„Rodzice myślą, że studiuję w Warszawie, a ja tyram w barze za najniższą krajową. Wstyd mi, że moje życie to kłamstwo”
„Codziennie rano zakładam maskę. I każdego wieczoru zmywam ją pod zimną wodą w łazience z cieknącym kranem. Patrzę na swoje odbicie i nie wiem, kim jestem. Najbardziej boję się tego, że mama się dowie”.

- Redakcja
Mam dwadzieścia lat i wynajmuję pół pokoju w starej kamienicy na Pradze. Za dziewięćset złotych miesięcznie dzielę tę przestrzeń z dziewczyną, której prawie w ogóle nie znam. Mijały już trzy miesiące od kiedy po raz ostatni wymieniłyśmy coś więcej niż „hej”. W mojej szufladzie leży legitymacja studencka. Kupiłam ją od chłopaka z Internetu, który twierdził, że zna kogoś na uczelni, co załatwi wszystko. Nigdy nie byłam na żadnym wykładzie. Nie mam indeksu, nie mam zajęć, mam za to fartuch z logo kawiarni i znajomość wszystkich możliwych rodzajów kawy.
Codziennie o 7 rano zakładam ten fartuch i parzę kawy ludziom, którzy naprawdę studiują, pracują w redakcjach i mają plany na przyszłość. Patrzę na nich z dołu – dosłownie – bo lada w naszej kawiarni jest niżej niż trzeba. Uśmiecham się, kiedy widzę znajome twarze. Jeden redaktor zawsze zamawia flat white z migdałowym mlekiem i mówi „dzień dobry” takim głosem, jakby to była recenzja książki.
Jem pasztet z dyskontu, bo najtańszy i starcza na kilka dni. Znam wszystkie godziny, kiedy wyprzedają pieczywo. To moja mała wygrana. Najgorzej jest, kiedy dzwoni mama.
Bo mama myśli, że studiuję dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Że spełniam swoje marzenia. Że siedzę na wykładach i notuję mądre rzeczy, które potem przemienią się w reportaże. Że zbuduję sobie życie, jakiego ona nigdy nie miała. A ja udaję.
Rodzice nic nie wiedzą
Codziennie rano zakładam maskę. I każdego wieczoru zmywam ją pod zimną wodą w łazience z cieknącym kranem. Patrzę na swoje odbicie i nie wiem, kim jestem. Najbardziej boję się tego, że mama się dowie. Albo że się nie dowie nigdy, i będzie żyła dalej, wierząc w tę bajkę.
Telefon zadzwonił o osiemnastej siedem. Mama zawsze dzwoniła o tej porze, jakby miała ustawiony zegar w sercu. Byłam wtedy w kuchni kawiarni, czyściłam dyszę od mleka i marzyłam o tym, żeby nikt już nie przyszedł. Zostawiłam wszystko i poszłam do małego pomieszczenia socjalnego. Usiadłam na skrzypiącym krześle, wzięłam głęboki oddech i odebrałam.
– Cześć, mamusiu – powiedziałam cicho, starając się, żeby głos brzmiał radośnie.
– Aniu! Właśnie o tobie myślałam. Jak tam? Jak minął dzień?
Zacisnęłam powieki. Musiałam wymyślić coś szybko. Coś, co brzmiałoby jak prawda. Albo przynajmniej jak życie studenckie.
– Ciężko… miałam dwa wykłady, potem ćwiczenia z analizy mediów. Prowadzi je taka młoda doktor, trochę chaotyczna, ale mówi ciekawie.
– No widzisz, kochanie, mówiłam, że ci się spodoba! I jak tam, poznałaś już kogoś fajnego z grupy?
Okłamywałam ich
– Mam jedną koleżankę, Karolinę. Siedzimy razem na zajęciach. Lubi kawę z mlekiem kokosowym – powiedziałam bez zastanowienia, patrząc na pusty kubek po latte, który chwilę wcześniej sprzątnęłam z sali.
– O, to tak jak ty. A egzaminy? Coś już zapowiadali?
– Jeszcze nie, ale zbliża się kolokwium z teorii komunikacji… chyba w przyszłym tygodniu – skłamałam gładko, jakbym naprawdę miała na biurku notatki i terminy do nauki.
Po drugiej stronie usłyszałam westchnienie ulgi, a potem ten znajomy ton.
– Wiedziałam, że sobie poradzisz. Nie chcemy ci przeszkadzać. Trzymaj się ciepło, ucz się, a my tu na ciebie czekamy. Tylko nie pracuj za dużo, pamiętaj, studia są najważniejsze – zakończyła.
– Wiem, mamo. Kocham cię – wyszeptałam.
– Ja ciebie też, Aniu. Pa.
Wróciłam do baru. Umyłam ręce i znowu parzyłam kawę. Klientka zamówiła cappuccino z mlekiem kokosowym i przez chwilę miałam ochotę zapytać ją, czy zna Karolinę. Tę wymyśloną Karolinę. Może istniała naprawdę i gdzieś tam rzeczywiście siedziała na wykładach. Może miała prawdziwą matkę, której nie musiała kłamać.
Byłam zmęczona
Tego wieczoru, jak co dzień, siedziałam na swoim materacu i przeglądałam Instagram. Niby dla rozrywki, niby żeby się oderwać, ale każde zdjęcie wbijało mi się pod skórę. Dziewczyny z liceum – te, które kiedyś ze mną pisały klasówki z polskiego – teraz wrzucały zdjęcia z kampusów, wyjazdów integracyjnych, imprez. Śmiały się z kieliszkami w dłoniach, z notatkami, z nowymi kolegami.
Poczułam się, jakby ktoś zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Siedziałam w pokoju, w którym zimno wciskało się przez nieszczelne okno, i marzyłam o tym, że jestem gdzie indziej. Że naprawdę się udało. Że może tamten świat też mógłby być mój, gdyby coś poszło inaczej.
Ale poszło, jak poszło. Zazdrość gryzła mnie po cichu. I nikt nie wiedział, że te zdjęcia, które przeglądam, robią większe szkody niż cała reszta mojego życia.
Wróciłam do mieszkania późno, jak zwykle po zamknięciu. Z kuchni dochodził dźwięk gotującej się wody – współlokatorka robiła sobie makaron z pesto. Przeszłam do swojej połowy pokoju, zdjęłam fartuch, kurtkę i usiadłam na łóżku.
– Wszystko okej? – zapytała współlokatorka, siadając naprzeciwko.
Pokręciłam głową.
– Nie studiuję, wiesz? Miałam się dostać, ale… nie wyszło.
Chciałam zacząć od nowa
Spojrzała na mnie, zaskoczona. Nie powiedziała nic przez chwilę. Potem tylko sięgnęła do szafki, wyciągnęła czekoladę i położyła ją między nami.
– To teraz przynajmniej nie musisz udawać przede mną – powiedziała.
Wzięłam kawałek. I pierwszy raz od dawna poczułam, że może nie jestem sama.
Obudziłam się wcześnie, zanim słońce zdążyło się przebić przez szarą zasłonę. Przez chwilę leżałam nieruchomo, wsłuchując się w ciszę. To był dzień, w którym postanowiłam coś zmienić.
Zaparzyłam kawę, usiadłam z kubkiem na parapecie i patrzyłam na ulicę. Samochody jechały wolno, ludzie spieszyli się do pracy. Miałam telefon w dłoni, gotowa zadzwonić. Mama pewnie jeszcze była w domu, pewnie miała chwilę, żeby porozmawiać. Mogłam jej powiedzieć wszystko. Ale kiedy przyłożyłam palec do zielonego przycisku, odsunęłam go.
Potem włączyłam komputer. Weszłam na stronę uczelni. Znalazłam informacje o zajęciach przygotowawczych. Kliknęłam „zapisz się”. Zapisałam się na kurs, na próbę, na coś, co może mnie przybliżyć do tego, co kiedyś chciałam robić naprawdę.
Wiedziałam, że nie naprawię wszystkiego od razu. Ale zrobiłam pierwszy krok. Dla siebie, nie dla mamy. Dla tej wersji mnie, której jeszcze nie znałam.
Anna, 20 lat
Czytaj także:
- „Na pierwszą komunię córki nadciągnęła rodzinna burza. Chrzestna dała mi do wiwatu, ale to mąż najbardziej mnie zranił”
- „Po rozwodzie mieszkałam razem z eks i jego nową dziewczyną. Nie mogłam się powstrzymać, by nie namieszać im w życiu”
- „Głupi żart ciotki w Dzień Dziecka zniszczył mojej córce życie. Nie wiem, jak w tym wieku można być tak bezmyślnym”