Reklama

Przez całe dzieciństwo byłam rozpieszczana. Niczego mi nie brakowało. Byłam oczkiem w głowie mamy, taty i dziadków – wszyscy byli na moje skinienie i starali się spełniać każdą zachciankę. Zachwycali się moją urodą i inteligencją. Trzymali kciuki za rozwój moich talentów. Czułam się kochana i bezpieczna wśród najbliższych.

Reklama

Moja rodzina wyjechała z Polski w latach 80. Tata był działaczem „Solidarności”, przeciwnikiem komunizmu. Za swoje poglądy był ścigany i trafił do więzienia. Po wyjściu z niego postanowił wyjechać za granicę. Stany Zjednoczone zaoferowały azyl polityczny. Z czasem ściągnął tam rodzinę. Na wakacjach w Nowym Orleanie poznał moją mamę. Zakochali się w sobie, rzucili swoje prace, założyli sklep wysyłkowy. Odnieśli sukces.

O Polsce sporo się mówiło w domu dziadków. W moim nie, bo mama nie miała polskich korzeni, więc byliśmy typową amerykańską rodziną. Jednak pewnego sobotniego poranka nasze życie się zawaliło. Rodzice powiedzieli, że się rozstają. Wpadłam w rozpacz, mama mnie uspokajała, a ojciec w tym czasie pakował swoje rzeczy. Nie mogłam w to uwierzyć! Dlaczego? W kółko zadawałam im to pytanie. Nie umieli lub nie chcieli mi odpowiedzieć. Byłam załamana, ale to nie był koniec.

Może być coś gorszego od rozstania rodziców? Tak!

– Już od dawna chcieliśmy ci powiedzieć jedną rzecz, ale odkładaliśmy to na później. Teraz nie jest dobry moment, ale nie mamy wyboru – mówiła mama, trzymając mnie za rękę. – Musisz się o tym dowiedzieć jeszcze, jak jesteśmy wszyscy razem. Przez chwilę... – dodała i widziałam, że łzy się jej zakręciły w oczach. – Nie jesteś naszą biologiczną córką. Zaadoptowaliśmy cię, kiedy byłaś niemowlęciem. Ale wiedz, że bardzo cię kochamy…

Poczułam, że wszystko odpływa... Ocknęłam się na kanapie. Mama siedziała obok mnie.

Zobacz także

– Już ci lepiej? – spytała.

– Nie – odpowiedziałam i z trudem uniosłam się na łokciach. W głowie kręciło mi się, jakbym była na karuzeli. – Dlaczego mi nie powiedzieliście wcześniej?

– Popełniliśmy błąd – przyznała. – Najpierw byłaś malutka, potem zwlekaliśmy i widzisz, do czego doszło. Dawno powinniśmy byli powiedzieć zarówno tobie, jak i wszystkim dookoła, ale tego nie zrobiliśmy i normalna rzecz stała się sekretem.

– Jak to normalna rzecz? – krzyknęłam. – To nie jest normalne, że nagle teraz dowiaduję się, że jestem sierotą, że nie mam rodziny. Mam nie swoich rodziców, dziadków, ciotki! I co mam teraz zrobić? – krzyczałam coraz głośniej.

– Jak ochłoniesz, to zastanów się, czy chcesz odszukać swoją biologiczną matkę, czy nie. Ojciec chyba był nieznany, ale pewnie do matki można dotrzeć. Ona mieszka w Polsce – powiedziała mama.

– Gdzie?!

Myślałam, że się przesłyszałam. W tej abstrakcyjnej Polsce, w kraju, który na swój sposób kochałam, ale w którym nigdy nie byłam? Moją ojczyzną były Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Byłam Amerykanką, dumną ze swoich tradycji, obchodzącą Halloween i Święto Dziękczynienia. Jakie święta – poza Bożym Narodzeniem – obchodzi się w Polsce?

Tata wyprowadził się wieczorem. Zapewnił mnie, że będziemy się widywali. Ale wyjechał na drugi koniec Ameryki, więc prze następne dwa lata miałam z nim kontakt głównie telefoniczny. Mama, po rozstaniu z ojcem i sprzedaży ich biznesu, gdzieś zainwestowała pieniądze, żebyśmy miały zabezpieczenie i skupiła się na osobistym rozwoju. Zaczęła chodzić na różne kursy i w końcu rozpoczęła karierę artystki: malowała piękne kwiaty i nawet je sprzedawała.

Ja natomiast długo nie mogłam dojść do równowagi. Uczyłam się, poszłam na studia, poznałam miłego chłopaka, ale odrzuciłam jego oświadczyny. Nie miałam siły na poważny związek. Prawda bowiem była taka, że próbowałam żyć normalnie, ale nie bardzo mi się to udawało. Dręczyły mnie koszmary senne, w których błądziłam po dziwnych, zrujnowanych, pustych miastach. Gdy natknęłam się w internecie na zdjęcia dzielnic identycznych, jak te z moich snów, okazało się że to Czarnobyl. Z ulgą przeczytałam podpis pod fotografiami, że to nie jest Polska.

Chyba wtedy postanowiłam pojechać do kraju, w którym się urodziłam. Mama zaproponowała mi swoje towarzystwo, ale odmówiłam. Chciałam sama zmierzyć się z przeszłością. Miałam plik listów, które rodzice wymienili z pewną organizacją w Polsce, pośredniczącą w adopcji dzieci. W jednym z nich napisano, że moja biologiczna matka miała na imię Krystyna. I pochodziła z niewielkiego miasta na południu Polski.

Po pół godzinie siedziałam w saloniku naprzeciwko surowej starszej pani

Tam zaczęłam poszukiwania. Trafiłam do uroczego, zabytkowego miasteczka. Na rynku czekał na mnie umówiony wcześniej tłumacz. Był miłym mężczyzną, nauczycielem w tutejszym liceum. Bardzo chciał mi pomóc. I pomógł.

– Dobrze, że dałaś mi pełnomocnictwa, to już trochę pogrzebałem – pochwalił się. – Szukając Krystyny, znalazłem coś bardzo ciekawego…

– Ale ja chcę znaleźć Krystynę! Muszę porozmawiać z moją matką – nalegałam.

– To niemożliwe. Krystyna nie żyje, ale możesz porozmawiać ze swoją babką – powiedział z uśmiechem.

Zatkało mnie. Po pół godzinie siedziałam w saloniku naprzeciwko surowej starszej pani. Patrzyła na mnie badawczo.

– A więc to ty – powiedziała po kilku minutach ciążącej mi ciszy. – Krystyna nie powinna była nam wszystkim tego robić – dodała tajemniczo.

– To znaczy czego? – zapytałam, a mój tłumacz szybko rzucił po polsku.

– Nie podoba mi się, że obcy nas słucha. To sprawy rodzinne.

– Nic na to nie poradzę, nie znam polskiego – odrzekłam chłodno.

– Nie uczą was w tej Ameryce języków obcych? – spytała niesympatycznym tonem.

– Uczą. Poza angielskim znam hiszpański i francuski.

Staruszka natychmiast zaczęła do mnie mówić nieco staroświecką francuszczyzną.

– O, tak dużo lepiej. Mogę z tobą mieć kontakt bez pośrednika. Otóż – ciągnęła – Krystyna nie powinna była zadawać się z twoim ojcem. To był wielki wstyd. Przybłęda, cudzoziemiec, stary i do tego żonaty. I skończyło się, jak się skończyło. Zakładał tu jakieś spółki z kapitałem polsko-niemieckim.

– Mój ojciec jest Niemcem? – spytałam z niedowierzaniem. Kiedy skończą się te rewelacje?

– Tak. Nie przerywaj. Robił interesy, ale pewnego dnia musiał wyjechać i nigdy już nie wrócił. Krystyna została sama, w ciąży. Załamała się, trafiła do szpitala. Nasza rodzina jest tu znana. Nie chcieliśmy skandalu. Krystyna urodziła i oddała dziecko, czyli ciebie do adopcji. Wydawało się, że to najlepsze rozwiązanie, zwłaszcza że zainteresowała się tobą jakaś amerykańska para. U nas wtedy były niepewne czasy. Nikt nie wiedział, czy będzie gorzej, czy lepiej. A Ameryka, wiadomo. Wielka szansa…

– Kiedy zmarła moja matka? – zapytałam.

– Dziesięć lat temu. Ciągle cierpiała. Zmarnowane życie. Żałowała, że cię oddała.

– Odwiedzę jej grób. Dziękuję pani. Już pójdę – miałam dość tej oschłej staruchy.

– Jeszcze coś – zatrzymała mnie w drzwiach. – Twój ojciec żyje i starał się odnaleźć twój ślad. Oczywiście mu nie pomogłam, bo nic nie wiedziałam o tobie. Zostawił jakiś list u naszego notariusza adresowany do ciebie.

List czekał na mnie od czterech lat. Mój ojciec podał w nim swoje dane i zakończył prośbą o kontakt. „Nikt nie chciał twej krzywdy, ale zostałaś skrzywdzona” – pisał. Pomyślałam, że może go odwiedzę?

– To nie chcesz wiedzieć, co znalazłem, szukając Krystyny? – zapytał tłumacz.

– No co? – spytałam nieco zniecierpliwiona, bo miałam już dość tajemnic.

– Twoja matka miała spory majątek, bo jej dziadek przed śmiercią zapisał na nią dwie kamienice w rynku. Może u innego notariusza czeka na ciebie testament Krystyny? Chcesz, żebym go poszukał?

– Tak, ale teraz zawieź mnie na cmentarz. Chcę pomodlić się przy grobie matki.

Reklama

Modląc się, myślałam o niej i o sobie. Jaka była? I kim ja jestem: Polką, Amerykanką, Niemką? Nie wiem... Teraz wydaje mi się, że do Polski nie wrócę, nawet do tych kamienic, ale może kiedyś zmienię zdanie.

Reklama
Reklama
Reklama