Reklama

Pierwszy raz gościłem u siebie księdza i chociaż jako prywatny łaps ze sporym doświadczeniem powinienem być przygotowany na wszystko, zaskoczyła mnie ta wizyta.

Reklama

– Proszę tylko nie myśleć, że zamierzam panu zapłacić z pieniędzy wiernych, z tak zwanej tacy – zastrzegł na wstępie. – Mam własne środki z publikacji i wykładów.

– Nawet mi to nie przyszło do głowy, proszę księdza. Nie jestem przesadnie religijny, ale nie uważam każdego kapłana za szalbierza.

– To się chwali – pokiwał głową. Miał miłą, szczerą twarz, dobiegał pięćdziesiątki. – Ale wie pan, jaką opinię robi się teraz Kościołowi.

Nie miałem ochoty wchodzić w temat, dlatego zapytałem, co go konkretnie sprowadza.

Zobacz także

Ciekawa historia

– Słyszał pan o kradzieży w naszym kościele? – odpowiedział pytaniem na pytanie, a widząc, że grzebię w pamięci, dodał: – Tydzień temu.

Tak, przypomniałem sobie. Czytałem o tym w serwisie lokalnym, coś nawet było w mediach ogólnopolskich. Obrabowano tabernakulum, zginął przy tej okazji zabytkowy kielich, bodaj z siedemnastego wieku.

– Ale przecież policja zatrzymała złodzieja i podobno przyznał się do winy – zmarszczyłem brwi. – To był kościelny czy organista…

– Jedno i drugie, ta sama osoba pełni…, to znaczy pełniła obie funkcje – uściślił ksiądz. – Problem polega na tym, że… – zaciął się na chwilę, przełknął ślinę. – Że to mój brat – dokończył ciszej.

Zagwizdałem cicho przez zęby. Nie mogłem się powstrzymać.

– Pracuje u mnie na parafii od paru lat – mówił dalej ksiądz. – Przyznał się do tej kradzieży, ale… Ale to mi do niego nie pasuje!

– Zna ksiądz powiedzenie, że okazja czyni złodzieja, prawda?

– Tak, tak – zamachał rękami. – I brat ma pewną przeszłość… hm… kryminalną. Co ciekawe, wie pan, w dzieciństwie i wczesnej młodości to on był tym grzeczniejszym, młodszym i dopieszczonym. Służył do mszy, uczył się w szkole muzycznej. A ja szalałem. Dziewczyny, piwo, nawet trawka, festiwale w Jarocinie… Powołanie przyszło nagle, kiedy już byłem na studiach.

Tym razem nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Wyobraziłem sobie tego statecznego, szacownego kapłana w dredach, kołyszącego się w rytm reggae, albo z długimi piórami zasuwającego pogo pod sceną.

– Tak, wiem, że to może się wydawać zabawne, kiedy się na mnie teraz spojrzy – ksiądz nie wydawał się urażony. Dochodziłem do wniosku, że całkiem z niego sympatyczny gość. – Ale tak było. A Marcin… Nagle wpadł w jakieś dziwne towarzystwo. Już w wieku dziewiętnastu lat dostał odsiadkę. Potem wyszedł i znów wyrok… Ale od jakiegoś czasu ustatkował się. Tak mi się zdawało. Przez te parę lat, kiedy jest u mnie, nie było z nim problemów.

– Przecież się przyznał.

– No niby tak, jednak coś mi w tym wszystkim nie pasuje. Mam wrażenie, że kogoś kryje, biorąc winę na siebie.

Co z gospodynią?

– Mnie też się wydaje, że ten facet nie mówi prawdy – powiedział aspirant, prowadzący dochodzenie. To był młody pistolet, podwładny Michała, z którym pracowaliśmy w jednym wydziale przez dziesięć lat. Właśnie dzięki staremu koledze mogłem się dowiedzieć czegoś o ustaleniach w tej sprawie. – Ale wie pan, jak to jest. Przyznał się do wszystkiego. Miał klucze jako kościelny. Wprawdzie na drzwiach wejściowych są ślady włamania, jednak ekspert twierdzi, że zostało upozorowane. A tabernakulum otwarto już kluczem.

– Odciski palców?

– Wszędzie są aresztowanego, tyle że to nie powinno dziwić, skoro był kościelnym. Wprawdzie zdjęliśmy jeszcze inne odciski z drzwiczek przy tabernakulum, ale nie ma ich w bazie. Wiadomo jedynie, że nie należą ani do księdza, ani do wikarego, ani do gospodyni.

– Gospodyni! – dopiero teraz przyszło mi to do głowy. – Ona też nic nie wie?

– Nie wie. Ona w ogóle jest jakaś niekomunikatywna. Płacze z byle powodu, tak jakbyśmy ją o coś oskarżali, a była tylko na zwykłym przesłuchaniu. Dziwne, ale wie pan, kobiety czasem tak mają.

Wiedziałem. Jednak musiałem wszystko sprawdzić.

– Da się załatwić widzenie z aresztowanym?

– Wie pan, jak to jest – skrzywił się policjant. – Przy tymczasowym zatrzymaniu tylko najbliższa rodzina… Ale porozmawiam z prokuratorem, może się zgodzi.

– A to dziękuję, sam z nim porozmawiam.

Dlaczego nie chce powiedzieć prawdy?

Brat księdza w ogóle nie miał ochoty na rozmowę ze mną. Przyprowadzili go na widzenie, usiadł, strażnik stanął nieco dalej. Nie wolno mu było zostawić nas samych. Ale to nie miało znaczenia, nie chciałem przecież spiskować z aresztowanym.

Kogo pan usiłuje kryć? – spytałem bez ogródek.

– Nikogo – odpowiedział ze złością. – Przyznałem się. Czego jeszcze chcecie?

– A wie pan, to dziwne, bo zarówno pański brat, jak i prowadzący dochodzenie policjant mają pewne wątpliwości.

– To kto to zrobił, krasnoludki? – warknął. – Sam ten glina powiedział, że użyto kluczy do otwarcia drzwi kościoła i tabernakulum! A kto ma klucze? Księża, gospodyni i ja! Księża nie ukradli, tym bardziej ta kobieta nie przyjechała w środku nocy z drugiego końca miasta. Pozostaję ja i na tym zakończmy sprawę.

– Gospodyni nie mieszka na parafii? – upewniłem się.

– Nie. Co za różnica?

– Tak pytam.

Więcej nie chciał powiedzieć ani słowa. Wyszedłem zamyślony. Czułem całym sobą, że coś tu jest nie tak. Ten człowiek może w życiu pobłądził, ale nie miał w oczach tego, co charakteryzuje zajadłych kryminalistów. A jego słowa wyraźnie pobrzmiewały mi fałszem.

– Nasze gospodynie zawsze mieszkają poza parafią – powiedział proboszcz. – Taki mam zwyczaj.

– A nie znalazłby się dla niej pokój w domu parafialnym? – spytałem.

– Znalazłby się, pewnie. Jednak osobiście wolę, żeby Izabela mieszkała gdzie indziej. Wynajmuje lokal, a ja jej dopłacam do czynszu. Tak jest lepiej. Wie pan… – zauważyłem, że nieco się zarumienił. – To jednak kobieta. Ta jest w dodatku naprawdę atrakcyjna, w niczym nie przypomina stereotypu gosposi z literatury i filmów. Nie chciałbym, żeby ludzie mieli temat do plotek, to po pierwsze, a po drugie… – odetchnął głębiej. – Co tu dużo mówić. Jeszcze mniej by było pożądane, żeby te plotki zawierały chociaż ziarenko prawdy. Jestem tylko mężczyzną. Jako duchowny powinienem opierać się pokusom, lecz jeśli mogę pokus uniknąć…

Doceniałem jego szczerość. Przywykłem do kapłanów mających świętoszkowate podejście do obowiązków i misji, udających chodzące anioły. Ten niczego nie udawał. Pomyślałem nawet, że gdybym trafił na takiego proboszcza wcześniej, może w kościele gościłbym częściej niż na Boże Narodzenie i Wielkanoc.

– Ta gospodyni jest samotna, jak sądzę? Bo nic pan nie wspomniał o mężu.

– Męża nie ma, ale ma syna, kilkunastoletniego, jednak nigdy go nie widziałem. Marcin go poznał, bo wiem, że u niej czasem bywał, ale to chyba bez znaczenia?

– Pewnie tak – zgodziłem się.

Jednak w duchu pomyślałem, że wszystko może mieć znaczenie.

– Ma ksiądz adres tej kobiety?

– Oczywiście. Chociaż nigdy tam nie byłem – zaśmiał się. – To także dlatego, aby nie budzić zgorszenia. Wprawdzie to daleko, ale nie daj Boże ktoś by zaczął na siłę się domyślać… Chce ją pan przesłuchać?

– Porozmawiać – poprawiłem go. – Nie mam prawa przesłuchiwać jak funkcjonariusz.

– Wybaczy pan, ale trochę się pan zachowuje jak policjant…

– Bo przez lata byłem gliną – zaśmiałem się.

– A nie woli pan tutaj z nią pogadać? Jutro od rana będzie. Po co ma pan się fatygować.

– Proszę pozwolić mi pracować – wciąż się uśmiechałem.

Polubiłem tego księżula. Był naprawdę życzliwy.

Płakała na zamówieni czy była taka z natury?

Jego gospodyni rzeczywiście była atrakcyjna. Może trochę pulchna, może nawet bardziej niż trochę, ale mogła się podobać. Miała jasne włosy i szczere, niebieskie oczy.

– Ja nic nie wiem…

Takiej odpowiedzi się spodziewałem, oczywiście. Nic nie wiedziała. O niczym. Za to płakała na zamówienie, dokładnie, jak powiedział aspirant. Była taka z natury czy miała jakiś powód? Następna zagadka…

Przyjrzałem się kobiecie. Leciutkie zmarszczki mimiczne świadczyły o tym, że zwykle bywa raczej skora do śmiechu. Dlaczego więc wciąż ryczała? Przecież nikt jej nie oskarżał o kradzież, nikt jej nawet nie podejrzewał. Gdyby kogoś na parafii zamordowano, tobym jeszcze rozumiał, kobieta mogłaby mieć traumę. Ale ona nawet nie odkryła włamania, tylko przyszła „na gotowe” po siódmej rano, kiedy policja już kończyła zabezpieczanie śladów. O co w tym chodziło?

– A zatem zjawia się pani w domu parafialnym około siódmej.

– Tak, księża wstają wcześnie, ale obaj jedzą śniadanie dopiero po porannym nabożeństwie. Przedtem był inny wikary, to zjawiałam się nawet o szóstej, ale proboszcz stwierdził, że równie dobrze mogę śniadanie temu księdzu przygotowywać dzień wcześniej, a kawy sobie sam zaparzy. Dobry człowiek z tego proboszcza.

– Tak, zauważyłem – mruknąłem.

Wstałem, w zamyśleniu podszedłem do okna i wyjrzałem. Na regale obok stało zdjęcie. Chłopiec w czapce bejsbolowej z daszkiem do tyłu. Jego rysy wydały mi się znajome.

– Syn? – spytałem, wskazując fotografię ruchem brody.

– Tak. Ale to zdjęcie sprzed paru lat, teraz jest starszy.

– Pełnoletni? – zainteresowałem się.

Za miesiąc skończy osiemnaście lat. Proszę pana… – zapytała cicho.

– Tak?

– Czy Marcin dostanie duży wyrok?

– Nie wiem – wzruszyłem ramionami. – To zależy od sądu. I od postawy oskarżonego. Ale parę lat na pewno.

Zaczęła płakać, a ja znów się zastanawiałem, co jest grane. Może coś ją z nim łączyło? Ładna babka, on samotny… Miałem już zadać to pytanie, ale zrezygnowałem. Przecież ona skłamie. Nie będzie chciała, aby ksiądz się dowiedział, że utrzymywała grzeszny związek z jego bratem. Pozostaje zdać się na domysły.

– Pójdę już – powiedziałem.

Znów spojrzałem na zdjęcie. Naprawdę znajome rysy. Tylko skąd? Spotkałem już tego dzieciaka?

Na dole czekało ich trzech. Gówniarze, ale napakowani na siłowni.

– Odp… się od mojej matki – warknął ten naprzeciwko mnie.

Dwaj pozostali chcieli mnie otoczyć, ale cofnąłem się do drzwi klatki tak, żeby mieć ich naprzeciwko.

– Odejdźcie, dzieciaki – powiedziałem łagodnie. „Skąd się dowiedział, że byłem w jego mieszkaniu? No tak, blokersi, ci zawsze wiedzą, co słychać na dzielni”. – Już sobie idę.

– Odp… się od mojej matki i przestań węszyć, ch… – słownictwem posługiwał się doprawdy wyszukanym. – Zaraz ci pokażemy…

Zamilkł, widząc, że odchylam połę kurtki i kładę rękę na kolbie pistoletu.

– Coś jeszcze? – spytałem. – Jak nie, to cztery kroki w tył i wyrywać mi stąd, gnoje! – Dorzuciłem jeszcze kilka słów, których cytować nie warto, tak dla wzmocnienia efektu.

Przyjdź jeszcze raz, to pożałujesz! – rzucił syn gospodyni.

Nie odpowiedziałem. Wpatrywałem się w jego twarz i nagle do mnie dotarło, skąd ją znam. To znaczy prawie ją.

– Nie lamp się tak! – syknął, ale wykonał polecenie i odszedł z kumplami.

Też bym sobie poszedł. Gość metr osiemdziesiąt osiem z bronią, to nie przelewki, nawet dla takich zuchów stadionowych. No to sobie gospodyni wychowała synka. Nic dziwnego, że nie chciała go pokazywać proboszczowi. No, ale przecież nie tylko dlatego, że to taki gagatek…

Niezwykły zbieg okoliczności

– Kiedy właściwie pani Iza zaczęła pracować u księdza? – spytałem następnego dnia rano.

– A będzie z pięć lat temu – odparł po krótkim namyśle.

– Czyli mniej więcej wtedy, kiedy brat?

Spojrzał na mnie, zmarszczył brwi.

– No tak! Właściwie nawet dokładnie w tym samym czasie! Ale… – zawahał się. – Ale czy to ma coś do rzeczy? Zbieg okoliczności…

– Może tak, może nie.

Patrzyłem na twarz księdza i widziałem podobieństwo rysów z synem gospodyni. Dziecko ze zdjęcia przypominało go odlegle, ale już ta starsza wersja przed bramą…

– Muszę zapytać, czy miał ksiądz jakiekolwiek kontakty intymne z gospodynią? Chociaż zakładam, że nie.

– No wie pan?! – obruszył się. – Nigdy w życiu! Skąd to panu przyszło do głowy!

– Nie chodzi mi o ostatni czas. Nie poznał jej ksiądz, dajmy na to, dwadzieścia lat temu?

– Proszę pana, na pewno nie! O co panu chodzi?! – zaczął się irytować.

Uspokoiłem go gestem. Wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. Tylko że ta całość nie musiała się proboszczowi podobać.

– Zauważył ksiądz, że od czasu kradzieży gospodyni zrobiła się bardziej płaczliwa?

Milczał przez chwilę, zaskoczony nagłą zmianą tematu.

– No tak – powiedział z wahaniem. – Przedtem była z niej śmieszka. Nie wiem, dlaczego takie to wszystko na niej wywarło wrażenie.

– Ale ja już chyba wiem… I przypuszczam, że to naprawdę nie pan Marcin dokonał kradzieży…

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby te słowa do niego nie docierały.

– I wie pan, kto to zrobił? – aż klasnął w dłonie. – Marcin wyjdzie?

Miałem już mu powiedzieć, żeby się tak nie cieszył, ale dałem spokój. Na złe wieści zawsze jest czas.

– Może ksiądz teraz poprosić gospodynię?

Skrzywił się z niechęcią.

– To niby ona miała ukraść? Eee, niech pan…

– Proszę ją zawołać – przerwałem mu. – Wtedy sobie wszystko wyjaśnimy. Wie ksiądz, że jesteście z bratem bardzo podobni?

– A to co ma znowu do rzeczy?! – wykrzyknął.

– A ma, i to sporo…

Ksiądz chodził od ściany do ściany w takim tempie, że czułem na twarzy podmuchy powietrza. Mruczał pod nosem: „Co robić, co robić?” i „Taki młody, taki młody chłopak, szkoda”.

Sprytny bratanek

Gospodyni siedziała na krześle w kącie. Po twarzy ciekły jej łzy. Na szczęście przestała kręcić, kiedy zorientowała się, że wszystko można udowodnić. Było tak, jak przypuszczałem. Kiedy brat proboszcza dostał posadę na parafii, postarał się umieścić tutaj także Izabelę. Mieli szczęście, bo akurat odchodziła poprzednia gospodyni. Nie powiadomili tylko pracodawcy, że tworzą w pewnym sensie stadło rodzinne, a proboszcz od kilkunastu lat jest szczęśliwym, choć nieświadomym stryjem.

– Baliśmy się, że nas proboszcz pozwalnia, bo przecież my bez ślubu… Marcin nas odwiedzał i tylko czasem nocował, żeby się nie wydało… – powiedziała przyciśnięta przeze mnie kobieta.

– A co ja jestem, jakiś krwawy inkwizytor?! – zawołał proboszcz. – Toż to nie wiek dziewiętnasty ani przedwojnie! Pewnie, że nie byłbym zbudowany, ale wyrzucać was na bruk?

Jednak kiedy wyszło na jaw, że to jego bratanek zwędził matce klucze i dokonał kradzieży, zacukał się. Nie znał go, ale przecież to była rodzina. No i „taki młody, taki młody chłopak…” Wtedy zaczął chodzić i coś analizować w swojej proboszczowskiej głowie. Powinienem go uświadomić, jakim gagatkiem jest ten „nieszczęsny młodzian”, chociaż może by nie uwierzył, że taka miła kobieta wyhodowała takiego żłoba.

Wreszcie stanął przede mną.

– Wie pan, a może zostawić to jak jest? Szkoda przecież chłopca, a w więzieniu tylko się więcej zła nauczy…

Widziałem, jak Izabela podnosi na niego oczy z nadzieją. Tak… Wybór wydawał się niełatwy, ale ona już zdecydowała. Inaczej ojciec jej synalka nie siedziałby w więzieniu. Zresztą, razem to uzgodnili. A te odciski palców na tabernakulum, których policja nie miała w rejestrze z pewnością należały właśnie do gówniarza.

– Rozumiem, że chciałby ksiądz poświęcić brata? – upewniłem się.

– Skoro musi pan to tak określić – skrzywił się. – On już zna więzienie, poradzi sobie, a chłopak…

– A chłopak skończy w kryminale tak czy inaczej – przerwałem mu, wstałem. Spojrzałem na kobietę. – Ona to doskonale wie. Bo ten księdza bratanek to już kryminalista! Tylko się sprawę odroczy, a na koniec siedzieć będą obaj! W tym jeden za niewinność.

Ksiądz chciał coś powiedzieć, ale podniosłem rękę.

– A poza tym, tak nie wolno. To po chrześcijańsku? Winowajca ma się cieszyć wolnością, a niewinny cierpieć? Proszę księdza, Chrystus był tylko jeden, proszę łaskawie nie zmuszać zwykłego człowieka do takich gestów! Nie mówiąc już o tym, że prawo nie zezwala na podobne zamiany, a ja prawo szanować muszę.

Proboszcz oklapł, przysiadł na skraju fotela.

– Tak, ma pan rację – powiedział cicho. – Przepraszam, mnie też nie są obce ludzkie słabości…

Gospodyni znów się rozpłakała.

Reklama

Brat proboszcza opuścił areszt następnego dnia. Nie przypuszczam, żeby był mi wdzięczny za spowodowanie jego uwolnienia, ale nic nie poradzę. Nie zawsze dobro uczynione człowiekowi jemu także od razu wydaje się dobrem. A poza tym sprawiedliwości musi stać się zadość.

Reklama
Reklama
Reklama