„Rodzice sprzedali dom i zainwestowali pieniądze. Nie pomyśleli o tym, że pozbawiają nas spadku”
„Czuję się chyba trochę rozczarowany postawą rodziców, bo mam wrażenie, że nie starają się znaleźć innego wyjścia z tej sytuacji. Co więcej, odnoszę wrażenie, że są wręcz zachwyceni tymi zmianami! Tak jakby otwierał się przed nimi zupełnie nowy etap w życiu i w ogóle nie zastanawiają się nad nami”.
- listy do redakcji
Małgosia zawsze była inna niż my
Małgosia od zawsze mówiła wprost, że gdy tylko stanie się pełnoletnia, to wyjedzie do jakiejś metropolii. Zachowywała się tak, jakby przez przypadek trafiła do naszej rodziny, bo w rzeczywistości powinna przyjść na świat w rodzinie królewskiej. Czuła obrzydzenie do mrówek, przerażały ją pszczoły, a puszcza budziła w niej ogromną niechęć. Kiedy o niej myślę, to widzę ją zawiniętą w kocyk, siedzącą w fotelu z jakąś lekturą. Nie słuchała nikogo, kto próbował namówić ją do pomocy w ogródku czy daniu jeść kurom.
Kiedy mama czegoś od niej chciała, Gośka spoglądała na nią zdziwionym spojrzeniem. Zupełnie jakby rodzicielka kazała jej polecieć na Księżyc.
– Przecież się uczę – tłumaczyła wtedy. – Sama powtarzałaś, że chcecie, abym w przyszłości miała lepiej.
Dzieliło nas siedem lat, więc ciężko stwierdzić, czy nawiązaliśmy typową relację między rodzeństwem. Ledwo zacząłem używać rozumu, ona już mieszkała w bursie szkolnej, potem w akademiku, a w końcu przeniosła się do wielkiego miasta. Od tamtej pory wpadała do domu jedynie na większe okazje, bardziej z obowiązku niż z sentymentu.
– Zakuwaj, malutki, świat stoi przed tobą otworem – poklepywała mnie wtedy odruchowo po plecach. – Chyba nie planujesz zgnić w tej zapomnianej przez Boga wiosce!
W krótkim czasie doszedłem do wniosku, że dobrze mi tu, gdzie jestem i nie mam zamiaru się stąd ruszać. Po co gdzieś jechać, skoro mam wszystko, czego mi trzeba? Nawet na letni wypoczynek nie miałem ochoty wyruszać, bo jaki to problem wziąć namiot i rozłożyć go z kolegami nad wodą? Kąpaliśmy się, łowiliśmy ryby, a w niedzielę człowiek wpadał do chaty po żarcie i żeby zostawić ciuchy do prania, a potem z powrotem na relaks... Mieszczuchy, których widziałem nad okolicznymi jeziorami, płacili kupę szmalu za to, co ja miałem bez wydawania kasy – jaki to ma sens?
Beztroskie lata dawno minęły
Podobnie jak wielu innych, gdy tylko zniknęły bariery między państwami, postanowiłem opuścić rodzinne strony. Choć moja wieś zachwycała urodą, to jednak nie widziałem tam żadnej przyszłości dla siebie. Najpierw razem z kumplem polecieliśmy do Irlandii, potem zwiedziliśmy słoneczną Hiszpanię, a na koniec trafiłem do Niderlandów.
Tam poznałem Biankę, moją przyszłą małżonkę. Moi rodzice zostali sami w domu. Zarówno ja, jak i moja siostra staraliśmy się ich odwiedzać najczęściej jak się dało, ale zazwyczaj wychodziło nam to góra dwa razy w roku. Zwłaszcza odkąd Gośka poślubiła pewnego Francuza i zamieszkała na stałe w Marsylii. Mama i tata zawsze powtarzali, że bardzo się cieszą z naszych sukcesów. Mówili, że świetnie dajemy sobie radę w życiu. Wspominali też, że są szczęśliwi, iż mamy takie perspektywy, o jakich oni mogli tylko pomarzyć.
Moi rodzice niedawno zakończyli swoją karierę zawodową, odchodząc na zasłużoną emeryturę. Placówka edukacyjna na wsi, którą do tej pory kierowali, podzieliła los wielu innych w tym okresie i została zlikwidowana. Pieniądze, które dostali w ramach odprawy, postanowili zainwestować w sprzęt komputerowy oraz dostęp do sieci, abyśmy mogli częściej się kontaktować. Dzięki temu byliśmy na bieżąco z tym, co u nich nowego. Dowiedzieliśmy się, że tata objął funkcję sołtysa, a mama zaczęła uczyć angielskiego na prywatnych lekcjach.
Nie zauważyliśmy nawet kiedy zaczęli się robić starsi, a życie na prowincji zaczęło być dla nich coraz trudniejsze... Trudno mi powiedzieć, w którym momencie to do mnie dotarło, chyba wtedy, gdy przyjechałem w odwiedziny w środku lata, a drwa wciąż leżały na podwórku nienaruszone. Wziąłem się za rąbanie, bardziej dla zabawy i kondycji, a tata kręcił się w pobliżu, mówiąc coś o przejściowych kłopotach ze stawami i konieczności uważania na siebie...
Dziwnie byłoby tam wrócić
W kolejnym roku, na wiosnę, odezwała się do mnie siostra. Poruszyła analogiczny temat co ostatnio. Chodziło jej o żywopłot, który ewidentnie domagał się zabiegów pielęgnacyjnych.
– A może by tak twój mąż wziął się do roboty? – zażartowałem.
Gość przesiaduje na siłce non stop, zamiast chociaż raz zrobić coś sensownego i potrzebnego!
– Lucien? – zareagowała tak, jakbym powiedział coś mega dziwnego. – A co on ma do tego?
– No jest chłopem, no nie? – spytałem. – Chyba da radę obsłużyć nożyce do żywopłotu, co?
– Słuchaj Jacek, tu nie chodzi o to, żeby na szybko coś skombinować – wytłumaczyła mi jak jakiemuś dziecku. – Trzeba pomyśleć, jak to będzie wyglądać w przyszłości.
Gośka, wierna swojemu bezpośredniemu stylowi, od razu przeszła do sedna sprawy. Oświadczyła, że nie zamierza wracać do kraju, więc majątek po rodzicach zupełnie jej nie obchodzi. Matko jedyna, przemknęło mi przez myśl, starzy wciąż się trzymają, a ona już myśli o podziale majątku?!
– Uspokój się i nie panikuj – skarciła mnie. – Oddam ci swoją część, nie mam dzieci, więc całość przypadnie tobie. Jeśli masz ochotę to przejąć, opieka nad rodzicami będzie twoim obowiązkiem. W przeciwnym razie zatrudnimy opiekunki, znajdziemy dom spokojnej starości czy cokolwiek innego, co okaże się konieczne, a po ich odejściu sprzedamy dom i podzielimy kasę na pół. Choć prawdę powiedziawszy, wolę święty spokój niż te parę złotych.
Musiałem stawić czoła faktom i pomyśleć, jak to wszystko ogarnąć. Tak naprawdę nigdy nie czułem, że Holandia to moja prawdziwa ojczyzna, po prostu życie tutaj było jakby prostsze. Najszczęśliwszy byłem, gdy zabierałem moją kobietę i dzieciaki na wieś, tam czułem się jak ryba w wodzie. I wtedy dotarło do mnie z zaskoczeniem, że jednak chciałbym kiedyś wrócić na stare śmieci do Polski.
– Chyba ci odbiło, kochanie – moja małżonka puknęła się palcem w czoło. – Jedyny wyjazd, jaki planuję, to za wielką wodę.
– Ale tutaj zawsze będziemy cudzoziemcami…
– Nasze dzieciaki już nie – weszła mi w słowo. – Poświęcimy się dla nich, Jacunio.
– A co, gdy będziemy w podeszłym wieku?
– Wtedy z domu twoich staruszków pozostanie tylko stos gruzu – pokazała mi język. – Daj sobie spokój. Nic mnie nie przekona do powrotu. Nie ma szans.
Rodzice potrzebowali pomocy
Słusznie mówiła i zdawałem sobie sprawę, że moje upieranie się nie ma sensu. Bądźmy szczerzy – co takiego miałbym robić na polskiej wiosce? Jako mężczyzna w sile wieku nie znalazłbym pracy, a jako staruszek miałbym taką samą sytuację jak moi rodzice teraz – zero przyjemności, a obowiązków co niemiara. Mózg podpowiadał jedno, a serce drugie. Próbowałem odwiedzać Polskę dość regularnie, sprawdzałem, gdzie potrzebna jest pomoc, zasugerowałem opłacanie stałego pracownika do pomocy w gospodarstwie. Rodzice nie zgodzili się, żeby jakieś obce osoby kręciły się po ich podwórku.
– Wiesz, jak to jest, Jacuś – powiedział ojciec. – Niezbyt dobrze, jak ktoś wie, co posiadasz i w jakim miejscu to trzymasz.
Nie da się zaprzeczyć, że coś w tym było. Większość ludzi w moim wieku dawno opuściła rodzinne strony i wyjechała w poszukiwaniu lepszego życia. We wsi zostały tylko miejscowi menele i awanturnicy, jak mawiała moja siostra. No i może jeszcze jakieś dwie rodzinki z miasta, które kupiły tu sobie stare chałupy, ale one trzymały się na uboczu i z nikim nie chciały mieć nic wspólnego.
– Życie na wsi zupełnie się zmieniło – narzekała moja mama. – Wyobrażasz sobie, że nawet po mleko musimy chodzić do sklepu, bo nikt w całej wsi nie hoduje już krów?
Tata spytał mnie o moje zamiary odnośnie powrotu do kraju. Gadał już z Małgosią i ona mu powiedziała, że swoje życie widzi we Francji. Próbowałem mu wytłumaczyć, że ja bym chętnie wrócił, ale Bianka jest przeciwna temu pomysłowi. Uważa, że w naszym kraju ciężko o pracę, a poza tym, dla naszych pociech Niderlandy to w zasadzie ich mała ojczyzna… Świetnie mówią w tym języku, mają tu swoich znajomych, czują się jak u siebie w domu.
– Posłuchaj synu, nie myśl sobie, że to twój obowiązek – ojciec próbował mnie pocieszyć, klepiąc delikatnie po ramieniu. – Zależało mi tylko na tym, żeby wiedzieć, jak wygląda sytuacja.
– Czyli wy już sami sobie nie radzicie, co? – zapytałem z ciężkim westchnieniem.
– Synku, my ledwo dawaliśmy radę, kiedy byliśmy młodzi! – parsknął śmiechem tata. – A co tu dopiero mówić o teraźniejszości! Ale bez obaw, razem z mamą mamy już ułożony plan, nie musicie się o nas zamartwiać.
Zaskoczenie to mało powiedziane
Nie wnikałem bardziej w szczegóły, bo i tak czułem się dość niezręcznie z tym, że nie mogę im pomóc. A teraz słyszę, że starzy sprzedają dom i wynoszą się do pobliskiej mieściny, gdzie chcą sobie kupić dwupokojowe mieszkanie od jakichś ludzi, co wyjechali w świat. Koniec z problemami typu organizowanie opału, ciągłe remonty czy jeżdżenie do lekarzy.
– Odrobina luksusu na stare lata – śmiała się rozradowana mama podczas naszej ostatniej rozmowy na Skypie. – Kino, teatr, aż trudno w to uwierzyć, syneczku!
Ależ to było dziwne! Choć ojciec wyglądał na niepewnego, po chwili stwierdził:
– Trudno mi sobie to wyobrazić, że wstaję o tej porze roku i nie muszę pędzić do pieca, żeby rozpalić ogień. Istna sielanka!
Znaleźli już nabywcę i w zasadzie wszystko jest załatwione, oczekują tylko naszej aprobaty. Rozmawiałem z siostrą i sądzi, że to genialny plan. Szczerze mówiąc, również podzielam jej zdanie, ostatecznie przestanę się zamartwiać o ich sytuację i to, czy sobie radzą... Jednak, kiedy uświadamiam sobie, że nie będę już mógł przyjechać tam latem z dziećmi, pokąpać się w jeziorze, zrywać czereśni rosnących tuż przy ganku, rozbijać namiotu na skraju lasu – to tak, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi.
Wstyd się do tego przyznać, ale w zasadzie to chyba mam pretensje do moich starych, że nie szukają innego wyjścia z tej sytuacji, a na dokładkę sprawiają wrażenie, jakby wręcz nie posiadali się z radości z powodu tych zmian! Zaczynają w najlepsze kolejny etap swojego życia, kompletnie nie biorąc pod uwagę tego, że odbierają mnie i moim dzieciakom rodzinną schedę. Niby oczekują mojej akceptacji, ale co ja mogę?
Jacek, 36 lat