Reklama

Każdy poranek wyglądał niemal identycznie. Budziłem się o tej samej godzinie, wychodziłem do kuchni, gdzie czekała na mnie zaparzona kawa i Maria krzątająca się po domu, jak zawsze w tej samej sukience do sprzątania. Po trzydziestu latach naszego małżeństwa rutyna stała się niewidzialnym więzieniem, w którym ani ja, ani ona nie zdawaliśmy się zauważać swoich pragnień. Żyliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna, której każda część doskonale zna swoje miejsce. Tylko że już dawno przestałem czuć, że jestem czymś więcej niż trybikiem.

Reklama

Maria była oddana. Dbała o mnie, o dom, o naszą reputację w sąsiedztwie. Nie potrafiłem jej niczego zarzucić, a jednak w moim sercu zagnieździła się pustka, której nie mogłem zapełnić. Czułem, że gasnę.

Kiedy lekarz zaproponował mi turnus rehabilitacyjny dla poprawy stanu mojego kręgosłupa, zgodziłem się bez większego zastanowienia. Maria nalegała, bym pojechał. Twierdziła, że odpocznę, zadbam o zdrowie, a ona w tym czasie uporządkuje nasze papiery, może przemaluje salon. Było to bardziej zaproszenie do ucieczki niż troska. Może ona też potrzebowała przerwy ode mnie?

Na tę chwilę czekałem przez cały dzień

Pierwsze dni w ośrodku były dość nudne. Zabiegi, posiłki, czasem jakaś rozmowa z innymi kuracjuszami o tym, gdzie ich boli i ile tabletek dziennie biorą. Aż w końcu na jednym z popołudniowych spacerów zauważyłem ją – Irenę.

Nie była kobietą, której piękno rzuca na kolana, ale miała w sobie to coś. Obserwując ją z daleka, czułem, że bije od niej pewność siebie i swoboda. Kiedy nasze spojrzenia spotkały się po raz pierwszy, poczułem dreszcz.

To nie miało być nic poważnego. Ot, znajomość z turnusu. Nie planowałem burzyć swojego życia, jedynie poczuć, że jeszcze jestem mężczyzną.

– I co, panie Stanisławie, co dzisiaj wyciągają z pana na tych zabiegach? – usłyszałem znajomy głos, gdy tylko zająłem miejsce na ławce obok fontanny.

Podniosłem wzrok i zobaczyłem Irenę. Uśmiechała się lekko, a wiatr delikatnie poruszał jej krótkie włosy. Było w niej coś, co sprawiało, że czułem się jednocześnie swobodnie i nieswojo. Od kiedy zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, szukałem jej obecności na korytarzach ośrodka czy podczas spacerów w parku.

– Powiem pani, że mają tu metody jak w średniowieczu. Naciągają, zgniatają, prądy puszczają. Zabrakło tylko dżumy i palenia na stosie – zażartowałem, próbując ukryć zmieszanie.

– Panie Stanisławie, może powinniśmy założyć zakon? „Rycerze turnusowej udręki” – roześmiała się krótko, a ja zorientowałem się, że na tę chwilę czekałem przez cały dzień.

Poczułem, że ta chwila znaczy coś więcej

Nasze rozmowy były pełne humoru i drobnych docinków. To, co mnie ujęło, to jej sposób mówienia o życiu – bez patosu, ale i bez goryczy. Opowiadała o swoich podróżach, o tym, jak zmieniała pracę, bo „nuda ją zżerała” i o tym, że nigdy nie żałowała decyzji, które podejmowała.

– Zawsze uważałam, że życie jest za krótkie na oglądanie się za siebie – rzuciła kiedyś, siedząc na ławeczce pod lipą.

Myślałem o swoim życiu, które wydawało mi się wiecznym oglądaniem wstecz. Każda rozmowa z Ireną wydobywała z mojego wnętrza coś, co uważałem za dawno martwe.

Pewnego wieczoru usiedliśmy w oranżerii, gdzie w tle przygrywała cicho muzyka. Irena przyniosła herbatę z pomarańczą. Poczułem, że ta chwila znaczy coś więcej.

– I co, panie Stanisławie? Pewnie w domu czekają na pana z utęsknieniem? – zapytała nagle, a ja zamarłem.

– Oczywiście. Jak zawsze... – przerwałem na moment i dodałem z nutą goryczy: – Choć czasem myślę, że nie tyle na mnie, ile na to, żebym posprzątał po sobie.

Zaśmiała się cicho, choć jej spojrzenie wydawało się bardziej przenikliwe niż zwykle.

– A pan? Na co pan czeka? – zapytała nagle, unosząc brew.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Ostatnie lata były wypełnione czekaniem na coś, czego nawet nie potrafiłem zdefiniować. Czy na chwilę wytchnienia? Na zrozumienie? A może na to, by znowu poczuć, że jestem w centrum własnego życia?

W końcu wymamrotałem:

– Chyba na coś, co mnie obudzi.

– Może już pan znalazł? – rzuciła z tajemniczym uśmiechem.

Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Miałem wrażenie, że świat wokół zniknął.

Targały mną wyrzuty sumienia

Tego wieczoru długo nie mogłem zasnąć. W mojej głowie odbijały się słowa Ireny i jej spojrzenie, jakby widziała mnie takim, jakim sam chciałem się zobaczyć.

Wiedziałem, że brnę w coś, co może mnie kosztować więcej, niż jestem gotowy zapłacić. A jednak nie potrafiłem się wycofać.

– Lekarze sugerują, żebym został kilka dni dłużej – powiedziałem do żony, starając się, by mój głos brzmiał naturalnie. Telefon w mojej dłoni zdawał się ważyć tonę.

– Dłużej? Dlaczego nic wcześniej nie mówiłeś? Coś ukrywasz? – Podejrzliwość Marii była wyczuwalna, choć starała się brzmieć spokojnie.

– Nic nie ukrywam, to dla mojego kręgosłupa. Naprawdę muszę to zrobić dla zdrowia – skłamałem, by uniknąć jej pytań.

Rozłączywszy się, poczułem ulgę, ale i wyrzuty sumienia. Tłumaczyłem sobie, że to niewielka cena za te chwile spędzone z Ireną. W ciągu tych kilku dodatkowych dni nasza znajomość nabrała intensywności. Wspólne spacery, kolacje w kącie stołówki, jej ręka muskająca moją.

– Wiesz, wcześniej tak na siebie nie patrzyłeś – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.

Byłem rozbity – między lojalnością wobec Marii a fascynacją Ireną, której nie potrafiłem się oprzeć. Pozwalałem temu romansowi kwitnąć, udając, że to nic nie znaczy.

Nie wiedziałem jeszcze, że ta iluzja wkrótce runie z hukiem.

Głos łamał się z każdym słowem

Siedziałem z Ireną na ławce w parku, gdy nagle poczułem na sobie ciężar czyjegoś spojrzenia. Odwróciłem głowę i zobaczyłem żonę. Stała z rękami skrzyżowanymi na piersi, jej twarz wyrażała mieszankę bólu i furii.

– Więc to są te „dodatkowe zabiegi”? – zapytała lodowatym tonem.

Irena spojrzała na nią, a potem na mnie.

– Kim ona jest?

– Ireno, proszę… Daj nam chwilę – wyszeptałem, czując, jak moje życie wali się w gruzy.

Maria nie czekała, aż wyjaśnię.

– Trzydzieści lat... Tyle czasu… – jej głos łamał się z każdym słowem. – A ty? Znajdujesz sobie jakąś… to? Tutaj?!

– To nie tak, jak myślisz… – próbowałem, ale moje tłumaczenia brzmiały żałośnie nawet dla mnie.

– Właśnie, że dokładnie tak – przerwała ostro. – Wszystko widziałam. Nie musisz nic mówić.

Zabrała swoją torbę i ruszyła w stronę budynku. Wstałem, by ją zatrzymać, ale Irena powiedziała spokojnie, choć stanowczo:

Pozwól jej odejść.

Zostałem. Z drżącymi rękami i świadomością, że właśnie straciłem wszystko.

Czułem, że znowu żyję

Maria siedziała na krześle w moim pokoju, jej twarz była blada, a oczy opuchnięte od płaczu. Zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem naprzeciwko niej.

– Nie będę się tłumaczył, bo wiem, że to nic nie zmieni – zacząłem, choć mój głos drżał.

– To prawda – odparła chłodno. – Ale chcę wiedzieć dlaczego. Czy to ja coś źle robiłam? Czy byłam dla ciebie aż tak ciężarem?

Jej słowa wbijały mi się w serce. Nie mogłem się bronić.

– Nie chodzi o ciebie. Chodzi o mnie. O to, że od lat czułem, że żyję jak cień samego siebie… – powiedziałem, unikając jej wzroku.

– I sądziłeś, że ona cię od tego uwolni? Że jakieś wakacyjne zauroczenie odmieni twoje życie? – Jej głos był pełen sarkazmu, ale widać było, że każde słowo kosztowało ją ogromny wysiłek.

– Nie wiem, co sobie myślałem – przyznałem. – Po prostu… czułem, że znowu żyję.

Maria milczała przez dłuższą chwilę. Wstała i spojrzała na mnie z wysokości.

– Wiesz, co jest najgorsze? Że to wszystko było warte tak niewiele. A ja w tobie widziałam całe moje życie. – Jej głos załamał się przy ostatnim zdaniu.

Nie odpowiedziałem. Co mogłem powiedzieć? Tylko patrzyłem.

Słowa wbiły się we mnie jak gwoździe

Następnego dnia Irena czekała na mnie przy fontannie. W jej oczach widziałem spokój, ale i coś, co mogło być rozczarowaniem. Usiadłem obok, nie wiedząc, od czego zacząć.

– Irena, ja… – zacząłem, ale przerwała mi.

– Nie musisz nic mówić. Wszystko widać. – Jej głos był cichy, ale stanowczy. – Wracaj do niej. Twoje miejsce jest przy żonie.

– To nie jest takie proste – zaprotestowałem, choć w głębi duszy wiedziałem, że ma rację.

Nie jest proste, bo sam to skomplikowałeś – powiedziała, patrząc gdzieś w dal. – Nie jestem częścią twojego życia. I wiesz o tym równie dobrze jak ja.

Czułem, jak jej słowa wbijają się we mnie jak gwoździe. Miałem ochotę zaprzeczyć, błagać, by zmieniła zdanie, ale coś w jej spojrzeniu powiedziało mi, że już podjęła decyzję.

– Dziękuję za to, co mieliśmy – dodała po chwili. – Teraz musisz wrócić tam, skąd uciekłeś.

Nie czekając na moją odpowiedź, wstała i odeszła, zostawiając mnie samego z ciężarem moich wyborów.

Nie jestem godzien

Kilka dni później wróciłem do domu. Żona milczała, a w naszym mieszkaniu panowała lodowata atmosfera. Unikała mnie, nie patrzyła mi w oczy. Mimo to czułem, że nie mogę tak tego zostawić.

– Marysiu... – powiedziałem któregoś wieczoru, gdy siedziała w kuchni z książką. – Wiem, że nie jestem godzien twojego wybaczenia. Ale proszę, pozwól mi spróbować to naprawić.

Spojrzała na mnie zimno, ale w jej oczach pojawiło się coś, co mogło być cieńszym oddechem emocji.

– Naprawić? Nie wiem, czy da się to naprawić, ale... nie będę ci przeszkadzać w próbach.

Jej słowa brzmiały jak wyrok. Wiedziałem, że odzyskanie jej zaufania będzie długą drogą.

Reklama

Stanisław, 63 lata

Reklama
Reklama
Reklama