Reklama

Jak tylko zaczęliśmy poruszać ten temat, prześcigaliśmy się w intrygujących i całkiem kreatywnych pomysłach.

Reklama

– Ej, spójrz! Ona i on w białych strojach, za nimi zachód słońca. – Pokazałam Pawłowi monitor komputera.

– Ślub na plaży? Brzmi niesamowicie, ale już słyszę moją matkę, jak narzeka, że musi ciągle wysypywać piasek z butów. I gdzie to niby organizują? We Włoszech? Nie ma mowy, ojciec nie wsiądzie do samolotu! Wiesz, ten jego lęk przed lataniem.

– Bez sensu – powiedziałam cicho, przeglądając broszurę agencji, która zajmowała się organizacją ślubów poza granicami naszego kraju.

– Niestety – mruknął Paweł, przyglądając się świeżo upieczonemu małżeństwu, uchwyconemu na zdjęciu obok spektakularnego islandzkiego wodospadu.

– Mamy dość kasy na taki luksus?

– Wydaje mi się, że tak. Przeważnie to goście pokrywają część kosztów wyjazdu. No wiesz, w ramach prezentu. A same koszty wysokie nie są, zwłaszcza jak się je porówna do tego, ile trzeba wybulić za przygotowanie tradycyjnej uroczystości weselnej w naszym kraju.

– A tej mówimy stanowcze "nie" – powiedział zdecydowanie Paweł.

– Absolutnie, to marnotrawstwo czasu i forsy – poparłam go natychmiast.

Rodzice byli zbyt podekscytowani

Myśleliśmy tak samo, ale co nam to dało? Kiedy moi rodzice dowiedzieli się o naszych planach na przyszłość, dopiero zaczęły się schody. Moja matka jak zwykle zaogniała jeszcze sytuację.

– Wreszcie ci się oświadczył – powtarzała nieustannie, ignorując fakt, że jej przyszły zięć jest na tyle blisko, żeby wszystko usłyszeć.

– Mamo, proszę, nie pleć bzdur – syczałam, starając się przemówić jej do rozsądku.

– Jak ty się odzywasz do matki? To w mieście teraz jakaś nowa moda, że nie okazuje się rodzicom należytego szacunku? – odcięła się, gotowa do dalszego starcia.

– Pewnie, bo na wsi wszyscy wciąż całują ojca w mankiet – skwitował Paweł, na tyle głośno, żeby wszyscy wokół dobrze go usłyszeli.

Oni akurat nigdy nie potrafili wytrzymać bez kłótni dłużej niż pięć minut. Problem sięgał jednak znacznie głębiej. Rodzice byli święcie przekonani, że ja, córka rolnika, popełniam ogromne faux pas, decydując się na ślub z biednym mieszczuchem.

Ani matka, ani ojciec nie byli pod wrażeniem wielkich aglomeracji, nie dostrzegali świetnych perspektyw, które oferowało miasto. Byli przekonani, że robię ogromny błąd, narażając przy tym rodzinę na nieszczęście, ponieważ zamiast wybrać sobie przyzwoitego chłopaka z naszej wsi, gospodarza z wielopokoleniowej rodziny, w pośpiechu uciekłam z domu.

Cieszyłam się, że Leszek, mój młodszy brat, jest świetną receptą na ich rozczarowania. Mimo że był jeszcze dzieciakiem, już wiedział, że zwiąże swoją przyszłość z rodziną. A co sam o tym sądził? Ja znałam odpowiedź – rodzicom i tak nie była ona potrzebna.

– Wesele będzie u nas, żeby wszyscy mogli zobaczyć, jak idziesz do ołtarza. Nie możemy zamiatać twojego szczęścia pod dywan. Już wystarczająco dużo plotek krążyło o waszym życiu bez ślubu. – Entuzjazm mamy wciąż nie słabł.

Ponownie miała okazję doczepić się do Pawła, według niej winnego tak długiego oczekiwania na ślub, do którego wyraźnie mu się nie śpieszyło. Bo przecież to mężczyzna jej zdaniem musiał podjąć ostateczną decyzję.

– Hm. – Paweł tylko chrząknął, zrzucając na mnie obowiązek oznajmienia mamie, że jej marzenia nigdy się nie ziszczą.

– Zdecydowaliśmy, że nie będziemy organizować wesela – oznajmiłam cicho.

– Co takiego, córeczko? – zdziwiła się mama.

– Nie myśleliśmy o takim dużym, hucznym weselu. To... zupełnie niepotrzebne – kontynuowałam dzielnie, wiedząc, że to ją zasmuci.

Matka mrugnęła kilkakrotnie, wyraźnie oszołomiona. Próbowała zrozumieć to, co właśnie jej powiedziałam. Widziałam, że nic do niej nie dociera.

– Przykro mi, mamusiu – powiedziałam z żalem. To był dla niej cios prosto w serce. Nie pierwszy zresztą.

Dlaczego nie protestowałam?

Nigdy nie mogła być ze mnie w pełni dumna. Rzeczywiście, ukończyłam studia i złapałam dobrą pracę, ale wciąż nie byłam mężatką. Sąsiadki rzucały pełno złośliwych komentarzy i pytały, kiedy wreszcie stanę na ślubnym kobiercu. Wciąż też powtarzały, że przekroczyłam już tę kłopotliwą dla kobiety granicę, która według nich zaczynała się po skończeniu 25 lat.

Zawsze też chwaliły się własnymi córkami. Monika była już matką dwójki dzieci, Iwona i Karol mieli syna i modernizowali swoje gospodarstwo, Anka regularnie dostawała pieniądze na budowę domu od męża przebywającego za granicą. Wszystkie moje dawne przyjaciółki były już matkami, a ja robiłam za starą pannę.

– Twój ojciec dostanie zawału – powiedziała mama bezbarwnym tonem, wcale nie żartując, kiedy tylko dowiedziała się o naszych planach. – To nie do pomyślenia! Obiad po ślubie! Prędzej umrę, niż wam na to pozwolę! Jak ja miałabym się potem pokazać na oczy krewnym?

– To my bierzemy ślub, a nie cała wasza rodzina – stwierdził dość brutalnie Paweł. – Czemu mielibyśmy brać pod uwagę opinie tych krewnych? Ja ich nawet nie znam.

– Ich słuchać nie musisz, ale mnie i mojego męża owszem – nie ustępowała matka, wytrzymując spojrzenie przyszłego zięcia. – Chcemy wesele i będzie wesele. Tak huczne, jak tylko się da!

Nagle walnęła pięścią w stół, co sprawiło, że Paweł podkulił trochę ramiona. Mimo to nadal dostrzegałam w jego oczach te buntownicze iskierki, z którymi tak walczyłam.

– To miejskie wychowanie – rzuciła z pogardą, spoglądając na niego. – Co tu jest niejasne? Należy szanować rodzinę i sąsiadów, dać im to, co mamy najlepsze w domu, zgodnie ze staropolską tradycją. Musimy pokazać, że nasza córka pochodzi z porządnego domu. Wszystko powinno być idealne, bo ludzie będą o tym mówić przez lata. Nie przyniesiecie nam hańby jakimś tam obiadkiem, to jest dobre dla biedaków, a my, wbrew pozorom, mamy jeszcze co do garnka włożyć.

Pawła i mnie kompletnie zaskoczył ten pusty garnek w zestawieniu z kosztami wesela. Jak to w ogóle można ze sobą porównywać? Ale moja mama swoje wiedziała. A my się pokłóciliśmy, jak tylko sobie poszła.

– Dlaczego nie protestowałaś? Pamiętasz w ogóle, co ustaliliśmy? Widzę, że twoja mama położyła kres naszym planom kilkoma słowami, a ty tak po prostu się na to zgodziłaś!

– Nie bądź niesprawiedliwy! Przecież sam widziałeś, jak to wyglądało. Co miałam jej powiedzieć? Że nie i koniec?

– Dokładnie! Bez owijania w bawełnę, wtedy by zrozumiała.

Słowa Pawła były brutalne i wyjątkowo przykre. Zupełnie mnie nie rozumiał. W końcu to była moja mama, której nie chciałam sprawić przykrości. Owszem, nie planowaliśmy hucznej zabawy, ale czy tak ciężko było pojąć, że dla moich rodziców to prawdziwy koniec świata? Czasami trzeba dać sobie spokój. Ustąpić.

– Powinniśmy być bardziej otwarci – wymamrotałam.

Paweł nigdy dotąd tak się nie wściekł. I nie chodziło mu raczej o wesele, a o kwestię, kto faktycznie podejmuje decyzje. My czy oni. A "oni" to moi rodzice, moi najbliżsi, dlatego z niechęcią, ale byłam gotowa pójść na kompromis. Paweł, jak się okazało, nie.

Bardzo przeżyłam tę naszą sprzeczkę. To pierwszy raz, kiedy Paweł przestał ze mną rozmawiać. Nie odzywaliśmy się do siebie przez prawie dwa tygodnie. Zaczęłam nawet rozważać, czy warto się w ogóle pakować w małżeństwo, jeśli już w tej chwili nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z podobnymi problemami.

Fakt, starałam się przekonać matkę do naszego pomysłu, ale jedynym efektem było to, że także przestała ze mną rozmawiać. Powróciłam do domu ze zwieszoną głową, a tam powitało mnie niewzruszone milczenie ze strony ukochanego.

Nie mogłam tego dalej tolerować, potrzebowałam przerwy od wszystkich, by odzyskać spokój i kontrolę. Przeprowadziłam się więc do znajomej, pozostawiając Pawłowi wiadomość przymocowaną magnesem do lodówki.

Upłynęło parę dni, zanim znowu zaczęliśmy się do siebie odzywać. Byłam gotowa zrezygnować z realizacji wesela marzeń moich rodziców, ale to Paweł pierwszy dał za wygraną. I tak ruszyły wielkie przygotowania.

Ten ślub to szaleństwo

Szybko pojęliśmy, że chociaż zdobycie garnituru i odpowiedniej sukni nie stanowi aż takiego problemu, to ze znalezieniem właściwej sali bankietowej nie pójdzie już tak łatwo. Paweł sczytywał z Internetu kolejne nazwy miejsc organizujących wesela i szeptał do siebie: "Pałac pod Sosnami, Diamentowy Dwór...". O, tutaj mamy Kwitnące Ogrody. Świetnie, ceny nie wydają się wygórowane.

– To jest cena za osobę.

– Ach, no pewnie, właśnie się zastanawiałem, co tak tanio. Ile osób właściwie zaprosiła moja kochana teściowa na to wiekopomne wydarzenie?

Zignorowałam jego sarkazm.

– Serio? Macie aż tak dużą rodzinę? – Paweł prawie zleciał z krzesła, kiedy usłyszał moją odpowiedź. – Z mojej strony przyjdzie maksymalnie dwadzieścia osób, w tym moi rodzice i siostra.

Paweł nie miał pojęcia, że moja matka, poza rodziną, sprosiła pół wsi. To akurat nie był jej wymysł – sąsiedzi przecież robili to samo.

– Nie no, to będzie fortuna! Kto za to zapłaci? – zaniepokoił się Paweł.

Szybkie podsumowanie wydatków pokazało, że na całą tę imprezę wydamy tyle, ile zapłacilibyśmy za nowy samochód średniej klasy.

– To szaleństwo – zaprotestował Paweł.

– Nie mamy takich pieniędzy, trzeba by wziąć kredyt. Ja się na to nie piszę, a ty... ty rób, jak uważasz.

Cieszyłam się, że teraz mam mocny argument i zjawiłam się u rodziców.

– O pieniądze się nie martw, my za wszystko zapłacimy. W końcu raz się tylko córkę za mąż wydaje – przekonywała mnie mama.

– Tato, weź coś powiedz – zwróciłam się do ojca, odwołując się do jego zdrowego rozsądku. – Macie na to dość pieniędzy?

– Że ja nie mam pieniędzy? A kto tak niby powiedział? – zdenerwował się tata. – Bierzesz ślub, no to musi być wesele!

W życiu się nie dogadamy – pomyślałam i ruszyłam na poszukiwanie brata.

– Leszek, skąd rodzice planują wziąć tyle pieniędzy na wesele? – zapytałam.

– Podobnie jak ty, nie mam pojęcia – odpowiedział brat, wzruszając ramionami. – Kto wie? Może mają jakieś oszczędności w banku? Tata nie pozwala mi się interesować finansami, twierdzi, że jeszcze mam na to czas. Powiem ci, siostrzyczko, z chęcią bym stąd uciekł, ale szkoda mi starego.

Poczułam, że Leszkowi zdecydowanie lepiej idzie w spełnianiu oczekiwań naszych rodziców. To dlatego zdecydowałam, że nie będę się dalej sprzeciwiać planom dotyczącym ślubu. Niech dzień ślubu córki będzie ich świętem, na które w końcu zasłużyli. Wesele miało miejsce w Pałacu Kryształowym, jedynym miejscu, w którym udało się nam zarezerwować salę na odpowiedni dzień.

Wszystkie inne dostępne miejsca w okolicy były zarezerwowane na cały najbliższy rok, co wyraźnie pokazało, że nie tylko moja matka nie wyobraża sobie ślubu bez hucznego wesela. Pomyślałam, że to już wreszcie koniec, kiedy pojawił się temat poprawin i noclegu dla naszych gości.

– Róża i Tadeusz jadą z południa Polski, natomiast Sławomir z rodziną dojeżdża ze Śląska. A co do pozostałych, niby mają blisko, ale i tak nie powinni wracać do domu samochodem po alkoholu. Musimy zapewnić nocleg dla części gości, a dla innych zorganizować transport autokarem – zapowiedział mój ojciec. – A potem, następnego dnia, po prostu chcesz się pożegnać i tyle? Jakby to wyglądało? Musimy zadbać o śniadanie, oczywiście ciepłe. Po jedzeniu z pewnością ktoś się będzie chciał napić, no i muzykę trzeba koniecznie zorganizować. Choć drugiego dnia może być z taśmy, to przecież nic złego.

Wesele, które trwało dwa dni, muzyka na żywo i DJ podczas poprawin, a do tego masa przeróżnych atrakcji, jak fontanna z czekolady, stół pełen naturalnych wędlin, a także pokój dla każdego z gości. Nic nie budziło obaw u moich rodziców, którzy bez zastanowienia godzili się na wszystkie koszty, dążąc tylko do tego, by wesele było huczne i wszystkich zadowoliło. Tylko to się dla nich liczyło. Zaczęłam się zastanawiać, czy nasze gospodarstwo nie przynosi większych zysków, niż początkowo sądziłam.

Zazdrościłam Pawłowi, że jego bliscy nie włączali się w nasze życie i nie przeszkadzali. Rodzice mojego męża chcieli dołożyć się do wydatków, ale wiedząc, jak wygląda ich sytuacja finansowa, odmówiliśmy. Szaleństwo moich rodziców natomiast trwało, a mogłam się założyć, że mój ojciec byłby urażony, gdyby rodzina pana młodego pokrywała koszty wesela jego córki. Taki był zdeterminowany.

– Wódkę kupi i starczy, zgodnie z tradycją – stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu i było pozamiatane.

Jeśli byłabym młodsza i mniej doświadczona, uwierzyłabym w żarliwe zapewnienia ojca i z radością zabrałabym się za przygotowania. W towarzystwie przyjaciółek wybrałabym suknię, zastanowiłabym się nad udekorowaniem sali, przetestowałabym kilka fryzur. Przez ponad pół roku żyłabym w oczekiwaniu na ten wymarzony dzień, kiedy to pójdę do ołtarza, opierając się na ramieniu Pawła, czując się jak prawdziwa księżniczka. Tymczasem ja zamartwiałam się kosztami całego przedsięwzięcia, a z moim przyszłym mężem rozmawiałam przede wszystkim o tym, skąd moi rodzice wezmą kasę na sfinansowanie tego wariactwa.

– Powinniśmy zakończyć to już na wstępie – powtarzał Paweł, całą odpowiedzialność za to, co się działo, przerzucając na mnie. – Tkwimy w czymś, czego tak naprawdę nie pragniemy.

– Wciąż możesz się z tego wycofać, nikt cię do niczego nie zmusza – odparowałam, bo żadna kobieta znajdująca się na moim miejscu nie chciałaby słyszeć podobnej uwagi.

– Naprawdę? Twój tata z pewnością by mnie pozwał, jeżeli tylko przeze mnie przepadłyby mu wszystkie opłaty i zaliczki – stwierdził pewnego razu Paweł z poważnym wyrazem twarzy.

To mnie zaniepokoiło. Nie wiedziałam, czy on wciąż pragnie tego małżeństwa, czy to tylko działanie pod presją? Rozesłaliśmy już zaproszenia, zapłaciliśmy za lokal, zarezerwowaliśmy pokoje, więc odwołanie tego wszystkiego byłoby co najmniej nierozsądne.

Tuż przed dniem ślubu nasze relacje mocno się ochłodziły. Pojawiło się między nami niepokojące napięcie i pewna wymuszona uprzejmość, z jaką dotąd się nie zetknęliśmy. Właśnie rozpoczynaliśmy siódmy rok razem, a ten, jak powszechnie wiadomo, bywa pechowy dla wielu par. Może stąd wynikały nasze problemy? Nie miałam pewności, Paweł chyba też nie miał pojęcia. Unikaliśmy tego tematu, ale oboje czuliśmy się źle. A dzień naszego ślubu był coraz bliżej. Skoro powiedzieliśmy "A", trzeba było też powiedzieć "B"

Jak on mógł?

W kościele zjawiliśmy się na czas. Wyglądaliśmy pięknie na czerwonym dywanie – ja w białej sukni z trenem, a on w eleganckiej smokingowej marynarce. Do Pałacu Kryształowego pojechaliśmy sportowym jaguarem, którego załatwił Leszek.

Moi rodzice nie posiadali się ze szczęścia, a teściowie także wydawali się usatysfakcjonowani, co sprawiło, że i my trochę się odprężyliśmy – przecież to, co robiliśmy, robiliśmy dla najbliższych. Zarówno wesele, jak i poprawiny okazały się sukcesem, a goście nie szczędzili nam pochwał – o to właśnie chodziło.

Oboje z Pawłem byliśmy wykończeni, ale mimo to przez całe dwa dni paradowaliśmy z przyklejonymi uśmiechami na ustach, tańczyliśmy i uczestniczyliśmy w zabawach prowadzonych przez wodzireja, aż do momentu, kiedy nie wypełniliśmy wszystkich naszych obowiązków.

– Więcej się na to nie piszę – westchnął Paweł, rzucając się bez zdejmowania ubrań na łóżko, kiedy w końcu zdołaliśmy wrócić do naszego domu. Walnęłam się obok niego, masując bolące stopy. Myśl o nocy poślubnej, która miała być niezapomniana, nawet nie przyszła nam do głowy...

Nieco później odebrałam telefon od Leszka.

– Siostrzyczko, mamy problem. Właśnie zauważyłem ponaglenie z banku, które przyszło do ojca. Zalega ze spłatą raty kredytu. Próbowałem go o to wypytać, ale nie chciał gadać. Może tobie się uda coś z niego wyciągnąć.

Nie potrafiłam pojąć, jak ojciec mógł się zdecydować na zadłużenie gospodarstwa. Przecież przez całe swoje życie unikał jak zarazy jakichkolwiek pożyczek.

– Czy w ostatnim czasie miał jakieś duże wydatki?

– No wiesz, poza tym twoim weselem, to chyba żadne – odparł z przekąsem mój brat.

– Twierdził, że ma na wszystko. Chyba nie wziął kredytu pod zastaw ziemi?

– Na to mi wygląda. Przyjedź tu lepiej, musimy pomyśleć, co teraz.

Po wielu nieudanych próbach udało mi się wyciągnąć wszystko z mamy, bo ojciec nie chciał z nami w ogóle rozmawiać. Nie miałam pojęcia, jak powiedzieć Pawłowi, że trzeba wziąć kredyt, żeby spłacić dług ojca.

– Wydawało nam się, że będziemy w stanie opłacić wszystkie raty, ale nasze gospodarstwo już nie przynosi takich zysków jak kiedyś. Prawdopodobnie będziemy musieli sprzedać kilka hektarów. Może nawet więcej. Rozważamy sprzedaż tego kawałka ziemi między drogą a lasem. To wielka strata, ojciec bardzo się tym przejmuje, ale wiesz jak jest. Honor jest dla niego najważniejszy. Nie martw się, córeczko, zawsze udawało nam się wyjść z kłopotów. I tym razem nam się uda, z bożą pomocą oczywiście. Ale sprzedawanie rodzinnej ziemi to grzech... Nigdy nie pomyślałam, że dożyję takich czasów.

Wróciłam do domu z duszą na ramieniu. Wciąż nie wiedziałam, jak powiedzieć Pawłowi, że musimy zaciągnąć kredyt i oddać pieniądze rodzicom. Niestety, nie widziałam innej opcji. Nie mogłam zostawić ich z długami, szczególnie że nieświadomie stałam się ich przyczyną.

– Czy ty do reszty zgłupiałaś?! – To były pierwsze słowa mojego męża. – Chcesz zaciągnąć kredyt na spłatę ślubu, którego sami nawet nie chcieliśmy?!

– A teraz to naprawdę jest jakaś różnica? Proszę, pomóż mi uratować rodziców. Tata jak nic się pochoruje, jeśli będzie zmuszony sprzedać ziemię. Gdybym mogła sama zaciągnąć kredyt, nie angażowałabym cię w to – wyznałam, coraz mocniej przygnębiona.

– No i tak powinno być – przerwał mi Paweł. – Nie chce mi się o tym gadać, jasne?

– To wesele przyniosło nam pecha, wszystko zepsuło – wyszeptałam.

– No to trzeba było odpuścić, a nie robić je za wszelką cenę – odparł Paweł lodowatym tonem.

Chciałabym bardzo móc cofnąć wskazówki zegara. Znaleźć się ponownie w tej chwili, gdy na monitorze mojego komputera pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej pary, którą uwieczniono na tle zachodzącego słońca. Powiedziałabym Pawłowi: „popatrz, jaki cudowny ślub”, a on na pewno podzieliłby moje zdanie. Wyruszylibyśmy do Toskanii, gdzie w przepięknej scenerii wzięlibyśmy ślub, słuchając cykad.

Reklama

Na tym nam przecież zależało i mieliśmy to na wyciągnięcie ręki, ale przegapiliśmy swoją szansę. Obecnie mierzymy się z długiem, który z trudem spłacamy i prawie się do siebie nie odzywamy. Nie jestem pewna, co przyniesie przyszłość naszemu związkowi – obecnie łączy nas jedynie kredyt w banku i wspomnienia minionych lat. Choć i one rozpływają się gdzieś w odmętach pamięci, przytłoczone świeżymi wspomnieniami z wystawnej imprezy, której żadne z nas nie pragnęło. Z naszego wesela.

Reklama
Reklama
Reklama