„Rodzina mojego chłopaka traktowała mnie jak puzzel, który musi pasować. A ja wcale nie chcę być częścią ich układanki”
„Kiedy mój chłopak od ponad 2 lat, zaproponował, żebyśmy pojechali razem do jego rodziców, zamarłam. Niby tylko wakacje. Niby tylko tydzień. Ale dla mnie to był skok na głęboką wodę. Nigdy nie byłam mistrzynią w byciu częścią rodziny. Już od dziecka zawsze stałam jakoś tak z boku, nie pasowałam”.

- Redakcja
Na co dzień pracuję jako graficzka w agencji reklamowej, czyli siedzę przy ekranie i dopieszczam piksele, poprawiam kolory, układam czcionki tak, żeby klient powiedział: „wow”. Lubię tę robotę. Pozwala mi się wyrazić, ale jednocześnie… trzyma mnie trochę z boku świata. Zawsze w cieniu, zawsze bezpiecznie zza ekranu.
Kiedy Mateusz, mój chłopak od ponad dwóch lat, zaproponował, żebyśmy pojechali razem na tydzień do jego rodziców, zamarłam. Niby tylko wakacje. Niby tylko tydzień. Ale dla mnie to był skok na głęboką wodę. Nigdy nie byłam mistrzynią w „byciu częścią rodziny”. Już w dzieciństwie miałam z tym problem – zawsze jakoś tak z boku, nie pasowałam.
Mateusz przekonywał mnie, że będzie świetnie. Że jego rodzice są „normalni”, że mnie polubią. A ja… chciałam wierzyć. Naprawdę chciałam. Ale gdzieś głęboko siedział we mnie ten lęk: co jeśli nie polubią? Co jeśli pomyślą, że nie jestem „dość dobra” dla ich syna? Że nie mam odpowiedniego zawodu, manier, nazwiska? Dzień przed wyjazdem stałam w kuchni i próbowałam się uśmiechać. Mateusz pakował torbę.
– Będą zadowoleni, zobaczysz – rzucił z uśmiechem.
– A co jeśli mnie nie zaakceptują? – spytałam, starając się zabrzmieć spokojnie. Ale w środku wszystko mi drżało.
– Kochanie, czemu tak mówisz? To tylko tydzień. Będzie super.
Przytaknęłam, choć serce biło jak szalone. W środku coś mi podpowiadało, że to nie będzie „tylko tydzień”. To będzie sprawdzian. Dla mnie. Dla nas. I że nie wszystko pójdzie tak gładko, jak obiecuje Mateusz.
Nie wierzyłam w jego słowa
Drzwi do domu rodziców Mateusza otworzyły się z trzaskiem. W progu stała jego mama – elegancka, chłodna. Wyciągnęła rękę, ale nie przytuliła mnie. Uścisk był krótki, suchy.
– Ania, tak? – zapytała, choć Mateusz mówił im, już od miesięcy, że jest ze mną. – Jak podróż?
– Dobrze, dziękuję – odparłam, ściskając torbę, jakby była jedynym bezpiecznym miejscem na świecie.
W salonie czekał jego ojciec i przyrodni brat – Piotr. Wszyscy uśmiechali się jak z reklamy pasty do zębów, ale czułam, że w powietrzu wisi coś gęstego. Oceny. Oczekiwania. Milczące testy.
– Aniu, a czym ty się dokładnie zajmujesz? – zapytała jego mama przy stole.
– Jestem graficzką, pracuję w agencji...
– Jak długo już tam jesteś? – przerwała mi.
– Od siedmiu miesięcy.
– O, to… krótko – odparła z uśmiechem, w którym było więcej sarkazmu niż ciepła. – A co z planami na przyszłość?
Spojrzałam na Mateusza, ale on akurat dolewał sobie wody. Zostałam sama.
– Jeszcze się nad tym zastanawiam – odparłam, choć chciałam powiedzieć: „Czy to rozmowa kwalifikacyjna czy obiad rodzinny?”
W kącie pokoju Piotr szeptał coś do ojca, ten skinął głową. Usłyszałam tylko urywek:
– Ciekawe, kim ona naprawdę jest...
Tego wieczoru w łazience stałam długo przed lustrem. Wydawało mi się, że muszę jakoś poprawić siebie, dostroić się do ich świata. Ale nie wiedziałam jak. I właśnie wtedy przyszedł Mateusz, objął mnie od tyłu i wyszeptał:
– Nie przejmuj się nimi. Jesteś super.
Uśmiechnęłam się. Ale nie do końca mu wierzyłam.
Traktowali mnie jak intruza
W środę rano planowaliśmy wspólną wycieczkę – miała być lekka trasa, jakieś jezioro, piknik. Mateusz był podekscytowany, ja też. Do momentu, kiedy przy stole pojawiła się mapa.
– Zrobimy pętlę przez las i potem nad rzekę, tak jak mówiliśmy – zarządził Piotr, przyrodni brat Mateusza, z miną jakby planował co najmniej napad na bank.
– A może… może moglibyśmy iść w drugą stronę? – wtrąciłam się nieśmiało. – Widziałam na mapie taką dolinkę z wodospadem, wyglądała pięknie.
Piotr przewrócił oczami tak ostentacyjnie, że aż mama Mateusza spojrzała na niego karcąco.
– My ten plan mamy od tygodnia. Ale nie, wiadomo, nowa osoba, nowe pomysły – rzucił z ironią.
Zamilkłam. Nagle poczułam, że nie jestem tu gościem, tylko intruzem. Mateusz próbował załagodzić:
– Hej, może faktycznie podzielimy się na dwie grupy? Albo po prostu... zmienimy trochę plan?
– Zmienimy? Dlaczego? – Piotr spojrzał na mnie jak na kosmitkę. – No ale skoro musi być po nowemu...
Wyszliśmy zgodnie z jego trasą. Przez godzinę nikt się do mnie nie odzywał. Cisza między mną a Mateuszem ciążyła mi jak plecak z kamieniami. Jego mama co chwila zerkała na mnie przez ramię, jakby sprawdzała, czy idę w odpowiednim tempie. Zaczęłam się zastanawiać, czy jestem tu mile widziana, czy raczej „tolerowana”. Czułam się jak gość w domu, w którym nikt gości nie zapraszał. Wieczorem, kiedy wszyscy śmiali się przy grillu, ja siedziałam z boku, dłubiąc widelcem w ziemniaku. Mateusz przyszedł, usiadł obok, szturchnął mnie ramieniem.
– Anka, nie odcinaj się tak. Przecież wszystko jest okej.
– Naprawdę tak myślisz?
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, jakby nie zauważył niczego, co się działo od rana. A ja? Zaczynałam rozumieć, że to nie tylko ich świat mnie odrzuca. To ja nie chcę do niego należeć.
Poczułam się koszmarnie
Czwartkowy wieczór był duszny, pełen cieni i niedopowiedzeń. Siedziałam w pokoju gościnnym, kiedy usłyszałam głosy dobiegające z kuchni. Głosy jego rodziców. Nie chciałam podsłuchiwać. Ale to było silniejsze ode mnie.
– Mówię ci, ona tu nie pasuje – powiedziała jego mama. – To nie dziewczyna na dłużej. Widać.
– Może on się jeszcze opamięta – dodał ojciec. – Każdy musi się wyszumieć. Byle nie wpakował się w coś, czego potem będzie żałował.
Serce stanęło mi w gardle. Zamarłam. Słowa wbijały się we mnie jak szpile. Tyle o mnie wiedzieli? A może tylko tyle chcieli widzieć? Mateusz wszedł do pokoju z dwiema herbatami. Uśmiechnięty.
– Hej, zrobiliśmy imbir z cytryną. Na wieczorne pogaduchy – podał mi kubek.
Patrzyłam na niego, próbując powstrzymać łzy.
– Słyszałam, co mówili. Twoi rodzice. O mnie.
Zmieszał się. Odstawił kubek.
– Anka, to nie tak... Oni po prostu się pewnie martwią. Nie znają cię jeszcze dobrze.
– A mają zamiar poznać? Bo wygląda na to, że już dawno wyrobili sobie zdanie.
– Daj im czas.
Wstałam. Ręce mi drżały.
– Nie chcę czasu. Chcę szacunku. Chcę, żeby mnie nie traktowano jak... jak chwilową przeszkodę w ich planach na twoje życie.
Wyszłam do ogrodu. Powietrze było zimniejsze niż się spodziewałam. W dłoni nadal ściskałam kubek. Usłyszałam, że drzwi się otwierają. To była jego mama.
– Aniu... my nie chcieliśmy cię urazić.
– A jednak się udało – powiedziałam, nie odwracając się.
– Mateusz cię lubi. Bardzo. I... to nie jest łatwe widzieć, że ktoś może odciągnąć go od tego, co dla niego dobre.
Odwróciłam się. Patrzyłyśmy na siebie chwilę w milczeniu.
– A skąd pewność, że to wy wiecie, co jest dla niego dobre?
Wróciłam do środka. Usiadłam na łóżku. Wiedziałam jedno – nie wrócę z tej wycieczki już taka sama.
Byłam inna niż oni
Rano w domu było zaskakująco cicho. Wszyscy jakby obchodzili mnie szerokim łukiem. Mateusz zniknął zaraz po śniadaniu. Jego mama nie powiedziała ani słowa, tylko zbierała ze stołu talerze, jakby nic innego poza porcelaną nie istniało. Późnym popołudniem usłyszałam pukanie do drzwi. Mateusz.
– Możemy pogadać?
Skinęłam głową. Usiadł obok na łóżku, dłonią nerwowo masując kark.
– Ania, przepraszam. Nie sądziłem, że to będzie dla ciebie aż tak trudne. Może nie powinienem cię tu zabierać... Ale naprawdę myślałem, że będzie inaczej.
– Nie chodzi o to, że jest mi trudno. Tylko... nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem. Nie pasuję tu, to czuć od pierwszego dnia. I boli mnie, że ty tego nie widzisz.
W tej chwili do pokoju weszła jego mama. Spokojnie, jakby nie chciała burzyć napięcia.
– Aniu, myślę, że powinnam ci coś powiedzieć. Nie jesteś zła. Ale... jesteś inna niż my. I może to nas trochę przeraziło.
– Nie chcę, żebyście mnie lubili za to, że jestem taka jak wy – powiedziałam cicho. – Chcę, żebyście mnie lubili, bo kochacie swojego syna. A ja przecież też go kocham.
– Nie chcę was stracić – wtrącił Mateusz, chwytając mnie za dłoń. – Ani ciebie, ani ich. Ale nie wiem, jak mam się zachować...
– Nie musisz być pośrodku – odparłam, patrząc mu w oczy. – Tylko powiedz mi, że mnie rozumiesz.
– Rozumiem.
A jednak nie był pewien swoich słów. I ja też nie byłam.
– Daj nam czas – powiedziała jego mama, pierwszy raz patrząc na mnie bez zaciśniętych ust. – Obiecuję, że postaramy się zrozumieć cię lepiej. Ale nie udawaj dla nas. Bo wtedy naprawdę cię stracimy.
Zamilkłam. W tej chwili nie wiedziałam, czy to prawdziwa zmiana, czy tylko próba złagodzenia tej dziwnej sytuacji. Ale po raz pierwszy ktoś mnie tutaj nie oceniał. Po prostu słuchał.
Nie chciałam już nikogo grać
Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole – bez planu, bez agendy. Tylko herbata, domowy sernik i napięcie, które opadło jak kurz po burzy. Pierwszy odezwał się ojciec Mateusza.
– Aniu, nie chciałem, żebyś się poczuła... niechciana. Po prostu jesteś może troszeczkę inna niż to sobie wyobrażaliśmy. Ale to nie znaczy, że to coś złego.
– A ja nie chcę nikomu udowadniać, że zasługuję, żeby tu być – powiedziałam spokojnie. – Chcę być sobą. I móc się odezwać, nie bojąc się, że każdy mój pomysł zostanie wyśmiany.
– Co cię najbardziej stresuje? – zapytał nagle jego tata.
Zaskoczyło mnie to. Ale odpowiedziałam, szczerze:
– Boję się, że nie wystarczy, że jestem sobą. Że muszę się zmieniać, żeby pasować do waszego obrazka. A ja... nie chcę już nikogo grać.
– Daj nam drugą szansę – odezwała się jego mama. – Wiesz, człowiek czasem trzyma się wizji, którą budował przez lata. Ale może to czas, żeby z nich zrezygnować.
Spojrzałam na Mateusza. Był wyraźnie poruszony. Ścisnął moją dłoń pod stołem. Wyszliśmy późno na taras. Cisza była inna niż poprzednie dni – nie było już w niej dystansu. Tylko przestrzeń. Może na zmianę. Może na coś nowego. W myślach wciąż wracały słowa: „Daj nam szansę”. Ale we mnie też coś dojrzewało – pytanie, czy ja im mogę dać tę szansę i czy chcę. Czy to, że spróbują inaczej, wystarczy? Spojrzałam w niebo. Nie znałam odpowiedzi. Ale po raz pierwszy nie bałam się jej szukać.
Już nie boję się być sobą
Kiedy wracaliśmy z Mateuszem do domu, w samochodzie przez długi czas panowała cisza. Takie dobre milczenie, w którym nie trzeba było się spieszyć z odpowiedziami. Siedziałam z głową opartą o szybę, patrzyłam na przesuwające się pola i drzewa, i miałam wrażenie, że wreszcie odddycham.
– O czym myślisz? – spytał Mateusz cicho.
– O tym, że to był trudny tydzień. Ale może potrzebny.
– Myślisz, że mogło być gorzej?
– Myślę, że... mogłam nic nie powiedzieć. Uśmiechać się, jakby wszystko było w porządku. Ale wtedy wróciłabym z poczuciem, że zdradziłam samą siebie. A tak... przynajmniej wiedzą, kim jestem.
– I nadal cię nie odrzucili.
– Może nie. Ale nadal nie wiem, czy chcę być częścią tej rodziny. Wiesz... nie chodzi tylko o nich. Chodzi też o to, że ja dopiero teraz uczę się, czego chcę. I chyba nie chcę więcej udawać.
Mateusz milczał, ale trzymał mnie za rękę cały czas. To wystarczyło. Wróciliśmy do mieszkania. Rzuciłam torbę na podłogę i usiadłam na kanapie. Wciąż czułam ten tygodniowy ciężar w ciele. Ale był też spokój. Bo cokolwiek postanowię, to już będzie moja decyzja. Nie wiem, czy pojadę z nimi gdzieś znowu. Nie wiem, czy zostanę z Mateuszem na zawsze. Ale wiem jedno, że nie jestem już tą samą Anią, która bała się, czy przypadkiem nie żuje zbyt głośno przy stole. Może warto dać sobie i im czas. Ale innej opcji nie wykluczam. I pierwszy raz w życiu... to mnie nie przeraża.
Anna, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na pogrzebie spotkałam swoją dawną miłość i wszystko wróciło. Nie sądziłam, że los tak nikczemnie ze mnie zadrwi”
- „Syn wyjechał do pracy za granicę i zostawił mnie samą jak palec. Nawet w urodziny nie pamięta o starej matce”
- „Byłam wdzięczna teściowej, że zajęła się moim synkiem. Gdy odkryłam, co wyprawia, wolałam oddać go do żłobka”