Reklama

Państwo H. byli klientami mojego ojca, który remontował dla nich stary dom. Pochodzili z Krakowa i chcieli mieć urlopową odskocznię w górskiej miejscowości uzdrowiskowej. Ja pracowałam dla ojca jako sekretarka, księgowa i, kiedy się dało, projektantka wnętrz. Uwielbiałam to.

Reklama

– Masz do tego dryg, dziewczyno – powiedział pan H., kiedy oprowadziłam jego i żonę po wyremontowanych wnętrzach, opowiadając, jak można je urządzić.

– Zrób to. Przedstaw nam projekt. Jak myślisz, żabko?

– Możemy spróbować – odparła żabka, czyli pani H., elegancka kobieta dobrze po pięćdziesiątce. I uśmiechnęła się szeroko. Równiutkie zęby zalśniły bielą z amerykańskich filmów.

– Sztuczne – oceniła moja mama, kiedy poznała panią H. – Nic dziwnego, w końcu to dentyści. Jak na moje oko, ona w tych ustach to samochód niezłej klasy nosi – mama wyszczerzyła się do szybki komody. – Jak tak patrzę na nią, to myślę, że może i ja…

Zobacz także

– Jeszcze gryziesz – przerwał jej tata. – A ja nie potrzebuję, byś mnie oślepiała uśmiechem. Od tego boli głowa.

Urządzanie domu dla państwa H. było wyzwaniem, ale i wielką dla mnie przyjemnością. Był to mój pierwszy tak duży projekt, i rosłam, kiedy widziałam uznanie zamożnych ludzi z samego Krakowa. Nawet roiłam sobie w moim dwudziestoletnim mózgu, że polecą mnie swoim bogatym znajomym, wyjadę do Krakowa, zdobędę sławę…

Kiedy skończyłam pracę, państwo H. zaprosili nas na kolację, na którą przyjechał ich syn Henryk, również dentysta. Miał trzydzieści lat, bardzo wysokie czoło, i był kawalerem. Coś zaiskrzyło między nami. Jak ja lubił chodzić po górach, więc pokazałam mu kilka ciekawych tras. Dobrze się nam ze sobą rozmawiało. Nasza znajomość szybko przechodziła kolejne etapy, zwłaszcza że moja rodzina pchała mnie w jego ramiona.

– To świetna partia – mówiła mama. – Ty tak zawsze gardłujesz o naturalnych produktach, a nie widzisz, że wasze pokolenie odrzuciło podstawowe prawa natury.

– To znaczy?

– Kobiety od zawsze szukały na partnerów mężczyzn, którzy potrafią je obronić, zapewnić dobry byt im i dzieciom. Tak ukształtowała nas ewolucja, prawda?Żeby przetrwać. A teraz najważniejsza jest miłość – wypowiedziała to słowo z jakąś drwiną, a nawet pogardą, zupełnie jak ktoś, kto mówi, że książka traktuje o głupich sprawach, a nawet jej nie przeczytał. – Nie to, czy mężczyzna ma dobrą pracę, czy potrafi zapewnić byt rodzinie. Więc nie bądź głupia i nie pozwól, by ci uciekł.

– Kobiety teraz same potrafią zapewnić sobie byt – odparłam.

– Tak. Zwłaszcza ty – wtrącił się tata, który do tej pory siedział w fotelu zasłonięty gazetą. – Porozmawiamy o tym, jak pójdziesz na swoje i nie będziesz nas prosić o kasę na czynsz i życie. I na podpaski – ironia aż kapała z jego słów.

Zorientowałam się, że jestem w ciąży

Zacisnęłam wargi, czując ogarniającą mnie bezsilność. Ojciec wychowywał mnie twardą ręką, już jak miałam pięć lat, oduczył mnie pyskowania i przeciwstawiania się. Chciałam mu wykrzyczeć, że może mogłabym być samodzielna, gdyby spuścił mnie z łańcucha, ale słowa nie chciały mi przejść przez gardło. W tamtej chwili, gdyby Henryk mi się oświadczył, bez wahania bym się zgodziła. Byle wyjść z domu rodziców.

– Wiesz, jak możesz go złowić – powiedziała mama.

– Nie będę łapać na dziecko – odparłam cicho.

– Dlaczego nie? To metoda stara jak świat, a on, myślę, nie byłby taki temu niechętny. Lepiej nie czekaj, aż pojawi się ktoś lepszy od ciebie, bo to nie taka wielka sztuka.

– Nie chcę jeszcze mieć dziecka – przyznałam się. – Mam dopiero dwadzieścia lat. Chcę jeszcze pożyć, wyjechać, coś zobaczyć. Chcę się uczyć. Chcę zostać projektantką wnętrz…

Zamilkłam pod zdegustowanymi spojrzeniami rodziców.

– Nie tak cię wychowaliśmy – powiedział ojciec. I to był koniec dyskusji.

Z rodzicami nie miałam co rozmawiać, ale na szczęście miałam Henryka. On słuchał moich planów na przyszłość z roziskrzonym wzrokiem, jakby wizja kobiety, która chce osiągnąć coś więcej, go podniecała.

Nie byłam naiwna, wiedziałam, że jeśli nie chcę mieć teraz dziecka, sama muszę o to zadbać. Pilnowałam, by używał prezerwatyw. Ale tamtego wieczora nie przypilnowałam.

Wkrótce zorientowałam się, że jestem w ciąży.

Co czułam, gdy zobaczyłam dwie kreski na teście? Najpierw stupor, no bo jak to? Potem gniew – drań nie założył gumki! No ale to ja powinnam była go pilnować (jak zwykle kobieta winę bierze na siebie). Następnie przyszło pogodzenie się – klamka zapadła, koń uciekł ze stajni, i tak dalej. I wtedy pojawiła się ekscytacja.

Dziecko. Będę miała dziecko. Delikatną dziewczynkę, moją najlepszą przyjaciółkę. Synek też mógłby być.

Więc tak, byłam zadowolona.

Powiedziałam mamie, a ta prawie popłakała się z radości. Powiedziałam Henrykowi, a ten natychmiast mi się oświadczył. Gdy wspomniałam z wyrzutem, że mnie oszukał, odparł, że inaczej bym nigdy się nie zdecydowała. A już był czas, bo on ma trzydziestkę na karku.

– No dobrze. Ale to niczego nie zmienia. Nadal będę studiować.

– Kochanie, sytuacja się zmieniła, więc i twoje priorytety muszą się zmienić. Nie obawiaj się. Jestem dentystą. Potrafię nas utrzymać. Ty zajmij się dzieckiem. Pierwszym… – mruknął i śmiesznie poruszył brwiami.

Jakoś mnie to nie rozbawiło.

Niestety, nie potrafiłam grać zrozpaczonej…

To był pierwszy sygnał. Potem przyszły kolejne. Im bliżej było ślubu, tym byłam bardziej przerażona.

Zaczęłam dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziałam. Henryk stał się mniej czuły, mniej miał dla mnie czasu. Zaczął wypowiadać opinie, z którymi się nie zgadzałam. Miałam coraz częściej wrażenie, że mnie nie słucha, że za chwilę poklepie mnie po głowie jak pieska, żebym już dała mu spokój. Był pewien, że już mnie ma, że nie musi się starać.

Nagle zrozumiałam, że nie znam go. Że zakochałam się w kimś innym. Że mam wyjść za obcego mężczyznę, którego przestałam lubić. A nie mogłam po prostu odwrócić się i odejść. Zerwać zaręczyny. Byłam w ciąży. W pułapce.

Najgorsze, że nie byłam gotowa na to dziecko. Czułam to coraz wyraźniej. Chciałam jeszcze tyle przeżyć. Tyle się nauczyć. Dorosnąć. Zawsze planowałam urodzić, gdy już będę o tym marzyła, zaglądała do wózków i gdy będę już zazdrościła innym mamom. Kiedy obudzi się we mnie instynkt macierzyński. Wiedziałam, że dopiero wtedy będę dobrą matką, wystarczająco cierpliwą, odpowiedzialną. Moje dziecko na taką matkę zasługiwało, a nie na taką, która będzie traktować je jako zło konieczne.

– Nie chcę cię nienawidzić – szeptałam, trzymając dłoń na brzuchu. Leżałam w nocy w swoim łóżku, z twarzą zalaną łzami, czując, jak zatrzaskują się bramy do ciekawszego życia. – Chcę cię kochać, chcę na ciebie czekać. Ale jest za wcześnie. Boję się, że nie będę dobrą matką. Jeszcze nie.

Zasnęłam, płacząc. Miałam wrażenie, że ktoś tuli mnie do siebie, głaszcze, uspokaja, sprowadzając sen. Kiedy obudziłam się nad ranem, w mózgu trwało jeszcze echo słów: „Wrócę, kiedy będziesz gotowa”. Chwilę później poczułam straszny ból w podbrzuszu. Krzyknęłam. Po udach pociekła gorąca ciecz.

W szpitalu próbowali powstrzymać poronienie, ale się nie udało. Kiedy po wszystkim leżałam na szpitalnym łóżku, a wokół ludzie okazywali mi współczucie, smucili się, ja czułam ulgę. Byłam jak skazana na dożywocie, którą sąd niespodziewanie uwolnił od winy. Nie potrafiłam grać zrozpaczonej. Matka przypomniała sobie moje słowa, że nie chcę jeszcze mieć dziecka. Henryk stwierdził, że miałam do niego pretensję, że się nie zabezpieczył. Niedoszli teściowie tylko patrzyli oskarżająco.

To twoja wina, mówiły oczy wszystkich. Nie kłóciłam się, bo w głębi duszy czułam, że miał rację. Ale nie czułam się winna. Nie wyszłam za Henryka, który i tak uznał, że nie nadaję się na matkę. A tylko o to mu chodziło. Wyjechałam z domu, a obrażony ojciec mnie nie zatrzymywał. Przez kilka lat doświadczałam życia, poznawałam świat, uczyłam się, jak przetrwać samej. Zdobyłam wiedzę, pracę, nowych przyjaciół. Nie było łatwo, ale było warto. I poznałam mężczyznę, którego pokochałam.

Reklama

Miałam trzydzieści dwa lata, kiedy poczułam zazdrość na widok ciąży mojej przyjaciółki. Po raz pierwszy nie przewracałam oczami, gdy gadała o tym, jak urządzi pokój dla dziecka. Pomyślałam: a jak ja bym go urządziła? I kiedy tego wieczora zaciągałam mojego ukochanego do łóżka, powiedziałam w myślach: „Już jestem gotowa”. Kiedy zasypiałam w jego ramionach, wydaje mi się, że usłyszałam: „Wróciłam”.

Reklama
Reklama
Reklama