„Rodzina traktowała mnie jak tragarza. Wymyśliłam sposób jak zniechęcić bliskich do noszenia ich rzeczy w mojej torebce”
„Dźwigałam w torebce komplet ciuchów, różne zabawki, pampersy, mokre chustki i nakrycia głowy, plus wszystkie drobiazgi Grześka, które nie wchodziły mu do kieszeni. Potem zawsze stałam pod mieszkaniem bite pół godziny, próbując wyłowić klucze”.
– Mamusiu, potrzymasz królisia? – Anielka wcisnęła pluszaka w moją dłoń. Ostrzegałam ją, żeby nie brała go ze sobą, bo przewidziałam taki scenariusz. Przez chwilę będzie go nosić, znudzi się i w końcu jak zawsze wrzuci mi go do torebki.
Targałam kilogramy
– Przecież ci tłumaczyłam, że miał zostać w domu — powiedziałam ze zniecierpliwieniem. Nie umiałam jednak powiedzieć jej „nie”, więc ostatecznie pluszowy przyjaciel wyruszył razem z nami.
Wylądował w torebce, w towarzystwie różnych przedmiotów. Znajdowały się tam zabawki małego Olka, zapasowe ubranko i pampersy. Mąż też dorzucał swoje rzeczy. Do tego wszystkiego moje codzienne przedmioty. Kiedy wracając z biura robiłam zakupy, pakowałam tam jeszcze produkty ze sklepu. Moja wielka torba często przypominała wypełniony po same brzegi worek.
Zostawiłam dzieciaki pod opieką mamy, która zgodziła się ich popilnować wieczorem, i poszłam na spotkanie z przyjaciółkami do kawiarni. Znamy się jeszcze ze szkoły średniej, ale rzadko udaje nam się zebrać w komplecie. Reszta ekipy już na mnie czekała.
– Hej, dziewczyny! – zawołałam radośnie, zrzucając swoją torbę, która wylądowała na krześle z głośnym stukotem.
– Rany, Izka, co tam nosisz? Chyba cegły? – zapytała zaskoczona Anka.
– No co ty… To tylko moje zwykłe rzeczy – odpowiedziałam lekko speszona.
– Poważnie?! Wyglądasz, jakbyś się pakowała na wakacje! – wybuchnęła śmiechem Agata.
Czułam się zawstydzona, bo dziewczyny wystroiły się i nosiły tylko małe torebeczki, gdzie mieściła się pomadka i komórka. Tymczasem ja, choć próbowałam się elegancko ubrać, tradycyjnie targałam ze sobą tyle rzeczy, że przypominałam objuczone zwierzę karawany.
Ona mnie rozumiała
– W ogóle mnie to nie dziwi – odparła Paulina z empatią. – Dokładnie przez to samo przechodziłam. Kiedy moje maluchy były małe, dźwigałam w torebce komplet ciuchów, różne zabawki, pampersy, mokre chustki i nakrycia głowy, plus wszystkie drobiazgi Grześka, które nie wchodziły mu do kieszeni. Potem zawsze stałam pod mieszkaniem bite pół godziny, próbując wyłowić klucze z tego bałaganu. A telefon zawsze znajdowałam dopiero po tym, jak przestał dzwonić.
– Dokładnie tak! – potwierdziłam.
– To jakiś żart – parsknęła śmiechem Anka.
– No i co mam zrobić? – wzruszyłam ramionami i skinęłam na obsługę.
– Poproszę kawę – odezwałam się, lecz Paulina chwyciła mnie za dłoń, przerywając zamówienie.
– Zapomnij o kawie. Dziś stawiamy na coś z procentami!
– Tylko że powinnam dzisiaj…
– Daj spokój. Maluchy są pod opieką twojej mamy, a dla nas, przepraszam panią – odezwała się do kelnerki.
Zachichotałam wzruszona. Minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania i cieszyło mnie, że moje kumpele wcale się nie zmieniły. Paulina, jak to ona, wykazywała się empatią, ale też brała sprawy w swoje ręce, decydując za wszystkich.
Nie miałam wyjścia
– Dobra, zgadzam się — odpowiedziałam.
– Świetnie! Tak właśnie powinnaś reagować. A od jutra żegnamy się z wielkim workiem!
– Żartujesz! Nie podołam temu.
– Jasne, że podołasz. Opowiem ci, jak ja to rozwiązałam. Zaopatrzyłam się w niewielką torebkę i oznajmiłam domownikom, że to mój jedyny bagaż, a każdy będzie odtąd nosił własne rzeczy.
Moja przyjaciółka dobrze to ujęła. Rzeczywiście, bez sensu obarczałam się tyloma sprawami. „Trzeba wreszcie przestać!” – przeszło mi przez głowę, choć gdzieś w środku czułam, że to mogą być tylko puste słowa.
Rozmawiałyśmy przez cały wieczór, dzieliłyśmy się nowinkami z życia, oglądałyśmy fotki naszych pociech i domowych przestrzeni, no i oczywiście nie zabrakło ploteczek o znajomych. Tak świetnie się nie czułam od naprawdę długiego czasu. Ta beztroska atmosfera sprawiła, że najchętniej zostałabym z nimi do rana, ale niestety, nie wchodziło to w grę. Do dwunastej każda z nas musiała być już w swoim domu.
– Hej, ciekawe kiedy wreszcie będziemy mogły się wyszaleć do świtu? – zachichotała Anka.
– Chyba, dopiero jak przejdziemy na emeryturę — odpowiedziała Paulina. – A teraz trzeba wracać, ale mam nadzieję, że uda nam się jeszcze przynajmniej jeden raz zobaczyć w tym roku!
– Tak, byłoby super! – powiedziałam, sięgając po swoją torebkę. – Jak tylko Olek przestanie nosić pieluchy, koniec z tą wielką torbą. Kupuję sobie małą kopertówkę!
To zadziałało!
Gdy tylko wróciłam do mamy, od razu pochłonęły mnie codzienne sprawy i odpoczynek szybko poszedł w niepamięć. Pomyślałam, że szkoda męczyć dzieciaki nocną podróżą przez miasto, dlatego zdecydowałam się przenocować. Na szczęście przezornie zabrałam nasze szczoteczki. Następnego dnia najpierw zawiozłam Anielę do przedszkola, a potem razem z małym pojechaliśmy do domu.
– No i jak, Oluś? – przyjrzałam mu się z zainteresowaniem. – Może spróbujemy nauczyć się korzystać z nocniczka?
Milczał jak zaklęty, bo kompletnie nie rozumiał, o co mi chodzi. Za to ja miałam jasny plan działania. Wzięłam się solidnie do roboty i byłam zdeterminowana. Początkowo spędzałam mnóstwo czasu na wycieraniu kałuż po jego wpadkach, ale wystarczyły dwa tygodnie, żeby osiągnąć cel. Z dumą wysłałam do dziewczyn grupowego SMS-a z fotką Olka siedzącego na nocniku.
„No i super, udało się! Teraz masz już spokój z maluchami” – skomentowała ze śmiechem Anka. „A tam, niech jeszcze trochę pomieszkają na rodzicielskim wikcie” – odpowiedziałam żartobliwie.
Wzruszyłam się
Nikt nie mówił, że bycie mamą to łatwizna, ale świadomie się na to zdecydowałam. Od początku zdawałam sobie sprawę, że będzie trudno. I rzeczywiście – nie było lekko, pod żadnym względem. Niedługo po tym, jak wszyscy dowiedzieli się o naszym osiągnięciu, zjawił się dostawca z przesyłką.
– Nie przypominam sobie, żebym coś zamawiała – odparłam ze zdziwieniem.
– Ten pakunek jest już opłacony – wyjaśnił kurier, prosząc o podpis. Kiedy rozpakowałam przesyłkę, okazało się, że to… torebka! Elegancka, niewielka, w czarnym kolorze. W środku znalazłam karteczkę z napisem: „Noś ją w zdrowiu! A ten stary tobół oddaj na kartofle! Całuski! Dziewczyny”.
Popłakałam się – i ze śmiechu, i z emocji. Co to znaczy mieć prawdziwe kumpelki, które przeżywają dokładnie to samo co my! Wszystkie wymówki właśnie poszły w niepamięć. Wzorem Pauliny oznajmiłam wszystkim, że koniec z noszeniem – od teraz każdy taszczy swoje własne rzeczy.
Nareszcie przestałam dźwigać pół domu w torebce! Noszę przy sobie wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy: komórkę, niewielki portfel, dwa najważniejsze klucze na kółku, dowody i kluczyki samochodowe. Wszystko, co kiedyś zapisywałam w kalendarzu i notatniku, mam teraz w smartfonie. Kosmetyki trzymam w schowku samochodu. Wreszcie mogę się cieszyć lekką torebką i nie czuć się jak objuczone zwierzę juczne!
Iza, 36 lat