„Pogoniłam ukochanego, bo byłam pewna, że ma kochankę. Tak długo darliśmy koty, że dawna miłość odżyła”
„To wszystko nie miało sensu. Skupiłam się, by to zrozumieć. Zebrałam siły i… Otworzyłam oczy. Leżałam na podłodze. Ramiona Adama utrudniały mi oddychanie. Gorące usta zasypywały twarz pocałunkami”.

- Luna, 34 lata
Był ostatnią osobą, którą spodziewałam się zobaczyć. I jedyną, której pragnęłam. Przyszedł tuż po zmroku. Zamarłam. Nawet się nie przywitał. Przekroczył próg, jakby był u siebie. A może nadal właśnie tak się czuł?
Wygadywał dziwne rzeczy
– Adam, co tu robisz? – wykrztusiłam.
– Umawialiśmy się, że to koniec.
– Przepraszam, naprawdę. Sprawa jest ważna. Nie miałem wyjścia.
– Nie obchodzą mnie twoje sprawy – słowa z trudem przechodziły mi przez gardło.
– Ale to dotyczy nas – nerwowo pocierał zarost na policzkach.
– Żartujesz! – prychnęłam.
– Nie ma nas. Żegnam! – ręką wskazałam drzwi.
– Dobrze – wcale nie zamierzał podnieść się z kanapy. – W takim razie potraktuj mnie jak klienta. Zapłacę ci.
Odłożyłam na bok zranioną dumę i usiadłam naprzeciw niego.
– Mów – poprosiłam spokojnie.
– Wydaje mi się, że ktoś rzucił na nas klątwę – powiedział Adam.
– Na nas? Co ty…
– Wiem, wiem. Nie ma nas. Jednak spróbuj przez chwilę zapomnieć o głupich uprzedzeniach.
– Uprzedzeniach? To nie są uprzedzenia!
– Proszę, nie zaczynajmy tego wałkować. Rozstaliśmy się. Trudno. Wciąż jednak jesteś w mojej głowie. Ty też o mnie myślisz. Przyznaj – jego ton był poważny. – Nadal więc coś nas łączy.
– Do czego zmierzasz?
– Ktoś to wyczuwa i próbuje zniszczyć – odparł z przekonaniem.
– Co zniszczyć? Czy ty się dobrze czujesz?
– Nas. Zniszczyć ciebie i mnie. Razem lub osobno, nie mam pojęcia.
– Może twoja nowa kobieta. Zresztą ja nie zauważyłam niczego niepokojącego.
– Bo najciemniej pod latarnią. Jesteś skupiona na obcych i ich problemach. Potrafisz wyczuć aurę, odczytać myśli. Sama jednak nie umiesz się obronić. Powiedz, kiedy ostatnio byłaś u lekarza?
Wstałam i podeszłam do wiszącego na ścianie witrażowego lusterka. Lekko zniekształcone odbicie wydało mi się upiornie blade. Do tego cienie pod oczami… Ale to efekt przepłakanych nocy i diety, którą stosowałam od wiosny. Bez większych wysiłków udało mi się stracić 9 kilogramów.
– Może rzeczywiście powinnam się przebadać. Pewnie mam kiepską morfologię. Ostatnio mało jem – przyznałam.
– Widzę. Straciłaś wszystkie krągłości – spojrzał na mnie ze smutkiem. – Wyglądasz jak cień kobiety.
– Dziękuję, ty też nie powalasz dawnym urokiem – odgryzłam się mu jak wredna nastolatka.
– A chcesz wiedzieć dlaczego? Mam skierowanie do szpitala hematologicznego.
Przyjrzałam mu się uważnie. Zapadnięte policzki. Blada skóra. Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi, bo najwyraźniej od dawna się nie golił. Zdjął mnie strach.
– Jesteś chory?
– Chyba tak. Pomóż mi. I sobie.
Cyganka rzuciła urok?
Nie wytrzymałam. Podeszłam do niego i usiadłam na kanapie. Na tyle blisko, by poczuć drażniący zapach perfum. Ten sam co zawsze. Mój ulubiony. Nieco zawstydzona odnalazłam dłoń Adama. Nie cofnął jej. Poczułam, że serce mi przyśpiesza, a w głowie zaczyna szumieć. Zimna dłoń wyślizgnęła się i zacisnęła na moich palcach. Było w tym coś znajomego i rozpaczliwego zarazem. Podniosłam wzrok. Patrzył na mnie błagalnie.
– Odczytaj moje myśli. Pozwalam ci.
– Po co? Nie chcę ich znać. Powiedz tyle, ile muszę wiedzieć.
Wyprostował się lekko i nie puszczając mojej ręki, zaczął opowiadać:
– To było w marcu. Biegałem jak co dzień po parku. Koło stawu zatrzymała mnie Cyganka. Stara kobieta w chuście na głowie. Chwyciła moją rękę i spojrzała mi w oczy. Bez słowa. A potem splunęła. Wyrwałem się i pobiegłem dalej, rzucając krótkie przekleństwo. Wkrótce zaczęły się problemy. Bezsenność. Koszmary. Rano z trudem zwlekałem się z łóżka. Pojawiły się krwotoki z nosa i potworne bóle głowy. W końcu zasłabłem za kierownicą. Na szczęście samochód zjechał na pobocze… Ktoś wezwał karetkę. Trafiłem do szpitala.
– Nie wiedziałam, że byłeś w szpitalu – poczułam niepokój i smutek.
– Skąd mogłaś wiedzieć, przecież zabroniłaś mi wszelkich kontaktów.
– Adam!
– Poczekaj, ja jeszcze nie skończyłem. W szpitalu zrobili mi kompleksowe badania. I nic. Tylko anemia. Ale to, jak wiadomo, raczej skutek niż przyczyna choroby. Szukali więc dalej. Na próżno. I może byłbym skłonny odpuścić, gdyby nie dziwna wizyta – palce Adama odruchowo zacisnęły się na mojej ręce. – W przeddzień wypisu miałem w szpitalu gościa.
– Cyganka?
– Tak. Przyszła późnym wieczorem. Nie wiem, kto ją wpuścił, bo odwiedziny dawno się skończyły. Stanęła w drzwiach, spojrzała i rzuciła coś pod łóżko. Zaraz potem poszła sobie.
– Co to było? Co rzuciła?
– Chusteczkę. Zwykłą papierową chusteczkę. Pokrwawioną w środku.
Co ja mam z tym wspólnego?
Poczułam dreszcze. Nieprzyjemne skurcze żołądka pomogły mi ustalić, że to nie bliskość Adama je wywołuje. Przestraszyłam się jeszcze bardziej.
– Skąd pomysł, że i mnie ta sprawa dotyczy? – zapytałam cicho.
– Widziałem cię kilka dni temu. Przypadek. Robiliśmy zakupy w tym samym supermarkecie. Ty mnie nie widziałaś, ale ja zauważyłem, że jesteś blada i bardzo schudłaś – wziął głęboki oddech. – Zacząłem cię obserwować. Nawet nie tyle ciebie, co dom. Parę razy przyszedłem tu wieczorem, żeby sprawdzić, czy światło się świeci… Rozumiesz? Wczoraj też byłem. Widziałem ją. Stała pod oknem i kołysała się tak, jakby coś śpiewała albo…
– Szeptała zaklęcia? – dokończyłam.
– Tak – był przejęty. – A potem na trawie znalazłem chusteczkę. Dlatego tu jestem.
Zerwałam się z kanapy. Czułam, że muszę działać: odnaleźć przyczynę, uzdrowić ciało, wskrzesić moc. Słowa Adama, zlepki faktów, zapach perfum. Nagle zrobiło mi się słabo. Wszystko wokół pociemniało. Straciłam równowagę. W ciemności pojawiło się światełko. Przebłysk świadomości. Mieniące się złotem monety. Ciepło, które było coraz bliżej. Leżałam koło ogniska, w środku cygańskiego taboru. Wokół falowały wyszywane cekinami spódnice. Ktoś grał na skrzypcach.
Na skórzanym zydelku przycupnęła starucha. Przed nią, na pieńku, dojrzałam rozłożone karty. Cygańska wyrocznia. Nagle muzyka ucichła. Gwałtowny podmuch wiatru rozrzucił karty i zerwał chustę staruchy. Zobaczyłam jej skrytą do tej pory twarz. Śmiała się, a ja czułam w ustach smak świeżej krwi.
– Boże, nic ci nie jest? – z oddali dobiegł mnie znajomy głos.
Żar bijący od ogniska przybrał na sile. Płomienie zaczęły kąsać ciało. Wzięły mnie we władanie. Przestałam się bronić.
– Spójrz na mnie, otwórz oczy! Proszę! Dzwonię po karetkę.
To wszystko nie miało sensu. Skupiłam się, by to zrozumieć. Zebrałam siły i… Otworzyłam oczy. Leżałam na podłodze. Ramiona Adama utrudniały mi oddychanie. Gorące usta zasypywały twarz pocałunkami.
– Wreszcie! Cholernie mnie przestraszyłaś, kobieto. Upadłaś i uderzyłaś się o stolik. Masz rozciętą wargę. Tak czy inaczej, jedziemy do szpitala.
Pomógł mi wstać i znaleźć torebkę. Czułam lekki ból głowy i ogromne osłabienie.
– Widziałam ją. Tę Cygankę.
– Więc zrób coś – krzyknął. – W końcu jesteś wróżką.
– Adam, czy ty mnie całowałeś?
To pomogło nam się odnaleźć
Objął mnie w talii i wyprowadził z domu. Byłam bezbronna w jego ramionach. Słaba jak dziecko. I bezpieczna. „Czy musiało wydarzyć się tyle złych rzeczy, byśmy znów mogli być blisko? – zastanawiałam się. – A może…”.
– Poczekaj! – wyrwałam się z jego objęć. – Powiedziałeś, że tamtego dnia, kiedy ją spotkałeś, biegałeś po parku. Przecież nigdy wcześniej tego nie robiłeś.
– Zacząłem po naszym rozstaniu. Musiałem odreagować, zająć myśli – przyznał Adam. – Wysiłek fizyczny to jedyne, co przyszło mi do głowy. Zapisałem się na siłownię i basen. No i biegałem.
– Obydwoje dręczyliśmy się, żeby…
– Zapomnieć?
– Tak.
– A Cyganka wcale nie rzuciła klątwy?
– Nie, myślę, że sami to zrobiliśmy. A przynajmniej byliśmy na dobrej drodze. Być może ona w porę na niej stanęła.
– Czy to znaczy, że mi wierzysz? Rozumiesz, że nie było innej kobiety? Nigdy? Przysięgam, kochanie – spojrzał na mnie tak, że świat znów zaczął wirować.
– Wracajmy do domu. Chyba wiem, co nas uleczy. Przypomniały mi się słowa cygańskiej wyroczni: „Miłość jest jak krew. Daje siłę do życia”.