„Rodzice wyznali mi brutalną prawdę, że jestem adoptowana. Biologiczna matka najpierw mnie oddała, a teraz chce poznać”
„Wypierałam to, że nie jestem biologicznym dzieckiem moich rodziców. Czasem zauważałam, że na stoliku, gdzie kładliśmy korespondencję, były adresowane do mnie listy. Nie chciałam na nie patrzeć”.

- Listy do redakcji
Na stole leżał list do mnie.
– Aniu, jesteś dostatecznie dojrzała, żeby poznać prawdę o twoim pochodzeniu – powiedział niepewnie mój tata, a mama ścisnęła go za ramię, jakby chciała dodać mu odwagi. – Nie jesteś naszym biologicznym dzieckiem. Przyjęliśmy cię pod naszą opiekę od pewnej młodej kobiety, która nie mogła cię wychować.
Nie do końca rozumiałam, co próbuje mi przekazać
Mama delikatnie chwyciła mnie za dłoń.
– Twoja mama nie miała męża – oznajmiła, patrząc na mnie. – Dlatego rodzina się jej wyrzekła. Wiesz, to były inne czasy, wtedy dziewczyna z dzieckiem była na wsi siała zgorszenie. Twoja mama kochała cię i chciała, abyś miała szczęśliwe życie. Po latach odezwała się do mnie, prosząc o twoje zdjęcie.
– Kochamy cię bardzo, dobrze o tym wiesz, ale nie chcemy ukrywać przed tobą prawdy – dodał ojciec. – Masz swoją biologiczną matkę, która nadal cię kocha.
– Nie chcę rozmawiać na ten temat.
Wyszłam, trzasnąwszy drzwiami.
Ta wiadomość była dla mnie kompletnie niezrozumiała. Początkowo traktowałam ją jako dziwaczną opowieść. Szczególnie, że moja rodzina wciąż traktowała mnie tak samo jak przedtem. Ten temat nigdy więcej nie powrócił do naszych rozmów.
Wtedy byłam najwyraźniej jeszcze zbyt młoda, żeby przyjąć taką prawdę. Wypierałam to, że nie jestem biologicznym dzieckiem moich rodziców. Czasem zauważałam, że na stoliku, gdzie kładliśmy korespondencję, były adresowane do mnie listy. Nie chciałam na nie patrzeć. Pochodziły z rzeczywistości, która nie była moja. Leżały tam tydzień, może dwa, a potem znikały.
Nie mogłam jej odmówić
Parę lat później moja mama zachorowała na nowotwór. Była na skraju śmierci. Niespodziewanie poprosiła mnie, żebym spotkała się z moją biologiczną matką.
– Mamo, no nie – jęknęłam. Nie chciałam słuchać o kobiecie, która kiedyś mnie opuściła.
– Aniu, to nie jest sprawiedliwe – odpowiadała mama, ledwo łapiąc oddech. – To moja wina. Powinnam była cię przekonać, a nawet zmusić, byś spojrzała prawdzie w oczy, ale bałam się, że wtedy mnie opuścisz. Byłam taka egoistyczna. Cieszyłam się, że nie chciałaś znać tej prawdy. Dlatego moją ostatnią prośbą jest, żebyś przeczytała listy od twojej prawdziwej matki. To będzie najpiękniejszy dar za miłość, którą do ciebie czułam przez całe moje życie. Obiecaj mi, że to zrobisz.
Czy mogłam odmówić? Gdy wróciłam do domu, odebrałam od taty paczkę listów i przeczytałam je wszystkie w ciągu jednej nocy. To była prosta historia, jakich wiele.
Moja biologiczna matka miała na imię Kazimiera. Urodziła się jeszcze przed wojną w małej wsi. W wieku 16 lat została posłana przez moją babcię do pracy u zamożnej rodziny w Warszawie. W ich domu pomagała w kuchni, nosiła zakupy, sprzątała.
Po trzech latach syn tej rodziny wrócił z nauki za granicą. Przyjechał z Berlina z dyplomem inżyniera. Jego matka, dumna jak paw, zaczęła organizować domowe wieczorki, w nadziei na znalezienie dla Wacława odpowiedniej narzeczonej. Jednak wzrok młodego człowieka przyciągnęła dziewiętnastoletnia służąca.
Okazało się wkrótce, że spodziewa się dziecka
Wacław, który był w niej zakochany, chciał się z nią ożenić, ale jego matka była nieugięta. Zwolniła pokojówkę, a swojego syna wysłała na wieś do rodziny ojca.
Moja biologiczna matka znalazła schronienie w domu opieki prowadzonym przez siostry zakonne. Kiedy przyszłam na świat, zakonnice znalazły dla mnie rodziców adopcyjnych, którzy chcieli przyjąć dziewczynkę do swojej rodziny. Mieli już dwóch chłopców, ale marzyli o córce, a nie mogli mieć więcej potomstwa.
Kazimiera zyskała ich sympatię i zdecydowała się oddać im swoją córkę, mimo że wiedziała, iż opuszczają kraj – mężczyzna, naukowiec, otrzymał roczny kontrakt w Anglii. Liczyła, że kiedy wrócą, będzie mogła odwiedzać swoją córkę, jak obiecali. Niestety, wybuchła wojna i para pozostała w Anglii, gdzie się wychowałam i mieszkałam.
Po przeczytaniu listów, w których moja matka prostymi słowami malowała obraz samotności, pragnienia i miłości do dziecka, nie mogłam powstrzymać łez. Czułam smutek zarówno za moją biologiczną matką, jak i za tę, która mnie wychowywała, a teraz odchodziła w bólu. Kiedy kilka dni później uczestniczyłam w uroczystości pogrzebowej, złożyłam mamie wewnętrzne przyrzeczenie, że dotrzymam jej obietnicy.
Wysłałam list na adres nadawcy z koperty. Dołączyłam zdjęcia i zapytałam, czy pani Kazimiera chciałaby, abym ją odwiedziła. Po miesiącu dostałam odpowiedź: „Droga córeczko. Nie jestem pewna, czy mogę tak cię nazywać, ale jeżeli byłabyś skłonna przyjechać, abyśmy mogły się spotkać, byłabym wdzięczna niebiosom do końca swoich dni”. Tylko tyle, bez żadnej przesady.
Obawiałam się spotkania z moją matką, ale wszelki lęk zniknął, kiedy naprzeciwko mnie stanęła niska siwa kobieta o przejmujących brązowych oczach.
Lepiej nie przeszkadzać ludziom w szczęściu
– Mam na imię Kazimiera… – emocje uniemożliwiły jej dalsze mówienie.
Stała tam, niepewnie rozłożywszy ręce. Wyraźnie bała się, że mogę ją odrzucić lub zignorować. Nagle coś mocno ścisnęło mi serce, łzy napłynęły do moich oczu i rzuciłam się w objęcia mojej biologicznej matki.
Spędziłyśmy razem prawie dwa tygodni, gawędząc i śmiejąc się. Dwa dni przed moim powrotem do Anglii mama wspomniała, że widziała mojego biologicznego tatę kilka lat temu. Minęli się na ulicy – on z żoną i dwójką dzieci. Wszystko wskazywało na to, że wchodzili do swojego domu, bo otwierał drzwi kluczem. Mama pamiętała adres.
– Podeszłaś do niego?
– Nie chciałam go niepotrzebnie denerwować – odparła z uśmiechem pełnym smutku. – Lepiej nie przeszkadzać im w szczęściu.
Tęsknota w jej głosie była tak wyraźna… na pewno wciąż go kochała.
Wyciągnęłam z niej informację, gdzie mieszka i następnego dnia zapukałam do jego drzwi. Co chciałam osiągnąć? Nie miałam żadnego konkretnego planu, po prostu… skoro już spotkałam swoją biologiczną matkę, to chciałam stanąć twarzą w twarz z biologicznym ojcem.
Kiedy otworzył drzwi poczułam się, jakbym spojrzała w lustro. I nagle zapragnęłam, aby wiedział, kim jestem.
– Nazywam się Anna, jestem pana biologiczną córką. Pana i Kazimiery. Nie zamierzam wtrącać się w pana życie ani informować o tym pana rodziny, tylko chcę, aby pan wiedział.
Niespodziewane poruszenie, które nagle mnie ogarnęło, sprawiło, że drżałam jak liść na wietrze. Chciałam odwrócić się i odejść, ale on złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Ścisnął mocno. Drżał tak samo jak ja. Później, siedząc przy kawie, podzielił się ze mną swoją historią.
Przez te wszystkie lata czekał na nią…
Wacław dowiedział się o przyjściu na świat swojej córki już po wybuchu wojny. Bezzwłocznie opuścił majątek swojego stryja i udał się do Warszawy. Ale było już za późno – ja już wyjechałam z rodzicami adopcyjnymi do Anglii, a wojna uniemożliwiło mu odnalezienie ukochanej.
– Musiałem się ukrywać za działalność w podziemiu. Po wojnie próbowałem odnaleźć twoją matkę, niestety, bezskutecznie.
– Masz żonę? Czy mam jakieś rodzeństwo?
Pokręcił przecząco głową.
– Zająłem się rodziną swojej przyrodniej siostry, wspierałem ich po śmierci ojca. Tylko tyle.
Starsza dama z dziećmi i samotny mężczyzna. Przeznaczenie potrafi być kapryśne, ma skomplikowane poczucie humoru.
Kiedy wylatywałam z powrotem do Anglii, moi rodzice pożegnali mnie wspólnie na lotnisku. We troje ściskaliśmy się i płakaliśmy. Potem przez długi czas pozostała nam korespondencja, bo dostanie wizy do Polski w tamtych czasach nie było łatwe.
Spotkałam się z nimi wiele lat później, kiedy byli już w bardzo podeszłym wieku. Tych ostatnich 20 lat życia spędzili razem, szczęśliwi. Trafili na siebie dzięki temu, że moja mama adopcyjna wymusiła na mnie obietnicę, że ich odnajdę.
Anna, 85 lat