„Rozwiodłam się z mężem, ale wciąż mieszkamy razem. Nie mogę patrzeć, jak migdali się z nową dziewczyną”
„Dzielimy przestrzeń, ale jesteśmy jak obcy. Każdy ma swoją stronę lodówki, swoją półkę w łazience. Najgorsze są wieczory – gdy siadam w kuchni i słyszę, jak on śmieje się przez telefon z Julią. Tak, ma nową dziewczynę. I tak, ona bywa tu. Czasem nawet nocuje. W moim domu”.

Mówią, że rozwód to koniec. Że wtedy każdy idzie w swoją stronę i zaczyna nowe życie. U nas było inaczej. Rozwód owszem – był. Ale nowe życie? Trudno mówić o czymś nowym, skoro nadal dzielisz kuchnię, łazienkę i kredyt hipoteczny z człowiekiem, z którym nie chcesz już mieć nic wspólnego.
Marek i ja kupiliśmy mieszkanie pięć lat temu, tuż po ślubie. Dwupokojowe, z balkonem, w dobrym miejscu. Kredyt? Kosmiczny. Ale byliśmy młodzi, zakochani i pewni, że wszystko się jakoś ułoży. Tylko że nie ułożyło się nic. Trzy miesiące temu podpisaliśmy papiery rozwodowe. Zdrady, niedomówienia, rozczarowania – to wszystko się zebrało i pękło. Ale mieszkanie zostało. Ani ja, ani on nie jesteśmy w stanie go spłacać sami. Próbowaliśmy wynająć komuś jeden z pokoi, ale nikt nie chce mieszkać z „byłym małżeństwem”. Więc żyjemy razem.
Dzielimy przestrzeń, ale jesteśmy jak obcy. Każdy ma swoją stronę lodówki, swoją półkę w łazience, swoje dźwięki, które przypominają, że ten drugi nadal tu jest. Najgorsze są wieczory – gdy siadam w kuchni i słyszę, jak on śmieje się przez telefon z Julią. Tak, ma nową dziewczynę. I tak, ona bywa tu. Czasem nawet nocuje. W moim domu.
Nie wiem, co jest trudniejsze – samotność czy to, że samotna jestem we własnym mieszkaniu, z mężczyzną, którego kiedyś kochałam. Bo, choć trudno mi to przyznać, czasem nadal tęsknię. Ale częściej jestem wściekła. Że muszę tu być. Że wciąż w tym tkwimy. Że nie mogę po prostu pójść dalej.
Ciągle się kłóciliśmy
– Marek, serio? Znowu zostawiłeś włosy po goleniu w umywalce?! – wrzasnęłam z łazienki, trzymając w dłoni tubkę pasty do zębów, wyciśniętą do samego końca.
– O co ci znowu chodzi? – zawołał z pokoju, nie ruszając się sprzed telewizora. – Przestań się czepiać o pierdoły.
– Pierdoły?! – ruszyłam do salonu. – Zużyłeś pastę, nie kupiłeś nowej. Kibel też nie umyty od tygodnia, a twoje skarpetki nadal leżą pod suszarką. Mam ci przypiąć listę obowiązków do czoła?!
– To może sobie wreszcie zatrudnij gosposię, skoro jesteś taka księżniczka – burknął, nawet na mnie nie patrząc.
– Nie, po prostu nie chcę mieszkać w chlewie! Wiesz, że jak tylko skończę pracę, to ogarniam cały dom. A ty? Tylko grasz albo gadasz z Julią. Może ona ci posprząta następnym razem, skoro się tu tak panoszy!
Wtedy się podniósł. Powoli. Widziałam, że gotuje się w środku.
– To ty nie chcesz sprzedać mieszkania. To ty uparłaś się, że mamy czekać, bo ceny nie te. Ja bym już dawno stąd zniknął.
– Nie chcę go sprzedawać za bezcen! – krzyknęłam. – Poświęciłam na to życie. Myślałam, że to będzie nasz dom. A teraz co? Mam go oddać, żebyś ty mógł mieszkać z nową laską w spokoju?
– A ty myślisz, że ja się tu dobrze czuję?! – syknął. – Żyjemy jak dwa duchy. Jakbyśmy oboje umarli, tylko nie zauważyli jeszcze pogrzebu.
Przez chwilę tylko patrzyliśmy na siebie w ciszy. I nagle poczułam, jak łzy palą mnie pod powiekami. Nie przez pastę do zębów. Nie przez brudną łazienkę. Przez to, że to wszystko się rozpadło. I nie wiem, kiedy dokładnie to się stało.
Potrzebowałam porady
– I co, znowu się pokłóciliście? – Marta odstawiła filiżankę na spodek i spojrzała na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem.
– O pastę do zębów. A raczej o wszystko. – Wzruszyłam ramionami. – Codzienność mnie dobija. Wszystko mnie drażni. Jego kroki, sposób, w jaki miesza herbatę. I ta Julia, rozumiesz? Ona tam bywa. Na mojej kanapie. Pije z moich kubków.
– No właśnie. Więc dlaczego się jeszcze tam męczysz? – zapytała cicho. – Anka, ty się przecież wykańczasz. Jesteś cieniem siebie.
Zapatrzyłam się w ludzi przechodzących za oknem. Wydawali się tacy zwyczajni, spokojni, zajęci swoimi sprawami. Nikt z nich nie dzielił mieszkania z byłym mężem i jego nową partnerką.
– Bo to nie jest takie proste – westchnęłam. – Kredyt. Koszty. Formalności. I... sama nie wiem. Może się boję.
– Czego?
– Samotności? A może tego, że jak już naprawdę się wyprowadzę, to będzie koniec. Totalny. Bezdyskusyjny. Że nie będzie już żadnego „może jeszcze”... – głos mi zadrżał.
Marta ujęła moją dłoń.
– Ale przecież to już jest koniec. Ty po prostu nie chcesz tego przyznać.
Milczałam chwilę, a potem wypaliłam:
– Wiesz, czasem patrzę na niego, jak śpi, i zastanawiam się, jak to możliwe, że kiedyś nie mogłam bez niego żyć. A teraz? Teraz nie wiem, kim on w ogóle jest. Albo kim ja jestem, skoro tak się zatrzymałam.
Tego było za wiele
Wróciłam wcześniej z pracy. Miała być wideokonferencja, ale coś się wysypało i wszyscy się rozeszli. W głowie miałam tylko jedno: usiąść w ciszy, wypić herbatę i nie myśleć o niczym. Ale już na klatce usłyszałam jej śmiech. Julię. Otworzyłam drzwi i zamarłam. Siedziała na naszej kanapie. Mojej kanapie. W moim szlafroku. Z nogami podwiniętymi na sofie, jakby była u siebie.
– O, cześć... – uśmiechnęła się lekko zaskoczona. – Marek mówił, że wrócisz późno.
– I dlatego uznałaś, że zajmiesz moje miejsce? – zapytałam lodowato, rzucając torebkę na komodę.
– Anna... – pojawił się Marek, z jakimś kubkiem w ręku. – Nie rób scen.
– Nie rób scen?! – parsknęłam. – Obca kobieta w moim domu, w moim szlafroku i ty mówisz, żebym nie robiła scen?
Julia wstała, odwróciła się do mnie plecami i zdjęła szlafrok.
– Proszę. Przepraszam, nie chciałam niczego... – mruknęła, podając mi materiał. Ale to już nie chodziło o szlafrok.
– Marek, to koniec. Mam tego dość – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Znajdź sposób, żeby się wyprowadzić. Albo ja to zrobię. Dłużej się nie dam tak upokarzać.
– Myślisz, że to takie łatwe? – wybuchł. – Że ja nie chciałem odejść? Że nie próbowałem? Wiesz, czemu tu jestem? Bo mnie nie stać na wynajem czegoś innego.
Zatkało mnie.
– To... to nie chodzi tylko o nas?
– Nie – odpowiedział. – Już od dawna nie.
Stałam w przedpokoju, czując się jak bohaterka kiepskiej sztuki. Tyle że to było moje życie.
Nic już nie wróci
Zostawiłam ich w mieszkaniu i wyszłam. Bez celu, bez planu. Szłam przed siebie, aż nie poczułam zimna na policzkach i wilgoci w butach. Nie wzięłam kurtki. Tylko sweter i emocje – jedyne, co miałam na sobie naprawdę. W głowie dudniły mi słowa Marka. Wszystko nagle zaczęło wyglądać inaczej. On też był uwięziony. Też nie mógł się ruszyć. Nie chodziło o miłość, ani nawet przyzwyczajenie. Chodziło o odpowiedzialność.
Usiadłam na ławce przy parku. Padało. Deszcz był drobny, prawie niewidoczny, ale wystarczająco uporczywy, żeby przemoczyć wszystko na wskroś. Siedziałam i nie płakałam. Nawet łzy się już we mnie skończyły. Poczułam dziwną pustkę – nie dramatyczną, tylko jakby... spokojną. To był koniec. Taki prawdziwy. Nie papier, nie urzędowy rozwód. Ale ta chwila, w której w końcu dotarło do mnie, że nie czekam już na zmianę. Że nic nie wróci. Że nie mam po co tam wracać – tylko gdzie indziej też jeszcze nie mam dokąd.
Gdy wróciłam do mieszkania, było pusto. Ich już nie było. Cisza aż dzwoniła w uszach. Zjadłam samotnie kolację – jajko na twardo i pomidora. I pierwszy raz od dawna nie miałam potrzeby włączać muzyki ani serialu. Po prostu siedziałam i słuchałam tej ciszy. Mojej ciszy.
Musieliśmy podjąć decyzję
Usiedliśmy przy kuchennym stole jak dwoje nieznajomych, którzy przypadkiem wynajęli wspólnie mieszkanie. Na stole herbata, którą zaparzyłam z przyzwyczajenia. Każdy z nas miał swój kubek – mój z grafiką kota, jego gładki, ciemnoniebieski. Tylko ta scena była zbyt spokojna, jak na to, co miało paść.
– Musimy coś z tym zrobić – zaczęłam cicho. – Z tym mieszkaniem. Z nami. Z tą... farsą.
Marek spojrzał w bok, jakby wolał, żebym mówiła to do ściany.
– Masz coś konkretnego na myśli?
– Wynajem. Albo sprzedaż. Może spłacimy część kredytu, resztę rozłożymy. Może ja się wyprowadzę i będę wynajmować pokój. Tylko musimy to skończyć.
Pokiwał głową. Zaskakująco bez oporu.
– Myślałem o tym. Tylko zawsze miałem wrażenie, że ty... że jeszcze nie jesteś gotowa.
– A ty jesteś?
– Tak. Od jakiegoś czasu. Ale też miałem wrażenie, że nie mogę zrobić pierwszego kroku. Że to by było jak zdrada. Jeszcze jedna.
Milczeliśmy chwilę. I wtedy powiedziałam coś, czego się po sobie nie spodziewałam:
– Wiesz, że już cię nie kocham?
Spojrzał na mnie. Nie smutno. Raczej z ulgą.
– Ja ciebie też nie.
Nie było w tym ani złości, ani wyrzutu. Tylko spokój. Jakbyśmy oboje przeszli przez jakieś pole minowe i właśnie stanęli po drugiej stronie. Cało. Choć poszarpani.
– Szkoda, że tak wyszło – dodał po chwili.
– Może musiało – odpowiedziałam. – Może po prostu za długo się trzymaliśmy czegoś, co i tak już nie istniało.
Nie uścisnęliśmy się. Nie było żadnego filmowego zakończenia. Ale po raz pierwszy od miesięcy miałam wrażenie, że to była rozmowa dwóch dorosłych ludzi, którzy naprawdę chcą coś zakończyć. Godnie.
Anna, 37 lat
Czytaj także:
- „Nie posłuchałam babci i wbrew przesądom wzięłam ślub w maju. Prosto sprzed ołtarza poszłam do sądu”
- „Teść traktował mnie jak śmiecia, a ja nim gardziłem. Jedna rozmowa wystarczyła, żebym całkowicie zmienił swoje zdanie”
- „Po rozwodzie przypadkiem wpadłam na byłego męża. Nie mogłam uwierzyć, co zrobił ze swoim życiem po zaledwie 2 latach”