„Rozpuściliśmy syna i gdy musieliśmy zacisnąć pasa, nadal żądał od nas pieniędzy. W końcu zgrzeszył bardziej”
„Zaciskałam wtedy zęby i mówiłam, że pomyślimy. A potem... potem kupowaliśmy. Bo Andrzej miał premię. Bo było nas stać. Bo przecież nasz syn zasługuje. Miał wszystko. Ale w jego oczach widać było ciągle pretensje. Że za mało. Jakbyśmy nie byli już rodziną, tylko jego sponsorami”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy to się stało. Kiedy mój syn przestał mnie widzieć jako mamę, a zaczął traktować jak kartę płatniczą. Może to przez te wszystkie lata, gdy zamiast mówić „nie”, mówiłam „zobaczymy”, a potem i tak kupowałam. Bo przecież Mateusz „powinien mieć to, czego my nie mieliśmy”. Tak sobie to tłumaczyłam.
– Zobacz, mamo, nowy iPhone! Ten z trzema aparatami! – wrzeszczał kiedyś z podekscytowaniem, wbiegając do kuchni. – Bartek już ma, Michał też. Tylko ja jeszcze z tym starym...
Zaciskałam wtedy zęby i mówiłam, że pomyślimy. A potem... potem kupowaliśmy. Bo Andrzej miał premię. Bo było nas stać. Bo przecież nasz syn zasługuje. Miał wszystko: skuter, markowe bluzy, wyjazdy z kolegami. I uśmiech, który wtedy był wart każdej ceny. Tylko ostatnio… coraz częściej widzę w jego oczach coś innego. Pretensję. Jakby to, co dostaje, już mu się po prostu należało. Jakbyśmy nie byli już rodziną, tylko jego sponsorami.
A ja… ja się boję. Bo widzę, jak Andrzej chodzi spięty. Jak jego telefon milczy, choć powinien dzwonić. Jak wieczorami siada i patrzy w pustkę, niby oglądając telewizję, ale nie śmieje się ani razu. Nie mówimy tego głośno, ale wszystko zaczyna się sypać.
Mateusz nic nie zauważa. A może nie chce zauważyć. Wczoraj słyszałam, jak chwalił się Bartkowi nowym telefonem i mówił:
– Moi ostatnio jacyś dziwni. Ciągle coś liczą, marudzą, jakby nie wiedzieli, że jestem ich synem, a nie jakimś obcym typem spod sklepu. Ale luz, może znowu matka pojedzie do galerii i się jej odmieni.
Zabolało. Bardziej, niż się spodziewałam. Bo ja... ja tylko próbowałam być lepszą matką, niż moja własna.
Nie poznawałam własnego dziecka
– Mamo, widziałaś tę nową kurtkę? – Mateusz zeskoczył z krzesła, jakby ktoś właśnie ogłosił koniec szkoły. – Jest zajebista. Czarna, z takimi fluorescencyjnymi wstawkami. Kosztuje tylko dziewięć stówek, ale serio warto.
Zakręciło mi się w głowie. Dziewięćset złotych. „Tylko”. Jakby to były drobne z kieszeni. Spojrzałam na niego i wzięłam głęboki wdech.
– Mateusz, kochanie… Teraz to nie najlepszy moment na takie zakupy.
– Co? – zmarszczył brwi. – Przecież mówiłaś ostatnio, że mam sobie popatrzeć, jak coś znajdę...
– Tak, ale... sytuacja trochę się zmieniła. Musimy na razie trochę przyoszczędzić.
Zamilkł na chwilę. Patrzył na mnie tak, jakbym mu właśnie powiedziała, że odwołali święta. Potem westchnął teatralnie i rzucił się na kanapę.
– Jasne. Znowu. Wszyscy coś mają, tylko ja wiecznie mam słuchać, że trzeba oszczędzać. A jak było wygodnie się mną chwalić, to nie było problemu, co?
Zignorowałam to. Przynajmniej próbowałam. Ale wtedy wszedł Andrzej i Mateusz zwrócił się do niego:
– Tato, powiedz mamie, że przesadza. Serio, dziewięć stówek to nie jest jakiś dramat.
Andrzej spojrzał na mnie pytająco, a ja tylko pokręciłam głową. On już wiedział.
– Synu, to nie twoja wina, ale może czas dorosnąć.
– A może czas przestać udawać, że wszystko gra?! Po co mnie tak przyzwyczailiście, skoro teraz nie chcecie się wywiązywać?!
Stałam jak sparaliżowana. Nie poznawałam własnego dziecka. A on wybiegł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami tak, że aż zadźwięczały szyby. Zostałam z Andrzejem w ciszy. On usiadł ciężko przy stole, ja nalałam sobie wody, ale nawet jej nie wypiłam. Mój syn czuł się zdradzony. A ja? Ja czułam, jakby cały ten dom nagle przestał być nasz.
Pieniądze wyparowały mi z portfela
Zauważyłam to przypadkiem. Pięćdziesiąt złotych mniej w portfelu. Przypomniałam sobie, że rano wypłaciłam dwie stówki na zakupy. Wieczorem została tylko jedna. Pomyślałam: Może zapłaciłam coś gotówką i zapomniałam? Zdarza się. Zrzuciłam winę na zmęczenie.
Ale potem znowu. I znowu.
Zaczęłam chować portfel do szuflady w sypialni. Zasuwałam ją, przykrywałam szalem. I nadal znikały pieniądze. Zawsze małe kwoty – 20, 50, raz stówa. Nic wielkiego, ale... wystarczająco, żeby wzbudzić niepokój.
– Zginęło mi coś z portfela. Dziwne – rzuciłam, któregoś dnia przy śniadaniu.
Mateusz podniósł wzrok znad płatków, wzruszył ramionami.
– Może sama gdzieś zapodziałaś. Ty zawsze wszystko gubisz.
Nie patrzył mi w oczy. Patrzył przez okno. A ja czułam, jak coś mi się zaciska w gardle. Andrzej milczał. Ale widziałam, że coś podejrzewa. Ostatnio za często zaglądał mi przez ramię, kiedy przeliczałam pieniądze. Za często pytał: „Na pewno tyle wypłaciłaś?”
Pewnej nocy Mateusz wrócił późno. Miał cichutko przejść do swojego pokoju, ale usłyszałam szelest drzwi od naszej sypialni. Wstałam jak oparzona, ale kiedy wyszłam na korytarz – już nikogo nie było. To nie może być on. Wmawiałam sobie. Nie mój syn. Nie Mateusz, którego karmiliśmy łyżeczką i tuliliśmy po koszmarach. A potem usłyszałam, jak przez telefon mówi do kolegi:
– Spoko, mam trochę kasy, możemy iść do kina. Jakby co, to się dorzucę.
Nie pytałam. Nie chciałam usłyszeć, co by odpowiedział.
Zrobiliśmy z syna księcia?
– Mateusz, usiądź. Musimy porozmawiać – powiedział Andrzej, zanim zdążył zdjąć kurtkę. Ja już siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty, której nie miałam siły wymienić na świeżą.
Syn spojrzał na nas jak na komisję dyscyplinarną. Z rezygnacją usiadł, oparł łokcie o stół. W oczach miał bunt, ale też coś, co mnie przestraszyło – obojętność.
– Co teraz znowu? – burknął.
– Chcemy, żebyś zrozumiał, co się dzieje – zaczęłam cicho. – Tata nie ma już kontraktu. Firma obcięła budżet, szukają oszczędności. A ja pracuję tylko na pół etatu.
– I co z tego? Mam przestać żyć, bo wy nie ogarnęliście finansów?
Zatkało mnie. Andrzej skrzyżował ręce, powstrzymał się przed wybuchem.
– Czasem trzeba coś poświęcić – powiedział.
Mateusz uśmiechnął się ironicznie.
– Może powinniście byli pomyśleć o tym wcześniej, zanim zrobiliście ze mnie księcia!
Zapanowała cisza. Czułam, jak coś we mnie pęka. Andrzej spojrzał mu prosto w oczy.
– Zorientowaliśmy się, że zginęły pieniądze. Tylko my troje mieszkamy w tym domu.
Syn zamarł. W pierwszej chwili udawał zdziwienie, potem wzruszył ramionami.
– Może sami gdzieś je zgubiliście.
Wstał. Trzasnął krzesłem, drzwiami, wszystkim, czym się dało.
Zostałam z Andrzejem przy stole. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, jakbyśmy właśnie stracili dziecko, chociaż było tylko piętro wyżej.
Baliśmy się, że go stracimy
Nie spałam tej nocy. Leżałam w łóżku, patrzyłam w sufit, a myśli wirowały jak szalone. Czułam się rozdarta – między złością a tęsknotą. Tęsknotą za moim synem. Tym małym chłopcem, który przychodził wtulić się we mnie po złym śnie i mówił: „Mamo, boję się potworów”. Teraz potwory mieliśmy w domu. I nie wiem, czy to nie my je stworzyliśmy.
– Może go rozpieściliśmy – szepnęłam do Andrzeja.
Siedział przy oknie, z papierosem w dłoni. Nie palił od lat.
– Chcieliśmy mu dać to, czego sami nie mieliśmy – odpowiedział. – Ale chyba zapomnieliśmy, że trzeba go też nauczyć, że nic nie jest dane raz na zawsze. I że na wszystko trzeba zapracować.
Milczeliśmy chwilę. I wtedy usłyszeliśmy ciche skrzypnięcie. Drzwi od jego pokoju. Wstrzymałam oddech. Nie wyszedł. Może tylko słuchał.
Może chciał coś usłyszeć.
Rano zachowywał się normalnie. Wyszedł do szkoły, nawet powiedział „cześć”. Ale jego oczy były inne. Puste. Zamknęłam się w łazience i rozpłakałam się, pierwszy raz od miesięcy. Bo to, co czuliśmy oboje z mężem, to nie była już tylko złość. To był strach. Że go stracimy. Że nie wróci ten chłopiec, którego wychowywaliśmy i którego tak bardzo kochaliśmy.
I w głowie kołatało mi się jedno pytanie: Czy da się go jeszcze uratować?
Chcieliśmy posklejać popękane relacje
Zastałam go przy komodzie. Stał w półmroku, jakby nie wiedział, czy uciekać, czy zostać. W dłoni trzymał banknot.
– Mateusz? – powiedziałam cicho, żeby go nie spłoszyć.
Odwrócił się powoli. Jego twarz była blada, zmęczona. Jakby nagle dorósł o kilka lat.
– Ja tylko... chciałem oddać. Te pieniądze. Wszystkie.
Zamilkłam. Czekałam, aż powie coś więcej. I powiedział.
– Brałem. Wiem. Wiem, że to złe. Ale wtedy... czułem się, jakbyście to wy mi wszystko zabrali. I że nie zasługuję na mniej, skoro wcześniej miałem wszystko.
W tym momencie podszedł Andrzej. Nic nie mówił. Wziął banknot z dłoni Mateusza i położył go na komodzie.
– Nie chodzi o pieniądze, synu – powiedział spokojnie. – Chodzi o zaufanie.
Mateusz skinął głową. Łzy napłynęły mu do oczu, ale się nie rozpłakał.
– Nie umiałem inaczej. Bałem się, że nic już nie będzie jak kiedyś.
Andrzej usiadł na łóżku i poklepał miejsce obok siebie. Mateusz usiadł powoli.
– I nie będzie – odpowiedział mój mąż. – Ale to nie znaczy, że będzie gorzej.
Ja stałam obok, z dłońmi przy ustach, próbując nie wybuchnąć płaczem.
To nie była scena z filmu. Nie było wielkich objęć, łkania. Tylko trójka ludzi próbująca posklejać coś, co długo pękało po cichu.
Monika, 46 lat
Czytaj także:
- „Wpadłam do dzieci bez zapowiedzi i szczęka mi opadła aż do ziemi. Takiego syfu to ja w życiu na oczy nie widziałam”
- „Byłem dumny z syna i ufałem mu bezgranicznie. Byłem w szoku, gdy dowiedziałem się, że wpakował się w takie szambo”
- „Gdy na moim koncie pojawiły się duże pieniądze, tatuś natychmiast sobie o mnie przypomniał. Niech nie liczy na wiele”