„Rodzice nie dali mi dorosnąć i nie odcięli w porę pępowiny. Musiałam stracić męża i dziecko, żeby to zrozumieć”
„Miłość miewa różne oblicza... Może być mądra, odpowiedzialna, a może też wyrządzić krzywdę. Dziś wiem, że uczucie, jakim obdarzyli mnie rodzice, nie prowadziło do niczego dobrego. A miłość mojego męża mnie ocaliła”.
- Paulina, 32 lata
Kiedy człowiek dojrzewa? Kiedy wreszcie staje się naprawdę sobą? I w którym momencie możemy powiedzieć, że już nadszedł koniec naszych poszukiwań siebie? Myślę, że każdy ma własną odpowiedź na te pytania. Własną drogę do siebie. Moja była jak róża. Najpierw otulały mnie miękkie płatki, potem poznałam, jak boli ukłucie kolców, by na końcu zrozumieć, w czym naprawdę tkwi moc kwiatu.
Miałam cudowne dzieciństwo – a przynajmniej tak kiedyś sądziłam, bo teraz trochę inaczej na nie patrzę. Byłam jedynaczką, a zamożni rodzice spełniali każdą moją zachciankę. Fajnie… tylko że nie nauczyli mnie, że życie rzadko kiedy będzie mnie tak rozpieszczać jak oni. Nauczyli za to, że mam prawo oczekiwać, żeby było wieczną bajką – pełną przyjemności, zabawnych przyjaciół i podniecających wydarzeń. I że zawsze będę mieć najlepsze rzeczy, najnowsze gadżety, a w szkole najlepsze oceny. Nic więc dziwnego, że uważałam się za najpiękniejszą, najfajniejszą i najmądrzejszą dziewczynę na świecie.
W ten sposób dostawałam piątki w szkole
Klasyczny stereotyp – powiecie. Rozpieszczona pannica, której przewróciło się w głowie. A jednak nie całkiem. Owszem, z powodu urody i braku polotu sprawiałam wrażenie pustej blondynki zajętej ciuchami, paznokciami, chłopakami i plotkami. Jednak w rzeczywistości chciałam być mądra, więc uczyłam się jak opętana, zakuwając godzinami do lekcji. Efekt?
– Krysiu – słyszałam od pana od matematyki – wiesz, że nie jesteś orłem, ale twoje samozaparcie upewnia mnie, że jeszcze będą z ciebie ludzie.
– Krysiu – mówiła pani od języka polskiego. – Fakt, temat wypracowania był trudny, jest kilka błędów logicznych. Jednak w sumie przewodnia myśl wypracowania jest na tyle interesująco pogłębiona, że zasługuje to na uznanie…
I w ten sposób dostawałam piątki. Ale nie za wiedzę, bo ta jakoś nie chciała wchodzić mi do głowy. Nie wszystko da się kupić. Nie inteligencję. Ale z pewnością da się kupić oceny. Rodzice bowiem ochoczo podtrzymywali mit najwspanialszej córki na świecie, płacąc za to kopertami wsuwanymi do szuflad nauczycieli. Od podstawówki do matury.
Czasami dzieciaki wytykały mi, że dobre oceny mam dzięki rodzicom.
– Twoja matka nie wychodzi z gabinetu dyrektorki – usłyszałam pewnego dnia po tym, jak pokłóciłam się z jedną z klasowych koleżanek.
– Co w tym dziwnego, jest przewodniczącą szkolnej rady rodziców – odparłam.
– Jasne – prychnęła koleżanka. – Daje w łapę, żebyś dostawała piątki. Ja napisałam klasówkę lepiej niż ty i mam tróję.
Nie chciałam w to wierzyć. Przecież uczyłam się tak dużo… Nie docierało do mnie, że jedni mogą zakuwać jak wariaci, a i tak będą mniej potrafili niż ci, którzy są po prostu inteligentni. Pojęłam to dokładnie na studiach prawniczych. Tu z piątek zeszłam na słabe trójki, gdyż rodzice nie mieli już tych co dawniej możliwości. Jakoś jednak skończyłam studia. Może dlatego, że podstawą nauki na tym wydziale jest zakuwanie. A w tym akurat byłam wręcz mistrzynią. Nie bardzo wiedziałam co i dlaczego, ale wyrwana w środku nocy potrafiłam wyrecytować z pamięci odpowiedni paragraf, jego ustęp lub stosowny komentarz Sądu Najwyższego.
To był szok! Dlaczego spotkało to właśnie mnie?
Na studiach poznałam Kazika. Oboje pochodziliśmy z małych śląskich miasteczek. To nas do siebie zbliżyło. Na ostatnim roku zaszłam w ciążę. Miesiąc przed narodzinami Justynki obroniłam pracę magisterską. Myślę, że nie powinni mi dać zaliczenia, ale chyba promotor obawiał się, że z nerwów urodzę im w sali.
Do tamtej właśnie chwili wierzyłam, że los mi sprzyja. Że życie wciąż będzie miało zapach płatków róż. Bardzo się rozczarowałam... W dniu, kiedy wyszłam ze szpitala z córeczką, dowiedziałam się, że moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Szok. Tak głęboki, jak tylko może być w przypadku kogoś, kto w ogóle nie brał pod uwagę tego rodzaju wydarzeń. Przecież mnie coś takiego nie miało prawa spotkać! Jestem ulubienicą świata! Moje życie to bajka!
Przez pół roku nie mogłam się pozbierać. Teściowie wraz z Kazikiem zajęli się małą. Ja przez pewien czas w ogóle nikogo nie chciałam widzieć. Zamknęłam się w pokoju, zasłoniłam firanki i miałam ochotę zniknąć. Ale w końcu przyszło otrzeźwienie, a to dzięki miejscowemu proboszczowi, który był przyjacielem rodziny męża. To on uświadomił mi, że mam dla kogo żyć. Powoli, dzień za dniem, zaczęłam wracać do życia, do świata, do rodziny.
Mój mąż okazał się prawdziwym przyjacielem. Wiedział, że cierpię i bez słowa wziął na siebie wszystkie obowiązki. Moja wspaniała teściowa wsparła go w trudach, które z pewnością przerastały każdego mężczyznę. Ale w końcu wyszliśmy na prostą. Łączyła nas miłość i to ona była siłą napędową, która pozwoliła przetrwać ciężki okres, już na początku naszego wspólnego życia.
Łatwiej było kupować prezenty, niż codzienną pracą okazywać miłość
Kiedy doszłam do siebie, okazało się, że czas załatwić sprawy spadkowe. Jak już wspomniałam moi rodzice byli majętnymi ludźmi. Co jednak składało się na ów majątek, nie miałam zielonego pojęcia. W domu zawsze były pieniądze. Rodzice nigdy nie rozmawiali przy mnie o sprawach finansowych. Żyłam sobie pod kloszem i było mi z tym wygodnie. Pojechałam z mężem do notariusza na otwarcie testamentu. Wówczas dowiedziałam się, że odziedziczyłam po rodzicach 30 hektarów nieużytków.
– Nieużytków – spojrzałam zaskoczona na prawnika i zadałam sobie w duchu pytanie, czy moi rodzice byli zdrowi na umyśle, gdy skupowali pola, na których były albo nielegalne wysypiska śmieci, albo też rósł na nich jedynie oset.
– Pani rodzice dobrze wiedzieli, co robią – uspokoił mnie notariusz. – Wszystkie wykupione działki znajdują się na obrzeżach oddalonego od nas o 50 km Wrocławia. Przez 10 lat rozbudowa szła w stronę południową. Od dwóch lat miasto rośnie na północ, gdzie znajdują się owe nieużytki. Dziesięć lat temu były warte kilkadziesiąt złotych za metr. Teraz ich wartość przekracza kilkaset złotych za metr.
Stałam się bogata! Deweloperzy, którzy chcieli budować na mojej ziemi domy, ustawiali się w kolejce. Licytowali się, a ja spijałam śmietankę. Znów nie musiałam się o nic martwić. Samochód dla teścia? Proszę bardzo. Nowy dom? Czemu nie. Wakacje za granicą? Jak najbardziej... Nie zauważyłam, że im więcej gotówki wpływało na moje konto, tym bardziej moi najbliżsi oddalali się ode mnie. Bo pieniądze stały się dla mnie synonimem uczucia. Łatwiej było im kupować prezenty, niż codzienną pracą okazywać miłość. Moja córeczka miała pokój pełen zabawek i dwie opiekunki, które się nią zajmowały, a ja widywałam ją w przerwach między fryzjerem, masażem, a wyprawą na zakupy.
Aż przyszedł dzień, gdy wróciłam do domu i nie zastałam w nim męża ani córeczki. Zadzwoniłam do teściów. Spytałam, dlaczego Kazik odszedł.
– Przecież ty zapomniałaś, że masz męża i dziecko – usłyszałam spokojny głos teściowej. – Zamiast uczucia chciałaś im tylko dawać pieniądze. Czas dorosnąć.
Rzuciłam z wściekłością słuchawką. Ale po kilku dniach siedzenia samotnie w pustym mieszkaniu wreszcie dotarło do mnie, że teściowa miała rację. Czas najwyższy, żebym dorosła. Nie dość, że straciłam rodzinę, to nie miałam już także pieniędzy. Moi rodzice skupowali ziemię przez 20 lat. Ja sprzedałam i przepuściłam wszystko w ciągu dwóch. Teraz nikt już nie stał w kolejce do drzwi z ofertą kupna.
Dopiero teraz zrozumiałam, co to jest odpowiedzialność
Tęskniłam za mężem i córką. W końcu odważyłam się zadzwonić do Kazika.
– Po co nam zawracasz głowę? – powiedział. – Znowu chcesz nam coś kupić? Dzięki, nie trzeba, mamy wszystko, czego potrzebujemy. Siebie.
Rozpłakałam się. Miałam 32 lata. Ale dopiero teraz zrozumiałam, co to jest odpowiedzialność. I że istnieje coś takiego, jak konsekwencje naszych wyborów...
– Pomóż mi dorosnąć – poprosiłam męża. – Nikt mnie tego nie nauczył. Daj mi jeszcze jedną szansę. Kocham cię. I Justysię.
Na szczęście i mąż mnie jeszcze kochał. Zaczęliśmy wszystko od nowa. Przeszłość, a zwłaszcza ostatnie lata traktuję jak zły sen rozkapryszonej panienki, której nikt nigdy nie powiedział, że życie nie jest niekończącą się zabawą. Czasami idąc przed siebie, człowiek potyka się i upada. Ważne jest jednak, by umieć się podnieść i wyciągnąć z tego naukę na przyszłość. Gdyby Stefan powiedział mi o swoich podejrzeniach, obawach, wszystko miałoby szansę potoczyć się inaczej. A tak? Zbyt późno poznałam prawdę, zbyt późno...