„Rodzina męża traktowała mnie jak margines. Tylko syn szwagierki był dla mnie miły, więc odwdzięczyłam mu się z nawiązką”
„Nazwał mnie ciotką. I miał rację. Formalnie nią byłam, ale gorsze było to, że faktycznie tak wyglądałam. Jak stara ciotka-klotka. Włosy w nieładzie, brak makijażu, rozciągnięty sweter, dziecko uczepione mojej nogi. Miałam zaledwie 24 lata, a wyglądałam jak styrana 40-letnia gospodyni domowa”.

- listy do redakcji
Wyszłam za mąż tuż po maturze i wiem już teraz, że zdecydowanie zbyt wcześnie. Byłam bardzo naiwna i niedoświadczona. Zamiast cieszyć się młodością, wpadłam w wir obowiązków, pieluch i zmęczenia. Kiedy po piętnastu latach rozwodziłam się z Markiem, nikt nie mógł uwierzyć, że jestem dopiero po trzydziestce i mam dwoje dzieci. Wciąż wyglądałam młodo, ale w środku czułam się jak ktoś, kto przeżył już całe życie. Poznaliśmy się nad morzem. Na wakacjach. Marek był ratownikiem i prowadził zajęcia sportowe w ośrodku, w którym wypoczywałam z mamą. Miałam siedemnaście lat. Byłam łatwowierna i ufna, zakochana po uszy. On był przystojny, pewny siebie, starszy o ponad dekadę. Mama, ambitna i praktyczna, od razu dostrzegła w nim dobrą partię. Miał stałą pracę, dorabiał, nie brakowało mu pieniędzy. Dla niej to wystarczyło.
Chciał mnie kontrolować
Z początku byłam zauroczona jego dojrzałością. Wydawało mi się, że przy nim jestem bezpieczna, że nie muszę już walczyć o uwagę i akceptację. Nie widziałam jednak, ze ta opiekuńczość miała drugą stronę. Chciał mnie kontrolować. Nie dostrzegałam tego, dopóki nie zrobiło się za późno. Każdy mój sprzeciw odbijał się do niego jak od ściany. Z czasem przestałam w ogóle wyrażać swoje zdanie.
Matka nie sprzeciwiała się naszemu związkowi, przeciwnie, pomagała go przyspieszyć. Naprawdę myślałam wtedy, że to miłość. Gdy tylko zdałam maturę, pobraliśmy się, a ja szybko wprowadziłam się do niego, udając przed szkołą i znajomymi, że wszystko jest jak dawniej. Rodzina Marka przyjęła mnie chłodno. Jego matka i siostra, Anna, patrzyły na mnie jak na kogoś, kto śmie zająć miejsce i zabierze im ukochane „oczko w głowie”.
Nie rozumiałam tej wrogości, ale one po prostu nienawidziły mnie od początku. Uważały, że nie jestem godna przestąpić ich progu. Byłam cicha, niepewna, ciągle przepraszałam za to, że istnieję. Może właśnie to budziło w nich pogardę. Anna była ode mnie o wiele starsza, miała wtedy czterdzieści lat i nastoletniego syna, Kubę.
To właśnie Kuba, wtedy jeszcze chłopak z głową w komputerach, był jedynym, który nigdy mnie nie oceniał. Rozmawiało nam się lekko, słuchaliśmy podobnej muzyki, żartowaliśmy. Może dlatego, że wiekiem bliżej mi było do niego niż do mojego męża. Z perspektywy czasu wiem, że między nami istniała jakaś nić porozumienia. Czysta, niewinna, ale silna. Nie było w tym nic niestosownego, raczej coś z dziecięcej ufności, że ktoś wreszcie cię rozumie. On widział we mnie człowieka, nie żonę swojego wujka. To było coś, czego w moim domu, zawsze mi brakowało.
Straciłam wiarę w siebie
Po ślubie musiałam błyskawicznie dorosnąć. Szybko zaszłam w ciążę, urodziłam Kamila. Marek rozwijał swój sklep ze sprzętem sportowym, a ja siedziałam w domu, w pieluchach i garach. Z czasem zatraciłam siebie i przestałam dbać o wygląd, o marzenia, o to, co lubię. Mój świat skurczył się do czterech ścian. Kiedyś, idąc z wózkiem do urzędu, szarpałam się na schodach, spocona i zmęczona. Nagle ktoś pomógł mi wnieść wózek. Spojrzałam i oniemiałam. To był Kuba.
– Dasz sobie dalej radę? – zapytał, a ja tylko skinęłam głową.
Po chwili objął wysoką, uśmiechniętą dziewczynę, która stała nieopodal i rzucił do niej beztrosko:
– To moja ciotka.
Te słowa utkwiły mi na długo w pamięci. Czułam, jakbym nagle zobaczyła siebie jego oczami. Byłam zmęczoną, nieatrakcyjną, starą ciotką. Miałam wtedy dwadzieścia kilka lat, a wyglądałam, jakbym miała za sobą całe życie. Z czasem wpadłam w przygnębienie. Marek coraz mniej bywał w domu, a ja coraz bardziej traciłam wiarę w siebie. Kiedy urodziła się Lena, było już ze mną źle. Starałam się być dobrą matką, ale w środku po prostu gasłam.
Na rodzinnych spotkaniach Anna i teściowa nie szczędziły mi upokorzeń. Szeptały między sobą, że Marek niedługo znajdzie sobie „prawdziwą kobietę”. On na to w ogóle nie reagował! Siedział obok, jakby mnie nie słyszał. Pamiętam tamten wieczór — wybiegłam z domu we łzach. Stałam przed domem, trzęsąc się z zimna, gdy ktoś nagle zarzucił mi kurtkę na ramiona. To był Kuba.
– Przepraszam za nich – powiedział cicho. – One są po prostu zazdrosne.
– O co? – zapytałam z goryczą.
– O to, że jesteś piękna, choć sama już w to nie wierzysz.
Nie wiedziałam wtedy, że te słowa zostaną ze mną na lata. Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wciąż słyszałam w głowie jego głos. Był taki szczery, pełen ciepła. Czułam coś, czego nie potrafiłam nazwać. Mieszaninę wstydu i nadziei. Po raz pierwszy od dawna ktoś spojrzał na mnie jak na kobietę, nie cień. Bałam się tych myśli, więc zakopałam je głęboko, udając, że nic się nie zmieniło... Kilka miesięcy później Anna przedstawiła Markowi swoją znajomą, świeżo rozwiedzioną kobietę. Zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu… Długo się chłop nie wzbraniał. W efekcie tego wszystkiego, w końcu Marek się wyprowadził. Zdrada bolała bardziej, niż mogłam przypuszczać. Czułam się nikim.
Myślałam, że mnie zdradzi
W sądzie Anna i teściowa zeznawały przeciwko mnie. Próbowały udowodnić, że byłam leniwa, że nie dbałam o rodzinę. Marek przyjął ich wersję wydarzeń. Najbardziej zabolało mnie, gdy dowiedziałam się, że wezwano Kubę jako świadka. Myślałam, że też mnie zdradzi. Ale on niespodziewanie powiedział prawdę. Spokojnie, rzeczowo opisał, jak naprawdę wyglądało nasze małżeństwo. Opowiedział, jak źle traktował mnie mąż i że wszystko poświęcałam dzieciom i Markowi. Patrzyłam na niego i nie mogłam powstrzymać łez.
Po rozwodzie zostałam sama z dziećmi i alimentami, ale i z poczuciem ogromnej ulgi. Wreszcie mogłam oddychać. Przeprowadziłam się do niewielkiego mieszkania w centrum. Zaczęłam chodzić na basen, zapisałam się na zajęcia fitness, poszłam do fryzjera. Po kilku miesiącach patrzyłam w lustro i widziałam kogoś nowego. Kobietę, która wraca do życia. Któregoś dnia w sklepie z ubraniami usłyszałam za sobą znajomy głos:
– Wyglądasz rewelacyjnie.
Odwróciłam się. To był Kuba. Uśmiechnął się szeroko, a ja poczułam, jak rumieniec oblewa mi twarz. Poszliśmy z dziećmi na lody i rozmawialiśmy jak dawniej. W pewnym momencie nachylił się i szepnął:
– Cieszę się, że znowu się uśmiechasz.
Od tamtej chwili zaczęliśmy się częściej spotykać. Nie planowaliśmy tego, ale uczucie przyszło samo. Walczyłam z tym, tłumaczyłam sobie, że to nie wypada, że ludzie nie zrozumieją. A on powtarzał:
– Nie żyjesz dla nich. Żyj dla siebie.
I w końcu go posłuchałam. Zrozumiałam, że kocham Kubę i że to dzięki niemu odnalazłam siebie na nowo. Moje dzieci, Kamil i Lena, przyjęli nasz związek z dojrzałością, której się po nich nie spodziewałam.
– Ważne, że jesteś szczęśliwa – powiedział Kamil.
– A ja myślę, że razem z Kubą wyglądacie lepiej niż z tatą – dodała Lena, ściskając mnie za rękę.
Anna nie przyszła na nasz ślub. Nie zabolało mnie to już. Po latach upokorzeń i milczenia wreszcie przestałam się bać. Patrzyłam na Kubę i wiedziałam, że znalazłam kogoś, kto kocha mnie nie za to, kim byłam, ale za to, kim się stałam. Teraz wiem, że czasem szczęście przychodzi nie tam, gdzie go szukamy. Czasem los każe przejść przez piekło, żeby nauczyć się kochać naprawdę. Dojrzale i bez wstydu. Bez oglądania się na innych.
Ewelina, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona kolegi zawróciła mi w głowie, więc zarzuciłem wędkę. To była kwestia czasu, aż złapie ją na miłosną przynętę”
- „Zapalałam światełko na grobie męża i szłam do sąsiada, by rozpalił inny ogień. Moje potrzeby przecież nie umarły”
- „Zarabiałem na dom, więc żona powinna podawać mi obiad pod nos. Nie będę płacił za to, że leży i pachnie”