Reklama

Gdy sędzia odczytał postanowienie o rozwiązaniu naszego małżeństwa, nie czułam ani ulgi, ani rozpaczy. Bardziej coś w rodzaju... znużenia. Jakby ktoś wreszcie zgasił światło w pokoju, w którym od dawna nie działo się nic ciekawego. Po piętnastu latach małżeństwa to był raczej administracyjny porządek rzeczy niż dramat czy życiowy przełom. Nie było płaczu, nie było walki o dzieci, bo ich nie mieliśmy. O mieszkanie też się nie kłóciliśmy — wzięłam kawalerkę po cioci, a on został w naszym. I dobrze, nigdy nie lubiłam tej kuchni z oknem na śmietnik.

Cała sprawa zamknęła się w czterdziestu minutach, a potem każde z nas poszło w swoją stronę. Przynajmniej tak sądziłam. Kilka dni później pojechałam do naszego mieszkania, żeby zabrać ostatnie rzeczy. Jednak to, co znalazłam w lodówce, sprawiło, że przez dobre dziesięć minut stałam, gapiąc się bez słowa. I wtedy zrozumiałam wszystko.

Zamurowało mnie

Lodówka była niemal pusta. Poza jedną rzeczą. Na środkowej półce stał szklany pojemniczek, a w nim... mój ulubiony sernik. Ten, który piekłam tylko raz w roku — na jego urodziny. Lekko przypieczony na brzegach, z waniliowym spodem, bez żadnych dodatków. To nie wszystko. a wieczku była naklejona karteczka. Tak żółta, samoprzylepna.

„Zostawiłem ci ostatni kawałek”.

Zamurowało mnie.

– Co za... – zaczęłam mamrotać pod nosem. – Cyrkowiec. Emocjonalny ekshibicjonista w wersji słoikowej.

Zadzwoniłam do Zosi.

– Otworzył mi się nowy rozdział, Zosieńko. I zaczyna się od sernika – powiedziałam do słuchawki, siadając na blacie kuchennym.

Co ty bredzisz? – zapytała Zosia. – On ci coś zostawił?

– Sernik z karteczką. Romans klasy B.

– To może miał wyrzuty sumienia?

– Albo dietę. A to był ostatni kawałek, którego nie mógł zjeść.

Usłyszałam jej śmiech.

– A może to... takie pożegnanie?

– Może. A może on po prostu liczy, że się rozkleję, zjem i poproszę o powrót.

Zaskoczył mnie

Usiadłam z tym słoikiem jak z granatem bez zawleczki. Stał na stole, a ja nie wiedziałam, co z nim zrobić. Zjeść to? Wyrzucić? Odesłać mu w paczce?

– Zdecyduj – burknęłam do siebie.

I wtedy zadzwonił telefon. Numer bez nazwy, ale znałam go na pamięć. Odruchowo odebrałam.

– Cześć – odezwał się jego głos. – Byłaś już w mieszkaniu?

– Mhm.

– Znalazłaś coś...?

– Znalazłam. Chcesz pogadać o serniku?

Zamilkł. Słyszałam, jak przełyka ślinę.

Nie wiem, co mnie podkusiło. Po prostu... Zawsze zostawiałaś mi ostatni kawałek. Więc...

– Więc ty teraz zostawiłeś mi. Świetnie. Jesteśmy emocjonalnie zrównoważeni jak dzieci w piaskownicy.

– Ja tylko... nie wiem, chciałem jakoś... – zaczął, ale mu przerwałam.

Nie jesteśmy już małżeństwem. Nie musisz już nic „jakoś”.

– Ale jesteśmy ludźmi, prawda? Nie musimy być dla siebie wrogami.

Popatrzyłam znów na sernik.

– Wiesz, co ci powiem? Ten sernik... nie jest ani romantyczny, ani wzruszający. To jest próba manipulacji.

Zaśmiał się. Tak po cichu, jakby chciał, a nie powinien.

– Może trochę. Sam go zrobiłem. Z twojego przepisu.

Zamilkłam.

– Wyszedł krzywo i trochę się przypalił, ale... spróbuj, zanim go wyrzucisz.

Rozłączył się. A ja zostałam z tym głupim sernikiem.

Patrzyłam na niego chwilę

Nie chciałam go jeść. Przysięgam. Naprawdę chciałam wyrzucić sernik do śmieci i mieć to z głowy. Ale… nie wyrzuciłam. Pękłam. Zdjęłam wieczko. Zapach był znajomy, jakby w kuchni znów piekł się deser na urodziny. Kremowy, słodki, z nutką cytryny — czyli dokładnie tak, jak go kiedyś nauczyłam robić. Zamknęłam oczy i spróbowałam.

Jest lepszy niż mój.

W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Spojrzałam na zegarek. 20:13. Nikt o tej porze nie przychodził. Otworzyłam ostrożnie, trzymając łyżeczkę. Stał tam on. Mój były mąż. Z kubkiem w ręku.

– Herbaty nie masz? – zapytał spokojnie.

Ty sobie jaja robisz?

– Sernik bez herbaty to nie sernik. Wiedziałem, że zjesz, więc pomyślałem...

– Że się tu wprosisz z imbrykiem?

– Że będziemy mieli normalne zakończenie. Albo początek czegoś normalnego. Albo cokolwiek normalnego. Chociaż raz.

Patrzyłam na niego chwilę. Zmienił się.

– Zaparz – powiedziałam w końcu.

Wiedziałem, że nie wytrzymasz.

– Jeszcze jedno słowo i wylejesz sobie tę herbatę na spodnie.

Zaintrygował mnie

Usiedliśmy na kanapie jak para znajomych. On postawił herbatę na stole, ja trzymałam pojemnik z ostatnim kawałkiem sernika. Nagle zrobiło się... domowo. I to było najgorsze.

Mieszkanie wygląda inaczej – zauważył, rozglądając się. – Kwiaty są. I więcej światła.

– Bo teraz są umyte okna.

Uśmiechnął się krzywo.

– No tak. Ja nigdy nie rozumiałem idei mycia okien.

– Ty nie rozumiałeś wielu rzeczy.

Zapanowała cisza. Ale nie taka ciężka, raczej… oczyszczająca.

– Judyta… – zaczął w końcu. – Ten rozwód… to nie było tak, że chciałem się ciebie pozbyć. Chciałem się pozbyć siebie z tamtego życia.

– I udało ci się?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Pracuję mniej. Jem warzywa. Medytuję.

– Czyli kryzys wieku średniego w pełni.

– Może. Ale wiesz, co mnie uderzyło? Że w tym wszystkim, najbardziej brakowało mi tego, jak było z tobą. Nawet jak się kłóciliśmy, to było... prawdziwe.

– A teraz masz tofu, medytację i smutne kolacje z podcastem o wewnętrznej harmonii?

– I puste mieszkanie, którego echo mnie wygania.

Milczałam. Wciąż nie wiedziałam, co myśleć. Ale jedno było pewne — to już nie był ten sam facet, który wychodził z naszego mieszkania z walizką i słowami: „muszę się odnaleźć”.

– Serio piekłeś ten sernik sam?

– Tak. Spaliłem pierwszy. Drugi też. Trzeci... wyszedł.

Zamieszałam herbatę i spojrzałam na niego znad kubka.

– No to może nie jesteś całkiem stracony.

Herbata wystygła. Sernik się skończył. A my dalej siedzieliśmy.

A co z tamtą dziewczyną? – zapytałam w końcu, patrząc mu prosto w oczy.

Znieruchomiał.

– Jaką dziewczyną?

– No tą z siłowni.

Westchnął ciężko.

Między mną a Martą nic nie było.

Prychnęłam.

– Jasne. A ja wciąż mam swój dziewiczy rower z komunii.

– Serio. Była miła, zabawna, ale... nic poza tym. Nawet nie próbowałem. Może tylko chciałem poczuć, że jeszcze kogoś obchodzę. Ale tak naprawdę... To wszystko moja wina.

Zamilkłam. Nie dlatego, że nagle zrobiło mi się lżej. Tylko... chyba pierwszy raz od dawna poczułam, że mówi do mnie dorosły facet, nie ten sam, co kiedyś uciekał z kuchni, gdy prosiłam, żeby wyrzucił śmieci.

– Nie wiem, czy ci wierzyć, ale chyba już mnie to nie obchodzi – powiedziałam w końcu.

– A mnie obchodzi. Wiesz, dlaczego zostawiłem ten sernik?

– Bo...?

– Bo chciałem, żebyś zobaczyła, że pamiętam. Że wiesz, co dla mnie znaczyło to ciasto. I że wciąż wiem, jak je zrobić. Bo może... może ja też chcę się jeszcze czegoś od ciebie nauczyć.

Zaskoczyło mnie to. Nawet trochę poruszyło. Spojrzałam na niego. Już nie jak na byłego męża. Jak na człowieka, którego kiedyś kochałam.

Nie wiedziałam, co myśleć

Nie spędziliśmy razem nocy. Odprowadził mnie do drzwi.

– Dzięki za sernik – powiedziałam.

Nie był idealny – odpowiedział z uśmiechem. – Ale może za rok zrobimy go razem?

– Za rok? – uniosłam brew. – Ambitnie. Ty zakładasz, że nie wyrzucę twojego numeru z telefonu przez najbliższe dwanaście miesięcy.

– Albo, że raz w roku warto wrócić, nawet jeśli tylko z ciastem.

Zastanowiłam się przez chwilę.

Wiesz, czego się boję?

– Że znów cię rozczaruję?

– Że sernik to była jego ostatnia dobra rzecz. I że następnym razem przyniesiesz mi coś znacznie mniej strawnego. Na przykład przeprosiny bez pokrycia.

Zamilkł. A potem powiedział cicho:

W końcu coś zrozumiałem. Że w tym całym chaosie, jedyną rzeczą, którą warto zachować... jesteś ty.

Popatrzyłam na niego długo.

– To zacznij od zrobienia porządku w swoim mieszkaniu. A jak skończysz – może pogadamy.

– Obiecuję. I zrobię nowy sernik. Lepszy.

Uśmiechnęłam się i zamknęłam za nim drzwi. Stałam chwilę w ciszy. A potem, zupełnie niechcący, pomyślałam: „A może jednak…”

Judyta, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama