„Rysunek mojego dziecka pomógł odnaleźć porwaną dziewczynkę. Skąd córka wiedziała, co się stało?”
„Nie wiedzieliśmy, co zrobić. Dla każdej osoby postronnej byłoby jasne, że dziecko zobaczyło zdjęcie zaginionej i ją narysowało. To żaden dowód ani wskazówka. Policja nie ma czasu na takie bzdury. A jednak my wiedzieliśmy, że ten rysunek to coś więcej”.
- Bożena, 50 lat
Bałam się o maleństwo
Kiedy lekarz powiedział, że naprawdę jestem w ciąży, bałam się poruszyć. Bałam się też ucieszyć, a nawet pozwolić sobie, by ta myśl w pełni do mnie dotarła. Po kilku latach nieudanych prób i dramatycznym poronieniu w drugim trymestrze, ta wiadomość bardziej mnie przeraziła niż uszczęśliwiła. Obawiałam się, że znowu dojdzie do najgorszego, że nigdy nie donoszę ciąży, że szczęście macierzyństwa tak naprawdę nie jest mi pisane…
– Tym razem wszystko będzie dobrze – uspokajał mnie mąż. – Czuję to. Będziemy mieli zdrowe, wspaniałe dziecko. Będziemy rodzicami, kochanie, uwierz w to!
I rzeczywiście, urodziłam piękną córeczkę, której lekarze przyznali dziesięć punktów w skali Apgar. Nie mogłam się powstrzymać i dwukrotnie przeliczyłam palce u jej rączek i stópek, by się upewnić, że na pewno wszystko jest w porządku. Potem bałam się zostawić ją choćby na chwilę samą w innym pokoju z obawy, że przestanie oddychać, zadławi się albo stanie się jeszcze coś innego.
Na szczęście Darusia rozwijała się zupełnie normalnie. Szybko przybierała na wadze, miała ładną cerę, we właściwym czasie zaczęły wyrzynać jej się ząbki.
Widziałam, że coś jest nie tak
Coś złego zaczęło się dziać dopiero później. Najpierw zauważyłam, że Daria nie podąża za moim wzrokiem i ruchem palca, kiedy coś pokazuję. Unikała też patrzenia na mnie i na tatę, najbardziej lubiła koncentrować wzrok na czymś, co trzymała w rączkach. Nie powtarzała też dźwięków ani słów. Nie interesowały jej zabawy w stylu: „krówka robi muuu, a kotek miau”.
Często wydawało mi się, że mnie w ogóle nie słyszy, chociaż kiedy ponownie zwracałam jej uwagę, wypełniała polecenia. Tyle że nigdy się przy tym nie uśmiechała, w ogóle jej buzia była jakby nieżywa. Z takim samym wyrazem twarzy patrzyła na jaskółki wijące gniazdo na ścianie balkonu, na migającą kreskówkę w telewizji i na kotleta z marchewką na talerzu.
– Przykro mi, ale to są wczesne objawy autyzmu – powiedziała któregoś dnia pediatra, patrząc na mnie ze współczuciem. – Córka nie mówi ani słowa, prawda?
– Nie – wydukałam. – Ma osiemnaście miesięcy i nigdy nic nie powiedziała… Nawet nie gaworzyła, nic zupełnie.
Badania wykazały, że Darusia słyszy prawidłowo, nie ma też fizycznych przeszkód, aby artykułowała słowa. Ona po prostu nie chciała. Albo nie mogła mówić.
Diagnoza nas przytłoczyła
Życie z diagnozą autyzmu stało się jednym wielkim wyzwaniem. Naszą córkę skierowano na terapię zajęciową, opieką objęło nas troje lekarzy, kilku terapeutów i psycholog. Dało to tylko tyle, że Daria przestała się wyrywać, kiedy usiłowałam ją przytulić, i od czasu do czasu godziła się na spróbowanie nowego dania.
Nadal jednak nic nie mówiła.
– Darusia rozumie, co się do niej mówi – powiedziała jedna z terapeutek. – Przeprowadziliśmy testy i stwierdziliśmy to na sto procent. Jest też bardzo inteligentna, proszę zobaczyć, jak poradziła sobie z łamigłówkami. Takie rzeczy sprawiają trudność dzieciom o wiele starszym od niej.
Nie powiedziała „normalnym” dzieciom, ale wiedziałam, że to miała na myśli. Darusia była jedyna w swoim rodzaju, przynajmniej tak kazano mi o niej myśleć.
Kolejne lata mijały dość spokojnie. Nie udało mi się zajść w kolejną ciążę, więc córeczka była całym naszym światem.
„Co robi mała?” – to było najczęściej zadawane pytanie w naszym domu. Michał i ja stale kontrolowaliśmy, co się dzieje, bo Darusia potrafiła „zniknąć” na długie godziny.
Patrzyła na przykład na obracający się bęben pralki przez cały cykl prania i protestowała, kiedy chcieliśmy zabrać ją z łazienki. Albo układała swoje zabawki w linii co do milimetra. A potem zaczęła rysować.
– Widziałaś to? – któregoś wieczoru, kiedy córka już spała, Michał przyniósł z jej pokoju rysunek.
– Tak – przytaknęłam. – Niesamowite.
– Genialne!
Ona miała prawdziwy talent!
Nie, nie byliśmy typowymi rodzicami zachwycającymi się pracą swojego dziecka. Rysunek był naprawdę niezwykły. Przedstawiał kilkoro dzieci bawiących się na placu zabaw. Daria musiała rysować z wyobraźni, bo nigdy nie byliśmy z nią na placu ze zjeżdżalniami w kształcie dinozaurów. Chodziło o to, że rysunek wyglądał tak, jakby nakreślił go profesjonalny rysownik, w dodatku patrzący na to, co odwzorowuje.
– Zobacz, jakie detale… – mąż wodził wzrokiem po obrazku. – Jest niesamowicie spostrzegawcza i ma wyobraźnię, narysowała nawet rozprucie na kieszeni w spodniach tego chłopca.
– Zobacz, tu jest do połowy ulepiona babka z piasku – wskazałam. – I mina tej dziewczynki! Jakby ktoś jej zrobił zdjęcie w chwili, kiedy zjeżdżała!
Takich obrazków było więcej. Nasza córka spędzała nad nimi całe godziny. Rysowała kredkami, a każda z nich musiała być zatemperowana tak ostro, że można się nią było ukłuć do krwi. Przyzwyczailiśmy się do widoku Darii kreślącej kolejny obrazek i do tego, że pod żadnym pozorem nie należało dotykać kredek idealnie ułożonych w opakowaniach dosuniętych co do milimetra do brzegu biurka. Terapeuci uważali, że to dobrze, iż pacjentka znalazła sobie taką pasję.
– Świat tych obrazków jest jej bezpiecznym miejscem… To ważne dla dzieci z autyzmem. A przy tym ma niewątpliwie talent. Nie znam się – mówiła pani psycholog – ale wydaje mi się, że tak rysują studenci na Akademii Sztuk Pięknych. Powinni to państwo komuś pokazać. Może kiedyś Darusia będzie uznaną artystką?
Każdy słyszał o geniuszach z autyzmem. Sawanci, czyli osoby autystyczne obdarzone wybitnym intelektem i perfekcyjną pamięcią od lat fascynują naukowców, twórców filmów i zwykłych ludzi. Kim Peek znał na pamięć dwanaście tysięcy książek, potrafił je wyrecytować co do litery. Daniel Tammet zna kilkanaście języków, przy czym potrafi nauczyć się nowego w kilka dni. Przeczytałam też o Richardzie Wawro, słynnym malarzu, którego dzieła trafiły między innymi do kolekcji Jana Pawła II oraz największych galerii na świecie. On także tworzył dzieła odznaczające się niewiarygodną wręcz precyzją detali. Wyglądało na to, że Darusia ma podobną umiejętność.
– Ciekawe jest też to, że tematem jej prac zawsze są dzieci – zauważyła pani psycholog. – To może wyrażać pewną tęsknotę za towarzystwem rówieśników. Darusia nie może się z nimi komunikować w świecie realnym, ale towarzyszą jej w wyobraźni.
Dzieci były dla niej ważne
Rzeczywiście, córka zawsze rysowała dzieci. Miała dwanaście lat i tematem jej prac na ogół byli chłopcy i dziewczynki, nieco młodsi i troszkę starsi. Ujmowała ich w trakcie zabawy, we wnętrzach mieszkań, nawet na basenie.
– Widziałeś to?
Któregoś dnia podsunęłam Michałowi obrazek z dziećmi skaczącymi do basenu.
– Pamiętasz, że jako małe dziecko nienawidziła wody? Wpadała w histerię, kiedy poczuła na skórze chociaż kropelkę.
– Nigdy nie zabraliśmy jej na basen… – dodał z namysłem. – Nie może mieć pojęcia, jak wygląda od środka.
– Pewnie widziała w telewizji.
– Może i tak – zgodził się Michał, ale ten rysunek i tak nas zastanawiał.
Takich dziwnych obrazków było więcej. Chłopcy budujący kartonowe modele w jakiejś szczegółowo odwzorowanej pracowni, nastolatki podczas lekcji baletu w sali z lustrami. Byliśmy pewni, że Darusia nigdy nie była w takich miejscach, a migawki programów w telewizji wydawały nam się za słabym bodźcem, by tak pobudzić jej wyobraźnię. I te szczegóły…
– Ta baletniczka ma rozerwaną spódniczkę, widzisz? – pokazywałam mężowi. – Prawie tego nie widać, jednak Darusia to bardzo dokładnie narysowała…
– Zupełnie jakby obserwowała tę scenę.
– Właśnie.
Dziwne też było to, że od wielu miesięcy Darusia nie chciała oglądać telewizji. Migające obrazki kompletnie jej nie interesowały, wręcz się irytowała, kiedy włączaliśmy kablówkę. W domu słychać więc było tylko radio, zresztą bardzo cicho nastawione. To właśnie w nim pewnego dnia usłyszałam przerażającą wiadomość.
„Dziesięcioletnia Małgosia zniknęła z placu zabaw przed swoim domem. Poszukiwania trwają już czternastą godzinę, jak dotąd bez rezultatu. Dziewczynka ubrana była w niebieską bluzkę z czarnym obrazkiem kota, fioletowe legginsy i zielono-białe tenisówki. Ma jasne włosy, często wiązane w kucyk, niebieskie oczy i znamię po lewej stronie podbródka. Każdy, kto mógł widzieć dziecko lub wie, gdzie ono przebywa, proszony jest o kontakt…”.
Zadrżałam, słysząc te wiadomości. Wyobraziłam sobie, jak potworne katusze musi teraz przeżywać matka dziewczynki. Niemal bezwiednie skierowałam się do pokoju córki, by upewnić się, że spokojnie siedzi przy swoim biurku, bezpieczna i szczęśliwa w swoim malarskim świecie.
Siedziała tam oczywiście, a ja poczułam, jak straszliwie ją kocham. Tak, życie z jej zaburzeniem było trudne, bo nigdy nie usłyszałam słowa „mama” ani nie poczułam, jak moje dziecko przylega do mnie z własnej woli ciepłym ciałkiem i wtula się w moją szyję, ale… miałam ją. Miałam tę niezwykłą, wrażliwą, utalentowaną istotę w domu, opiekowałam się nią i mogłam ją kochać.
– Przyniosłam ci galaretkę – powiedziałam do Darii, niemal siłą powstrzymując się, by jej nie przytulić.
Wiedziałam, że już by się nie wyrywała, ale zesztywniałaby, czekając, aż ją puszczę.
– Kocham cię, wiesz?
Nie odpowiedziała, nawet nie dała znaku, że zdaje sobie sprawę z mojej obecności.
– Jesteś moim największym skarbem, córeczko – ciągnęłam, czując, jak mocno rozstroiła mnie myśl o tym, że to Darusia mogłaby zaginąć; że mogłabym ją stracić.
– Jesteś całym moim życiem…
To byłą zaginiona dziewczynka
Rysowała dalej, zupełnie jakby za jej plecami była pustka i cisza, a nie matka dławiąca się ze wzruszenia i mówiąca, że ją kocha. Wiedziałam jednak, że mnie słyszy. Tak powiedzieli lekarze. Słyszy i rozumie. Prawdopodobnie wszystko, co się mówiło do niej i dookoła niej. Po prostu była jakby po drugiej stronie szyby. Nie kontaktowała się z nami, nie potrafiła wejść do naszego świata. Pomimo naszych wysiłków była uwięziona w swoim, w świecie dzieci bawiących się w nieznanych pomieszczeniach i na wyimaginowanych placach zabaw.
Nagle zrozumiałam, że rysując to, co widzi w wyobraźni, Darusia stara się z nami skontaktować, pokazać, czym żyje. To nie były obrazki rysowane tylko dla przyjemności. Ona chciała, żebyśmy przynajmniej w ten sposób mogli wejrzeć w jej rzeczywistość!
– To rzeka? – zapytałam, podnosząc rysunek z wierzchu kupki. – Chłopiec nad rzeką. Malutki, ale śliczny – mówiłam dalej, przyglądając się obrazkowi wyglądającemu jak fotografia. – Co ma w rączce? Ach, butelkę po wodzie. Nie ma zabawek… A ten rysunek? Ładna dziewczynka, blondyneczka… Ma pieska! To spaniel, wiesz? Tak się nazywa ta rasa. Wygląda z mordki trochę jak misio, prawda?
Chciałam do niej mówić. Komentowałam więc wszystko, co widziałam, a jej zdawało się to nie przeszkadzać. Nieprzerwanie rysowała, a ja opowiadałam, co widzę na kolejnych rysunkach.
– Dziewczynka ze spanielem siedzi na beżowej kanapie z kwiecistymi poduszkami. Za nią jest okno, a przez nie widać czubki drzew. Czyli mieszka gdzieś tak na trzecim, może czwartym piętrze, prawda? Rozwiązała jej się sznurówka i trochę popsuł kucyk. I wygląda na smutną. Ale pies chyba chce ją pocieszyć, prawda? Spaniel, pamiętasz?
Nie wiem, po co uczyłam ją nowych słów. I tak nigdy by ich nie wypowiedziała. Ale nie chciałam dać sobie odebrać i tego. Byłam mamą, naturalne było dla mnie uczenie swojego dziecka wszystkiego o świecie.
W nocy nie mogłam zasnąć. Siedziałam przy komputerze i przeglądałam internet. Szukałam wiadomości o tej zaginionej dziewczynce, ta sprawa wyprowadziła mnie z równowagi. Znalazłam jej zdjęcie i…
– Boże święty! – szepnęłam z przerażeniem. – Michał, chodź tu!
Pokazałam mu zdjęcie zaginionej Małgosi. A potem pobiegłam do pokoju Darii i przyniosłam obrazek ze spanielem.
– Widzisz to, co ja? – zapytałam bez tchu. – To to samo dziecko! Rany boskie, dopiero teraz to zauważyłam... Niebieska bluzka z kotkiem, fioletowe legginsy, zielono-białe tenisówki… I ten cień na bródce. To jest znamię, teraz to widzę!
Tym razem byliśmy pewni, że nasza córka nie mogła widzieć twarzy zaginionej dziewczynki. Tamten rysunek powstał, zanim opublikowano zdjęcie. Nie, ona widziała tę dziewczynkę.
Nie wiedzieliśmy, co zrobić. Dla każdej osoby postronnej byłoby jasne, że autystyczne dziecko zobaczyło zdjęcie zaginionej i ją narysowało. To żaden dowód ani wskazówka. Policja nie ma czasu na takie bzdury. A jednak my wiedzieliśmy, że ten rysunek to coś więcej.
– Wyślę to do gazety – zdecydował Michał. – Z anonimowego konta. Niech zrobią z tym, co chcą.
Zrobił zdjęcie rysunku telefonem i wysłał w kilka miejsc, pisząc, że jego córka miała taką wizję, ale życzy sobie zachować anonimowość… Byliśmy właściwie pewni, że gazety nic z tym nie zrobią. To tylko obrazek, portret zaginionego dziecka – myśleliśmy.
Dzięki niej się odnalazła
Kilkadziesiąt godzin później media podały wiadomość, że zaginiona dziesięciolatka została odnaleziona. Nie mówiono, czy do sukcesu przyczyniły się informacje z zewnątrz, ale poraziły nas szczegóły sprawy. „Dziecko zostało porwane przez niezrównoważoną psychicznie kobietę. Ustalono, że kobieta podeszła do dziewczynki z psem rasy spaniel i poprosiła ją, by pomogła jej wsadzić psa do samochodu, bo ten bardzo się boi. Następnie uprowadziła dziecko i przez cztery dni przetrzymywała je w swoim mieszkaniu na trzecim piętrze bloku na jednym z warszawskich osiedli. Dziewczynka jest pod opieką psychologa, jej życiu ani zdrowiu nic nie zagraża…”.
Wyłączyłam radio i długo patrzyłam na męża. Wiedział to, co ja. Nasza córka nie rysowała z wyobraźni. Ona przelewała na papier wizje, które miewała.
– Te wszystkie dzieci… One naprawdę gdzieś istnieją… – przełknęłam ślinę. – Darusia je widzi. Na odległość.
– To niemożliwe – mąż próbował zachować zdrowy rozsądek. – To zbieg okoliczności. Słyszała w radiu o tej sprawie, narysowała, co jej przyszło do głowy…
– Trzecie piętro? Spaniel? I najważniejsze: twarz tamtej dziewczynki! – zdenerwowałam się. – Nie, Michał, ona miała wizję!
Tego dnia przejrzeliśmy wszystkie rysunki Darii. Potwornie się bałam, że córka może widzieć jakieś koszmary, nie tylko dzieci zaginione, ale może maltretowane, a nawet martwe… Na szczęście w jej obrazkach nie było takich motywów.
Atmosfera na nich była przeważnie pogodna, chociaż czasami dzieci – jak dziewczynka uwięziona przez wariatkę, tuląca się do spaniela – miały smutne twarze.
– Nikt nie może się o tym dowiedzieć – zdecydował mąż. – Inaczej będą chcieli robić na niej jakieś badania, wyciągnąć z niej, co wie… Wystraszą ją tylko, znowu zacznie histeryzować albo wpatrywać się w bęben pralki. Musimy ją przed tym chronić! Wiesz, że na ten adres, z którego wysłałem jej grafikę, ciągle przychodzą nachalne maile od dziennikarzy? Chcą znać szczegóły, rozmawiać z Darią, dostać nasz adres!
– Skasuj to konto natychmiast! – poleciłam mu. – Nie chcę, żeby nas namierzyli!
Zgadzaliśmy się w tej sprawie, tym bardziej że nie mieliśmy pojęcia, jak ewentualnie wykorzystać przedziwny dar naszej córki. Gdybym przez przypadek nie znalazła tamtego rysunku, nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że Darusia wiedziała, jak wyglądała zaginiona Małgosia.
Daria miała wystawę
Dzisiaj nasza córka ma piętnaście lat. Nadal nie odzywa się ani słowem, ale czyta książki, szczególnie chętnie fantastykę. Jeśli chodzi o matematykę czy inne przedmioty, to nie chce się nimi zajmować. Interesuje ją jedynie literatura i twórczość artystyczna. Czyta i rysuje na zmianę.
Ostatnio pokazałam jej dzieła pewnemu wykładowcy z Akademii Sztuk Pięknych.
– To wygląda jak ilustracje do książki – powiedział, oglądając amazonki walczące z jakimś mitycznym potworem. – Niesamowity talent. Chciałbym zorganizować jej wystawę! Jestem przekonany, że Daria może zdobyć międzynarodową sławę.
Zgodziliśmy się z Michałem na propozycję profesora, chociaż tak naprawdę nie wiemy, co o tym myśli Darusia. Tłumaczyłam córce wielokrotnie, że jej grafiki zobaczy mnóstwo ludzi, ale nie zareagowała.
Dopiero wczoraj zauważyłam jeden z jej ostatnich rysunków. Była na nim znana mi osoba, której jednak moja córka nigdy nie spotkała. Ba! Nie ma pojęcia o jej istnieniu! Daria narysowała wysokiego mężczyznę wieszającego na ścianie sali z kryształowymi kinkietami grafikę z amazonkami i smokiem. Mój znajomy wykładowca ASP.
Dopiero jutro pojadę zobaczyć miejsce wystawy. Ale wiem, że prace mojej córki będą już zawieszone, i że na ścianach zobaczę kryształowe kinkiety. Trudno powiedzieć, czy bardziej mnie to fascynuje czy przeraża.
– Kocham cię, maleńka – powiedziałam do Darii, wychodząc dzisiaj do pracy. – Jesteś najwspanialszym cudem, jaki można sobie wyobrazić.
Nie zareagowała, ale wiem, że mnie zrozumiała… Pisząc te wspomnienia, przez cały czas się uśmiecham. Nie tylko ze wzruszenia, ale także dlatego, że wiem, iż moja córka może mnie teraz „widzieć”. Uśmiecham się więc dla niej, by widziała, że dzięki niej jestem szczęśliwa.