Reklama

Zawsze byłem tym drugim. Nawet wtedy, gdy rodzice mówili, że kochają nas tak samo. To Adam był ich oczkiem w głowie. Zawsze pewny siebie i pierwszy we wszystkim. Ja byłem tym cichym i niezauważalnym. Dostawałem po nim nie tylko używane ubrania, ale i drugoplanowe role. Kiedy dorastaliśmy, to on był powodem dumy. A jednak po latach to ja odwiedzałem rodziców, zawoziłem na badania, siedziałem przy łóżku, kiedy już nie mogli wstać. I mimo bólu, nie przestałem ich kochać.

Reklama

Coś we mnie pękło

Gdy weszliśmy do kancelarii notarialnej, czułem, jak cała złość zbiera się we mnie niczym burza gotowa do uderzenia. Adam był już na miejscu. W garniturze jak z reklamy, uśmiechnięty, jakby przyszedł po odbiór wygranej w loterii, a nie po testament naszych zmarłych rodziców. Notariusz mówił coś o paragrafach, o zapisach, o ostatniej woli. Ale ja nie słuchałem – wiedziałem, co usłyszę. Wiedziałem to, zanim przekroczyłem próg.

– Cały majątek państwa Marii i Edwarda zostaje przekazany synowi Adamowi Kowalskiemu – powiedział notariusz, a moje serce zamarło, ale nie zaskoczyło mnie to ani trochę. Tylko bolało, cholernie bolało.

Nie ma nic dla mnie? – spytałem, choć znałem odpowiedź.

Notariusz spojrzał na mnie z zakłopotaniem, Adam wzruszył ramionami.

– Widocznie mieli swoje powody – rzucił z ironicznym uśmieszkiem.

Wtedy coś we mnie pękło.

– Ty nawet nie byłeś, kiedy potrzebowali opieki! To ja kupowałem leki, zmieniałem im pościel, gdy nie mieli już siły wstać! A ty?! Gdzie byłeś?! Na Bali? Z kolejną kochanką?

Adam podniósł brwi.

Nie rób scen.

– Nigdy nie byłem dla nich wystarczający! – wykrzyczałem i wstałem gwałtownie. – Zawsze wszystko było dla ciebie. I nawet teraz… nawet po śmierci...

Nie dokończyłem. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Na ulicy musiałem usiąść na ławce. Nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że do końca nie zauważyli, że to ja byłem tym, który został.

Byłem zrozpaczony

Po kilku dniach zebrałem się na odwagę, by pojechać do cioci Haliny. Mieszkała na obrzeżach miasta, w bloku, w którym zawsze pachniało gotowaną kapustą i kurzem. Ona jedyna z rodziny nigdy nie faworyzowała Adama. Może dlatego, że nie miała dzieci. Zawsze miała czas, by zapytać, jak się czuję, a nie tylko, co osiągnąłem.

– Ciociu... muszę cię o coś zapytać – zacząłem, siedząc na jej kanapie, na której dzieciństwie zjadłem niejednego herbatnika.

– Widzę, że coś cię gryzie. Mów.

– Dlaczego oni... Dlaczego zawsze byłem ten gorszy? Przecież zawsze chciałem dobrze. Czemu Adam był tym, którego się kocha?

Ciocia milczała przez dłuższą chwilę. Potem wstała, nalała nam herbaty i usiadła ciężko.

– To nie tak, jak myślisz. Oni cię kochali, ale...

– Ale?

Zacisnęła usta.

Zanim się urodziłeś, wydarzyło się coś strasznego. Twoja mama... straciła dziecko. Dziewczynkę. To ją złamało.

Zamarłem.

– A co to ma wspólnego ze mną?

– Kiedy ty się pojawiłeś, twoja mama już się nie umiała cieszyć. Miała w sercu pustkę, której nie dało się zasypać.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Poczułem, jak coś we mnie osiada – nie gniew, nie złość. Coś bliższego rozpaczy. Wstałem bez słowa.

– Tomek... – zaczęła.

– Dziękuję, ciociu. Musiałem w końcu to usłyszeć.

Wyszedłem, czując, że moja historia zaczyna mieć inny kształt.

Łzy ciekły mi po policzkach

Nie wiem, dlaczego wtedy zabrałem tamtą książkę. Może odruch, może potrzeba zostawienia sobie cząstki ich domu. Stara, wyczytana powieść, którą mama trzymała na półce nad łóżkiem, jeszcze z zakładką z jakiegoś rachunku. Włożyłem ją do torby niemal nieświadomie. Dopiero w domu, przewracając leniwie strony, coś z niej wypadło. Kartka, złożona na cztery, papier pożółkły od czasu. Serce zabiło mi mocniej. Poznałem charakter pisma mamy. Usiadłem. Rozłożyłem ją z wahaniem. To był list. Napisany do nikogo konkretnego, raczej dla siebie. Czytałem go powoli, każde zdanie jak cios:

„Adam jest naszym synem. Ale coraz trudniej mi udawać, że go nie widzę takim, jakim naprawdę jest. Znika, kiedy go potrzebujemy. Kłamie. Manipuluje. Nie ma w nim tej czułości, którą widzę w Tomku. To Tomek mnie przytula, gdy płaczę. To Tomek pyta, czy wszystko w porządku. To on wozi nas do lekarzy, gotuje nam obiady...”.

Zatrzymałem się. Wziąłem głęboki wdech. A potem czytałem dalej:

„Wiem, że powinnam zmienić testament. Ale boję się, że wywołam burzę. Adam tego nie zrozumie. Tomek też niczego się nie domaga. A ja... ja jestem słaba. I wiem, że mogę już nie zdążyć”.

List kończył się bez podpisu. Ale nie musiałem go widzieć, by wiedzieć, kto to napisał. Przyciskałem go do piersi, zamykając oczy. Łzy same ciekły mi po policzkach.

W końcu to usłyszałem, mamo... – szepnąłem.

Musiałem to wyznać

Po raz pierwszy od pogrzebu pojawiłem się pod domem rodziców. Wiedziałem, że tam będzie. Zadzwoniłem. Adam otworzył drzwi. Był rozdrażniony, jakbym właśnie oderwał go od czegoś ważniejszego.

Czego chcesz? – rzucił chłodno.

Nie odpowiedziałem. Wszedłem, mijając go bez słowa, jakby był tylko tłem. Usiadłem przy stole, wyjąłem list i położyłem go przed sobą.

To napisała mama – powiedziałem spokojnie. – List, którego nie miałem przeczytać. Ale znalazłem.

Adam rzucił na niego krótkie spojrzenie, nie dotknął kartki.

– I co z tego?

– Wiedziała, jaki jesteś. I że to ja przy niej byłem. Że ja... że to mnie naprawdę kochała. Może nie od początku, ale z czasem.

Adam roześmiał się, jakby usłyszał stary dowcip.

– Wzruszające. Ale testamentu to nie zmieniła, co?

– Nie jestem tu po pieniądze – powiedziałem twardo. – Nigdy nie byłem. Chciałem tylko wiedzieć, czy ty też wiesz. Czy choć raz zrozumiałeś, co straciłeś?

Jego śmiech zgasł. Usiadł naprzeciwko mnie, spojrzał wreszcie na list.

– Wiedziałem – powiedział cicho. – Zawsze wiedziałem, że mama miała wyrzuty sumienia. Ale wiesz co? Ona nigdy nie miała odwagi się przyznać. Więc grałem swoją rolę do końca.

– I teraz też będziesz ją grał?

– A po co mam zmieniać coś, co działa?

– Bo może czasem warto być przyzwoitym.

Odpowiedział milczeniem. Wyszedłem. Bez złości, bez łez. Z ciężarem, ale i z ulgą.

Czułem pustkę

Siedziałem w kuchni naszych rodziców. Było cicho. Każdy przedmiot przypominał mi o ich obecności. Filiżanki wciąż poustawiane tak, jak lubiła mama, mała cukierniczka z ukruszonym wieczkiem, herbata w puszce, którą zawsze trzymała w szafce obok okna. Patrzyłem przez to okno, jak robiłem to setki razy, czekając, aż mama wróci z zakupów, aż tata skończy myć samochód. Teraz nikt już nie wracał. I nikt nie mył samochodu.

W głowie wciąż dźwięczały słowa z listu. Byłem dla nich tłem, a potem... byłem wszystkim. Tyle że nie na głos. Nigdy nie usłyszałem tego z ich ust. Ale miałem ten papier. Te zdania. Te przyznane racje. To poczucie, że nie byłem przezroczysty. Przynajmniej dla niej. Wstałem i przeszedłem do salonu. Usiadłem w fotelu taty. Nie czułem satysfakcji. Tylko pustkę. Spojrzałem na zdjęcie rodzinne, stojące na komodzie. Mama, tata, Adam, ja – wszyscy uśmiechnięci. I pomyślałem, że to był jedyny moment, gdy naprawdę wyglądaliśmy na rodzinę. Może nawet nią byliśmy. Przez chwilę. Potem coś się rozpadło. Nigdy nie dostałem tej miłości, na którą czekałem. Ale wiem, że byłem obecny w życiu rodziców. Do końca. Że nie uciekłem. Nie zapomniałem. Nie wybrałem wygody.

I to musi mi wystarczyć – powiedziałem cicho do pustego domu.

Pogodziłem się z losem

Dwa tygodnie później wróciłem jeszcze raz do rodzinnego domu. Tym razem z pudełkami. Zabrałem kilka drobiazgów: albumy, dwie filiżanki z niedopasowanymi spodkami, radio, którego tata słuchał każdego poranka. Ale największy ciężar miał w sobie list matki. Starannie złożony, włożony do koperty, którą sam opisałem jednym słowem: „dowód”.

Z Adamem nie rozmawiałem więcej. Nie miałem potrzeby. Nie chciałem jego pieniędzy ani jego przeprosin. Wiedziałem już wszystko, co miałem wiedzieć. On też. Z listu uczyniłem moją pamiątkę. Nie pokazywałem go nikomu. Nie musiałem. Bo nie chodziło o to, by udowodnić coś światu. Chciałem tylko raz w życiu wiedzieć, że nie byłem jedynie tłem. Ludzie mówią, że miłość musi być odwzajemniona, by mieć sens. Ja już tak nie myślę. Czasem miłość to to, co dajesz. Bez zwrotu. Bez uznania. Bez poklasku.

Miłość nie zawsze musi być odwzajemniona. Czasem wystarczy wiedzieć, że się ją dało – powiedziałem, ściskając w dłoni list.

Zamknąłem za sobą drzwi i nie obejrzałem się za siebie. Nie dlatego, że nie bolało. Ale dlatego, że już wiedziałem, że zostawiłem tam wszystko, co miałem zostawić. I zabrałem tylko to, co naprawdę było moje.

Tomek, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama