„Romans z kolegą z pracy miał być tylko krótką przygodą. Okazało się, że łączy nas nie tylko wspomnienie upojnej nocy”
Mężczyźni? Byli. Byli i znikali. Tak jak Adam – mój kolega z pracy. Działało między nami to, co działać miało przez jedną noc. Bez znaczenia. Bez przyszłości. Tak przynajmniej myślałam wtedy, gdy wracałam do domu z rozmazanym makijażem i poczuciem, że wszystko jest pod kontrolą. Tylko że nie było.

- Redakcja
Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Dla jednych to szokujące, dla mnie – po prostu fakt. Lubiłam swoją niezależność. Patrzyłam na kobiety, które zatracały się w macierzyństwie i czułam ulgę, że mnie to nie dotyczy. Zamiast pieluch – kampanie reklamowe. Zamiast nocnych pobudek – spotkania z klientami i weekendy na imprezach ze znajomymi. Budowałam swoje życie w Warszawie kawałek po kawałku. Bez zobowiązań. Bez marzeń o wózeczku.
Moja matka? Zimna, surowa, wiecznie zmęczona. „Dzieci są karą za błędy młodości” – powiedziała mi raz, i to zdanie zostało ze mną na zawsze. Pamiętam, jak zamykała się w łazience na godzinę, żeby od nas odpocząć. Widziałam jej zmęczone oczy i tę obojętność, która zabijała we mnie potrzebę bliskości.
Mężczyźni? Byli. Byli i znikali. Tak jak Adam – mój kolega z pracy. Działało między nami to, co działać miało przez jedną noc. Bez znaczenia. Bez przyszłości. Tak przynajmniej myślałam wtedy, gdy wracałam do domu z rozmazanym makijażem i poczuciem, że wszystko jest pod kontrolą. Tylko że nie było.
To musi być jakaś pomyłka
– Proszę usiąść – lekarz skinął głową, patrząc w monitor. Przez chwilę panowała cisza, ten rodzaj ciszy, który zwiastuje coś, czego nie chcesz usłyszeć. – Wynik testu... jest pozytywny. Jest pani w ciąży.
Zamarłam.
– To niemożliwe – wydusiłam. – Na pewno to jakaś pomyłka.
– Wynik jest jednoznaczny – powiedział spokojnie, jakby rozmawiał o pogodzie.
Wyszłam z gabinetu jak robot. Ulica była za głośna, ludzie za szybcy. Zadzwoniłam do Oli, mojej najbliższej przyjaciółki. Przyszła do mnie od razu.
– Że co?! – krzyknęła, gdy jej powiedziałam. – Ale... Marta?! Ty i dziecko?! Jak?!
– Zdarzyło się. Raz. Z Adamem.
– I co teraz?
– Co teraz?! – wstałam z kanapy. To koniec wszystkiego, co zbudowałam! Koniec dotychczasowego życia! – wykrzyczałam.
– Marta, usiądź, proszę... – Ola próbowała mnie uspokoić. – Wszystko się jakoś ułoży.
W środku mnie buzowało. Płakałam potem przez pół nocy. Sama. Leżąc w łóżku, patrzyłam w sufit. Odczuwałam strach. I coś jeszcze, czego nie umiałam wtedy nazwać.
Nie chcę być jak moja matka
Pojechałam do niej, bo chciałam usłyszeć coś konkretnego, jakieś słowa pocieszenia. Ale przecież znałam ją. Bił od niej chłód, jak zawsze.
– Jesteś w ciąży? – uniosła brew, jakby zapytała o pogodę.
– Tak – odpowiedziałam cicho.
Tyle. Nic więcej.
Siedziałyśmy przy kuchennym stole. Ten sam obrus, co zawsze. Herbata w tym samym kubku z odpryskiem. Moja matka także w ogóle się nie zmieniła.
– Wiesz... – zaczęłam, głos mi się załamał. – Ja się boję, że będę taka jak ty.
Spojrzała na mnie. Twardo. Bez emocji.
– Nie chciałam być matką – powiedziała. – Ale byłam. Zrobiłam, co mogłam.
– Czyli co? Krzyczałaś, milczałaś tygodniami, patrzyłaś na mnie jak na błąd?
– A ty teraz się boisz, że zrobisz to samo. Rozumiem.
Chciałam wstać i wyjść. Ale siedziałam. Bo coś we mnie krzyczało. Może ta mała dziewczynka, której nigdy nie przytulono, kiedy płakała. Która wciąż czekała, aż matka powie „kocham cię”.
Ale ona nic nie powiedziała. Wypiła herbatę. Wytarła usta serwetką.
– Musisz sobie sama z tym poradzić, Marta.
Wyszłam. Nie obejrzałam się. Na chodniku zacisnęłam dłonie w pięści. Bałam się, że już jestem jak ona. A może zawsze byłam? Tylko że teraz... teraz nie chodziło tylko o mnie.
Tu jestem
Wieczór był duszny. Przeglądałam w telefonie stare zdjęcia – imprezy, podróże, uśmiechy. Wtedy to poczułam. Coś jak muśnięcie od wewnątrz. Ledwo wyczuwalne. Po chwili znowu. Jakby motyl trzepnął skrzydłami. Dwa, trzy razy.
– Co do... – wyszeptałam.
Zsunęłam koc, uniosłam bluzkę. Dotknęłam brzucha. Był już lekko zaokrąglony. A teraz... coś się w nim ruszyło.
– Serio? – powiedziałam na głos. – Serio zaczynasz mnie kopać?
Zacisnęłam oczy. I poczułam to znów. Delikatne, jakby mówił: „Tu jestem”.
Zadzwoniłam do Oli. Trzęsły mi się ręce.
– Ola... On się rusza. – Mój głos się łamał. – Kopie mnie.
– Ojej... Marta, to cudowne...
– Cudowne? Nie wiem. Ale też... nie umiem tego nazwać. Jakby ktoś mi mówił, że już nie jestem sama.
Siedziałam w ciemności i głaskałam brzuch. Coś powoli się we mnie zmieniało.
Nie będziesz nigdy sam
W gabinecie było cicho. Ekran znów pokazał czarno-białe smugi, które teraz znałam lepiej niż własną twarz. Lekarka uśmiechnęła się.
– Maluch rośnie pięknie. Chce pani posłuchać serduszka?
Skinęłam głową. Z głośnika popłynął ten znajomy rytm – szybki, uporczywy, jakby wołał: „Zauważ mnie”. Patrzyłam na monitor, ale tym razem nie analizowałam. Po prostu patrzyłam. I czułam, że w tym wszystkim nie jestem już tylko obserwatorką. W poczekalni usiadłam z zeszytem na kolanach. Otworzyłam czystą stronę. I zaczęłam pisać. List. Do niego. Do dziecka.
„Nie planowałam cię. Nie chciałam. Bałam się. Właściwie dalej się boję. Ale jesteś. Jesteś we mnie. Kopiesz, śpisz, rośniesz. I nie mogę już udawać, że cię nie ma. Wiem, że nie będę idealna. Że pewnie czasem będę chciała uciec. Ale spróbuję. Obiecuję. Spróbuję być lepsza niż moja matka. I jeśli kiedyś zapytasz, czy cię kocham... to powiem, że tak. Od tamtej nocy, kiedy pierwszy raz cię poczułam.”
Zamknęłam zeszyt. Na korytarzu kobieta płakała – pewnie z radości, może ze strachu. Inna trzymała za rękę partnera. Ja byłam sama, ale już nie samotna. W drodze do domu powtarzałam w głowie tylko jedno zdanie: „Nie będziesz sam”. Nawet jeśli nie wiem, jak cię wychować. Nawet jeśli zawalę wszystko. Nie zostawię cię.
Rozmowa z Adamem
Adam przyszedł punktualnie. Jak zwykle. Trochę nerwowy, zapięty pod szyję, zbyt poważny jak na faceta, który nie miał być ojcem. Usiedliśmy w kawiarni. Nie zamówił nic, ja też nie.
– Marta, wszystko w porządku? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
Wzięłam głęboki oddech.
– Jestem w ciąży. Z tobą.
Zbladł. Przełknął ślinę. Przesunął się na krześle.
– To... nie żart?
Pokręciłam głową.
Cisza. Długa. Chyba słyszałam nawet bicie swojego serca.
– I co zamierzasz?
– Nie oczekuję niczego od ciebie. Po prostu... musisz wiedzieć.
Wpatrywał się we mnie, jakby próbował pojąć, kim jestem.
– Chciałem powiedzieć, że... nie wiem, czy jestem gotowy. Ale nie zniknę. Nie zostawię cię z tym sama.
– Dziękuję. To wszystko, czego potrzebuję.
Wieczorem wróciłam do mieszkania. Usiadłam na podłodze, oparta o ścianę. Gładziłam brzuch - delikatnie, z czułością.
– Nie wiem, czy będę dobrą mamą – powiedziałam cicho. – Ale będziesz kochany. I to chyba wystarczy, żeby zacząć.
Potem długo siedziałam w ciszy. Po raz pierwszy od wielu tygodni – z nadzieją.
Najprawdziwsza miłość
Nie wiem, jak będzie wyglądać moje życie za rok. Nie wiem, czy Adam będzie przy mnie, czy nauczę się zmieniać pieluchy bez płaczu i czy pewnej nocy nie usiądę zrezygnowana na podłodze, czując, że nie daję rady. Ale wiem jedno: już nigdy nie będę sama. To dziwne uczucie, kiedy nagle przestajesz myśleć tylko o sobie. Kiedy wszystko, co robiłaś, kim byłaś, zostaje zepchnięte na dalszy plan, bo w tobie rośnie ktoś nowy. Ktoś, dla którego wkrótce będę całym światem.
Nie jestem gotowa. Ale może to właśnie miłość – ta, która przychodzi z lękiem, z krzykiem, z rezygnacją i niedoskonałością – jest najprawdziwsza. Bo jest trudna. Bo wymaga. Może właśnie dlatego ma największą wartość. I może właśnie dzięki niej... po raz pierwszy w życiu czuję, że mam w sobie coś więcej niż tylko niezależność. Mam w sobie miłość.
Marta, 34 lata
Czytaj także:
- „Cieszyłam się, że nasionko męża we mnie kiełkuje. Nie miałam pojęcia, że ten cwaniak uprawiał też drugi ogródek”
- „Romans w górach sprawił, że na nowo poczułam się kobietą. Czar jednak prysł, gdy dowiedziałam się, kim jest mój amant”
- „Romans na urlopie przerodził się w miłość życia. Co z tego, skoro nie jest nam pisane być razem”