Reklama

Nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że wszystko się układa przy grobach. Że się wtedy godzą, wybaczają, że niby śmierć oczyszcza. Bzdura. U nas po śmierci ojca nie oczyściło się nic. Raczej się zakisiło. Jak ogórki – tylko bez koperku i bez słoja. Śmierdzimy w ciszy. Na cmentarz w Święto Zmarłych jechałam jak na zebranie wspólnoty mieszkaniowej – niechętnie, z góry zmęczona, gotowa, że znów się wszyscy posprzeczamy o to samo. Kto co zrobił, kto czego nie zrobił, ile kto dał, ile powinien dać. Kto „się zajął”, a kto tylko krytykuje.

Na ojcowym grobie nadal nie było nagrobka. Krzyż z blaszaną tabliczką przyczepioną trytytką. Blaszak z nazwiskiem. Wiosną jakiś znicz z supermarketu, zimą – błoto po kostki. I ta sama rozmowa: „trzeba coś z tym zrobić”. Tatę pochowaliśmy, a teraz jakoś nie umiemy się pozbierać. Ani jako rodzina, ani osobno.

W tym roku zebrało się nas czworo: mama, Bartek, Magda i ja. Było zimno, jak zwykle pierwszego listopada. Liście latały po alejkach, wiatr podwiewał płaszcze, a nad głowami sunęły ciężkie chmury. Staliśmy przy tym samym prowizorycznym krzyżu, który od roku przypominał, że nie zdążyliśmy, nie umieliśmy, albo nie chcieliśmy się zająć tym, co wypadało.

Sprzeczaliśmy się

Nikt nie zaczynał rozmowy. Mama odsunęła się trochę w bok, poprawiała znicz, który i tak się palił. Magda trzymała w rękach donicę z chryzantemami i patrzyła gdzieś w bok. Bartek wyjął paczkę zniczy z reklamówki i jeden po drugim stawiał je przy krzyżu. Dopiero gdy zapalił ostatni, odezwał się.

– Znalazłem kogoś, kto zrobi to porządnie i tanio. Ale nie uciągnę tego sam finansowo.

Nie odpowiedziałam od razu. Poczekałam kilka sekund, może po to, żeby ktoś inny zareagował pierwszy. Nikt się nie odezwał.

– Ja już się dokładałam – powiedziałam w końcu, chłodno. – Przecież mama mówiła, że coś zostało przelane.

– Co? Kiedy? – Bartek spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Ja nic nie dostałem. Wszystko robię sam.

Magda postawiła donicę przy grobie i skrzyżowała ręce.

– Dwa razy płacić nie będę. Ty miałeś się zająć nagrobkiem, a my się złożyliśmy.

– Bo wy myślicie, że wszystko samo się zrobi! – Bartek uniósł głos. – Ja mam dzieci, kredyt. A Sylwia? Najwięcej zarabia, a daje najmniej.

Miał pretensje

Uśmiechnęłam się pod nosem, ale bez cienia wesołości. „Zawsze to samo – pomyślałam. – Jak mam lepszą pracę, to już jestem bankomatem. Może jeszcze fakturę wystawię za to spotkanie?”.

– Nie chodzi o to, kto ile zarabia – dodałam głośno. – Tylko o to, że nikt nie wie, co się z tymi pieniędzmi stało.

– Ale ja nic nie dostałem! – Bartek spojrzał na mamę. – Mamo, ty coś wiesz?

Mama wzdrygnęła się i poprawiła szalik.

– Nie pamiętam już… coś może wpłynęło… chyba… ale to były małe kwoty…

Tyle wystarczyło, żeby Magda wywróciła oczami.

– Świetnie. Wszystko było na gębę, jak zawsze. Teraz nikt nie wie, kto co zrobił.

Zaczęły się podniesione głosy, coraz bardziej nerwowe. Jacyś starsi ludzie przechodzący obok spojrzeli na nas z niesmakiem. Ktoś westchnął. Mama próbowała nas uciszyć, ale nie potrafiła się przebić przez napięcie.

– Może już przestańmy… To nie miejsce – powiedziała cicho.

Nie dogadywaliśmy się

Nie było jednak siły, żeby nas powstrzymać. To już nie była tylko kłótnia o nagrobek, to była awantura o wszystko, co się przez lata nawarstwiło: o niespełnione obietnice, niewysłane wiadomości, zbyt późne telefony, wiecznie niewypowiedziane pretensje.

Nie było sensu dalej stać przy grobie. Zimno, niewygoda i ta dziwna cisza, która wisi w powietrzu po każdej kłótni. Wróciliśmy do mieszkania mamy. To stary blok z wielkiej płyty, klatka z zapachem kapusty i schody z lastryko. Mama otworzyła drzwi, jakby wahała się, czy w ogóle nas wpuszczać.

W kuchni zaparzyła herbatę i postawiła na stole talerz z ciastkami. Nikt ich nie ruszył. Bartek usiadł przy parapecie i wpatrywał się w podwórko. Magda oparła się o szafkę i zaplotła ręce. Ja zostałam przy stole, z dłońmi splecionymi w zamknięty koszyk.

– Macie dowody, że wpłaciliście? – spytał Bartek, nie odwracając się. – Bo ja nie widziałem złotówki.

– A ty masz dowód, że coś z tym zrobiłeś? – zapytałam. – Czy tylko gadasz, jak zwykle?

– Wszystko było na gębę, przecież wiecie – wtrąciła Magda. – Nikt nie spisał, nikt nie sprawdził. Teraz sobie możecie opowiadać, co kto komu dał.

Mama stała w rogu, trzymając filiżankę, jakby ją grzała.

– Może po prostu zróbmy ten nagrobek i już… – powiedziała niemal szeptem.

Współczułam jej

Popatrzyłam na nią i przez chwilę poczułam współczucie. Ona zawsze była taka sama: w cieniu, nieporadna, unikająca odpowiedzialności. Może się bała, może po prostu nie umiała inaczej, ale przez to właśnie wszystko zawsze zostawało na później.

– Mama jak zwykle – pomyślałam. – Najchętniej schowałaby się pod stół i udawała, że nas nie ma. Ale my jesteśmy. I chyba właśnie to ją przeraża najbardziej.

– A może po prostu pogódźmy się z tym, że nie umiemy tego zrobić razem – powiedziałam cicho. – Każdy się złożył, ale inaczej. Ktoś dał pieniądze, ktoś miał czas, ktoś zapomniał, ktoś zawalił. Teraz to już bez znaczenia. I tak zostało to, co widać.

Bartek spojrzał na mnie ostro.

– Łatwo ci mówić. Ty siedzisz w Warszawie, masz swoją pracę, spokój. Nie wiesz, jak to jest tłumaczyć dzieciom, czemu dziadek nie ma pomnika. Jakbyśmy o nim zapomnieli.

– Może nie ma pomnika, bo wcale go nie znaliśmy – rzuciłam. – Co mieliśmy postawić? Nagrobek z marmuru? Z wyrzutów sumienia?

Magda chrząknęła, mama opuściła wzrok. Nikt się już nie odzywał. W końcu Bartek wstał, podziękował za herbatę i powiedział, że musi iść. Magda poszła zaraz po nim.

Nic nie zrobiła

Mama siedziała przy stole, dłonie splatała na kolanach. Milczałyśmy chwilę, każda z nas w swoim kącie tej ciszy. W końcu sama się odezwała.

– Nie chciałam, żebyście się pokłócili. Ojciec by tego nie chciał.

– A może to dobrze, że nie ma nagrobka. Przynajmniej nikt nie musi udawać, że był święty.

Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie rozumiała.

– Nie mów tak. Był twoim ojcem.

– Tylko wtedy, kiedy miał dobry humor.

Nie odpowiedziała. Westchnęła, spojrzała na okno. Przez moment wydawało mi się, że zaraz powie coś ważnego, może nawet przeprosi. Ale nie.

– Dobrze, że wpadłaś – powiedziała tylko.

Patrzyłam na nią i nagle poczułam, że to nie nagrobek był problemem. Nikt z nas nie umiał pogrzebać tego, co się działo przez lata. Każde nosiło swoje, tylko nikt nie chciał tego wypowiedzieć głośno.

Zrobiłam to sama

Nad ranem podjęłam decyzję. Bez rozmów, bez ustaleń, bez kolejnych spotkań przy stole. Pojechałam do zakładu kamieniarskiego.

– Chciałabym zamówić nagrobek – powiedziałam do mężczyzny za biurkiem.

– Ma pani jakiś projekt?

– Nie. Proszę, żeby było prosto. Imię, nazwisko, daty. Nic więcej. Bez aniołków, bez złotych liter.

Spisał dane, podał wycenę. Zapłaciłam od razu. Nie powiedziałam nikomu. Nie dlatego, że chciałam ukryć, po prostu nie potrzebowałam już niczego w zamian. W drodze powrotnej pomyślałam, że nie jestem pewna, kogo właśnie pochowałam tym nagrobkiem: ojca czy nasze wyobrażenia o tym, że kiedyś byliśmy normalną rodziną.

Sylwia, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama