„Rozpieszczałam wnuczka jak mogłam, bo miałam tylko jego. Zrozumiałam swój błąd, gdy przekroczył granicę”
„Minął ponad rok, kiedy zobaczyłam jego imię na wyświetlaczu. Serce zabiło mi szybciej, ręka mi zadrżała. Odebrałam i starałam się mówić spokojnie, jakby nic się nie stało, jakby nie minęły miesiące milczenia”.

- Redakcja
 
Nie wiem, czy ktoś jeszcze dzisiaj pisze listy. Ja już dawno przestałam – ręce nie te, wzrok też siada. Ale gdyby miał powstać jeden ostatni, taki na próbę, może byłby właśnie do niego. Do Franka. Choć przecież i tak by go nie przeczytał. Nie ma czasu, już od lat.
Kochałam go
Mieszkam sama w dwupokojowym mieszkaniu na trzecim piętrze bez windy, choć kolana już dawno powiedziały „dość”. Nie narzekam. Zupa zawsze jakaś się znajdzie, serial też, a i sąsiadki przyniosą raz po raz kawałek ciasta czy dobre słowo. Najtrudniejsze są wieczory, kiedy robi się cicho.
To wtedy wracają obrazy. Franek, mój wnuk, miał może pięć lat. Biegał po przedpokoju z plastikowym mieczem i śpiewał „Sto lat”, choć do urodzin było daleko. Zawsze był pełen życia, śmieszny taki. Mały ancymon. Kiedy Marta – moja córka, jego matka – wracała zmęczona z pracy, to ja kąpałam Franka, ja czytałam mu bajki, ja piekłam z nim pierniczki. Nawet kiedy się rozchorował i trzeba było siedzieć z nim trzy tygodnie w domu – ja brałam urlop.
– Babciu! A Święty Mikołaj też je pierogi? – zapytał mnie kiedyś poważnie.
Kupiłam mu wtedy wielki zestaw klocków Lego. Odkładałam po kilka złotych z renty, żeby mu sprawić tę radość. I było warto. Jak on się cieszył! Tańczył z tym pudełkiem po całym mieszkaniu. Dla takich chwil się żyje. Dla takich chwil się babcią jest. A potem… coś się zmieniło.
Dałam mu wszystko
Pojechałam do niego pierwszy raz, kiedy zaczął studia. Upiekłam jego ulubiony sernik, wzięłam słoiki z gołąbkami i bigosem. Marta tylko rzuciła przez telefon: „Mamo, nie przesadzaj, to dorosły facet, nie dziecko”. Ale dla mnie Franek zawsze był tym chłopcem z plastikowym mieczem.
W akademiku czekał na mnie pod drzwiami. Uściskał mnie na powitanie, ale już wtedy coś było inaczej. Krótszy uśmiech, spojrzenie jakby trochę nieobecne. Rozpakowałam siatki, a on w tym czasie coś pisał na telefonie. Potem zjadł pośpiesznie zupę, rzucił:
– Babciu, dzięki, ale muszę lecieć, kumpel czeka, mamy projekt na jutro.
Z czasem nasze rozmowy przeniosły się na telefon i stawały się coraz krótsze. Dzwoniłam co tydzień – najpierw odbierał od razu, potem po dwóch, trzech próbach. Czasem oddzwaniał po dwóch dniach. Tłumaczył się nauką, potem korkami, pracą dorywczą, imprezą, bólem głowy. A ja nadal wysyłałam paczki, wkładałam herbatę malinową, skarpety, które sama robiłam na drutach, czekoladę z orzechami, którą lubił.
Był zajęty
Pewnego dnia, po raz kolejny, zadzwoniłam do Franka i usłyszałam tylko głuchy sygnał. Potem znów próbowałam, ale bez skutku. Zostawiłam wiadomość – krótką, serdeczną, taką jak zawsze. I wtedy coś we mnie zgasło. Odłożyłam telefon i nie zadzwoniłam już więcej.
Mijały dni, potem tygodnie. Przyszły święta, a po nich moje urodziny. Ani telefonu, ani kartki, ani jednego słowa. Siedziałam przy kuchennym stole, słuchając, jak zegar w salonie wybija pełne godziny, a w głowie wciąż słyszałam jego głos, kiedy jako dziecko śpiewał mi „Sto lat” nieśmiało, fałszując w połowie refrenu. W końcu zapytałam Martę:
– Franek żyje? Bo już nie wiem, czy jeszcze jestem jego rodziną.
– No przecież tak, mamo, tylko wiesz, on teraz zajęty… Studia, praca, sam rozumiesz…
Pokiwałam głową. Nie miałam już siły tłumaczyć. Wyobrażałam sobie, jak opowiada komuś w nowym mieście, że miał babcię, która trochę za bardzo się wtrącała. Taką z prowincji, z siatką na zakupy, z bigosem w słoiku. Czułam się jak ktoś z innego świata, który został za drzwiami.
Tęskniłam za nim
Minął ponad rok, kiedy zobaczyłam jego imię na wyświetlaczu. Serce zabiło mi szybciej, ręka mi zadrżała. Odebrałam i starałam się mówić spokojnie, jakby nic się nie stało, jakby nie minęły miesiące milczenia.
– Franek? Miło cię słyszeć… Co u ciebie?
– Wszystko OK, babciu… ale mam sprawę.
Nie zapytał, jak się czuję, co u mnie. Po krótkim powitaniu przeszedł do rzeczy.
– Chodzi o kredyt. Wzięlibyśmy z Julią, ale bank wymaga poręczenia. No i pomyślałem, że może ty… wiesz, pomogłabyś.
Nie wiedziałam nawet, kim jest ta Julia. Nie słyszałam o niej nigdy wcześniej. A on brzmiał, jakbyśmy rozmawiali tydzień temu.
– Franek… to poważna sprawa. Ja nie mogę ci poręczyć kredytu. Mam tylko emeryturę i swoje lata. Gdyby coś poszło nie tak…
– Ale przecież zawsze mówiłaś, że mogę na ciebie liczyć! – jego głos stał się nagle ostry.
– Mówiłam, bo tak było. I zawsze chciałam. Ale to nie jest paczka z ciastem, to zobowiązanie na lata.
Po chwili ciszy usłyszałam coś, czego nie zapomnę nigdy:
– Jak nie chcesz pomóc, to nie dzwoń więcej.
Nie odpowiedziałam, tylko rozłączyłam się i patrzyłam w telefon, jakby sam miał coś dodać. Ale on milczał.
Obraził się
Od tamtej rozmowy minęło sporo czasu, ale słowa Franka wciąż miałam w głowie. Nie dzwoniłam, nie pisałam, nie wysłałam nawet kartek na święta. I on też milczał.
Rano wstawałam jak zawsze. Herbatka, wiadomości w radiu, krzyżówka. Potem zakupy w osiedlowym. Mijałam młodych chłopaków i czasem coś we mnie drgało. Gdy któryś z nich miał podobne spojrzenie albo ręce w kieszeniach kurtki tak samo, jak on kiedyś, musiałam odwrócić wzrok. Łzy przychodziły znienacka, nieproszone. Przestałam mówić o nim sąsiadkom. Ale czasem one przypominały.
– A co u wnuka, pani Elu? Już po studiach pewnie?
– Pewnie tak… nie wiem – odpowiadałam cicho i udawałam, że szukam czegoś w torebce.
Nie chciałam nikomu tłumaczyć. Nie chciałam się tłumaczyć sama przed sobą, bo nie potrafiłam powiedzieć, gdzie popełniłam błąd. Może kochałam go za bardzo, może za często mówiłam, że jestem dumna. Może przyzwyczaiłam go, że babcia zawsze jest, zawsze pomoże, zawsze da.
Teraz nie oczekiwałam już niczego. Dzień po dniu wypełniałam drobiazgami – podlewaniem kwiatków, gotowaniem na dwa dni, oglądaniem seriali. Czasem zasypiałam w fotelu, z książką na kolanach i myślą: „Nie mam już na co czekać”.
Elżbieta, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż z moją siostrą pili sobie z dziubków, aż mnie mdliło. Myślałam, że mają romans, ale prawda była gorsza”
 - „Dostałam 100 tysięcy nagrody jubileuszowej, a córka robiła mi wyrzuty. Dla niej była tylko babą od odkurzacza”
 - „Dałem teściowi zdrapkę za 5 złotych, a on wydrapał sobie 30 tysięcy. Nagle ze starego zrzędy, zrobił się troskliwy miś”