Reklama

Czerwcowe popołudnia w Warszawie miały w sobie coś ciężkiego – powietrze pachniało nagrzanym asfaltem, lipą i kurzem z tramwajowych szyn. Słońce wlewało się przez okna mieszkania, jakby próbowało przypomnieć, że życie toczy się dalej, niezależnie od tego, czy ktoś ma na nie siłę. Ja wtedy nie miałam. Pracowałam zdalnie jako graficzka, ale tak naprawdę wegetowałam. Rok po rozstaniu z Pawłem wciąż nie umiałam złapać równowagi.

Reklama

Niby było stabilnie – rachunki opłacone, zlecenia na czas, nawet terapia co środę. Ale w środku… pusto. Jakby coś się skończyło i nie chciało się zacząć od nowa. Czasem wieczorami, kiedy zasypiałam z serialem sączącym się z laptopa, przypominały mi się obrazy z dzieciństwa – betonowe podwórko, kapsle, gumy Donald, stukot deskorolek. I Adam.

Był moim najlepszym przyjacielem z podstawówki – chłopakiem z trzeciego piętra, który mówił, że jak dorośniemy, zamieszkamy razem w domku z drewna. Potem jego rodzina się przeprowadziła, a my – jak to dzieciaki – przestaliśmy się do siebie odzywać. Zresztą nie było telefonów. Pamięć po nim przykryła się warstwą innych ludzi, związków, rozczarowań. Aż do tamtego piątku.

Było po szesnastej, stałam na przystanku, jechałam tramwajem z Placu Zbawiciela do domu. Słońce prażyło przez szyby, pot lał się po karku, a ja trzymałam w ręku roztapiające się lody i torbę z warzywami. Wtedy go usłyszałam:

– Renata?

Podniosłam głowę i na moment nie poznałam twarzy. Ale spojrzenie – jasne, uważne, z tym charakterystycznym półuśmiechem – przypomniało mi wszystko. Adam.

– O rany... Adam? – roześmiałam się. – Nie wierzę, że to ty!

– A jednak – usiadł obok mnie, jakby to było zupełnie naturalne.

Rozmowa zaczęła się niepewnie, ale potem popłynęła jak dawniej. Wspomnienia same wypływały z zakamarków pamięci: jak ukradliśmy tabliczkę z napisem „Nie deptać trawników”, jak uczyliśmy się gwizdać, jak wystraszyliśmy sąsiadkę z drugiego piętra plastikowym pająkiem. Wsiedliśmy do tego samego tramwaju.

Zanim wysiadłam na Placu Wilsona, Adam zaproponował:

– Może się spotkamy? Na kawę. Tylko tak, z ciekawości – co się z nami porobiło.

– Pewnie – odpowiedziałam szybciej, niż powinnam.

Szłam do domu z lejącym się lodem po dłoni i czymś dziwnym w klatce piersiowej. Niepokój? Podekscytowanie? Coś się we mnie odezwało, co było uśpione od dawna. Może to był przypadek. A może nie.

Moje serce zrobiło fikołka

Spotkaliśmy się dwa dni później, w niedzielne przedpołudnie. Warszawa była senna i zalana słońcem, a ja przyszłam piętnaście minut wcześniej. Zawsze przychodziłam za wcześnie, zwłaszcza gdy się denerwowałam. Usiadłam przy stoliku na zewnątrz małej kawiarni na Mokotowskiej i zaczęłam nerwowo obracać łyżeczkę w filiżance. W lustrze okna widziałam swoją twarz – za bardzo umalowaną jak na tradycyjną niedzielę, za bardzo przejętą jak na „zwykłe spotkanie”.

Adam przyszedł punktualnie, z rozwichrzonymi włosami i tym samym uśmiechem, który znałam sprzed lat. Przywitaliśmy się niezręcznie – przez chwilę nie wiedzieliśmy, czy się przytulić, uścisnąć dłonie, czy tylko kiwnąć głową. W końcu objął mnie lekko i powiedział:

– Wyglądasz dokładnie jak Renata z podstawówki, tylko bardziej jak z okładki jakiegoś magazynu.

Zaśmiałam się, chociaż zabrzmiało to dziwnie. Rozmowa ruszyła powoli, zgrzytliwie. On opowiadał o pracy architekta, o powrocie do Warszawy po rozstaniu z narzeczoną. Ja wspomniałam o Pawle, o życiu po. O dziwo – zamiast napięcia, pojawiło się coś innego. Ciepło. Jakbyśmy byli dwojgiem ludzi, którzy bardzo długo milczeli i w końcu zaczęli mówić.

– Nigdy ci nie mówiłem, ale zawsze podobałaś mi się bardziej niż Hanka z 4B – rzucił nagle Adam.

Zamarłam. Serce zrobiło mi fikołka. I wtedy coś we mnie ruszyło na całego. Nie z lęku, ale z ciekawości. Co jeszcze morze się wydarzyć?

Czułam się dziwnie lekko

Spotkaliśmy się tydzień później. Tym razem wieczorem. Adam zaproponował, żebyśmy poszli do małej knajpy na Powiślu – powiedział, że „serwują tam najlepsze makaroniki i najgorsze wino, ale razem smakują idealnie”. Pojawił się pierwszy, czekał na mnie pod lokalem, ubrany w jasną koszulę z podwiniętymi rękawami. Wyglądał, jakby wrócił z wakacji w Toskanii, a nie z biura w centrum.

– Dobrze cię widzieć, Renata – powiedział, gdy podeszłam. – Wyglądasz jak lato.

Usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz, między doniczkami z lawendą i lampkami led. Powietrze pachniało bzem i chyba pieczonym chlebem. Czułam się dziwnie lekko, jakbym wróciła do czegoś znajomego, choć zupełnie nowego. Rozmowa płynęła swobodnie. Śmialiśmy się z tego, jak wyglądały nasze stare podwórka, wspominaliśmy sąsiadów, nauczycieli, pierwsze szkolne miłości. Adam mówił też o swojej byłej – że było trudno, że próbował, że nie wyszło. Ja o Pawle wspomniałam zdawkowo, ale wystarczająco, żeby wiedział, że to już zamknięty rozdział.

W pewnym momencie, kiedy wycierałam wino z blatu, Adam złapał moją dłoń.

Chyba zawsze byliśmy sobie bliscy – powiedział cicho.

Spojrzałam na niego. I wtedy coś we mnie drgnęło. Taki impuls, że może to właśnie on. Albo przynajmniej – coś ważnego.

Ale tylko się uśmiechnęłam i powiedziałam:

– Może.

Czy to był tylko głód bliskości?

Ty się chyba zakochujesz – powiedziała Marta, popijając kawę przez słomkę, jakby komentowała pogodę, a nie mój wewnętrzny przewrót emocjonalny.

Siedziałyśmy na ławce w parku, a słońce przypiekało nam ramiona. Opowiadałam jej o randce z Adamem – nie z entuzjazmem nastolatki, ale z czymś, co brzmiało jak niepokój. Albo nawet drżenie.

– Nie wiem – mruknęłam. – Może po prostu jestem zmęczona byciem w pojedynkę.

Marta spojrzała na mnie uważnie.

– Nie wszystko, co wygląda jak uczucie, jest uczuciem. Czasem to tylko głód bliskości.

Chciałam się oburzyć, ale nie mogłam. Sama już nie wiedziałam, co czuję. Adam był czuły, uważny, zabawny. Przy nim śmiałam się głośno, prawdziwie, po raz pierwszy od miesięcy. Ale w środku coś się we mnie jeszcze spinało – jakby moje serce mówiło: „uważaj”.

Wtedy zadzwonił telefon. Adam.

Spojrzałam na wyświetlacz i zamarłam.

– No i? – Marta uniosła brwi. – Odbierasz?

Zawahałam się. Nie odebrałam. Patrzyłam tylko, jak ekran gaśnie, i poczułam w brzuchu znajome ukłucie lęku. Może ona miała rację. Może to nie była miłość. Może po prostu bardzo nie chciałam znowu być sama. Ale jeszcze bardziej nie chciałam czegoś zepsuć.

Potrzebowałam więcej czasu

Adam napisał tylko: „Spacer? Dziś. Bez planów. Bez pośpiechu”. Odpisałam po dziesięciu minutach: „Okej.” I już nie poszłam spać tej nocy spokojnie. Spotkaliśmy się nad Wisłą, kiedy słońce już dawno zgasło za mostami. Warszawa nocą miała w sobie coś miękkiego, jakby wszystkie ostre krawędzie dnia wreszcie się stępiły. Szliśmy wolno, bez celu. Obok pary trzymały się za ręce, ktoś grał na gitarze piosenkę, którą znałam ze studiów. Adam milczał przez pierwsze dziesięć minut.

– Wiesz – powiedział nagle – po tamtym rozstaniu myślałem, że już nigdy nie będę w stanie nikogo polubić. Że wszystko we mnie się wypaliło.

Zerknęłam na niego, ale nie przerwałam.

– Ale potem spotkałem ciebie. I… ty jesteś inna. Nie muszę niczego udawać. Nie muszę być zabawny, silny, ani ogarnięty. Mogę być po prostu sobą. I ty to bierzesz, tak jak jest.

Zatrzymaliśmy się. Miał w oczach coś, czego wcześniej nie widziałam – zmęczenie, ale i czułość.

– A ty? – zapytał. – Jak było z Pawłem?

Westchnęłam.

– Miałam być tą wyrozumiałą. Tą, co zrozumie jego „potrzebę przestrzeni”. A potem zostałam sama, z pustym mieszkaniem i dwoma pustymi kubkami do kawy.

Adam dotknął mojej dłoni. Przez chwilę trwaliśmy w tej ciszy, w tej bliskości. I wtedy mnie pocałował. Cicho. Delikatnie.

A ja… cofnęłam się.

– Przepraszam – wyszeptałam. – Ja… potrzebuję czasu.

– W porządku – odpowiedział spokojnie. – Poczekam.

Już wiem na pewno, czego nie chcę

Spotkałam się z Pawłem w południe, w tej samej kawiarni, w której kiedyś przesiadywaliśmy co niedziela. Siedział już przy stoliku, w koszuli, którą mu kiedyś kupiłam – pomiętej i zapiętej nierówno. Wyglądał na starszego, bardziej zmęczonego. Albo może po prostu ja przestałam go kochać.

– Nie wierzę, że się zgodziłaś – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

– Nie jestem tu, żeby wracać – ucięłam od razu. – Po prostu chcę to zamknąć.

Milczał chwilę, bawiąc się łyżeczką.

– Wiesz, często myślałem, że może zbyt szybko i łatwo odpuściłem. Ale ty zawsze szukałaś czegoś nierealnego. Jakiejś wersji siebie, która nie istnieje. Może mnie też tak widziałaś.

Zabolało. Ale nie tak, jak kiedyś.

– Może – przyznałam. – Ale teraz już wiem, czego nie chcę. I wiem, że to nie jesteś ty.

Wyszłam pierwsza, zostawiając na stole rachunek i resztki wspomnień.

Renata, 44 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama