„Rodzina wyparła się ciotki, bo miała swój pomysł na życie. Ze mną zrobili to samo, bo byłam niepokorna”
„Bliscy Zofii jak jeden mąż stanęli murem za pokrzywdzoną krewniaczką. Jednym głosem zarzucili Klementynie, że, kierując się egoizmem i chłodną kalkulacją, odbiła faceta jej własnej ciotki. Klementyna więc spakowała manatki i wyniosła się do swojego wybranka. Niedługo potem para stanęła na ślubnym kobiercu bez zbędnego rozgłosu”.
- Listy do redakcji
Ciotka Klementyna, siostra mojej mamy, słabo zapisała się w mojej pamięci. Z czasów gdy byłam mała, pamiętam jedynie strzępki – kolorowe, drukowane w kwiaty suknie, jasne włosy sięgające pasa i woń konwalii unoszącą się wokół niej. Ach, no i te jej fantastyczne historie! Jako mała dziewczynka byłam totalnie zauroczona ciocią i wprost ją uwielbiałam. Jej bajki opowiadane do snu chłonęłam z zapartym tchem, niczym odkurzacz wciągający okruszki.
Czułam z nią niezwykłą więź
Uwielbiałam historie, które ciocia snuła, czerpiąc inspiracje z własnych doświadczeń. Słuchałam zafascynowana, gdy relacjonowała swoje niezwykłe przeżycia. Jako mała dziewczynka brałam każdą jej opowieść za dobrą monetę i pragnęłam być taka jak ona kiedy dorosnę. Ciotka zdawała się być uosobieniem bajkowej księżniczki – olśniewająco piękna, mieszkająca w urokliwej posiadłości na obrzeżach miasta. Dom otaczał rozległy, pełen kwiatów ogród, który krył w sobie mnóstwo sekretnych zakamarków. To właśnie w tych zielonych kryjówkach chowałam swoje najcenniejsze skarby.
Krążą plotki, że ta posiadłość to spuścizna po jej zamożnym, leciwym małżonku. Teraz wszyscy krewni trąbią na prawo i lewo, że ciocia zwyczajnie go omotała, a ślub wzięła z nim wyłącznie dla fortuny. Kiedy byłam mała, dawałam jednak wiarę jej słowom, że willę zapisał jej królewicz z baśni; ukochany nad życie mężczyzna, który za szybko ją opuścił. Ciotka wspominała mi również o ogromnym skarbie przywiezionym z wojaży, który w przyszłości ma należeć do mnie...
– Ciociu, a co to takiego? Co to za tajemniczy skarb? – zadawałam pytania z rumieńcami na policzkach.
– Dowiesz się we właściwym czasie, moja mała Różo – odrzekła, posyłając mi ciepły uśmiech i czule przeczesując moje włosy dłonią.
– No ale kiedy go w końcu od ciebie dostanę? – drążyłam temat, niecierpliwiąc się na myśl o niezwykłym upominku.
– Daję ci słowo, że gdy tylko przyjdzie na to pora, ten skarb na pewno będzie twój – zapewniała mnie, chcąc ostudzić mój zapał.
Choćby ten skarb faktycznie gdzieś tam był, ja i tak nigdy nie miałam okazji go dostać. Moja ciocia, Klementyna, zginęła pod kołami auta, kiedy skończyłam osiem lat. Byłam wtedy totalnie zdruzgotana i pogrążona w nieskończonej rozpaczy. Tęskniłam za nią okropnie, całym moim dziecięcym sercem. W naszej rodzinie chyba jako jedyna przeżywałam jej odejście aż tak mocno. Nie da się ukryć, że ciocia nie cieszyła się wielką sympatią wśród krewnych. Powodów tej niechęci nigdy nie udało mi się poznać.
Zawsze o mnie pamiętała
Z biegiem lat wspomnienie cioci Klementyny powoli blakło, nawet ja sama odsunęłam je gdzieś na skraj pamięci i rzadko do niego wracałam. Kiedy zaś osiągnęłam dorosłość, żywiej pamiętałam uczucia, jakimi ją darzyłam, szczególnie to moje wielkie uwielbienie, niż jej aparycję czy specyficzne przymioty. Kiedy następnego dnia po moich 21. urodzinach odebrałam telefon z jakiejś kancelarii prawnej, byłam totalnie zaskoczona. Facet w słuchawce oznajmił, że mam się stawić na odczytanie ostatniej woli, a ja twierdziłam, że to jakaś pomyłka. No bo przecież wszyscy moi bliscy byli zdrowi jak ryby, chwała Najwyższemu!
– Wybaczy pan, ale nikt z mojego otoczenia ostatnio nie odszedł z tego świata – po raz kolejny cierpliwie tłumaczyłam.
– Sprawa dotyczy testamentu pani Klementyny W., która zginęła tragicznie trzynaście lat temu. Zgodnie z życzeniem nieboszczki, miałem pani go przedstawić, gdy skończy pani 21 lat – odparł rzeczowo adwokat.
Byłam totalnie zaskoczona. Kompletnie nie wiedziałam, co o tym myśleć.
– No to spotkamy się we wtorek w południe – adwokat potraktował moją ciszę jako zgodę i zakończył rozmowę.
Miałam mętlik w głowie. Zadzwoniłam do mojej mamy, ale niewiele więcej się od niej dowiedziałam.
– Skąd mam wiedzieć? Co niby mogła ci przekazać moja siostra? Hmm... Nam powiedziano tylko, że swój dobytek rozdzieliła pomiędzy potrzebujących i to wszystko. Nie mam pojęcia, co mogła dla ciebie zostawić, Klementyna była dość... oryginalna – powtórzyła starą śpiewkę, chociaż w jej głosie wyczułam nutę tęsknoty za siostrą...
Wydawało mi się czy nie? Ciężko powiedzieć.
Dostałam od niej prawdziwy skarb
Tak czy inaczej, do dnia spotkania niemal umierałam z niecierpliwości. Bez przerwy zastanawiałam się: „A co jeśli to faktycznie jakiś skarb? Może biżuteria albo gotówka?" Snułam najróżniejsze domysły. Kiedy w końcu nadszedł wtorek i miałam się dowiedzieć, co takiego zapisała mi ciocia, byłam koszmarnie zestresowana. Chwiejnym krokiem przekroczyłam próg kancelarii, gdzie oczekiwał mnie dość młody prawnik.
– Pani ciocia była klientką mojego wuja. Przejąłem po nim tę kancelarię – wyjaśnił na wstępie.
Z wrażenia wstrzymałam powietrze, gdy usłyszałam zaskakującą nowinę – przypadł mi w spadku przepiękny dom za miastem, otoczony zielenią ogrodu i skąpany w promieniach słońca. Podobnie jak inni członkowie rodziny, sądziłam, że nieruchomość została spieniężona albo przekazana na jakiś szczytny cel, a tu proszę – teraz należy do mnie!
Ledwo dostałam do rąk klucze, od razu wsiadłam do samochodu i ruszyłam w drogę. Pędziłam jak na złamanie karku, ignorując chyba wszystkie znaki drogowe, tak bardzo nie mogłam się doczekać. Gdy dotarłam na miejsce, moim oczom ukazała się urocza, choć trochę zapomniana przez świat posiadłość. Zamiast zadbanego ogrodu z czasów mojego dzieciństwa, zobaczyłam spory teren zarośnięty po pas zielskiem, ale i tak widok ten napawał mnie radością! Przekroczyłam próg domu i poczułam ten charakterystyczny, znajomy aromat konwalii. Wzruszyłam się do łez, wspomnienia same napłynęły do głowy.
– Dziękuję ci, ciociu... – powiedziałam cichutko.
W tamtej chwili podjęłam decyzję o przeprowadzce. Moi bliscy stwierdzili, że chyba oszalałam.
– Młoda kobieta, zupełnie sama w ogromnej, wiekowej rezydencji?! – użalała się moja rodzicielka.
Bliska rodzina przytakiwała mamie, sugerując, bym pozbyła się domu, jednak pozostałam nieugięta. Czułam wtedy, że krewni kompletnie mnie nie rozumieją. Choć dom był zaniedbany i wymagał generalnych porządków, mogłam w nim zamieszkać. Przebywanie tam dawało mi cudowne uczucie, jakbym nareszcie trafiła tam, gdzie powinnam. Wyczuwałam, że ciocia Klementyna jest obok i, co ciekawe, wcale mnie to nie przerażało. Wręcz przeciwnie - jej obecność napełniała mnie spokojem. Skąd wiedziałam, że tu jest? Zdradzał to unoszący się w powietrzu aromat konwalii, mimo że w pobliżu nie rosły te kwiaty. Wiedziałam, że ciocia uwielbiała je za życia.
To nie był jedyny prezent od ciotki
Systematycznie sprzątałam mieszkanie, pozbywając się niepotrzebnych przedmiotów i wnosząc własne. Dokładnie czyściłam wszystkie zakamarki, przyglądając się temu, co wymaga remontu i szacując wydatki. Muszę przyznać, że nie należały do najniższych... Opróżniając jedną z szafek, wyczułam, że płyta na samym końcu jest obluzowana... To wyglądało jak schowek! Puls momentalnie mi przyspieszył. Nagle poczułam intensywną woń konwalii, zupełnie jakby ciocia przysiadła obok!
– Co tam ukryłaś? – głośno dumałam, mocując się z deską, która w końcu puściła.
Gdy sięgnęłam ręką do skrytki, w jednej chwili zaczęłam się krztusić od unoszącego się w powietrzu pyłu. Mimo tego, moje palce natrafiły na tajemniczy obiekt. Ostrożnie go wyjęłam. Okazało się, że to... notes wypełniony po brzegi eleganckimi, ręcznie pisanymi notatkami. Byłam prawie pewna, że rozpoznaję w tym charakterystycznym piśmie rękę cioci Klementyny. Wszystko wskazywało na to, że właśnie trzymam w dłoniach jej osobisty dziennik!
Ale to nie wszystko! Wewnątrz kryło się coś jeszcze – złoty wisiorek, a w zasadzie dwa łańcuszki, każdy z połówką serca, które idealnie do siebie pasowały. Cudo! Od razu zaparzyłam sobie herbatę i z rumieńcami ekscytacji na policzkach zabrałam się do lektury ciotecznych zwierzeń. To była prawie gotowa powieść! Nie miałam pojęcia, że życie ciotki było aż tak fascynujące i pełne kolorów.
Tak wygląda prawdziwa miłość
Klementyna ledwie wkroczyła w dorosłość, miała zaledwie osiemnaście lat, kiedy jej serce zapłonęło uczuciem do pewnego mężczyzny. Był nim Emil, bliski znajomy jej rodziny, który najwyraźniej odwzajemniał jej zainteresowanie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dzieliła ich znaczna różnica wieku – Emil był bowiem starszy od Klementyny o prawie dwie dekady. Najbliżsi dziewczyny widzieli go raczej jako potencjalnego partnera dla ciotki Zofii, która od dawna wzdychała do niego po kątach. Nikt nie brał pod uwagę, że mógłby związać się z młodziutką Klementynką, traktowaną przez wszystkich wciąż jak dziecko. Kiedy wyszło na jaw, że ta dwójka darzy się wzajemną sympatią, w rodzinie rozpętała się prawdziwa burza.
Zapewnienia o uczuciu z obu stron, prośby i błagania na nic się zdały. Zofia i jej bliscy jednogłośnie potępili Klementynę, zarzucając jej zimne wyrachowanie i uwiedzenie faceta, który był przyszłym mężem jej ciotki. Klementyna spakowała manatki i wyprowadziła się do ukochanego. Niedługo potem wzięli skromny ślub. Kiedy czytałam o ich ogromnym szczęściu, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Niestety, radość nie trwała zbyt długo. W rok po ślubie Emil dowiedział się, że ma raka, a sześć miesięcy później Klementyna została wdową.
Kiedy czytałam akapity mówiące o cierpieniu, jakie przeżywała po odejściu męża, łzy same napływały mi do oczu. Krewni, współczując wdowie, ponownie zgodzili się ją przygarnąć, jednak atmosfera w domu pozostawała oziębła. Gulę w gardle poczułam również gdy natknęłam się na wzmiankę o sobie i naszyjnikach, które odnalazłam razem z dziennikiem. Czytając te słowa, zupełnie się rozkleiłam. Bezwiednie ścisnęłam w ręku naszyjnik...
Faktycznie, powinnam podarować go komuś naprawdę ważnemu. Na razie ukryłam go w bezpiecznym miejscu niczym największy skarb, bo doszłam do wniosku, że musi poczekać na odpowiedni moment. Potem zabrałam się za sprzątanie i drobne prace remontowe, a właściwie malowanie domu, bo na nic więcej mnie nie było stać. Musiałam liczyć tylko na siebie, gdyż bliscy w ramach protestu przeciwko moim dziwactwom zdecydowali nie wyciągać do mnie pomocnej dłoni. Wtedy przyszło mi do głowy – i bynajmniej nie bez pewnej goryczy – że łączy mnie z ciocią Klementyną coraz więcej podobieństw.
Spotkała mnie nagroda
Pomimo usilnych starań, by tego unikać, nie mogłam powstrzymać się od narzekań. Godzenie nauki na uczelni, pracy w kafejce i urządzanie mieszkania było dla mnie niewyobrażalnie trudne. Pewnego dnia usłyszałam dźwięk dzwonka u drzwi. Zaskoczona poszłam otworzyć, bo nikogo się nie spodziewałam. Na progu ujrzałam... prawnika, który wcześniej odczytał mi testament! Teraz miał na sobie inny strój – flanelową koszulę i dżinsy – ale byłam pewna, że to on.
– Witam panią. Przepraszam za najście, ale... pani ciotka była niezwykle ważną klientką mojego wujka – powiedział nieśmiało, a ja wtedy zdałam sobie sprawę, że jest niesamowicie przystojny.
Gapiłam się w jego błękitne oczy niczym zaklęta, ledwo rozumiejąc sens jego słów.
– Przyszło mi do głowy, że może przydałaby się pani jakaś pomoc – mówił dalej. – W końcu to stary dom...
Zerknął na mnie z niemym pytaniem w oczach, a moje myśli bezwiednie pobiegły ku naszyjnikowi.
– Jest pan moim wybawieniem! – rozpromieniłam się, a mój nos wypełnił mocny aromat konwalii. – Jestem Róża, zapraszam do środka – wyciągnęłam rękę w jego stronę.
– Mam na imię Łukasz – odrzekł, ściskając moją dłoń.
Od tamtej pory Łukasz regularnie mnie odwiedzał. Miłość rozkwitła między nami w ciągu miesiąca. Trzy miesiące później byliśmy już zaręczeni. Wzruszenie ścisnęło mi gardło, kiedy wręczałam mu naszyjnik. Tego wieczoru ostatni raz wyczułam intensywną woń konwalii. To nie mógł być przypadek.
Róża, 22 lata