„Rodzinny grill miał zakopać kość niezgody między mną a siostrą. Jedno zdanie pogrzebało moje nadzieje”
„Z moją siostrą, nie rozmawiałyśmy od... o rany, chyba z dziesięć lat? Wszystko przez głupią kłótnię, jakich tysiące. Tyle że wtedy poszło o pieniądze. Albo raczej – o zasady. Ona mi pożyczyła, ja oddałam, ale może nie do końca w terminie. A może wcale nie oddałam? I obraza majestatu na całego”.

- Redakcja
Zawsze byłam tą, która ogarnia. Dzieci – dwójka, rozbrykane, ale kochane. Mąż – trochę gapiowaty, ale przynajmniej wierny i nie pije. Dom – lśniący, ciepły, pachnący ciastem, kiedy trzeba. Po latach praktyki doszłam do perfekcji w zarządzaniu rodziną. Gdyby istniał dyplom z bycia zaradną gospodynią, miałabym z wyróżnieniem.
Z Martą, moją młodszą siostrą, nie rozmawiałyśmy od... o rany, chyba z dziesięć lat? Wszystko przez głupią kłótnię, jakich tysiące między rodzeństwem. Tyle że wtedy poszło o pieniądze. Albo raczej – o zasady. Ona mi pożyczyła, ja oddałam, ale może nie do końca w terminie. A może wcale nie oddałam? Sama już nie wiem. Pamiętam tylko, że od tamtej pory wiało między nami chłodem. Najpierw ciche dni, potem nieodbierane telefony, aż w końcu cisza absolutna.
Ale niedawno Marta polubiła zdjęcie mojego ogrodu na Facebooku. Błahostka, niby nic. A jednak – serce zabiło mi mocniej. Czy to znak? Czy może chce... wrócić? Wtedy postanowiłam. Zorganizuję grilla. Zaproszę ją. Wyciągnę rękę. Po tylu latach milczenia, ktoś w końcu musi wykonać pierwszy krok, prawda? Przez tydzień planowałam wszystko z zegarmistrzowską precyzją – sałatki, karkówka, nawet wegetariańska alternatywa, bo Marta zawsze była „inna”. Trzęsłam się ze stresu. Co jeśli to błąd? Co jeśli ta rana wcale się nie zagoiła? A jednak z drugiej strony... może warto. Może człowiek nie powinien tak łatwo skreślać drugiego. Nawet jeśli ten drugi kiedyś sprawił ból. Bo może czasem wyciągnięta ręka – ta od serca – potrafi więcej niż setki słów?
Myślałam, że mi się udało
Pogoda dopisała. Niebo było czyste, słońce łagodnie grzało, a w powietrzu czuć było zapach pieczonego mięsa i świeżo skoszonej trawy. Goście zaczęli się schodzić już przed siedemnastą. Najpierw sąsiedzi – Zosia z mężem, potem moja kuzynka Anka z dzieciakami, a chwilę po nich pojawiła się Marta. Jej obecność uderzyła mnie z całą mocą, dopiero gdy stanęła przede mną z butelką wina i uśmiechem, którego nie widziałam od lat.
– Dzień dobry – powiedziała lekko, jakbyśmy widywały się co tydzień.
– Cześć, Marta. Cieszę się, że przyszłaś – odpowiedziałam, czując, jak gardło robi mi się suche.
– Dziękuję za zaproszenie – skinęła głową. – Fajnie tu masz.
Zanim zdążyłam coś dodać, dzieci wpadły na trawnik, śmiejąc się i ganiając z balonami. Mój mąż podszedł do mnie, dotknął ramienia i zapytał szeptem:
– Dobrze się czujesz?
– Tak. Chyba tak. Myślisz, że się uda? – spojrzałam na niego z nadzieją.
– Jeśli komuś może się udać, to tobie – odpowiedział, zerkając na Martę, która właśnie witała się z Anką.
Usiedliśmy wszyscy przy stole. Rozmowy toczyły się lekko. Zosia opowiadała o nowym samochodzie, Anka śmiała się z żartu o teściowej, a Marta wtrącała się od czasu do czasu, komentując pogodę, dzieci i... moje kwiaty na tarasie. Wszystko było takie zwyczajne, niemal przyjemne. Czułam, że powoli schodzi ze mnie napięcie. Może to naprawdę mógł być nowy początek?
W pewnym momencie Marta nachyliła się w moją stronę.
– Wiesz, nie sądziłam, że jeszcze kiedyś mnie zaprosisz.
– Myślałam o tym od dawna – przyznałam. – Ale dopiero teraz poczułam, że to dobry moment.
– I co? Nadal tak samo układasz te swoje sałatki warstwowo? – zaśmiała się lekko.
– Tak samo. Niektórych rzeczy nie należy zmieniać – odpowiedziałam, choć z tyłu głowy przebiegło mi: „A może właśnie trzeba zmieniać?”
Marta sięgnęła po widelec, a potem powiedziała cicho, patrząc gdzieś w bok:
– Może i nie wszystko trzeba układać tak długo jak tę sałatkę. Niektóre sprawy chyba lepiej zostawić za sobą.
Zastygłam na moment, wpatrzona w jej profil. Nie wiedziałam, czy to była aluzja, czy zwykłe stwierdzenie. Ale chciałam wierzyć, że obie pragniemy tego samego. Przez krótką chwilę naprawdę myślałam, że się udało. Może naprawdę wszystko idzie w dobrą stronę.
Widziałam w jej oczach zaciętość
Wszystko zapowiadało się dobrze. Mój mąż serwował kolejne kawałki karkówki, dzieci biegały po ogrodzie, wołając jedno przez drugie, a w tle grało cicho radio. Atmosfera była prawie sielankowa. Śmialiśmy się z kuzynką z dawnych przygód na działce dziadków, Marta nawet przytaknęła kilka razy z uśmiechem. Czułam, jak z każdym kieliszkiem domowego wina napięcie między nami maleje.
– Pamiętacie, jak wpadliśmy do tej studni przy oborze? – Anka zaśmiewała się do łez.
– Tak, a Marta wtedy płakała, że cię nie znajdziemy – dodałam.
– Bo myślałam, że utopiła się jak ten kot sąsiadów – odpowiedziała Marta z lekkim śmiechem. – Wtedy byłam chyba najbardziej dramatycznym dzieckiem w okolicy.
– I najbardziej obrażalskim – wtrąciłam półżartem, chcąc złagodzić ton. Ale chyba mi się nie udało.
– To zabawne – powiedziała Marta i odstawiła kieliszek. – Bo ja pamiętam, kto się naprawdę obraził na śmierć o te pieniądze.
Poczułam, jak ziemia pod stołem staje się nieruchoma, jakby wszyscy przestali się poruszać. Zamilkłam. Goście ucichli. Nawet mój mąż spojrzał na mnie z niepokojem.
– Przepraszam? – odparłam, siląc się na spokojny ton.
– No... pożyczka, pamiętasz? Oddałaś ją w końcu? – spojrzała mi prosto w oczy.
Zakrztusiłam się winem. Próbowałam się uśmiechnąć, jakby to był żart. Może to miała być jakaś próba rozładowania napięcia? Ale jej twarz nie wyglądała na rozbawioną.
– Marta, serio? Po tylu latach... – zaczęłam.
– To były konkretne pieniądze – weszła mi w słowo. – Nie mówię, że chcę je z powrotem. Ale zapytać chyba mogę?
– Myślałam, że... nie wracamy do tego. – Mój głos zadrżał. – Że dziś jest inny dzień.
– Nie chodzi o kasę, chodzi o zasadę – powiedziała chłodno, a wtedy coś we mnie pękło.
– A może chodzi o to, że nie umiesz odpuścić? – syknęłam, czując, jak złość ściska mi żołądek.
– Nie, Edyta. To nie ja zaczęłam tę rozmowę o zgodzie – odparła. – Ty zaprosiłaś mnie tutaj. I to ty udajesz, że nic się nie stało.
Spojrzałam na nią, potem na zgromadzonych przy stole. Zosia z kuzynką udawały, że studiują swoje talerze. Mąż przestał się uśmiechać. Dzieci zamilkły gdzieś przy trampolinie. A ja... czułam się, jakby ktoś wepchnął mnie z powrotem do tamtego momentu sprzed lat, do tamtej rozmowy, w której wszystko się rozpadło. Marta mogła mówić, że nie chodzi o pieniądze, ale ja widziałam w jej oczach zaciętość. Taką, której nie da się oswoić jednym grillem i sałatką warstwową.
Cała moja nadzieja się rozsypała
– Więc tylko po to przyszłaś? – zapytałam, wstając od stołu. – Żeby wbić mi szpilę i przypomnieć, jaka to ja jestem nieuczciwa?
– Nie, przyszłam, bo sądziłam, że może po latach warto wyjaśnić coś wprost. Bez tej twojej maski perfekcyjnej pani domu. Bez uśmiechów do sąsiadek i bez lukru.
– To teraz mów. Śmiało. Co tak naprawdę o mnie myślisz?
Marta uniosła głowę, już nie próbowała niczego udawać.
– Zawsze udawałaś lepszą. Bardziej zorganizowaną, mądrzejszą, odpowiedzialną. Ale jesteś dokładnie taka sama jak wtedy – rzuciła. – Egoistka, która pamięta tylko to, co jej wygodne.
Zrobiło mi się gorąco. Miałam wrażenie, że cała krew uderzyła mi do twarzy. Spojrzałam na męża, ale on tylko otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, po czym je zamknął i spuścił wzrok. Jak zwykle, kiedy naprawdę go potrzebowałam.
– Wynoś się – powiedziałam cicho, ale wyraźnie. – I nie wracaj.
– Serio? – Marta parsknęła. – Po tylu latach to twoje rozwiązanie?
– Tak. Bo próbowałam. Bo zaprosiłam cię tutaj z nadzieją, że... że może się da. Ale ty wolałaś wyciągać brudy przy stole. I robić ze mnie kłamczuchę.
– Ty sama się zdemaskowałaś – odparła.
Wtedy zerwałam się gwałtownie. Krzesło upadło z hukiem, dzieci przestraszone stanęły w pół kroku. Goście w milczeniu zbierali się z talerzami, udając, że nie słyszą. Mąż próbował coś powiedzieć, ale spojrzałam na niego ostrzegawczo i zamilkł.
– Spakuj się i wyjdź. Nie chcę cię tu więcej widzieć.
– Nie musisz powtarzać – odpowiedziała spokojnie. – Już wiem, że nigdy nie zamierzałaś wybaczyć. Tylko udawałaś.
Zamknęłam za nią furtkę z taką siłą, że zatrzęsła się siatka. Na trawie leżał niedopity kieliszek i połówka kiełbasy. Grill dogasał. W tle radio nadal grało coś pogodnego. Ironia losu. Zostałam z roztrzęsionymi rękami i poczuciem, że cała moja nadzieja właśnie się rozsypała.
To był koniec na długo
Goście rozeszli się szybko. Zosia rzuciła tylko ciche „trzymaj się” i uśmiechnęła się krzywo. Kuzynka Anka próbowała coś mruczeć pod nosem, ale w końcu tylko zabrała dzieci i pospiesznie wsiadła do auta. Na podjeździe zrobiło się cicho. Nawet ptaki jakby przestały śpiewać. Zebrałam talerze ze stołu, choć ręce mi drżały. Mąż milczał, patrzył gdzieś w dal, na rozgrzane jeszcze ruszty grilla. Dzieci siedziały na schodach tarasu, zgarbione, jakby nagle zrobiło się zimno.
– Czemu w ogóle ją zapraszałaś, jeśli miałaś tyle żalu? – zapytał w końcu mój mąż. Nie było w jego głosie złości, bardziej zmęczenie. I rozczarowanie.
– Bo chciałam spróbować – odpowiedziałam. – Ale się nie da.
Usiadłam na ławce przy stole, zgarbiłam się i patrzyłam na plamę z sosu musztardowego na obrusie. Przypomniałam sobie, jak Marta przysyłała mi kiedyś wiadomości, pytała o dzieci, o mamę. Nigdy jej nie odpisałam. Myślałam, że jeśli będę ją ignorować, to wszystko się rozpuści w czasie, wyblaknie. Jak stare zdjęcia.
Ale się nie rozpuściło. W niej nadal to było. Te pieniądze... może rzeczywiście ich nie oddałam. A może oddałam, ale w sposób, który dla niej był niewystarczający. Zrozumiałam jednak, że ta pożyczka to był tylko pretekst. Prawdziwy problem siedział głębiej. Między nami była przepaść złożona z porównań, niedopowiedzeń, zazdrości. I żalu, który każda z nas nosiła po swojemu. Wiedziałam, że tej nocy nie zasnę. I wiedziałam też, że to był koniec. Może nie na zawsze, ale na długo. Może już nie będzie drugiej próby. Może nie powinnam była jej w ogóle podejmować. A może właśnie dlatego warto było?
Edyta, 40 lat
Czytaj także:
- „Mąż miał pretensje, że mało zarabiam. Gdy zaczęłam przynosić więcej kasy, zaczął węszyć i posądził mnie o zdradę”
- „To miał być żart, a teraz wszyscy mają mnie za złodziejkę. Jak mam udowodnić, że na weselu nie ukradłam kopert z kasą?”
- „Umówiłam się z byłym na randkę, bo liczyłam na coś więcej. Było milusio, a potem 1 zdaniem sprowadził mnie do parteru”