„Romantyczny wypad pod namiot zamienił się w koszmarny survival. Wyjechałam z ukochanym, a wróciłam sama”
„Coś było nie tak. Nie tylko z pogodą. Ja się starałam. On się śmiał. Ja marzłam. On spał jak dziecko. Ja liczyłam na bliskość. On myślał, że wystarczy śmieszny kubek z napisem „Król Biwaku”. Nie wiedziałam jeszcze, że najgorsze dopiero przede mną. I że jedyne, co przywiozę z tego weekendu, to przedsmak samotności”.

- Redakcja
Miałam plan. Taki z tych naiwnych, ale pięknych – weekend pod namiotem, tylko we dwoje, z dala od miasta, telefonów, ludzi i tego całego pędu. Ja, Szymon i natura. Śniadania przy ognisku, wieczorne rozmowy w śpiworach, może nawet pierwszy raz powiem mu „kocham cię”... Miałam nadzieję, że to będzie nasz moment. Nasza mała ucieczka od rzeczywistości.
– Patka, będzie super, zobaczysz! – Szymon uśmiechał się od ucha do ucha, pakując do bagażnika namiot, który – jak się później okazało – pamiętał czasy gimnazjum.
Ja też się uśmiechałam. Jeszcze wtedy.
To nie był dobry początek
W aucie, kiedy jechaliśmy w stronę Mazur, nuciłam pod nosem nasze ulubione piosenki, on stukał palcami w kierownicę, a ja ukradkiem patrzyłam na jego profil i wyobrażałam sobie, że może to ten jedyny. Taki na zawsze. W głowie widziałam siebie za dziesięć lat, mówiąc: „to był ten weekend, kiedy zrozumiałam, że chcę być z nim na dobre i złe”.
Ale już pierwszego wieczoru okazało się, że chyba jednak bardziej „na złe”.
Powitało nas zimno. Nie takie przyjemne, rześkie. Zimno było przenikające, do tego wilgoć w śpiworze, kuchenka turystyczna, którą „Szymon przecież sprawdzał” – nie działała. Zostały nam więc kanapki z samochodu i herbata w termosie, która bardziej smakowała rozczarowaniem.
– No i co, hej przygodo! – rzucił z uśmiechem, kiedy siedzieliśmy skuleni pod plandeką, bo zaczął padać deszcz.
– Mhm – mruknęłam, zacinając zęby.
Coś było nie tak. Nie tylko z pogodą. Ja się starałam. On się śmiał. Ja marzłam. On spał jak dziecko. Ja liczyłam na bliskość. On myślał, że wystarczy śmieszny kubek z napisem „Król Biwaku”.
Nie wiedziałam jeszcze, że najgorsze dopiero przede mną. I że jedyne, co przywiozę z tego weekendu, to przedsmak samotności.
Wszystko było nie tak
Pierwsza noc minęła nam pod znakiem zębów szczękających jak kastaniety. Szymon rozłożył namiot krzywo, a potem stwierdził, że nie ma co przesadzać z porządkiem – przecież i tak idziemy tylko spać. Śpiwory były cienkie jak prześcieradła, a materac nie izolował dobrze, bo nie chciało mu się go do końca napompować. W nocy zaczęło lać. Krople bębniły o dach namiotu z taką mocą, że nie szło spać.
Rano obudziłam się sztywna, z bolącymi plecami i przemokniętą piżamą. Szymon przeciągał się jak kot i powiedział z entuzjazmem, że to „super start przygody”. Spojrzałam na niego spod koca. Nie miał nawet najmniejszego zamiaru zrobić herbaty czy cokolwiek zorganizować. Kiedy zapytałam o kuchenkę, którą miał sprawdzić, wzruszył ramionami.
– No dobra, może nie działa. Ale przecież mamy zapałki. Ugotujemy coś na ognisku.
Nie zrobiliśmy ogniska. Mokre drewno nie chciało się zająć. Siedzieliśmy przy aucie, jedząc zeschłe rogale i popijając wodę z butelki. Miałam nadzieję, że wieczorem się poprawi. Ale nie poprawiło się. Druga noc była jeszcze zimniejsza. Owinęłam się we wszystko, co miałam, a Szymon znowu zasnął w sekundę.
Atmosfera się popsuła
Rano, zziębnięta i głodna, rzuciłam:
– Może wróćmy dzisiaj?
Popatrzył na mnie z politowaniem.
– Zawsze coś ci nie pasuje. Nie umiesz się wyluzować!
Zamarłam. Serio? To ja nie umiem się wyluzować, bo marznę i jestem głodna?
– Nie chodzi o luz, tylko o to, że jesteśmy nieprzygotowani. Gdybyśmy mieli ciepłe śpiwory, coś do jedzenia... Przecież to nie przygoda, tylko jakiś survival bez sensu.
– Przesadzasz. Serio. Jakbyśmy mieli nagrywać reklamy kabanosów, to pewnie byłabyś zadowolona. A tak – trochę deszczu i już dramat.
Nic nie powiedziałam. Ale w środku coś zaczęło się we mnie łamać. Poczułam, że nie jestem tu z partnerem. Że jestem opiekunką, organizatorką, logistykiem i, ostatecznie, chłopcem do bicia za każdą nieudaną chwilę. Czy on naprawdę nie widzi, że ja też chciałam się dobrze bawić? Że mi zależało? Że się starałam?
W nocy znów padało. A ja nie mogłam już spać. Leżałam w namiocie i patrzyłam w sufit, który przeciekał. I myślałam, że chyba jednak ten związek to bardziej mój wysiłek niż wspólna droga.
Nie wierzyłam w to, co słyszę
Trzeci dzień powitał nas wilgocią, błotem i pustym żołądkiem. Nie mieliśmy już nic konkretnego do jedzenia, zostały jedynie krakersy i czekoladowy batonik. Przysięgam, byłam gotowa zjeść igliwie, byleby tylko nie słyszeć już tego wiecznego: „jakoś to będzie”. Szymon przez godzinę próbował znów rozpalić ogień, a potem stwierdził, że przecież możemy coś zjeść na stacji benzynowej, którą mijaliśmy dzień wcześniej.
Wsiedliśmy do auta, oboje w milczeniu. Nie miałam już siły się spierać. Marzyłam o jakimkolwiek ciepłym posiłku i miejscu, gdzie nie śmierdzi wilgotną glebą. Gdy dojechaliśmy do baru przy stacji, poczułam ulgę. Poszłam się odświeżyć, a kiedy wróciłam, Szymon siedział przy ladzie, pochylony w stronę kelnerki. Śmiał się głośno, mówił jej coś, czego nie słyszałam, aż nagle rzucił:
– Z taką obsługą to można tu koczować cały tydzień.
Stanęłam jak wryta. Znałam te słowa. To był dokładnie ten sam tekst, który kiedyś powiedział do mnie – na naszej pierwszej randce.
– Serio? – zapytałam chłodno, siadając obok.
Szymon spojrzał na mnie z głupkowatym uśmieszkiem.
– Przesadzasz, przecież to był tylko żart.
Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w parujący kubek herbaty, który przede mną postawiła kelnerka. Serce waliło mi jak oszalałe, a w gardle rosła gula.
To nie był żart. To był moment, w którym wszystko zaczęło się we mnie sypać.
Miałam go dość
Nie dokończyłam herbaty. Po prostu wstałam i wyszłam. Drzwi baru zamknęły się za mną z trzaskiem, jakby na potwierdzenie tego, że to, co miało być romantycznym weekendem, właśnie dobiegło końca.
Nie oglądałam się za siebie. Nie chciałam widzieć, czy Szymon za mną wyszedł, czy tylko wzruszył ramionami i wrócił do flirtu. Szłam w stronę drogi głównej, mijając zaparkowane tiry i słupy reklamowe. Stanęłam przy asfaltowym poboczu i uniosłam rękę. Zatrzymało się stare kombi ze starszym kierowcą, który nic nie mówił, tylko kiwnął głową, gdy powiedziałam, że jadę w stronę miasta.
W aucie grało radio. Jakieś spokojne piosenki, których słowa wbijały mi się pod skórę. Gapiłam się przez szybę na mijane pola i zabłocone znaki drogowe. Nie potrafiłam powstrzymać łez. Płynęły same, cicho, powoli, jakby każda z nich była oddzielną historią, oddzielnym pytaniem bez odpowiedzi. Co ja w ogóle próbowałam zbudować? Z kim?
W myślach zaczęłam układać sobie rozmowę, której nigdy nie odbyliśmy. Mówiłam do Szymona w wyobraźni, że mam już dość bycia dodatkiem do jego luzackiego stylu życia. Że przestałam się łudzić, że kiedyś dorośnie. Że nie chcę być tą, która zawsze „przesadza”.
Widziałam nas, jak jeszcze kilka miesięcy temu siedzieliśmy razem na balkonie i planowaliśmy wyprawy. Jak się śmiał, że jestem jego „mapą i kompasem”. Wtedy myślałam, że to komplement. Teraz wiem, że on po prostu nigdy nie zamierzał sam czegoś szukać.
Jechałam dalej, w milczeniu. Ale w środku we mnie było coraz głośniej.
To był koniec
Wróciłam wieczorem. Weszłam do swojego mieszkania, zdjęłam buty i od razu sięgnęłam po koc. Nie miałam siły włączać światła. Siedziałam na podłodze w półmroku i czekałam. Sama nie wiem na co – może na SMS od Szymona? Może na jakąś reakcję? W końcu odezwał się krótki dźwięk telefonu.
„Wróciłem. Ogarniemy to jakoś”.
Przeczytałam wiadomość dwa razy. Potem jeszcze raz. „Ogarniemy to jakoś”. Tak, jak się ogarnia niedomyty garnek albo plamę na podłodze. Jakby to wszystko dało się przykryć dywanem i zapomnieć, że coś w ogóle się wydarzyło.
Nie odpisałam. Usiadłam na kanapie, zapatrzona w ekran, aż zgasł. Zawsze był mistrzem minimalizmu, ale tym razem przeszedł samego siebie. Nie przeprosił. Nie zapytał, jak się czuję. Jak wróciłam. Czy jestem cała.
Po godzinie przyszedł jeszcze jeden SMS. „Patka, serio – nie rób z tego dramatu”.
Oparłam głowę o zagłówek i przez chwilę miałam ochotę rzucić telefon o ścianę. Ale nie zrobiłam tego. Wzięłam głęboki wdech i po prostu skasowałam wiadomość.
– Tak, jakoś to ogarniemy – powiedziałam do siebie półgłosem.
I po raz pierwszy poczułam, że już nie chcę, żeby on był częścią tego „my”.
Patrycja, 29 lat
Czytaj także:
- „Odebrałam wyniki matury i wtedy się zaczęło. To, że nie zdałam, to był dopiero początek moich problemów”
- „Mieliśmy za sobą paskudną separację. Wtedy nasza 6-latka zrobiła coś, czego nie zapomnimy do końca życia”
- „Na delegacji zintegrowałem się z koleżanką pod hotelową pościelą. Miałem się przyznać, ale żona zdążyła mnie ubiec”