Reklama

Byłam nią zafascynowana

Słabo pamiętam ciotkę Klementynę, rodzoną siostrę mamy. We wspomnieniach z dzieciństwa majaczą mi jej kwieciste sukienki, długie jasne włosy i zapach konwalii, jaki wokół siebie roztaczała. No i oczywiście jej cudowne opowieści. Jako dziecko byłam nią absolutnie oczarowana i darzyłam ją uwielbieniem, a jej bajki na dobranoc chłonęłam jak gąbka.

Reklama

Najbardziej lubiłam opowieści – jak je dziś nazywam – oparte na faktach, czyli wzięte z życia ciotki. Opowiadała mi swoje fascynujące przygody, a ja, wtedy mała dziewczynka, wierzyłam w każde słowo i chciałam być taka jak ona. Była piękna niczym księżniczka, miała cudny dom za miastem, otoczony wielkim ogrodem pełnym kwiatów i tajemniczych kryjówek, w których chowałam swoje skarby.

Podobno ten dom zostawił jej mąż – starszy od niej, majętny pan. Dziś cała rodzina powtarza, że ciotka go wykorzystała i poślubiła tylko dla tego majątku. Jako dziecko jednak wierzyłam, gdy mówiła, że dom zostawił jej książę z bajki; mąż, którego kochała nad życie i który przedwcześnie ją opuścił. Opowiadała mi też o wielkim skarbie, który przywiozła z podróży, a który będzie kiedyś mój...

– Ciociu, a co to jest? Jaki to skarb? – wypytywałam z wypiekami na twarzy.

– Zobaczysz w swoim czasie, Różyczko – odpowiadała z łagodnym uśmiechem, głaszcząc mnie po głowie.

– Ale kiedy go dostanę? – nie ustępowałam, już nie mogąc się doczekać niezwykłego prezentu.

– Obiecuję ci, że jak tylko nadejdzie odpowiedni moment, na pewno dostaniesz ode mnie ten skarb – uspokajała mnie.

Niestety, nawet jeśli jakiś skarb istniał, nigdy go nie dostałam. Ciocia Klementyna zginęła potrącona przez samochód, gdy miałam osiem lat. Moja rozpacz nie miała końca. Tęskniłam za ciocią rozpaczliwie, całą swoją dziecięcą duszą. Byłam chyba jedyną osobą w rodzinie tak zdruzgotaną jej śmiercią. Nie da się ukryć, że ciocia nie była najbardziej lubiana. Nigdy nie wiedziałam dlaczego.

Po latach o sobie przypomniała

Z czasem pamięć o cioci Klementynie zbladła, nawet ja schowałam ją gdzieś na dnie swojego serca i nie zaglądałam tam zbyt często. A gdy dorosłam, bardziej pamiętałam moje uczucia do ciotki, zwłaszcza to, jak bardzo ją uwielbiałam, niż jej wygląd czy konkretne cechy charakteru.

Gdy dzień po moich dwudziestych pierwszych urodzinach ktoś do mnie zadzwonił z kancelarii adwokackiej, nie kryłam zdziwienia. Jakiś człowiek powiedział, że jestem wezwana na odczytanie testamentu, a ja się upierałam, że to pomyłka. Przecież cała moja rodzina, dzięki Bogu, miała się dobrze!

– Przepraszam, ale w moim otoczeniu nikt nie umarł – kolejny raz wyjaśniłam cierpliwie.

– Chodzi o testament pani Klementyny W., zmarłej tragicznie przed trzynastoma laty. Zgodnie z wolą zmarłej miałem go pani odczytać po dwudziestych pierwszych urodzinach – odpowiedział prawnik rzeczowo.

Osłupiałam z wrażenia. W tamtej chwili miałam w głowie totalny chaos.

– W takim razie do zobaczenia we wtorek o godzinie dwunastej – prawnik uznał moje milczenie za aprobatę i się rozłączył.

Nie miałam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Zadzwoniłam do mamy, ale nie dowiedziałam się od niej wiele więcej

– Mnie o to pytasz? Co ci mogła zapisać moja siostra? Hmm. Nam odczytano tylko tyle, że jej majątek zostaje podzielony między potrzebujących, i tyle. Nie wiem, co mogła ci zostawić, Klementyna była dość...specyficzna – przypomniała starą śpiewkę, choć w jej głosie usłyszałam nutkę tęsknoty za siostrą...

A może tylko mi się wydawało?

Zostałam właścicielką majątku

W każdym razie do wtorku czekałam jak na szpilkach, zżerana ciekawość. „A jeśli to ten skarb? Może jakaś biżuteria? Albo pieniądze?” – marzyłam. Gdy wreszcie nadeszła chwila, w której miałam się dowiedzieć, czym obdarzyła mnie krewna, byłam piekielnie przejęta. Na miękkich nogach weszłam do kancelarii, gdzie czekał na mnie nie mnie młody adwokat.

– Pani ciocia była klientką mego wujka, po którym przejąłem kancelarię – zaczął.

Wstrzymałam oddech, by po chwili usłyszeć, że odziedziczyłam... dom! Ten piękny dom pod miastem, z ogrodem i mnóstwem światła. Podobnie jak reszta rodziny myślałam, że został on sprzedany albo oddany na jakiś zbożny cel, a okazał się mój… Kiedy tylko dostałam klucze, od razu pojechałam tam autem.

Byłam tak rozentuzjazmowana, że po drodze złamałam zapewne wszystkie przepisy drogowe. Dotarłam na miejsce i moim oczom ukazał się piękny, choć nieco zaniedbany dworek. Zamiast ogrodu, który pamiętałam z dzieciństwa, zobaczyłam kawałek ziemi porośnięty chwastami, ale i tak bardzo mi się podobało! Weszłam do środka i w moje nozdrza uderzył znajomy zapach konwalii. Łzy same napłynęły mi do oczu.

– Ciociu, dziękuję...– wyszeptałam.

Tego dnia postanowiłam, że się tam przeniosę. Rodzina uznała, że zwariowałam.

– Samotna dziewczyna w starym, wielkim domu?! – biadoliła mama.

Reszta rodziny jej przytakiwała, radząc, bym sprzedała dworek, ale byłam nieugięta. To była jedna z tych chwil, w których czułam, że mnie nie rozumieją. Dom był zaniedbany i wymagał gruntownego sprzątania, ale mogłam tam zamieszkać. Czułam się w nim cudownie, jakbym wreszcie była w miejscu, w którym powinnam być. Czułam obecność ciotki Klementyny
i, co dziwne, wcale się jej nie bałam. Przeciwnie – jej towarzystwo napawało mnie otuchą. Skąd wiedziałam, że jest ze mną? Mówił mi o tym zapach konwalii unoszący się w powietrzu, choć nigdzie nie było tych kwiatów. Pamiętam, że ciocia za życia bardzo je lubiła.

Znalazłam prawdziwy skarb

Powoli robiłam porządki, wyrzucałam stare rzeczy i przynosiłam swoje. Odkurzałam wszystkie kąty, sprawdzałam, co trzeba wyremontować, i kalkulowałam koszty. Trzeba przyznać, że były niemałe... Podczas opróżniania jednej z szafek poczułam, że deska na jej końcu jest poluzowana... Wyglądało to na skrytkę! Serce zaczęło mi bić jak szalone. Poczułam intensywny zapach konwalii, jakby ciotka usiadła obok!

– Co tam schowałaś? – zaczęłam się głośno zastanawiać, siłując się z deską, aż w końcu ustąpiła.

W powietrze wzbiły się tumany kurzu, złapał mnie kaszel, ale w tej samej sekundzie ręką wyczułam jakiś przedmiot. Wyciągnęłam go ze skrytki. To był... zeszyt, pełen starannych odręcznych notatek. To musiało być pismo ciotki Klementyny. Wszystko wskazywało na to, że trzymam w ręku jej pamiętnik!

Co więcej, był w nim schowany złoty wisiorek, a właściwie dwa łańcuszki z dwiema połówkami serca składanymi w całość. Bardzo piękne! Natychmiast zrobiłam sobie herbaty i z wypiekami na twarzy zaczęłam czytać zwierzenia ciotki. Niemal gotową powieść! Nie zdawałam sobie sprawy, że życie ciotki było tak barwne i pasjonujące.

Miała osiemnaście lat, gdy z wzajemnością zakochała się w przyjacielu rodziny, niejakim Emilu. Problem polegał na tym, że Emil był od niej dziewiętnaście lat starszy, i cała rodzina widziała go raczej u boku ciotki Zofii, wzdychającej do niego od lat, a nie młodziutkiej Klementynki, którą wszyscy uważali za dziecko. Gdy wydało się, że tych dwoje ma się ku sobie, wybuchł skandal.

Nie pomogły obustronne zapewnienia o miłości, prośby ani błagania. Cała rodzina, w geście solidarności z Zofią, odwróciła się od Klementyny, oskarżając ją o cynizm, wyrachowanie i uwiedzenie mężczyzny, który przeznaczony był jej własnej cioci. Klementyna spakowała się więc i wyprowadziła do ukochanego. Wkrótce wzięli cichy ślub. Gdy czytałam, jak bardzo byli szczęśliwi, nie mogłam przestać się uśmiechać. Jednak szczęście nie trwało długo. Emil rok po ślubie zachorował na raka, a pół roku później ciotka była już wdową.

Wreszcie poznałam swoją ciocię

Po przeczytaniu fragmentów opisujących jej ból po stracie ukochanego nie mogłam przestać płakać. Litując się nad młodą wdową, rodzina znów ją przyjęła na swoje łono, ale zewsząd wiało chłodem. Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło także wtedy, gdy przeczytałam fragment o mnie i o wisiorkach, które znalazłam z pamiętnikiem.

Wtedy, gdy najbardziej tęsknię za Emilem, moim pocieszeniem jest Różyczka. Gdybym tylko doczekała się dziecka z Emilem, na pewno byłoby takie jak ona. Czasem myślę, że trafiła do mojej siostry, bo do nas nie zdążyła. Jakże ta mała udała się mojej siostrze! Tak bardzo ją kocham i ona kocha mnie…Ona jedna z całej rodziny odzywa się do mnie nie tylko dlatego, że jestem wdową i należy mnie żałować. Dziś już wiem, że Różyczka dostanie ode mnie wszystko, co mam. Przede wszystkim jednak dam jej te wisiorki, które nosiliśmy z Emilem po zaręczynach – może choć jej przyniosą szczęście… Tak bym chciała doczekać chwili, gdy ofiaruje jeden z tych wisiorków mężczyźnie swojego życia! Opowiadam jej o tym, że dostanie skarb, żeby wiedziała, jak wyjątkowy to prezent. Dopóki jednak nie znajdzie tego jedynego, ja będę nad nią czuwała. To taka wyjątkowa dziewczynka! Chcę, żeby miała zawsze przy sobie kogoś, kto będzie ją kochał bezwarunkowo.

Gdy to przeczytałam, rozszlochałam się na dobre. Odruchowo mocniej zacisnęłam dłoń na wisiorku… Rzeczywiście – powinnam go dać komuś wyjątkowemu. Na razie schowałam go głęboko, jak najcenniejszy skarb, bo uznałam, że musi poczekać na swój czas. Później zajęłam się porządkami i drobnym remontem, czy raczej odmalowaniem domu, bo na grubsze prace nie było mnie stać. Musiałam polegać tylko na sobie, bo rodzina w ramach bojkotu mojej fanaberii postanowiła mi nie pomagać. Pomyślałam – i to nie bez gorzkiej satysfakcji – że mam z ciotką Klementyną coraz więcej wspólnego.

Starałam się nie narzekać, ale pogodzenie studiów, pracy w kawiarni i urządzania domu było dla mnie niebotycznym wysiłkiem. Któregoś dnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się gości, więc poszłam otworzyć mocno zdziwiona. W progu stał... adwokat, który odczytał mi testament! Teraz wyglądał inaczej – w kraciastej koszuli i dżinsach – ale to z pewnością był on.

– Dzień dobry. Ja przepraszam, że niepokoję, ale... pani ciocia była dla mojego wujka bardzo ważną klientką – zaczął onieśmielony, a ja dopiero wówczas zauważyłam, że jest szalenie przystojny.

Wpatrywałam się w jego niebieskie oczy jak zahipnotyzowana i z trudem docierało do mnie to, co mówi.

– I pomyślałem sobie, że może potrzebuje pani pomocy – ciągnął. – To stary dom…

Spojrzał na mnie pytająco, a ja mimowolnie pomyślałam o wisiorku.

– Z nieba mi pan spadł! – uśmiechnęłam się i w tej samej chwili poczułam intensywny zapach konwalii. – Proszę wejść, na imię mi Róża – podałam mu dłoń.

– Łukasz – odpowiedział uściskiem.

Reklama

Odtąd Łukasz był stałym gościem w moim domu. Zakochaliśmy się w sobie po miesiącu. Po trzech miesiącach zaręczyliśmy się. Nie mogłam powstrzymać łez wzruszenia, gdy dawałam mu wisiorek. Tego samego wieczoru ostatni raz poczułam silny zapach konwalii. To nie mógł być przypadek.

Reklama
Reklama
Reklama