Reklama

Są kobiety, które po pięćdziesiątce zaczynają dziergać na drutach, podlewać pelargonie i czekać, aż wnuki odwiedzą je z opakowaniem kruchych ciastek. Ja do takich nie należę. Zawsze powtarzałam, że nie zamierzam gnić w kapciach, tylko dlatego, że na torcie urodzinowym trzeba zmieścić pół setki świeczek. Pewnego dni zrozumiałam, że moja cierpliwość do męża się wyczerpała. Bo ile można znosić marudzenie faceta, który od rana do nocy jęczy, że wszystko jest nie tak? Kawa za gorąca, jajka za twarde, pies szczeka, sąsiadka za głośno trzaska drzwiami. I to nie przez jeden dzień. Nie przez jeden miesiąc. A przez lata.

Pewnego dnia, przy trzeciej kawie i piątym westchnięciu z jego strony, spojrzałam na niego i pomyślałam: „To już naprawdę wszystko?”. Przecież ja dopiero teraz zaczynam żyć. Dzieci na swoim, kredyt spłacony, a ja w końcu mogłabym robić coś tylko dla siebie. I nie, nie chodzi o skoki na bungee. Chodzi o to, żeby nie być codziennie emocjonalnym wsparciem dla człowieka, który nawet nie pamięta, kiedy ostatnio się uśmiechał.

Byłam zmęczona

Wszystko zaczęło się od zmywarki. A właściwie od tego, że ją włączyłam.

– Musiałaś teraz? – burknął mój mąż, ledwo przekroczył próg kuchni. – Człowiek wraca z pracy i nie może nawet w ciszy wypić herbaty.

Stałam przy blacie z kubkiem w dłoni i spojrzałam na niego bez słowa. Tego dnia padał deszcz, miałam migrenę i właśnie skończyłam trzecią wideokonferencję z klientami. Byłam zmęczona. Tak po ludzku. Tylko dla niego to było nieistotne.

– Zmywarka za głośna? – zapytałam, starając się nie unieść głosu.

– Zawsze musisz coś włączać. A to pralka, a to odkurzacz, a to teraz to. Żadnej chwili spokoju w tym domu – mruknął, zdejmując buty.

– No przepraszam, że mam czelność prowadzić dom. Wiesz, ten sam, w którym mieszkasz, jesz, brudzisz naczynia i zostawiasz skarpetki pod łóżkiem.

Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Wtedy zrozumiałam wszystko. Dla niego byłam przezroczysta, a moje potrzeby były tylko tłem dla jego narzekań.

Znowu się czepiasz. Przecież tylko powiedziałem, że jest głośno.

– Nie, ty znowu jęczysz. I chyba nawet nie zauważyłeś, że robisz to codziennie.

– To chyba normalne, że człowiek się czasem poskarży?

– Czasem. A ty robisz z tego styl życia.

Zamilkł. A ja pierwszy raz od dawna nie czułam się winna.

Spojrzał na mnie uważniej

W piątek wieczorem, zamiast usiąść obok niego na kanapie i słuchać wiadomości pełnych katastrof, poszłam do łazienki, ubrałam się i sięgnęłam po płaszcz.

A ty gdzie się wybierasz? – zapytał z fotela, nawet nie odwracając wzroku od telewizora.

– Na kolację. Z Bożeną. Obiecałam jej od tygodnia.

– W tym stroju? – uniósł brew. – Bożena to chyba twoja koleżanka, nie randka.

Odwróciłam się w jego stronę, poprawiając apaszkę.

– W tym stroju, tak. Bo czuję się w nim dobrze. Coś nie pasuje?

– Nie, tylko... trochę dziwnie, że nagle się stroisz. Dawno ci się tak nie chciało – rzucił z przekąsem.

– Bo dawno nie miałam powodu. Teraz mam.

Spojrzał na mnie uważniej. Może pierwszy raz od miesięcy.

– I co, będziesz teraz się szlajać po knajpach?

– Nie szlajam się. Idę na kolację. Chcę posłuchać kogoś, kto nie narzeka. Dobrze mi to zrobi. Tobie też by się przydało.

Chcesz powiedzieć, że cię męczę?

– Ja nic nie muszę mówić, ty sam to robisz codziennie.

Zapięłam guziki płaszcza. Wyszłam, zanim zdążył coś odpowiedzieć.

Chciałam czegoś innego od życia

Bożena już czekała w restauracji i przeglądała menu. Gdy mnie zobaczyła, aż się rozpromieniła.

– No proszę! Kto by pomyślał, że Alina jeszcze potrafi wyglądać jak kobieta.

Żarty się cię trzymają – uśmiechnęłam się lekko, siadając naprzeciwko.

– Tylko trochę. Promieniejesz. Co się stało?

Zamówiłam to samo co ona. Westchnęłam.

– Wiesz, że jak dziś włączyłam zmywarkę, to mój mąż powiedział, że zakłócam jego spokój?

– No nie... znowu? Aż tak?

– Aż tak. I to nie był wyjątek. To codzienność. Narzeka, że herbata za słodka, że ręcznik mokry, że sąsiad ma nowy samochód. Mam wrażenie, że życie go boli.

Bożena spojrzała na mnie poważnie.

– A ciebie boli, że z nim jesteś, co?

Nie odpowiedziałam od razu. Potem powiedziałam powoli:

– Tak, ale wiesz, co jest najgorsze? Że przyzwyczaiłam się do tego bólu. Jak do niewygodnych butów.

I co zamierzasz?

– Jeszcze nie wiem. Chyba pierwszy raz zaczynam coś czuć. I to nie jest strach. To jest wściekłość zmieszana z pragnieniem... wolności.

– Oho – uśmiechnęła się. – Witaj w klubie. Myślałam, że nigdy tego nie powiesz.

– Bo długo czekałam, aż on się zmieni. A teraz... po prostu zmieniam siebie.

Zaskoczyłam go

Następnego dnia zrobiłam coś, co zawsze odkładałam. Otworzyłam szufladę z dokumentami i wyjęłam teczkę z napisem „nasze sprawy”. Akt własności mieszkania, umowa kredytowa, ślubna przysięga... Przez chwilę patrzyłam na to wszystko z dziwnym spokojem.

Co robisz? – zapytał mąż, który akurat wrócił z zakupów.

– Porządki – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku.

W dokumentach?

– Tak. Wiesz, czasem warto uporządkować to, co się przez lata gromadziło. Zwłaszcza to, co już nie ma sensu trzymać.

– Aha… – mruknął, po czym położył siatki na blacie i przez chwilę tylko na mnie patrzył.

– Wszystko w porządku?

– Tak. Po prostu... chcę coś zmienić. W sobie. W życiu. Może nawet... w małżeństwie.

– Teraz? Po tylu latach?

– Właśnie teraz. Bo jeśli nie teraz, to kiedy? Po siedemdziesiątce?

Usiadł na krześle. Bez słowa.

– Czy ty w ogóle jesteś szczęśliwy? – zapytałam nagle.

– Szczęście... to nie jest coś, o czym myślę na co dzień.

– No właśnie. Ja też przestałam. I już nie chcę tak dalej.

– Przecież mamy wszystko...

– Mamy? Bo ja mam wrażenie, że mamy tylko rutynę. I ciszę, w której krzyczy wszystko, co niewypowiedziane.

Odzyskałam siebie

Nie wyprowadziłam się od razu. Najpierw przestałam gotować. Przestałam czekać, aż wróci z pracy. Zaczęłam chodzić na jogę, zapiałam się biblioteki, kupiłam sobie czerwony płaszcz – taki, jaki zawsze mi się podobał, ale uważałam, że „nie wypada”. Mąż patrzył z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, co się dzieje.

Znowu gdzieś wychodzisz?

– Tak. Idę na spotkanie z kobietami z klubu książki.

– Kiedyś siedziałaś w domu.

– Kiedyś myślałam, że to wystarczy.

W końcu pewnego wieczoru powiedziałam mu wprost:

Złożyłam wniosek o rozwód.

Zamilkł. Zbladł. I wreszcie wypowiedział jedno zdanie, którego się nie spodziewałam:

– To przeze mnie, prawda?

– Przez nas. A może bardziej przez to, jak się przy tobie czuję.

– To wszystko? Po tylu latach?

– Mam dość.

– Myślałem, że się starzejemy razem. Spokojnie...

– A ja nie chcę się starzeć, narzekając na wszystko i wszystkich. Po pięćdziesiątce chcę jeszcze poczuć, że żyję.

Usiadł na kanapie. Nie kłócił się. Nie błagał. Nie krzyczał. Może to był jego sposób na pogodzenie się z tym, że naprawdę odchodzę. A ja tego dnia po raz pierwszy poczułam, że nie jestem już tylko żoną. Że jestem znowu sobą.

Po rozwodzie nie płakałam

Nie było łez, nie było dramatów. Bożena śmiała się, kiedy powiedziałam jej, że pierwszy raz od lat kupiłam sobie bilety do teatru. Sama.

– Sama?! – aż zakrztusiła się kawą. – Ty? To ty teraz chodzisz po mieście jak singielka z serialu?

– Może nie z serialu, ale z życia. I wiesz co? Fajnie mi z tym.

Spotkałam kiedyś mojego byłego męża. W markecie. W tej samej kurtce co dziesięć lat temu, z tą samą miną. Narzekał na kolejkę przy kasie.

– Cześć, Alina – rzucił.

– Cześć. Jak tam?

– A jak ma być?

Uśmiechnęłam się grzecznie i poszłam dalej. Już nie musiałam nic komentować. Dziś mam 52 lata. Nie mam męża, ale mam siebie. Śmieję się częściej. Kupiłam rower. Wreszcie wywołałam zdjęcia z wakacji, na których jestem tylko ja – uśmiechnięta, w kapeluszu, z kubkiem kawy nad morzem. I lubię moje życie.

Alina, 51 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama