Reklama

Odkąd pamiętam, słyszałam od rodziców, że jak przyjdzie odpowiedni moment, to dostanę wsparcie na start – na własne mieszkanie, życie, dorosłość. Nie naciskałam. Pracowałam, oszczędzałam, rezygnowałam z wielu rzeczy, ale gdzieś w głowie zawsze miałam ich słowa: „Nie martw się, jak znajdziesz coś swojego, pomożemy”.

Reklama

W końcu znalazłam małe, ale urokliwe mieszkanie. Wzięłam wolne w pracy, chodziłam po bankach, zbierałam dokumenty, szykowałam się do podpisania umowy przedwstępnej. Wszystko układało się idealnie. Do czasu. Zadzwoniła mama.

– Kochanie, musimy pogadać…

Już po tonie wiedziałam, że coś jest nie tak.

Czułam, że coś się nie zgadza

– No więc... trochę się skomplikowało.

– Co się skomplikowało? – spytałam, czując, jak w brzuchu zaciska mi się supeł.

– No, z tą naszą pomocą. Nie damy rady teraz się zaangażować finansowo...

Zamilkłam. Czekałam, aż mama powie coś więcej, wyjaśni, poda choćby powód. W słuchawce była cisza. Po chwili dodała tylko:

– Naprawdę chcielibyśmy ci pomóc, ale po prostu… nie możemy.

Rozłączyłam się bez słowa. Usiadłam na łóżku. Wpatrywałam się w ścianę, czując, że coś się nie zgadza. Przecież to była ich obietnica. Od lat mówili, że mogę na nich liczyć. Zawsze byłam „ta odpowiedzialna”. Ta, która nie prosi, tylko działa. Dlaczego, teraz kiedy pierwszy raz naprawdę potrzebowałam ich wsparcia, odwrócili się plecami? Kilka dni później przypadkiem spotkałam ciocię Marylę.

– A, no tak, twoi rodzice to teraz wszystko Sandrze dali, nie? – rzuciła, zupełnie mimochodem, jakby mówiła o pogodzie.

– Co? – spojrzałam na nią osłupiała.

– No, że zapłacili za mieszkanie. To, co Sandra kupiła z Jankiem. Nie wiedziałaś?

Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Wszystko. Pełną kwotę. Całe to „nie możemy”. Już wiedziałam, dlaczego nie mogli. Bo już pomogli. Tylko nie mnie. Rozżalenie zamieniło się w coś ostrzejszego – w złość. Dlaczego? Czemu ona? Dlaczego mnie nikt nawet nie uprzedził?

Odwróciłam się i wyszłam

Weszłam do mieszkania rodziców bez pukania. Matka siedziała przy stole jak gdyby nigdy nic.

– Chyba zapomniałaś mi o czymś powiedzieć – powiedziałam ostro.

– Co się dzieje? – zapytała, udając niewinność.

Nie udawaj, że nie wiesz. Dowiedziałam się od cioci. Kupiliście Sandrze mieszkanie.

Zamarła. Odłożyła filiżankę i spuściła wzrok.

Ona była w trudnej sytuacji… Janek stracił pracę, a kredyt mieli już zatwierdzony…

– A ja? Nie jestem w trudnej sytuacji? Znalazłam mieszkanie. Liczyłam na was.

– Ty sobie poradzisz… – zaczęła niepewnie. – Zawsze dawałaś sobie radę. Jesteś silna. Rozsądna.

To za karę? Że byłam rozsądna? Że się nie prosiłam, nie płakałam?

Wstała. Podeszła do mnie, próbowała złapać za rękę, ale się cofnęłam.

– Kochanie, myśleliśmy, że… że Sandra bardziej potrzebuje. Jest młodsza, mniej stabilna. Ty jesteś taka… samodzielna.

– A może po prostu ją bardziej kochacie? – wycedziłam przez zęby.

Zamilkła. W jej oczach zobaczyłam coś między wstydem a żalem. Ale żadnego „przepraszam”. Odwróciłam się i wyszłam. Poczułam, że coś we mnie pękło – jakby nagle przestałam być ich córką, a stałam się tylko kimś, kto „sobie poradzi”.

Musiałam to zrobić

– Chcę porozmawiać z wami wszystkimi – powiedziałam stanowczo do słuchawki. – Dzisiaj wieczorem. Wpadnę do was. Ma być ojciec. I Sandra.

W salonie siedzieli już w komplecie. Ojciec w kącie, nerwowo bawił się długopisem. Sandra patrzyła w telefon. Matka poprawiała serwetkę na stole. Nikt nie odezwał się pierwszy.

– Powiedzcie mi, kiedy zdecydowaliście, że nie jestem już częścią tej rodziny? – zaczęłam. – Bo chyba coś przegapiłam.

– Karolinko… – ojciec spróbował coś powiedzieć, ale uciszyłam go gestem.

– Mieliście mi pomóc. Obiecaliście to lata temu. A teraz? Nic. Sandra dostaje wszystko, a ja mam sobie „poradzić”?

– Przestań dramatyzować – wtrąciła Sandra z westchnieniem. – To tylko pieniądze.

– Tylko pieniądze? Czekałam na to całe moje dorosłe życie. Latami oszczędzałam. A wy? Oddaliście wszystko komuś, kto nie ma pojęcia o odpowiedzialności.

– Kochanie, nie mów tak – matka znowu próbowała tonować atmosferę. – Sandra po prostu była w trudnym momencie…

– A ja jestem w jakim? Wy wiecie, jak bardzo musiałam zaciskać pasa? Jak samotnie się z tym mierzyłam?

Ojciec siedział cicho, jakby bał się odezwać. Sandra zsunęła nogę z kolana i przewróciła oczami.

To nie był wybór przeciwko tobie – wyszeptała matka. – Po prostu... ona częściej potrzebuje pomocy. A ty... ty zawsze wszystko ogarniesz.

Zamknęłam oczy. Tak. Wszystko ogarnę. Ale już nie dla nich.

Nie miałam już siły

Zostałam z ojcem sam na sam. Siedzieliśmy w kuchni, przy kubkach z niedopitą herbatą. Cisza była nieznośna. On pierwszy ją przerwał.

Wiem, że zawaliliśmy.

Spojrzałam na niego. Po raz pierwszy nie wyglądał jak ten spokojny, stateczny mężczyzna, którego znałam całe życie. Wyglądał na zmęczonego. I chyba… się wstydził.

Czemu nic nie powiedziałeś? – spytałam cicho. – Czemu pozwoliłeś, żeby mnie tak potraktowano?

Westchnął i pokręcił głową.

Boję się twojej matki – powiedział z takim spokojem, że aż mnie zamurowało. – Od lat. Nie wiesz, ile rzeczy robiłem wbrew sobie, byle nie było kłótni, byle nie wybuchła.

– To nie jest wymówka – syknęłam. – Wiem, że ona bywa trudna, ale ty jesteś dorosłym facetem. Ojcem.

– Wiem. I nie mam nic na swoją obronę. Po prostu… zawsze uważałem, że ty jesteś silna. Że sobie poradzisz. A Sandra… no, wiesz, zawsze była bardziej zagubiona. Krucha.

– Czyli uznaliście, że skoro nie krzyczę, nie proszę, nie wymuszam łzami, to mogę zostać pominięta?

Milczał. Wiedział, że mam rację.

– Wiesz, tato… może jestem silna. Ale to nie znaczy, że mnie nie boli. Że nie czuję się jak ktoś zbędny w tej rodzinie.

Pokiwał głową. Po chwili szepnął:

Przepraszam. Za wszystko. Za to, że nie stanąłem po twojej stronie.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam już siły. Chciałam tylko wrócić do siebie i zamknąć się w czterech ścianach.

Pozbyłam się złudzeń

Umówiłyśmy się w kawiarni. Sandra przyszła spóźniona dwadzieścia minut, z telefonem przyklejonym do ucha i latte w ręce.

– No hej, sorry, korki były – rzuciła, jakby nic się nie stało. – Długo czekasz?

– Tylko dwadzieścia osiem lat – odpowiedziałam bez uśmiechu. – Usiądziesz?

– Serio, znowu zaczynamy ten dramat?

Patrzyłam na nią, jakby była obcą kobietą. Miała modny płaszcz, świeży manicure, usta w odcieniu koralowym. Dziewczyna z billboardu. A jednak... to była moja siostra.

– Chciałam cię zapytać jedno – zaczęłam cicho. – Wiedziałaś, że rodzice obiecali mi te pieniądze?

Wzruszyła ramionami.

– Słyszałam kiedyś, ale... myślałam, że to tak ogólnie. Że kiedyś, może. A Janek miał wtedy problem z kredytem, wszystko się waliło. No i mama zaproponowała...

– I nie miałaś żadnych wątpliwości, że to może nie fair?

– To tylko pieniądze! – prychnęła. – Po co się tak spinasz?

Zamilkłam. Bo właśnie w tym sęk. Dla mnie to nie „tylko pieniądze”. To zaufanie. Obietnica. Nadzieja. Wsparcie.

– Wiesz, różnimy się bardziej, niż myślałam – powiedziałam w końcu. – Zawsze wszystko ci się jakoś układa. Ale to dlatego, że ktoś układa to za ciebie.

– A ty zawsze musisz być męczennicą – odparła z przekąsem.

– Nie. Już nie. Po prostu teraz będę żyć po swojemu. Bez oczekiwań. I bez złudzeń.

Zostawiłam ją przy stoliku. Wyszłam na zimne powietrze i po raz pierwszy od dawna poczułam, że oddycham.

Poczułam ulgę

Nie wiem, kiedy przestałam liczyć na innych. Ostatnie dni były jak zimny prysznic. Początkowo czułam tylko złość – bezbrzeżną, dławiącą. Potem przyszła pustka. A na końcu... ulga. Ulga, że już wiem. Że już nie muszę się łudzić, że kiedyś coś się zmieni. Że przestanę być tą „ogarniętą”, którą można pominąć, bo „sobie da radę”.

Nie wiem, jak teraz będą wyglądały nasze relacje. Czy się jeszcze zobaczymy na święta? Czy ktoś do mnie zadzwoni, zapyta, jak się mam? Ale wiem jedno – nie będę już się prosić o miejsce przy stole. Nie będę czekać, aż mnie zauważą. Zbuduję swój dom. Po swojemu. To dziwne, ale tamtego dnia, wychodząc z kawiarni, pierwszy raz od dawna poczułam, że wszystko zależy ode mnie. I że może to wcale nie jest taka zła wiadomość.

Karolina, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama