Reklama

W naszym domu nigdy nie mówiło się o babci ze strony mamy. Za to drugą babcię, Janinę, zapamiętałam jako roześmianą korpulentną matronę, która przez lata odprowadzała mnie do żłobka, potem przedszkola i do szkoły przez całą pierwszą klasę. Później, gdy byłam starsza, czekała zawsze na mnie w domu z obiadem.

Reklama

Imienia pierwszej nigdy nie słyszałam, i przez wiele lat żyłam w przekonaniu, że każde dziecko ma tylko jedną babcię i dziadka. Kiedy okazało się, że jest inaczej, spytałam mamę, dlaczego się z nią nie widujemy. Odpowiedziała, że dowiem się, jak dorosnę. I na tym sprawa babci Elizy ucichła na długie lata.

Skończyłam podstawówkę i gimnazjum

Zdałam do ogólniaka i spotkałam chłopaka, w którym się zakochałam. Jednak pierwsza miłość przysporzyła memu sercu więcej cierpienia niż radości.

Pamiętam, że po jednej z kłótni, kiedy Marek ze mną zerwał, byłam załamana. Było to strasznie głupie, teraz o tym wiem. Jednak wówczas byłam pewna, że to koniec świata, i że nie mam po co żyć. Może i nie przeżywałabym tak tej sprawy, gdyby Marek nie wrzucił do sieci moich ognistych esemesów. Śmiała się ze mnie cała szkoła, a ja byłam pewna, że oto nadszedł dla mnie koniec wszystkiego.

Na poddaszu usiadłam na paczce gazet i opracowywałam plan. Zanim zdążyłam się cokolwiek zrobić, na wprost mnie, w zakurzonym wiekowym lustrze, ukazała się twarz starej kobiety.

Zobacz także

– Dałabyś już spokój z tymi głupotami.

Zastygłam w pół ruchu. Jakbym skamieniała. Pomyślałam, że z tego stresu dostaję jakichś omamów. A może już nie żyję… Spojrzałam w lustro i nagle cała rozpacz zaczęła się ze mnie wylewać.

– On mnie oszukał – rozpłakałam się. – Wykorzystał moją miłość, żeby ze mnie zadrwić. A ja przecież tak mu wierzyłam. Myślałam, że jak skończymy ogólniak, to zaczniemy razem studia, a potem się pobierzemy…

Mówiłam i chlipałam, wycierając zasmarkany nos rękawem swetra

Dwadzieścia minut później, kiedy już się wypłakałam i wyżaliłam, zeszło ze mnie całe napięcie. Wyrzuciłam z siebie stres, który dusiłam przez ostatni tydzień. Uszła ze mnie cała para i już nie miałam w sobie wewnętrznego musu, żeby coś sobie zrobić.

Spojrzałam w lustro, ale nie dostrzegłam w nim już nikogo. Porzuciłam plany i złe myśli wobec siebie. W odbiciu szybki, za którą stały ustawione filiżanki, wydało mi się, że widzę odbicie twarzy tamtej kobiety z lustra, która teraz uśmiecha się do mnie uszczęśliwiona. Kim była? I czy przypadkiem przez to zakochanie nie pomieszało mi się pod sufitem?

Dwa dni później mama porządkowała pawlacz i w pewnym momencie ze sterty papierzysk wypadła koperta ze zdjęciami, które rozsypały się po podłodze. Nigdy wcześniej ich nie widziałam. Kiedy podnosiłam je z podłogi, na paru rozpoznałam mamę, gdy miała tyle lat co ja. Wyglądała ślicznie.

Obok niej dostrzegłam kobietę. Skądś znałam jej twarz. Po chwili skojarzyłam, że to ją widziałam na strychu w lustrze, a potem w odbiciu szyby szafki kuchennej.

– Kim ona jest? – spytałam, podając mamie fotki.

– To twoja babcia, Eliza.

– Dowiem się wreszcie, dlaczego nic o niej nie wiem?

Mama przez chwilę milczała, potem spojrzała na mnie, jakby chciała ocenić, czy jestem już wystarczająco dorosła, by unieść ciężar rodowej tajemnicy. Odruchowo wyprostowałam się, by wyglądać dojrzale. Chyba mi się udało, bo zaczęła mówić.

– Kiedy zaszłam w ciążę, miałam 17 lat. Babcia kazała mi cię usunąć. Nie posłuchałam, więc wyrzuciła mnie z domu i powiedziała, że nie chce mnie znać. Podobno na łożu śmierci, przed czterema laty, powiedziała do sąsiadki, że bardzo żałuje tego, że tak mnie potraktowała, no i że nie widziała własnej wnuczki. Ot, i cała tajemnica.

Nie powiedziałam mamie o moim dziwnym spotkaniu na strychu, bo wydałoby się, co chciałam sobie zrobić. Jednocześnie przyszło mi do głowy, że wcześniej nieznana mi babcia rozłożyła nade mną parasol ochronny. Co więcej, uwierzyłam w to. Nie powiem, żebym nie poczuła się raźniej. Ta świadomość pomogła mi przy egzaminach na studia, które zdałam celująco.

Po zrobieniu magisterki zaczęła się szara codzienność. Podjęłam pracę, która okazała się pomyłką, ale strach przed bezrobociem kazał mi trwać w niewygodnym układzie. Po trzech latach byłam u kresu wytrzymałości psychicznej. Nie wiem dlaczego, ale gdy pewnego wieczoru po pracy jechałam windą do wynajmowanego mieszkania, pomyślałam, że najchętniej zapadłabym w sen i nigdy się nie obudziła. Wtedy w lustrze windy zobaczyłam twarz babci Elizy. W pierwszej chwili jej nie poznałam. Sekundę później usłyszałam w myślach głos: „Rzuć tę robotę. Nie męcz się. Zaufaj mi”.

Następnego dnia rano tylko spojrzałam na dzwoniący budzik. Potem trzepnęłam go ręką, aż poleciał na podłogę i odwróciłam się na drugi bok. W południe pojechałam do pracy. Spotkałam na korytarzu kierownika. Zzieleniał na mój widok.

– Czy wiesz, co zrobiłaś? Wyrzucę cię na zbity łeb. Nie potrzebuję ludzi, którzy… Tak mnie wkurzył, że straciłam nad sobą panowanie.

– Zamknij się wreszcie – rzuciłam ostro. Akurat na korytarzu pojawiła się grupa osób z mojego działu. – Nie jesteśmy automatami, a ty naszym nadzorcą. Jeśli nie zaczniesz szanować innych, to nigdy sam nie zasłużysz na ich szacunek. Jeśli chodzi o mnie, to nigdy go nie miałeś. A w kwestii pracy, to właśnie przyszłam powiedzieć, że odchodzę – odwróciłam się i poszłam w stronę kadr.

Okazało się, że moje dziecko ma wadę serca

Facet zaniemówił. Miesiąc później przeczytałam na Facebooku, że po spotkaniu ze mną nieco się zmienił. Ucieszyłam się, że nie tylko ja skorzystałam na odejściu z pracy. Ale to nie koniec. Dzięki tej wiadomości na Facebooku zainteresował się mną jakiś przedsiębiorca. Miesiąc później dostałam ofertę z mojej branży. Miałam kierować zespołem ludzi. Okazało się, że poprzednia praca wiele mnie nauczyła. To, w połączeniu z moją dynamiką, wyobraźnią i wiedzą spowodowało, że jestem dobrym szefem i wszyscy chcą ze mną pracować.

Zatem babcia Eliza miała rację, że wszystko jakoś się ułoży. Pół roku później w nowym miejscu zatrudnienia poznałam pewnego managera, za którego po kilku miesiącach wyszłam za mąż. Rok później byłam już w ciąży.

Przez niemal siedem miesięcy wszystko szło dobrze, a ja wyglądałam kwitnąco. Aż do tamtego dnia… Szłam chodnikiem, było ślisko, a ja patrzyłam pod nogi, żeby się nie przewrócić. Wtedy obok mnie pojawiła się jakaś staruszka. Zaniepokoiłam się, że babina może potknąć się i wywrócić na mnie. I stało się. Jej noga poderwała się na lodowej grudzie do góry i kobieta, szukając oparcia, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Wydawało mi się, że wszystko rozgrywa się w zwolnionym tempie.

Kiedy leciałyśmy na ziemię, zobaczyłam twarz kobiety. To była babcia Eliza. Wówczas pomyślałam, że naprawdę musiała mnie nie lubić, gdyż najwyraźniej celowo spowodowała ten wypadek. Tak jak kiedyś chciała, żeby moja mama pozbyła się mnie, tak teraz próbuje, bym ja nie urodziła dziecka. „Co jest z jej duszą, co ja jej zrobiłam” – pomyślałam na chwilę przed upadkiem. Uderzyłam głową o lód i straciłam przytomność.

Odzyskałam ją w karetce.

– A ta staruszka? – spytałam pochylającego się nade mną lekarza.

– Staruszka?

– Tak, ta, która upadła razem ze mną.

Pokręcił głową.

– Przyjechaliśmy na wezwanie przechodnia, który powiedział, że ciężarna się przewróciła, nikogo przy pani nie było.

Myliłam się, oskarżając babcię Elizę, że chciała mi zaszkodzić…

Gdyby nie tamten upadek, lekarze nie zrobiliby mi usg, szukając mechanicznych uszkodzeń. I nie odkryliby u mojego dziecka wady serca.

Dzięki temu, mój synek był operowany, jeszcze zanim się urodził. A to uratowało mu życie… Dwa miesiące później zrobiono mi cesarskie cięcie i na świat przyszedł mój ukochany synek. Babcia Eliza nie ukazuje mi się już od lat. A Grześ niedawno zdmuchnął siedem świeczek na torcie. Pewnego wieczoru przy jego łóżeczku postawiłam fotografię babci Elizy, którą podarowała mi mama.

– Kto to? – spytał.

Reklama

– Mój kochany Anioł Stróż, który z pewnością zaopiekuje się i tobą – szepnęłam mu na ucho.

Reklama
Reklama
Reklama