„Rodzinka na Mazurach zamiast wakacji, urządziła mi istny obóz pracy. Zasuwałam jak na etacie, tylko nikt mi nie płacił”
„Codzienność wygląda tak, że ja planuję, ja kupuję, ja gotuję, ja ogarniam dzieci, ja pilnuję, żeby wszyscy gdzieś dotarli na czas. Paweł zrzuca decyzyjność na mnie. Iga i Kacper mają wiecznego focha, bo wszystko jest głupie, bez sensu albo nudne. Kiedy zaplanowałam Mazury, wiedziałam, co będzie”.

- Redakcja
Mam męża Pawła, dwójkę dzieci – Igę i Kacpra – i etat, który zżera mnie od środka, chociaż udaję, że wszystko gra. Ale tak naprawdę to dom mnie wykańcza jeszcze bardziej. Bo oprócz pracy na pełen etat, mam drugi etat, tylko że za darmo. Nazywa się: „Matka i Żona”. W tej robocie nie ma urlopu, premii, nie ma nawet „dziękuję”.
Codzienność wygląda tak, że ja planuję, ja kupuję, ja gotuję, ja ogarniam dzieci, ja pilnuję, żeby wszyscy gdzieś dotarli na czas. Paweł? Mówi, że „wszystko mu jedno”, więc zrzuca decyzyjność na mnie. Iga i Kacper mają wieczny foch – wszystko jest „głupie”, „bez sensu” albo „nudne”. Kiedy zaczęłam planować wakacje, wiedziałam już, jak to się skończy – tak jak zawsze. Oni przyjadą na gotowe. Będą się nudzić albo kłócić, a ja znów będę tą, co ogarnia. Ale i tak pojechaliśmy. Nad jezioro, na Mazury. Z dziećmi i z teściami. I gdzieś w środku mnie zaczęło się dziać coś dziwnego. Być może to właśnie wtedy, po raz pierwszy w życiu, pomyślałam: „A gdybym po prostu przestała?”.
Czułam, że coś zaczyna pękać
– Paweł, śpisz? – rzuciłam, trzymając kierownicę mocniej niż zwykle. Palce aż mnie bolały, ale lepiej było trzymać się czegoś, niż rozmawiać sama ze sobą.
Mąż, jak zwykle, z głową opartą o szybę, coś tylko zamruczał.
– Paweł, czy ty w ogóle wiesz, gdzie jedziemy?
– No... na Mazury. Ty wszystko ogarnęłaś, nie?
Wpatrywałam się w drogę. Cichy głos we mnie wrzeszczał: „Znowu to samo”. Co roku. Co miesiąc. Codziennie. On „nie wie”, „nie pamięta”, „mu wszystko jedno”. A ja planuję, rezerwuję, drukuję mapki, pakuję leki, robię kanapki i listy zakupów.
– Właśnie. Ja. Jak zwykle – powiedziałam z zaciśniętymi zębami.
– No przecież... jesteś w tym dobra, kochanie – burknął bez otwierania oczu.
Zacisnęłam usta. Słowo „kocham” przestało coś dla mnie znaczyć, kiedy stało się wytrychem do „zrób to za mnie”. Z tyłu dzieci się przekomarzały. Kacper próbował zmusić Igę do oddania powerbanka.
– Bo ty zawsze bierzesz pierwszy, jakbyś była królową! – krzyknął Kacper.
– Bo jestem starsza, a poza tym mama mówiła, że ty się uczysz samolotu i nie potrzebujesz! – odburknęła Iga.
– Ja nic takiego nie mówiłam – westchnęłam. Ale nikt mnie nie słuchał.
Zjechałam na parking. Powiedziałam, że chcę się przejść. Ale naprawdę musiałam przestać oddychać tym wszystkim. Szłam wzdłuż rowu, wdychając powietrze, które nie pachniało niczym. I wtedy pierwszy raz to pomyślałam: „A gdybym przestała?”. Gdybym po prostu przestała wszystko ogarniać. Czy ktoś by to zauważył? Czy w ogóle coś by się zmieniło? Z trudem wróciłam do auta.
– Już? – spytał Paweł, jakbyśmy stali pięć minut w kolejce po hot-doga.
Skinęłam głową. A w środku czułam, że coś zaczyna pękać.
Bałam się własnych myśli
Domek nad jeziorem był dokładnie taki, jak w ogłoszeniu: trochę stary, trochę uroczy, dużo pająków i zapach wilgoci. Przyjechaliśmy późnym popołudniem. Kacper rzucił plecak w kąt, Iga pobiegła nad wodę, a Paweł... Paweł wziął klucze i powiedział:
– Położę się na chwilę. Plecy mnie bolą po jeździe.
Plecy. Moje bolały od tygodnia pakowania, ale ja oczywiście musiałam być niezniszczalna. Wypakowywałam torby. Te spożywcze do kuchni, ręczniki do łazienki, apteczkę na półkę. Zawsze wiem, co gdzie położyć. Oni tylko „czy to moje?”, „gdzie są ładowarki?”, „a czemu nie ma chipsów?”. Teściowie przyjechali pół godziny później.
– Martusia! – zawołała teściowa, ledwo wysiadając z auta. – Znowu ty wszystko załatwiłaś. Ty to jesteś złoto. Wszystko zorganizujesz, ogarniesz...
Stałam w progu kuchni, z gąbką w jednej ręce i otwartą zmywarką. Patrzyłam na nią i coś się we mnie zagotowało.
– Szkoda, że Paweł tego nie zauważa – powiedziałam chłodno.
– Ależ zauważa – uśmiechnęła się. – Tylko mężczyźni tacy już są. Trzeba ich zrozumieć.
– Nie. Oni są tacy, bo my im na to pozwalamy – powiedziałam twardo.
Nastała cisza. Tylko wentylator od lodówki buczał. Teściowa coś zamruczała pod nosem i wyszła. A ja stałam tam jeszcze chwilę, aż zmywarka zapikała. Wieczorem poszłam na spacer sama. Wzięłam zeszyt, taki stary, który nosiłam w torbie „na wszelki wypadek”. I zaczęłam pisać. List. Do siebie? Do Pawła? Nie wiem. Pisałam, że mam dość. Że krzyczę w środku. Że mam ochotę pewnego dnia zniknąć i zobaczyć, czy ktoś zauważy. Ale nie wysłałam tego listu. Schowałam go pod poduszkę. Tego wieczoru po raz pierwszy naprawdę bałam się własnych myśli.
Nie miałam już siły
Zeszłam do kuchni wcześnie rano. W domu było cicho, tylko z pokoju teściów dobiegało ciche chrapanie. Zaparzyłam sobie kawę i usiadłam przy stole. Wzięłam ten mój zeszyt, ale nie otworzyłam. Słuchałam ciszy. I wtedy usłyszałam głosy. Zatrzymałam się w ruchu. Paweł mówił coś w salonie. Drzwi były lekko uchylone.
– …znerwicowana jakaś ostatnio. Wszystko by chciała mieć pod linijkę – powiedział, śmiejąc się. – Gdyby trochę odpuściła, to by się życie ułożyło.
– Oj, Paweł – to teściowa. – Ona zawsze była taka spięta. Ale naprawdę ci współczuję, bo kobiety są teraz strasznie wymagające.
– No właśnie. Wszystko musi być zrobione, zaplanowane. Ja tylko się staram nie przeszkadzać – zażartował.
Nie wiem, co było głośniejsze – serce w mojej piersi czy wrzask w mojej głowie. Weszłam do salonu.
– Słyszałam wszystko – powiedziałam cicho, ale wyraźnie. – I nie, nie jestem znerwicowana. Po prostu jestem zmęczona robieniem za wszystkich.
Paweł zesztywniał.
– Marta, to nie tak…
– Nie, Paweł. To dokładnie tak.
Teściowa otworzyła usta, jakby miała coś powiedzieć, ale tylko cmoknęła językiem i spuściła wzrok. Stałam nad nimi jak nauczycielka w klasie pełnej rozbrykanych dzieci. Ale wcale nie czułam się silna. Czułam się zupełnie naga.
– Od dzisiaj robicie to beze mnie. Sami. Albo nie będzie zrobione – rzuciłam i wyszłam z salonu.
Zamknęłam się w łazience. Siedziałam na zimnych kafelkach i trzęsłam się. Ze strachu. Ze złości. Z ulgi.
To był punkt, z którego nie ma odwrotu. I ja to wiedziałam.
Nie zrobiłam nic
Następnego dnia nie zrobiłam absolutnie nic. Ani jednej kanapki. Ani jednej listy. Ani jednego „a co chcecie dziś robić?”. Wstałam, umyłam się i poszłam nad jezioro z książką. Bez słowa. Bez pytań. Bez wyrzutów sumienia.
– Mamo, co jemy na śniadanie? – zapytał Kacper, gdy stanął w progu z rozczochraną głową.
– Nie wiem. Zapytaj tatę – odpowiedziałam spokojnie, nie odrywając wzroku od kartki.
Chłopak zmarszczył brwi. Zniknął. Po chwili słyszałam, jak grzebią w kuchni – on, Iga, Paweł. Trochę trzasków, kilka przekleństw, dźwięk opadającej łyżki na podłogę. Potem cisza. I zapach przypalonego chleba. Nie poszłam do kuchni. Nie skomentowałam. Nie wtrącałam się. Kiedy wróciłam do domku, Iga siedziała w salonie na kanapie z podkulonymi nogami.
– Mamo, gdzie są moje rzeczy na kajaki?
– W torbie. Albo w walizce. Sama pakowałaś – powiedziałam.
– No ale… ty zawsze wiesz, gdzie co jest – rzuciła.
– Zawsze. Ale już nie chcę niczego wam szukać. Potraficie sami.
Usiadła cicho. Kacper błąkał się po pokojach, co chwilę pytając: „Gdzie są klapki? Gdzie apteczka?”. Paweł próbował coś znaleźć w lodówce.
– Marta, a ty nie przygotowałaś obiadu? – zapytał, z lekkim rozbawieniem, ale i cieniem niepokoju.
– Właśnie. Nie przygotowałam. I nie zamierzam – spojrzałam mu prosto w oczy.
W tej chwili poczułam, że odzyskuję władzę nad własnym życiem. Przez kilka godzin nie robili nic. Miotali się. Nie wiedzieli, jak funkcjonować bez mnie. A ja siedziałam na tarasie z kawą, obserwując ich z rosnącym spokojem. I czymś jeszcze – przerażeniem. Bo nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale wiedziałam, że nie chcę już wracać do „dawnej siebie”.
Po południu Paweł zaproponował wspólne ognisko. Zgodziłam się. Ale nie przyniosłam drewna. Nie rozłożyłam koca. Po prostu usiadłam. Z pustymi rękami. I po raz pierwszy od lat – z wolną głową.
Może coś się zmieni
Ognisko płonęło cicho, drewno trzaskało leniwie. Dzieci o dziwo nie marudziły. Kacper kopał patykiem w ziemi, Iga siedziała z telefonem, ale bez złości. Paweł przyniósł kiełbaski, próbując zająć czymś ręce.
– Chcesz? – spytał, trzymając jedną na widelcu.
– Nie jestem głodna – odpowiedziałam.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. I wtedy Paweł się odezwał.
– Może faktycznie… przesadziłem. Nie widziałem, że cię tak to wszystko przygniata.
Spojrzałam na niego, ale nie powiedziałam nic. Czekałam.
– Serio. Myślałem, że ci to nie przeszkadza. Zawsze wszystko ogarniałaś, byłaś taka… zorganizowana. Ja… nie chciałem cię zostawić ze wszystkim. Po prostu, no… wiesz, robiłaś to lepiej.
– Bo nie dawałeś sobie szansy robić czegokolwiek – przerwałam mu. – Nie chodzi o to, że przesadziłeś. Chodzi o to, że przez lata ci to pasowało.
Zamilkł.
– Marta… przepraszam – powiedział cicho.
– Nie wystarczy. Teraz już nie wystarczy, że powiesz „przepraszam” – odparłam.
Nie było we mnie złości. Tylko zmęczenie. I oczekiwanie.
– Chcę działań, nie słów. Jeśli coś ma się zmienić, to nie dlatego, że się pokłóciliśmy przy ognisku, tylko dlatego, że zrozumiesz, jak bardzo mnie nie było. W tym wszystkim. W moim własnym życiu – powiedziałam.
Patrzył na mnie długo. Nie bronił się. Nie przekonywał.
– Chcę spróbować – powiedział.
– Zobaczymy – odparłam.
Drewno trzasnęło głośno, a ja poczułam, że powietrze wokół zrobiło się trochę lżejsze. Może coś się zmieni. Może nie. Ale teraz przynajmniej nie jestem już jedyną osobą, która to widzi.
Nie wiem, co dalej
Wracaliśmy w milczeniu. Paweł prowadził, dzieci drzemały z tyłu. Ja patrzyłam przez szybę na mijane drzewa i myślałam o tym, że wracam do tego samego domu, ale nie jako ta sama kobieta. Nie wiem, co dalej. Nie wiem, czy Paweł rzeczywiście się zmieni. Nie wiem, czy przestanie być wygodnicki i bierny. Może będzie próbował, może znowu zepchnie wszystko na mnie. Może dzieci nadal będą pytać tylko mnie, co jest na obiad i gdzie są ich skarpetki. Ale ja już nie będę milczeć.
Zaczęłam szukać terapii. Dla siebie. Żeby dowiedzieć się, dlaczego tak długo pozwalałam się ignorować. Żeby odzyskać głos. I godność. I może odwagę, by pewnego dnia naprawdę wyjechać – sama, dla siebie, nie dla nikogo. W domu czekało na mnie pranie, pusta lodówka i zaległości w mailach. Ale ja tego wieczoru nie zrobiłam nic. Usiadłam w salonie z kubkiem herbaty i patrzyłam, jak Paweł rozkłada zmywarkę. Jak dzieci pytają go, co na kolację. Nie powiedziałam ani słowa. I to była największa zmiana. Może już nigdy nie będziemy rodziną, jaką chcieliśmy być. Ale może, po raz pierwszy od dawna, jestem kobietą, którą chcę być.
Marta, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pojechałam do hotelu na Helu i odkryłam brudny sekret. Mój mąż będzie się smażył w piekle jak mielony na oleju”
- „Pojechałam do Rewala i spotkałam swoją miłość sprzed 27 lat. Był z żoną i 3 dzieci, ale łypał na mnie tęsknym oczkiem”
- „Nieurodziwy sąsiad zabrał mnie windą do nieba. Osiągnęliśmy piękny szczyt, ale zaraz potem zaliczyłam twarde lądowanie”