„Rodzice ostrzegali mnie przed ślubem z Michałem, ale nie chciałam ich słuchać. Dziś liczę każdą gorzką łzę”
„Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, jak obcy ludzie. A potem wstałam i poszłam do łazienki. Na drżących nogach. I z sercem, które już nie miało złudzeń”.

- Redakcja
Wydawało mi się, że wiem, co robię. Przecież nie miałam piętnastu lat, tylko dwadzieścia cztery. Uważałam się za dorosłą kobietę, która zna życie i nie potrzebuje rad. A już na pewno nie od rodziców, którzy zawsze wszystko wiedzieli lepiej. Zakochałam się po uszy, głupio, naiwnie, bezkrytycznie. Michał był czarujący, wygadany, zawsze uśmiechnięty. Wiedział, jak mówić, żeby poczuć się wyjątkowo.
– On nie jest dla ciebie – mówiła mama. – Taki chłopak to typ na krótką przygodę, nie na całe życie.
Zbywałam ją śmiechem. Tata próbował delikatniej. Michała tolerował, ale jego spojrzenie mówiło więcej niż słowa. Jakby przewidywał to wszystko, co miało się wydarzyć. Że obudzę się kiedyś obok człowieka, którego nie poznaję.
Zrobiło mi się głupio
Wszystko zaczęło się bardzo szybko psuć. Nie, nie w miesiąc po ślubie. Raczej w półtora. Michał wracał później, tłumacząc się pracą, chociaż jego biuro zamykano o osiemnastej. Na początku nie podejrzewałam nic złego – przecież facet się stara, zarabia, nie chodzi po barach. Tak myślałam. Jednak któregoś dnia wrócił, pachnąc damskimi perfumami. Zanim zdążyłam zapytać, sam rzucił:
– Dziewczyna w marketingu wali tymi swoimi perfumami. Ledwo oddychać można!
– Aż tak ci przesiąkły w koszulę? – zapytałam, krzywiąc się lekko.
– No co ty, czepiasz się. – Uśmiechnął się jak zwykle, rozbrajająco. – Może ty też byś sobie kupiła jakieś ładniejsze?
– A moje są brzydkie? – Zrobiło mi się głupio.
– Nie no…, ale mogłabyś coś zmienić. Dla odmiany. – Ucałował mnie w czoło i zniknął w łazience.
Zamilkłam. Okej, może przesadzam. Może jestem zmęczona. Tydzień później zadzwoniłam do niego wieczorem. Nie odebrał. Oddzwonił po dwóch godzinach.
– Co się dzieje? – zapytałam od razu.
– Spotkanie się przeciągnęło. Wiesz, gadamy z klientem w knajpie. Trochę głośno.
– Naprawdę? Nic takiego nie słyszę – odparłam z ironią.
– Oj, daj spokój. Muszę kończyć, dobra?
Rozłączył się, zanim odpowiedziałam. I wtedy poczułam pierwszy skurcz w żołądku.
Zrobiło mi się duszno
To był zwykły czwartek. Wróciłam wcześniej z pracy, bo rozbolała mnie głowa. Zaparzyłam herbatę, usiadłam z książką, ale nie mogłam się skupić. Myśli uciekały w jednym kierunku – Michał. Ostatnio był… inny. Często uśmiechnięty, i zawsze pod telefonem. Powtarzałam sobie w myślach, że nie powinnam robić scen. Jednak po chwili wzięłam jego marynarkę, żeby powiesić ją do szafy. I z kieszeni wypadł paragon. Z hotelu. Data – wtorek. Godzina – 14:15. Przysiadłam na łóżku. Zrobiło mi się duszno. Przez chwilę patrzyłam na ten świstek papieru, jakby miał sam wytłumaczyć wszystko.
– Możemy pogadać?– powiedziałam, kiedy wrócił wieczorem.
– Jasne, co jest?
Podałam mu kwitek.
– Co to jest?
Zerknął na niego i zmarszczył brwi, jakby pierwszy raz na oczy widział.
– Aha… no… to pewnie jak byliśmy z klientem, potrzebowałem się przebrać po drodze. Wiesz, miałem koszulę w torbie, nie chciałem iść z walizką do restauracji.
– Przebrać się? W hotelu? O czternastej?
– Będziesz robić śledztwo o głupie 80 złotych?
– Nie o 80 złotych chodzi – odparłam cicho. – Tylko o to, dlaczego mnie okłamujesz.
– Daj spokój… – Machnął ręką i zniknął w łazience.
Znowu.
Zamroziło mnie
Zaczęłam go sprawdzać. Wiem, że to żałosne. Wiem, że tak robią tylko te kobiety, które nie mają już złudzeń. Ale wiesz, co jest gorsze od braku zaufania? Utrzymywanie fikcji, że ono jeszcze istnieje. Zainstalowałam aplikację do lokalizowania telefonu. Michał niczego się nie domyślił – ciągle był zajęty „klientami”. W piątek powiedział, że zostaje dłużej w pracy. A jego telefon wskazywał, że zatrzymał się na osiedlu, które dobrze znałam. Tam mieszkała jedna z jego koleżanek z działu. Ta „od duszących perfum”.
„Jak tam spotkanie?”, napisałam wiadomość, kiedy od czterdziestu minut nie ruszył się z lokalizacji.
„Właśnie wychodzę”, odpisał.
Zamroziło mnie. Wrócił po 22:00. Uśmiechnięty. Pachniał mocniej niż zwykle.
– Długo gadaliście – rzuciłam, udając, że czytam książkę.
– Było intensywnie. Klient z tych, co lubią opowiadać o wnukach.
– Ach, czyli rodzinny typ – mruknęłam.
Michał tylko się roześmiał i poszedł do kuchni. W nocy nie mogłam spać. Zaczęłam przeglądać internet. Ta dziewczyna z marketingu wrzuciła zdjęcie kieliszka prosecco, podpis: „Wieczór idealny” Obok drugi kieliszek. Męska dłoń. Zegarek. Michała. Zrobiłam screena. A potem... potem tylko leżałam. I patrzyłam na ten ekran, jakby od tego miało zależeć, czy się obudzę jeszcze jako czyjaś żona, czy już tylko... idiotka.
Nie miałam złudzeń
W sobotę rano nie mówiłam nic. Zaparzyłam kawę, usiadłam naprzeciwko Michała i patrzyłam, jak scrolluje coś na telefonie, z tym swoim beztroskim półuśmiechem.
– Widziałam wczoraj zdjęcie – zaczęłam spokojnie
Zamarł na ułamek sekundy. Minimalne napięcie mięśni twarzy. Tylko ktoś, kto znał go dobrze, mógł to zauważyć.
– I? – zapytał, nie podnosząc wzroku.
– Twój zegarek. Dwa kieliszki. „Wieczór idealny”.
Cisza. Przestał udawać. Odłożył telefon.
– Nie rób dramatu.
– Nie rób dramatu?! Nie jestem twoją koleżanką z pracy. Jestem twoją żoną.
– I właśnie dlatego mówię: nie rób scen. Nie było żadnej zdrady, dobra? Siedzieliśmy, gadaliśmy, wypiliśmy po lampce.
– Tylko ty się chyba zapomniałeś i zostawiłeś na zdjęciu swoją rękę. Zegarek cię sprzedał.
Westchnął. Zniecierpliwiony. Jakby rozmawiał z natrętnym klientem.
– Dobra. Przespałem się z nią. Ale tylko raz. I to nawet nie z miłości, rozumiesz? Nie kocham jej. Nie zamierzam jej nawet więcej widywać.
– Aha. Czyli to mnie powinno pocieszyć? Że to było bez znaczenia?
– No bo było! Iga, po prostu... coś się wypaliło między nami.
– Nie „coś”, Michał. Ty.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, jak obcy ludzie. A potem wstałam i poszłam do łazienki. Na drżących nogach. I z sercem, które już nie miało złudzeń.
Podjęłam decyzję
Nie wyrzuciłam go od razu. Wiem, powinnam. Ale serce kobiety, która kochała zbyt mocno, nie działa w trybie natychmiastowym. Działa w trybie „może to tylko zły sen”.
– Chcesz odejść? – zapytałam go tydzień później, kiedy znów wrócił po dwudziestej drugiej. Już nawet nie udawał, że to praca.
– Nie wiem – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.
– A chcesz zostać?
– Też nie wiem.
– Czyli jesteś dokładnie tam, gdzie zawsze byłeś – westchnęłam. – Nigdzie.
Wzruszył ramionami.
– Po prostu... nie czuję już tej iskry. Rozumiesz?
– Iskrą nie kupisz miłości.
– Nie dramatyzuj. Po prostu chcę trochę oddechu.
– A ja chcę męża, który nie wraca cudzym zapachem. – Wstałam. – Więc może to ja dam ci ten „oddech”, co?
Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz widział, że mam oczy, ręce, serce. Nic nie powiedział. Dwie godziny później pakowałam walizkę. Do rodziców. Nie chciałam na niego patrzeć. Kiedy stałam w progu, zapytał tylko:
– Serio, tak po prostu? Zostawiasz to wszystko?
Odwróciłam się i powiedziałam stanowczo:
– Niczego nie zostawiam. To ty zostawiłeś mnie, tylko robiłeś to powoli. Codziennie. Milimetr po milimetrze.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi. W korytarzu uderzyła mnie cisza.
Odzyskałam spokój
Miesiąc później siedziałam przy kuchennym stole u mamy. Słońce wpadało przez firankę, a ona stawiała przede mną ulubioną kawę. Pachniało drożdżówkami i spokojem.
– Iga – zaczęła cicho – ja wiem, że cię boli, ale wiesz, że jesteśmy z ciebie dumni?
– Dumni? – uśmiechnęłam się przez łzy. – A z czego?
– Że się nie dałaś. Że nie pozwoliłaś, żeby ktoś cię deptał. Bo dziecko moje, miłość to nie jest coś, co trzeba błagać, żeby zostało.
Nie odpowiedziałam. Chciało mi się płakać. Michał pisał. Raz, drugi, dziesiąty. Że „zrozumiał”, że „to nic nie znaczyło”, że „tamta to pomyłka”, że „brakuje mu mnie”. Nie odpowiedziałam. Przysłał zdjęcie naszej wspólnej filiżanki. Takiej, co dostaliśmy w prezencie ślubnym. Napisał:
„Pamiętasz tę kawę, co zawsze piliśmy w soboty?”.
I to był koniec. Nie z powodu zdrady. Nie przez inną kobietę. Tylko przez te wszystkie chwile, kiedy byłam w tym małżeństwie sama, choć fizycznie obok mnie siedział mężczyzna. Teraz? Uczę się oddychać sama. Bez jego obecności, bez jego zapachu, bez jego cienia. Rodzice mieli rację. Michał nigdy nie był mi pisany.
Iga, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dla moich dzieci jestem tylko przykrym obowiązkiem. Nie podadzą mi na starość szklanki wody, bo czekają aż zniknę”
- „Zięć śmiał się z mojej emerytury, a potem przyszedł pożyczyć 10 tysięcy. Drań nie wie, że naliczam mu odsetki”
- „Nasze małżeństwo było przewidywalne jak schabowy w niedzielę. To niewinny flirt w pracy przywrócił mi smak życia”