, mojego młodszego o dwa lata brata, Tadzika, nigdy tak nie traktowali. Był beniaminkiem, ustawiał wszystkich, jak chciał, a wobec mnie zachowywał się niekiedy jak terrorysta. Miałam nawet wrażenie, że rodzice trochę się go bali.
Pochodzę z małego miasteczka, i zawsze marzyłam, że gdy wyjadę na studia do Wrocławia, moje życie się zmieni. Na szczęście ciotka Irena, starsza siostra mamy, uległa moim błaganiom i przekonała rodziców, że zawód grafika komputerowego zapewni mi byt. Zwłaszcza że lubię i umiem rysować.
Dostałam się na studia na dobrej uczelni. Rodzice wynajęli mi kawalerkę i opłacali ją. Ja miałam tylko studiować. I mieć dobre oceny, bo inaczej, oczywiście, odetną mi finanse. O rany, ależ ja byłam szczęśliwa! Wydawało mi się, że teraz będę wolna, będę robić, co zechcę, a chłopaków będę zmieniać jak rękawiczki. I co? Wciąż czułam się jak w więzieniu, jak pod obserwacją Wielkiego Brata, który, choć nieobecny, widzi wszystko, co robię. Zawsze w tyle głowy tkwiły pytania: „Co mama o tym pomyśli, czy tata by się zgodził…?”. W mojej kawalerce był telefon stacjonarny – rodzice codziennie dzwonili o dziewiątej wieczorem, by sprawdzić, czy jestem w domu. Bywało, że dzwonili po raz drugi godzinę czy dwie później… A kiedy mówiłam, że chciałabym wyjść, przypominali mi nieustannie, że mnie utrzymują, płacą za mieszkanie, jedzenie i studia, więc mam robić to, co mi każą. Imprezy nie są dla mnie, bo mam słaby charakter i pewnie zaraz pójdę w cug. To bolało…
– Jezu, Agnieszka – powiedziała Sonia, moja koleżanka ze studiów, gdy tłumaczyłam jej, dlaczego nie mogę iść z nią do pubu. – Masz 20 lat, jesteś dorosła, postaw im się wreszcie!
Nie potrafiłam. Sama myśl o wywołaniu niezadowolenia u rodziców powodowała u mnie atak paniki. Ale jakoś nie potrafiłam tego nikomu wytłumaczyć...
– Nie rozumiesz – mówiłam więc. – Oni płacą za wszystko, martwią się o mnie..
– Są nadzorcami niewolnika – odparła. – Jeśli tego nie widzisz, cóż, twoje życie.
Moje życie toczyło się w Internecie
Wciąż nie miałam przyjaciół, ani chłopaka. Moje życie toczyło się w Internecie. Gry on-line stały się moim sposobem odreagowania problemów i samotności. Moją ukochaną była „World of Warcraft”. Tam nie byłam życiowym nieudacznikiem i zamkniętą w sobie studentką, ale świetnym magiem, który po każdym rajdzie zgarniał pochwały. Wylogowywałam się z uśmiechem na ustach i chęcią do życia. Bez tego nie poradziłabym sobie.
Nie wiem, jak to się stało, ale w pewnym momencie jeden z internetowych znajomych z gry stał się moim najlepszym przyjacielem. Potrafiliśmy gadać, a właściwie pisać ze sobą godzinami. Pewnego dnia Konrad zaproponował, żebyśmy porozmawiali przez Skype’a.
Pierwsza rozmowa była dziwna. Bałam się potwornie. To był pierwszy krok, który miał zmniejszyć między nami dystans. Zamiast obrazkowego avatara i liter na ekranie, prawdziwy głos, a potem prawdziwa twarz. Zaczęło się od minuty niezręcznej ciszy przerywanej tylko trzaskiem jego nieznośnie głośnego krzesła. Nagle oboje wybuchnęliśmy śmiechem, napięcie prysło i rozmowa po prostu popłynęła. Przez następne miesiące rozmawialiśmy codziennie.
No i przyszedł moment, kiedy poczuliśmy niedosyt. Rozmowy na Skypie przestały nam wystarczać. Chcieliśmy zobaczyć się w realu, pójść razem na kawę, potrzymać się za ręce… Konrad nie mieszkał we Wrocławiu, ale pociąg do jego małej miejscowości jechał stąd niecałe dwie godziny. Postanowiłam pojechać. Tak, wiem, że to była bardzo lekkomyślna decyzja, i wiem, że mogło skończyć się tragicznie. Wszyscy znamy te historie. Ale byłam zakochana.I to chyba jest odpowiedź na wszystko, co zdarzyło się potem. Konrad wywoływał we mnie nowe uczucia – byłam szczęśliwa, wolna, przy nim zapominałam o całym świecie, nic się nie liczyło poza naszym uczuciem. Spędziłam u Konrada cudowny weekend. Przeżyłam z nim swój pierwszy raz, choć nalegał, byśmy poczekali przynajmniej do następnej wizyty. Nie chciałam czekać. Przy nim czułam się bezpiecznie. Czy miał na to wpływ fakt, że był ode mnie starszy o 23 lata? Dla mnie nie miało to znaczenia…
Myślałam, że będą cieszyć się moim szczęściem
Gdy wróciłam do domu, byłam w euforii, nie mogłam myśleć o niczym innym, chciałam skakać, tańczyć, śpiewać. Nigdy wcześniej nie czułam się tak szczęśliwa. Padłam na kanapę i wyciągnęłam telefon, wybrałam numer mamy. Nie mogłam się doczekać, aż opowiem jej o wszystkim. Od dwóch lat powtarzała mi, że powinnam znaleźć sobie faceta i zacząć myśleć o rodzinie. W końcu spełniałam jej oczekiwania. Kiedy opowiadałam jej o Konradzie, mama milczała. A gdy skończyłam, zapadła cisza. Mama odezwała się dopiero po chwili.
– Nie ma mowy – usłyszałam jej stanowczy głos. – Odłóż telefon, włącz tego Skype’a i powiedz mu, żeby poszukał sobie baby w swoim wieku, a nie żerował na młodych studentkach – powiedziała.
Zmartwiałam.
– Mamo, on na mnie nie żeruje, jestem zakochana, szczęśliwa, znamy się od miesięcy… Myślałam, że...
Odpowiedział mi sygnał przerwanego połączenia.
Nie mogłam w to uwierzyć. Cała radość ze mnie uleciała. Padłam twarzą na kanapę i zaczęłam płakać. Uspokoiłam się dopiero, gdy wmówiłam sobie, że mama po prostu musi to przetrawić.
Niestety, każdego dnia było tylko gorzej. Dzwoniła codziennie, wypytując, czy już z nim zerwałam, zaczęła śledzić moje konta na serwisach społecznościowych, nie wiedziałam, co mam zrobić. Po raz pierwszy w życiu czułam się z kimś szczęśliwa, ale rodzina znów była niezadowolona. Prosiłam, tłumaczyłam. Bez rezultatu. Słyszałam tylko, że oni wiedzą, co jest dla mnie dobre i nie pozwolą mnie skrzywdzić staremu podrywaczowi.
– Ogarnij się, dziewczyno – mówiła Sonia, moja przyjaciółka. – Nie pozwól im zniszczyć swojego życia. Bo skończysz jako żona jakiegoś dentysty ze swojego miasteczka, nieszczęśliwa, z trójką bachorów. Nie słuchaj ich, że Konrad jest za stary. Jest wspaniały, sama bym go chciała. Kochasz go, on ciebie, to wystarczy.
Nie miałam odwagi powiedzieć im prawdy
Biłam się z myślami. Chciałam być z Konradem, ale mój strach przed niezadowoleniem rodziców był bardzo silny. Został mi jeszcze rok studiów do licencjatu. Byłam od nich zależna… Po za tym myśl, że miałabym ich zawieść, była nie do zniesienia. A z drugiej strony, z Konradem stawałam się innym człowiekiem, i świat już nie wydawał mi się taki wrogi i ponury. Nie, nie mogłam i nie chciałam odejść od ukochanego...
A jednak nie zdecydowałam się otwarcie postawić rodzicom. Postanowiłam uciec w kłamstwo. Powiedziałam im, że zerwałam z Konradem i spotykałam się z nim w tajemnicy. Mój ukochany był bardzo smutny i zawiedziony. Wychowywał się w sierocińcu, nigdy nie znał swoich rodziców, nie miał rodzeństwa. Na myśl o prawie-teściach (jak nazywał moich rodziców) i szwagrze, cały aż promieniał. A teraz? Nie mieliśmy wyjścia, tylko się ukrywać, jak Romeo i Julia...
I tak to wyglądało przez dwa lata. Kiedy jeździłam do Konrada, wymyślałam jakieś powody, które potwierdzały koleżanki. A gdy byłam pewna, że nikt z rodziny nie przyjedzie do mnie na inspekcję, Konrad wpadał do Wrocławia. Pewnego wieczoru, zupełnie niespodziewanie Konrad oświadczył mi się. Byłam wniebowzięta, znów skakałam z radości pod sufit. Przez kolejny tydzień nie robiłam chyba nic poza gapieniem się na swój pierścionek..
Tylko myśli o ślubie gasiły moją radość. Jak miałam bowiem zawiadomić o nim moją rodzinę? Zaręczyłam się z facetem, z którym oficjalnie przecież zerwałam. Konrad nie pospieszał mnie, rozumiał, mówił, że zaręczyny to prawie jak małżeństwo. Ale nie dla mnie. Byłam jedną z tych dziewczyn, które od dziecka wyobrażały sobie własny ślub. Choć ani ja, ani Konrad nie byliśmy bogaci, wiedziałam, że nawet z małym budżetem można urządzić naprawdę bajkowe i niezapomniane przyjęcie. Moje koleżanki ćwierkały mi nad głową: gdzie urządzić ceremonię: może na dworze, nad jeziorem albo w parku? Kiedy: wiosną, latem, albo piękną polską jesienią. I suknia – gdzie kupić piękną i nie zbankrutować, a może stworzyć jakąś autorską kreację? Justyna potrafiła szyć, powiedziała że wystarczy prosta baza, a ona już zrobi ze mnie księżniczkę z filmów Disneya.
Brzmiało cudownie, ale myśl o tym, że na moim ślubie nie będzie mojej rodziny, strasznie mnie dołowała. Moja matka nie będzie siedziała w pierwszym rzędzie, ze łzami w oczach, mój ojciec nie weźmie mnie pod rękę przed ceremonią i nie poprowadzi do mojego ukochanego. Nawet mojego brata nie będzie przy mnie… Żałowałam, bo czasami dobrze nam się układało. Mimo wszystko kochałam i jego, i moich rodziców.
Ale życie musiało iść na przód, więc otarłam łzy i ustaliliśmy termin na październik. Zawsze uwielbiałam ten miesiąc, kojarzył mi się z pięknymi kolorami jesieni. Z duszą na ramieniu zadzwoniłam do domu i powiedziałam o moim kłamstwie, i że proszę o wybaczenie i zapraszam na ślub.
– Nie posłuchałaś nas – powiedział tata. – Nie należysz już do rodziny.
Płakałam całą noc i zasnęłam, zmęczona, w ramionach Konrada. Nadszedł dzień ślubu. Od rana razem z koleżankami byłyśmy w szale niczym z tej komedii o greckim weselu. Fryzury, makijaże, kreacje. Wszystko było gotowe – nad jeziorem koledzy zbudowali łuk weselny i poprzypinali do niego złote liście, poznosiliśmy plastikowe krzesełka i stoliki, marsz weselny leciał z komórki (co było zarazem komiczne, ale również miało swój oryginalny klimat). Byłam nieprzytomna z podekscytowania, Sonia musiała mną wręcz potrząsnąć, żebym wróciła do rzeczywistości. Przypięła mi do koka welon i nagle uśmiechnęła się. W tym uśmiechu było coś dziwnego, a jej oczy nie patrzyły na mnie, tylko gdzieś za mnie...
Kiedyś bronili mnie rodzice, dziś – Konrad!
Odwróciłam się i zobaczyłam swojego ojca. Stał kilka kroków dalej, ubrany w elegancki garnitur. W ręce trzymał mój bukiet ślubny.
– Tato? – szepnęłam.
Podszedł do mnie, wręczył mi bukiet i uścisnął mnie mocno.
– Nic, Aga, żadna różnica zdań nie jest warta tego, by nie było mnie tutaj dzisiaj z tobą. W życiu bym sobie tego nie wybaczył.
Poczułam łzy napływające mi do oczu i zaczęłam się kompletnie rozklejać.
– A mama? – spytałam przez łzy.
– Jest już z resztą gości.
– O Boże... – więcej nie przeszło mi przez gardło, rozbeczałam się jak dziecko.
Później dowiedziałam się, że Konrad pojechał do moich rodziców. Podobno najpierw wyrzucili go z domu, a brat zagroził, że mu nogi połamie. Konrad się jednak nie przestraszył. Powiedział, że ożeni się ze mną, i jeśli nie interesuje ich ślub córki, to całe życie kłamali, że mnie kochają. I że może już dosyć traktowania mnie jak bezwolnej, bezrozumnej istoty. Bo albo uznają, że jestem mądra i mam prawo do własnych decyzji, albo od tego dnia nie będą już mieć córki. I tym razem to nie będzie ich wybór.
Kiedy szłam do ołtarza, prowadzona przez mojego ojca, wyglądałam chyba jak jakaś postać z horroru, bo nie mogłam przestać płakać i tusz do rzęs spływał mi po policzkach strumieniami. Ale to nie miało znaczenia... Moja mama siedziała w pierwszym rzędzie, obok brata, który ostentacyjnie ziewnął, jak przechodziliśmy obok.
Od tamtego szczęśliwego dnia minęło już pięć szczęśliwych lat. Mieszkamy z Konradem we Wrocławiu, a święta spędzamy z moją rodziną. Czasami rodzice próbują traktować mnie, jak kiedyś, ale wtedy Konrad tylko patrzy na nich spokojnie i przypomina:
– Aga jest dorosła.
A oni milkną.