„Rodzice myślą, że dobrze mi się powodzi w Warszawie. Wstyd mi przyznać, jak naprawdę wygląda moje życie”
„Każde moje odwiedziny w rodzinnym domu wyglądały jak występ. Zakładałem marynarkę, której nie nosiłem, pakowałem do torby laptop, żeby wyglądało, jakbym musiał coś pilnie dokończyć. Mama szykowała mój ulubiony sernik, tata pytał o inwestycje, a brat z zazdrością słuchał o pracy w biurze”.

- Redakcja
Od trzech lat wszyscy w mojej rodzinie wierzyli, że spełniam się zawodowo w Warszawie. Zawsze byłem tym, który „się wyrwał”, miał ambicje, studia, potem praca w firmie z dużym logo. Każde święta, każdy telefon kończyły się pytaniami o awanse, zarobki, a ja odpowiadałem, jakby wszystko układało się idealnie. Tak naprawdę wynajmuję pokój w starej kamienicy i pracuję na zmiany w kawiarni, dorabiając wieczorami na zmywaku. Boję się, że jeśli ktoś odkryje prawdę, już nigdy nie spojrzą na mnie tak samo. A teraz zbliżają się święta i nie wiem, co robić.
Nikt nie dociekał szczegółów
Każde moje odwiedziny w rodzinnym domu wyglądały jak występ. Zakładałem marynarkę, której nie nosiłem na co dzień, pakowałem do torby laptop, żeby wyglądało, jakbym musiał „coś pilnie dokończyć”. Mama szykowała mój ulubiony sernik, tata pytał o inwestycje, a brat z zazdrością słuchał, że pracuję „w marketingu”. Nikt nie dociekał szczegółów, wystarczały im ogólniki, którymi rzucałem bez mrugnięcia okiem.
– Klient był zadowolony, więc chyba znowu premia się szykuje – mówiłem z udawaną nonszalancją, gryząc sernik, którego smak przenosił mnie do bezpieczniejszego świata.
W rzeczywistości na moim koncie było wtedy dokładnie 143 złote, a premia to było słowo, które ostatni raz słyszałem na studiach, od kolegi, który faktycznie robił karierę. Ja sprzątałem stoliki, uśmiechałem się do obcych ludzi i kombinowałem, jak przeżyć do końca miesiąca. To nie tak, że tego chciałem. Po prostu nie wyszło. Nie dostałem się na upragniony staż, potem przyszła pandemia, rachunki, wynajem, życie. Nie umiałem im powiedzieć prawdy. Ich duma była moją jedyną nagrodą. Bałem się ją stracić.
Budowałem zamek z piasku
Każdy poranek zaczynałem od kawy, którą sam sobie parzyłem w kawiarni na Żoliborzu, zanim otworzyliśmy lokal. Wchodziłem pierwszy, sprzątałem, rozstawiałem stoliki, włączałem muzykę. Potem przez osiem godzin przyjmowałem zamówienia, uśmiechałem się, udawałem, że wszystko gra. Szefowa mówiła, że mam „dobry kontakt z klientem”, co w praktyce znaczyło, że wiedziałem, kiedy przytaknąć, a kiedy zażartować. Po pracy często brałem dodatkowe zmiany – zmywak w restauracji w centrum. Wracałem po północy, zmęczony, śmierdzący jedzeniem i potem. W tym czasie moi bliscy wierzyli, że pracuję przy kampaniach reklamowych dla znanych marek.
– Jakie teraz produkty promujesz? – pytała mama przez telefon, a ja, stojąc w fartuchu przy ekspresie, wciskałem wymyślone hasła.
– No wiesz, nie mogę mówić o wszystkim, NDA i te sprawy – śmiałem się, bo już dawno opracowałem strategię unikania konkretów.
Zdarzało się, że moi koledzy z pracy wpadali na pomysł, żeby gdzieś razem wyskoczyć, ale zawsze odmawiałem. Wstydziłem się, że nawet na takie wyjście muszę liczyć każdą złotówkę. Unikałem ludzi, którzy mogli zbyt łatwo zobaczyć moje życie takim, jakim naprawdę było. Nawet zdjęcia na socialach wrzucałem tylko z domu rodzinnego albo ze spacerów po ładnych dzielnicach. Wiedziałem, że buduję zamek z piasku, ale to był jedyny zamek, jaki miałem.
Niespodziewane odwiedziny
Wszystko zaczęło się sypać w listopadzie. Mama zadzwoniła z ekscytacją w głosie.
– Synku, postanowiliśmy przyjechać do ciebie na weekend! Tyle razy mówiłeś, że masz piękny widok z okna. Chcemy to wreszcie zobaczyć na własne oczy!
Poczułem, jak ściska mi się gardło. Przez chwilę nie potrafiłem odpowiedzieć, a potem wykrztusiłem coś o tym, że „akurat może być służbowy wyjazd”. Mama jednak nie odpuszczała.
– Już kupiliśmy bilety! I nie martw się, nie musimy spać u ciebie. Weźmiemy hotel. Chcemy tylko spędzić trochę czasu razem i zobaczyć, jak żyjesz.
„Zobaczyć, jak żyję” – te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne dni. Zacząłem panikować. Mój pokój był ciemny, zimny i ledwo się w nim mieściłem. Współlokatorzy, których znałem tylko z imion, nie byli zbyt rozmowni, a łazienka przypominała dworcowy przybytek. Jak miałem im to pokazać? Jak wyjaśnić, że wszystko, co im mówiłem przez trzy lata, to była fikcja? Rozważałem wynajęcie apartamentu na dwa dni, by chociaż na chwilę stworzyć tę iluzję. Przeliczyłem jednak oszczędności. Nie starczyłoby mi nawet na kaucję. W pracy byłem rozkojarzony, wylałem kawę na klienta, potem wywróciłem tackę z ciastkami. Szefowa zapytała, co się dzieje. Uśmiechnąłem się krzywo i rzuciłem:
– Rodzice mnie odwiedzają. Chyba czas się przyznać, że nie jestem tym, za kogo mnie mają.
Tylko że ja wcale nie byłem gotowy się przyznać.
Jak scenografia do spektaklu
Przez kolejne dni gorączkowo szukałem rozwiązania. Przeszukiwałem ogłoszenia o krótkoterminowym wynajmie, liczyłem każdą złotówkę, dzwoniłem nawet do znajomych z uczelni, z którymi nie miałem kontaktu od lat. Nikt nie miał wolnego mieszkania, a ceny mnie przerażały. Nocami nie mogłem spać, przewracając się z boku na bok, rozważając ucieczkę do innego miasta, wymyślenie choroby, cokolwiek. Czułem, jak ściany mi się zamykają. W końcu wpadłem na pomysł. Poprosiłem koleżankę z pracy, Alę, z którą czasem rozmawialiśmy na przerwie. Była jedną z niewielu osób, które znały prawdę.
– Chciałbym, żeby moi rodzice myśleli, że tu mieszkam. Możemy udawać, że to moje mieszkanie przez jeden dzień? Oczywiście zapłacę.
Ala spojrzała na mnie długo, po czym pokręciła głową.
– Nie zapłacisz nic. Powiedz mi tylko, kiedy mam być „twoją współlokatorką z branży reklamowej”.
Zgodziła się. Umówiliśmy się, że przyjadą do niej, a ja wszystko przygotuję. Na dwa dni przeniosła się do chłopaka, a ja miałem do dyspozycji jej całkiem nowoczesne, urządzone mieszkanie w centrum. Powiesiłem swoje ubrania w szafie, ułożyłem książki na stoliku, nawet ustawiłem laptopa na biurku. Jak scenografia do spektaklu. W piątek rano czekałem na rodziców na dworcu. Gdy ich zobaczyłem, poczułem skurcz żołądka. Uśmiechali się, nieświadomi, że zaraz wprowadzą się do świata, który zbudowałem z kłamstw. Nie byłem już pewien, czy jestem jeszcze sobą, czy tylko rolą, którą odgrywam.
Czułem się jak jakiś złodziej
Rodzice byli zachwyceni. Mama kręciła się po mieszkaniu Ali, podziwiając jej gust, który przypisywała mnie. Tata zapytał, ile płacę za wynajem i jak udało mi się zdobyć tak świetną lokalizację. Odpowiadałem półprawdami, starannie unikając konkretów. Pokazałem im okolicę, jedliśmy razem obiady w miejscach, które znałem raczej z opowiadań – udając, że to moje ulubione miejsca na „biznesowe lunche”.
– Widać, że ci się tu dobrze powodzi – powiedział tata z dumą w głosie, a ja poczułem, jak coś mnie ściska w środku. Zasługiwałem na ich dumę, ale nie w ten sposób.
Ala pojawiła się w sobotę po południu, udając, że właśnie wróciła z weekendowego wyjazdu. Odegrała swoją rolę perfekcyjnie – mówiła o pracy, wspólnych projektach, planach zawodowych. Moja mama była nią zachwycona.
– W końcu ktoś, kto cię rozumie i wspiera – powiedziała, patrząc na mnie z błyskiem w oku.
Wieczorem, kiedy rodzice już spali w hotelu, usiadłem sam w salonie. Wpatrywałem się w półkę z książkami, które do mnie nie należały, i zdjęcia Ali z przyjaciółmi. Czułem się jak złodziej. Ukradłem ich zaufanie, wiarę w mój sukces, całą tę bajkę, którą im przez lata sprzedawałem. Następnego dnia, gdy odjeżdżali, mama przytuliła mnie mocno.
– Jesteśmy z ciebie tacy dumni. Naprawdę. Jesteś przykładem, że ciężką pracą można wszystko osiągnąć.
Skinąłem głową. Chciałem coś powiedzieć, przyznać się, powiedzieć: „Mamo, to wszystko nieprawda”, ale nie potrafiłem. Milczałem. I po raz pierwszy czułem się naprawdę samotny.
Może kiedyś jeszcze się odważę
Po ich wyjeździe wróciłem do swojego pokoju. Stał się jeszcze mniejszy, bardziej obcy. Ściany jakby się zbliżyły, a materac wydawał się twardszy niż zwykle. Rozpakowałem torbę w milczeniu, chowając ubrania, które przez chwilę udawały, że należą do kogoś lepszego ode mnie. W kawiarni znowu wszystko było po staremu. Szefowa nie komentowała mojej nieobecności, Ala posłała mi krótkie „uśmiechnij się” i wróciła do parzenia kawy. Klienci przychodzili i odchodzili, a ja próbowałem odnaleźć siebie w tym, co zostało po weekendzie.
Wieczorami włączałem wiadomości z branży reklamowej, żeby nie wypaść z roli. Wiedziałem, że przyjdzie kolejny telefon, kolejne święta, kolejna opowieść o sukcesie, którego nie ma. Tylko że teraz... to już mnie męczyło. Nie wiedziałem, jak powiedzieć prawdę. Że nie pracuję w biurze, że nie mam kariery, że czasem nie wiem, co zjeść na kolację. Że boję się porażki tak bardzo, że wolę oszukiwać wszystkich, byle tylko poczuć się kimś. Chociaż przez chwilę. Może kiedyś się odważę. Może znajdę w sobie siłę, żeby spojrzeć im w oczy i powiedzieć: „Nie jestem tym, za kogo mnie uważacie, ale chcę być kimś, na kogo będę mógł spojrzeć w lustro bez wstydu”. Na razie milczę. I każdego dnia próbuję odnaleźć siebie wśród tego, co zbudowałem z lęku.
Damian, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż 6. grudnia w tajemnicy poszedł w odwiedziny do sąsiadki. Dał jej coś więcej niż mały prezencik na mikołajki”
- „Siostra wyrzuciła moje ubrania na śmietnik, a matka jej przyklasnęła. Nie miałam już domu, bo nikt mnie tam nie chciał”
- „Kalendarz adwentowy od teściowej roztopił moje serce. Ukryła w okienku drobiazg, który zapamiętam na całe życie”