„Przez romans z szefową zrobiłem karierę. Myślałem, że będą z tego dzieci, lecz ciągle rodziły się nowe wątpliwości”
„To były wieczory, które zapamiętałem na długo. Czułem się przy niej kimś innym – pewniejszym, odważniejszym, może nawet mądrzejszym. Gdy pytałem, czemu nikomu nie mówimy, wzruszała ramionami. Tłumaczyłem sobie, że boi się. Że może już raz została zraniona. Że to wszystko jest dla niej nowe. Nie przypuszczałem, że może być dokładnie odwrotnie”.

- Redakcja
Zawsze wierzyłem, że ciężką pracą można zajść naprawdę daleko. Gdy zaczynałem staż w jednej z największych korporacji w mieście, miałem w sobie więcej ambicji niż pewności siebie. Nowe środowisko mnie przytłaczało, a każdy dzień w pracy był jak test, którego nie chciałem oblać. Szybko jednak zauważyłem, że nie tylko ja przyglądam się innym – ktoś obserwował też mnie. Moja szefowa. Pewna siebie, elokwentna, z tym spojrzeniem, które sprawiało, że czułem się zauważony. Nigdy wcześniej żadna kobieta nie patrzyła na mnie w taki sposób.
Czekałem na to każdego dnia
Początkowo nie sądziłem, że mogę wzbudzić jej zainteresowanie. Byłem stażystą, jednym z wielu, z głową pełną obaw. Ona – kierowniczka działu HR, kilka lat starsza ode mnie, z aurą kobiety, która zna swoją wartość. Jej uśmiech miał w sobie coś chłodnego, jakby zawsze wiedziała więcej, niż mówiła.
Kiedy pierwszy raz rzuciła w moją stronę żart o kawie, potraktowałem to jako zwykłą uprzejmość. Ale potem zaczęło się powtarzać. Zawsze „przypadkiem” stawała obok mnie w kolejce do ekspresu, a nasze rozmowy z każdą kolejną filiżanką stawały się coraz mniej formalne.
– Adam, mam wrażenie, że codziennie tu jesteś o tej samej porze. Punktualność to twoja supermoc? – zapytała pewnego dnia z uśmiechem.
– Albo uzależnienie od kofeiny – odpowiedziałem, próbując żartować, choć głos trochę mi zadrżał.
– W takim razie jesteśmy w tym razem – powiedziała i puściła do mnie oczko.
Z czasem te krótkie wymiany zdań stały się czymś, na co czekałem każdego dnia. Zacząłem ubierać się lepiej, przestawałem pracę dokładnie wtedy, gdy kończyła i ja. A ona? Zamiast dystansu – coraz więcej uśmiechu, coraz dłuższe spojrzenia, a nawet raz czy dwa dotknięcie ramienia, jakby zupełnie naturalne.
Nie wiedziałem jeszcze, że to wszystko było elementem czegoś większego. Na tamtym etapie po prostu sądziłem, że kobieta, która mi imponuje, zaczęła mnie lubić.
Już nie jak szefowa
Zaczęliśmy zostawać po godzinach. Początkowo zupełnie przypadkiem – ja miałem coś do dokończenia, ona „akurat” też. Siedzieliśmy w pustym biurze, w otoczeniu szumu komputerów i zimnej lampki nad jej biurkiem. Rozmawialiśmy coraz więcej – o pracy, ale też o rzeczach, których wcześniej nie poruszałem z nikim innym. O moich wątpliwościach, ambicjach, o tym, że czuję się w firmie trochę jak intruz.
– Wiesz, że jesteś lepszy, niż myślisz? – powiedziała któregoś wieczoru, kiedy znów siedzieliśmy sami.
– Czasem mam wrażenie, że to wszystko mnie przerasta – przyznałem. – Że ktoś się pomylił, przyjmując mnie tutaj.
– Nikt się nie pomylił – odpowiedziała cicho. – A już na pewno nie ja.
Spojrzała na mnie wtedy inaczej. Nie jak szefowa. Jak kobieta, która widzi mężczyznę. Zrobiło mi się gorąco, serce zaczęło walić. Przełknąłem ślinę i nie wiedziałem, co powiedzieć. Uratował mnie jej śmiech. Delikatny, łagodzący napięcie.
– Nie stresuj się tak. Nie gryzę. No, chyba że po godzinach – dodała z błyskiem w oku.
Tamtego wieczoru zaproponowała, żebyśmy wyszli „na co nieco”. Skończyło się u niej w mieszkaniu. Nie doszło do niczego, ale od tamtej chwili między nami już nie było tej samej przestrzeni co wcześniej. Coś się zmieniło. Ja wiedziałem, że chcę więcej. A ona... wyglądała, jakby dobrze wiedziała, co robi.
Po godzinach
Zaczęliśmy się spotykać regularnie, ale wciąż w tajemnicy. Nigdzie razem nie wychodziliśmy, nie trzymaliśmy się za ręce na ulicy, nie pisaliśmy do siebie z firmowych maili. Wszystko działo się po cichu – u niej w mieszkaniu albo w hotelu na obrzeżach miasta. To były wieczory, które zapamiętałem na długo.
Czułem się przy niej kimś innym – pewniejszym, odważniejszym, może nawet mądrzejszym. Potrafiła być czuła, śmiała się z moich żartów, a jednocześnie zachowywała pewien dystans. Gdy pytałem, czemu nikomu nie mówimy, wzruszała ramionami.
– Wiesz, jak to jest. Ludzie gadają. Poza tym, to by skomplikowało wiele rzeczy – tłumaczyła z uśmiechem.
– Ale jesteśmy razem, prawda?
– Oczywiście – powiedziała i pocałowała mnie w szyję, skutecznie zmieniając temat.
Chciałem w to wierzyć. Naprawdę myślałem, że między nami jest coś więcej niż tylko fizyczność. Ona była dla mnie jak światło w dusznym biurowcu – przy niej wszystko miało sens. Znosiłem więc jej zmienność nastrojów, milczenie między kolejnymi spotkaniami, to, że czasem całe dni nie dostawałem od niej żadnej wiadomości. Tłumaczyłem sobie, że boi się. Że może już raz została zraniona. Że to wszystko jest dla niej nowe.
Nie przypuszczałem, że może być dokładnie odwrotnie – że to dla niej tylko zabawa. Ja widziałem związek, ona może widziała tylko… plan.
Gratulacje i śmiech zza drzwi
Awans przyszedł nagle. Nikt się go nie spodziewał – ja sam najmniej. Miałem ledwie kilka miesięcy stażu, nie prowadziłem żadnych projektów, a jednak to moje nazwisko padło podczas porannego spotkania, kiedy prezes osobiście gratulował „młodemu talentowi i nowej energii” w zespole. Wszyscy klaskali, ja się uśmiechałem, choć w głowie miałem pustkę. Coś tu nie grało.
Po spotkaniu Magda podeszła do mnie, jakby nigdy nic.
– Gratulacje, kierowniku – powiedziała szeptem, kładąc mi dłoń na ramieniu.
– Ty o tym wiedziałaś? – spytałem cicho.
– Może. Może nie. Ciesz się chwilą, Adam – rzuciła i odeszła szybkim krokiem.
Nie potrafiłem się cieszyć. Coś mnie uwierało, coś nie dawało spokoju. Następnego dnia zostałem dłużej w biurze. Wracałem po swoją bluzę, kiedy usłyszałem śmiech z zamkniętego gabinetu. Głos Magdy i Doroty – koleżanki z HR.
– No i kto wygrał zakład? – padło pytanie Doroty. – Mówiłaś pół roku. Trafiłaś idealnie.
– Bo wystarczyło trochę pokierować – zaśmiała się Magda. – Adam był wdzięcznym przypadkiem. Młody, ambitny i zakochany.
Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Stałem za drzwiami, niewidoczny, ale słyszałem wszystko. Ich śmiech, ich lekceważący ton. Stałem tak jeszcze chwilę, sparaliżowany. W głowie huczało tylko jedno zdanie: „To był zakład”.
Nie wchodziłem do środka. Wyszedłem, zanim zorientowały się, że ktoś mógł je słyszeć.
To była gra
Następnego dnia nie przyszedłem do pracy. Potrzebowałem jednego dnia ciszy, żeby poskładać myśli. Czułem się, jakbym stracił grunt pod nogami. Cała ta relacja, w którą tak ślepo wierzyłem, okazała się jedynie częścią jakiejś wewnętrznej rozgrywki. Gdy wróciłem do biura, unikałem jej wzroku. Nie mogłem jednak tego zostawić. Pod koniec dnia zapukałem do jej gabinetu.
– Możemy porozmawiać? – zapytałem.
– Jasne. Usiądź – odpowiedziała jak zawsze, spokojna i opanowana.
– Wczoraj słyszałem twoją rozmowę z Dorotą – zacząłem. – O zakładzie. O tym, że mnie „prowadziłaś”.
Zamilkła na chwilę, po czym westchnęła.
– Adam, nie traktuj tego tak emocjonalnie. To nic osobistego.
– Dla ciebie może nie. Ale dla mnie to było coś więcej. Myślałem, że… że jesteś ze mną szczera.
– Nie obiecywałam niczego – odpowiedziała chłodno. – Byłeś ambitny i dałeś się pokierować.
– Więc to wszystko było tylko po to, żeby wygrać zakład? Żeby udowodnić, że możesz zrobić ze mną, co zechcesz?
– Przesadzasz – ucięła.
Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Jej twarz była jak zawsze spokojna, oczy bez emocji. Czułem się mały, wykorzystany, naiwny. I tylko jedno wiedziałem na pewno – nie chcę być już pionkiem w żadnej grze.
Jak mogłem być tak ślepy?
Minęły dwa miesiące. Formalnie wciąż byłem kierownikiem, ale nie czułem się nim. Unikałem spojrzeń ludzi, którzy gratulowali mi wtedy awansu, nie chcąc słyszeć ich pytań, podejrzeń czy plotek. Przestałem uczestniczyć w firmowych spotkaniach towarzyskich, unikałem windy, jeśli tylko widziałem, że w środku stoi Magda. Każdego dnia zastanawiałem się, czy rzucić to wszystko i zacząć od nowa gdzieś indziej.
Z czasem nie chodziło już tylko o nią. Przestałem ufać ludziom w biurze, a może i sobie. Jak mogłem być tak ślepy? Jak mogłem nie zauważyć, że byłem tylko zabawką?
Pewnego wieczoru, siedząc sam w salce konferencyjnej, patrzyłem przez okno na puste ulice. Wyjąłem telefon, ale zamiast pisać do kogokolwiek, włączyłem dyktafon i po prostu zacząłem mówić.
– Zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Uwierzyłeś, bo chciałeś wierzyć. I to nie czyni cię słabym – powiedziałem do siebie.
Może to był mój sposób na rozstanie z iluzją. Z nią. Z wersją siebie, którą próbowałem dopasować do jej oczekiwań. Dziś wiem, że to nie ten awans był ważny. Ważne było, żeby zobaczyć, kim się stajesz, gdy ktoś traktuje cię jak przedmiot.
Ostatecznie zostałem w firmie jeszcze przez kilka miesięcy. Potem sam złożyłem wypowiedzenie. Znalazłem inną pracę. Mniej prestiżową, ale taką, w której nikt nie gra cudzymi uczuciami.
Adam, 24 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przez pół wieku byłam wierna komuś, kto nigdy nie okazywał mi czułości. To w sanatorium zakochałam się jak nastolatka”
- „Wredna teściowa traktuje mnie jak śmiecia. Nie dam się poniżać i znalazłam sposób, jak zamknąć tej jędzy usta”
- „Dostałam od kochanka kartę do konta i obietnicę luksusu. Myślałam, że to jest właśnie miłość, ale uczuć nie kupisz”