Reklama

Zawsze myślałem, że jestem dobrym obserwatorem. Może przez to, że lubię siedzieć cicho i patrzeć. Nawet w naszej pięcioosobowej rodzinie — gdzie każdy coś gada, biega, wrzeszczy, domaga się uwagi — jakoś udaje mi się zniknąć. I nie chodzi mi o bycie niewidzialnym, tylko o ten komfort, że nikt ci nie wchodzi w głowę.

Reklama

Mam 20 lat. Studiuję informatykę, ale dojeżdżam z domu, bo tak taniej. Mieszkamy z rodzicami w domku jednorodzinnym na obrzeżach miasta. Jest też moja jedenastoletnia siostra Basia — rezolutna jak cholera, wszędzie jej pełno, i babcia Helena, która wprowadziła się do nas po śmierci dziadka. Babcia to osobna historia. Kiedyś była twarda jak skała — pielęgniarka, zawsze w ruchu, wszystko sama. Po śmierci dziadka jakby się skurczyła. Fizycznie i mentalnie. Nadal próbuje trzymać fason, ale widać, że coś ją przygniata. Choć nigdy nie powie tego wprost.

I był jeszcze jeden element naszej rodzinnej układanki, taki trochę symboliczny — skarbonka z napisem "Na wspólne zachcianki". Odkładaliśmy tam drobne, czasem coś więcej. Na pizzę, na kino dla wszystkich, czasem na jakiś rodzinny wypad. Fajna idea, no nie? Ale niedawno coś się zmieniło.

Zaczęło się niewinnie. Raz, drugi — myślałem, że może ktoś potrzebował drobnych, nie miał czasu zapisać. Ale potem... potem zaczęło znikać regularnie. Po 10, 20, 50 złotych. Aż któregoś dnia, kiedy zajrzałem do skarbonki, poczułem się jak idiota. Prawie pusta. Najpierw nic nie powiedziałem. Może dlatego, że miałem nadzieję, że to się samo wyjaśni. Może też dlatego, że czułem, że jeśli to poruszę, coś w tej rodzinie się zachwieje. I miałem rację.

Ze skarbonki zaczęły znikać pieniądze

– Kuba, możemy pogadać? – zapytała mama, kiedy tylko wróciłem z uczelni. Siedziała przy kuchennym stole z tatą. Atmosfera była ciężka. Wiedziałem już, że to nie będzie pogawędka o tym, co na obiad.

Usiadłem.

– Coś się dzieje z pieniędzmi ze skarbonki – zaczęła mama. – Znikają. I to nie są drobne.

– Okej… i? – spytałem, chociaż czułem, co nadchodzi.

– Może ty... czegoś potrzebowałeś? – tata próbował mówić spokojnie, ale nie brzmiało to jak pytanie.

– Że niby ja? Serio? – poczułem, jak we mnie gotuje. – Nawet nie zapytaliście, tylko od razu zakładacie?

– Kuba, to nie jest oskarżenie… – zaczęła mama, ale jej ton mówił coś zupełnie innego.

Brzmi dokładnie jak oskarżenie – przerwałem. – Jestem waszym synem, a traktujecie mnie jak złodzieja.

W tym momencie w drzwiach stanęła Basia.

– Kuba by nie wziął! – rzuciła z pasją. – Zawsze mówi, jak coś potrzebuje. To nie fair.

– Basiu, ty jesteś dzieckiem, nie rozumiesz – mama machnęła ręką. – I sama raz „pożyczyłaś” stamtąd na lody, pamiętasz?

– To było pięć złotych! I oddałam! – oburzyła się Basia.

Spojrzałem na nich wszystkich. Jak w teatrze. Ja w roli głównego podejrzanego. Wstałem i rzuciłem sucho:

– Nie wiem, kto wam wykrada pieniądze, ale to nie ja. I dzięki, że nawet nie próbowaliście mi zaufać.

Zamknąłem za sobą drzwi do pokoju. W głowie kłębiły mi się myśli. Jeśli to nie ja, nie Basia, to kto?

Wewnętrzne śledztwo

W nocy nie mogłem zasnąć. Wpatrywałem się w sufit i analizowałem. Babcia? Raczej nie. Mama? Bez sensu. Tata? To już prędzej ja bym się przyznał. A jednak... ktoś to robi. Rano zamówiłem najtańszą kamerkę z szybką dostawą. Zainstalowałem ją pod szafką, tuż obok skarbonki. Ukryta, ale miała idealny kąt.

Dzień później od razu po przebudzeniu chwyciłem laptopa i odtworzyłem plik z poprzedniego wieczoru. Kuchnia, pusta. Czas mijał, minuty, godziny – aż nagle… Drzwi się uchylają. Wchodzi babcia. Powoli, jakby nasłuchiwała. Podeszła do skarbonki, zawahała się. Potem rozejrzała. I... wsunęła dłoń do środka.

– To... babcia? – byłem zszokowany.

Patrzyłem, jak wyciąga kilka banknotów, chowa do kieszeni fartucha i wychodzi. W ciszy, bez słowa, jak duch. Zatrzymałem nagranie. Pokój wydawał się nagle za mały. W głowie tylko jedno: to naprawdę ona. Wieczorem zawołałem rodziców. Pokazałem im film. Mama od razu zakryła usta dłonią. Tata tylko siedział bez ruchu.

– Nie… – szepnęła mama. – Nie, nie, nie… To niemożliwe…

Ale to się nagrało – powiedziałem twardo. – Nie ma już domysłów.

Tata w końcu się odezwał:

Musimy z nią porozmawiać.

– Jutro rano – dodałem. – Przy kawie. Wszyscy razem.

Poszliśmy spać, ale nikt nie spał. W mojej głowie huczało. Babcia. Zawsze mówiła, że "uczciwość to podstawa". Że biedę można przeżyć, ale hańby nie. A teraz? Czułem, jakby coś we mnie pękło. Jakby ktoś wyrwał mi część dzieciństwa i rzucił w błoto. Ale w głębi... było coś jeszcze. Jakaś niepokojąca myśl: dlaczego ona to robi?

Konfrontacja z babcią

Siedzieliśmy przy stole. Mama trzymała w dłoni filiżankę, której zawartość zdążyła już wystygnąć. Tata wpatrywał się w blat, jakby szukał tam odpowiedzi. Ja próbowałem się nie denerwować. Basia siedziała cicho, z podkulonymi nogami. Babcia Helena właśnie wkładała kostkę cukru do herbaty, jakby to był zwykły poranek.

– Mamo... – mama zaczęła ostrożnie. – Musimy porozmawiać. O czymś ważnym.

– Tak? – Babcia uniosła wzrok. – Co się stało?

Widzieliśmy, co robisz. Ze skarbonką.

Zapadła cisza. Taka, która dławi. Babcia nie zareagowała od razu. Po chwili odstawiła filiżankę i westchnęła.

– Myślałam, że nikt nie zauważy – powiedziała cicho. – Ale skoro już wiecie…

– Mamo, dlaczego? – mama nie wytrzymała, głos jej się załamał. – Czemu nie powiedziałaś? Mogliśmy...

– Nie chciałam was prosić – ucięła babcia. – Mam leki, które są drogie. Emerytura mi się kończy przed końcem miesiąca. A wy już i tak macie swoje problemy. Nie chciałam być ciężarem.

– Ale... jesteś naszą rodziną – powiedział tata. – Nie jesteś ciężarem.

– Właśnie. Czemu nie przyszłaś do nas? – rzuciłem. Nie oskarżycielsko. Bardziej ze zdziwieniem. I jakimś dziwnym bólem.

– Bo całe życie byłam samodzielna. Nie umiem żebrać – odpowiedziała spokojnie.

Spojrzała na nas wszystkich. W oczach nie było wstydu. Był smutek. I coś jeszcze – godność. Taka, której nie da się zniszczyć jednym nagraniem. W jednej chwili cały mój gniew wyparował. Został tylko wstyd. Że nie zapytałem, czy czegoś potrzebuje. Że tak łatwo uwierzyłem, że po prostu kradnie. Ale czy to naprawdę ją usprawiedliwia?

Ciche dni

W domu zrobiło się dziwnie cicho. Mama przemykała z kuchni do salonu niemal niewidzialna. Wycierała blaty, których nie trzeba było wycierać. Tata zamknął się w garażu. Podobno coś naprawiał, ale bardziej wyglądał na kogoś, kto ucieka. Babcia siedziała całymi dniami w swoim pokoju. Nie rozmawiała z nikim. Nie prosiła o pomoc. Nie tłumaczyła się więcej. Tylko raz, kiedy mama przyniosła jej zupę i powiedziała:

– Mogłaś po prostu poprosić, mamo…

Babcia odpowiedziała chłodno:

– Nie jestem dzieckiem, żeby się żalić.

Tyle.

Ja... nie wiedziałem, co myśleć. Niby rozumiałem jej powody. Ale za każdym razem, gdy mijałem skarbonkę, czułem coś w rodzaju zdrady. Może przesadzam, ale tak to właśnie wyglądało.

– Kuba? – zapytała cicho Basia któregoś dnia – Myślisz, że babcia nas jeszcze lubi?

Nie odpowiedziałem od razu. Bo sam nie wiedziałem. Nie wiedziałem, czy babcia znów stanie się częścią tego domu. Czy będzie z nami przy stole, czy będzie wolała nas unikać.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama