„Rywalizowałem z przyjacielem o intratne stanowisko. Szybko strąciłem go ze stołka, bo uznałem, że się zbłaźni”
„– Znam Darka jak własną kieszeń. Dlatego jestem przekonany, że ta posada mu nie pasuje. Zdaję sobie sprawę, że mogę go śmiertelnie urazić, ale nie chcę, aby się ośmieszył. Jeżeli pan go zatrudni, to zarówno on, jak i firma na tym stracą”.

- Listy do redakcji
Od małego kumplowałem się z moim przyjacielem Darkiem. Trzymamy się razem grubo ponad 25 lat. To naprawdę sporo czasu. Obecnie pracowaliśmy wspólnie w sporej korporacji. Pewnego razu wszyscy pracownicy naszego oddziału dostali wiadomość mailową od szefa.
Informował w niej, że organizuje konkurs na stanowisko kierownika świeżo formowanej ekipy. Miałem przeświadczenie, że brakuje mi doświadczenia, dlatego odpuściłem sobie aplikowanie. Za to mój kumpel, trochę zarozumiały i jednocześnie łatwowierny, nie miał z tym problemów.
– Zgłosiłem swoją osobę – zakomunikował mi podczas przerwy obiadowej.
Darek był pewny siebie
Zerknąłem na kumpla z zaskoczeniem, ale nie skomentowałem jego słów. Darek radził sobie nieźle, gdy chodziło o zwykłą robotę, ale kiepsko mu szło, jeśli w grę wchodziło strategiczne planowanie, przydzielanie innym obowiązków czy prowadzenie rozmów z wyczuciem. Nie potrafił też zbytnio budować dobrych stosunków z otoczeniem, więc gdyby przyszło mu dowodzić większą ekipą, to by totalnie zawalił sprawę. Zazwyczaj ja zajmowałem się wymyślaniem planu działania i dogadywaniem szczegółów, a on stanowił wsparcie i zapewniał siłę fizyczną potrzebną do realizacji zadań...
Dareczek, jako że jego nazwisko rozpoczyna się literą „ż”, wkroczył na rozmowę o pracę jako ostatni w kolejności. Oczywiście mu towarzyszyłem. Jak można się domyślić, chciałem mu dodać otuchy w razie natychmiastowej odmowy. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, po wyjściu sprawiał wrażenie niezwykle uradowanego. Podniósł kciuk do góry w geście triumfu.
– O kurczę! – ledwo wydusił. – Nigdy wcześniej tyle nie mówiłem. Muszę się czegoś napić – rzucił na odchodne i wyszedł z sekretariatu.
Niespiesznie podążałem jego śladem, kiedy nagle drzwi do pokoju szefa stanęły otworem i...
– Czy pan również chciał się ze mną widzieć? – odezwał się przełożony.
Wybrałem się na pogawędkę do przełożonego
W nagłym porywie obłędu, który jedni określą jako oddanie, a drudzy wręcz odwrotnie, powiedziałem, że tak... Po pięciu minutach mojego gadania kierownik podniósł dłoń do góry.
– Panie Damianie, podsumujmy. Nie planuje pan zgłaszać swojej kandydatury, a jedynie storpedować kandydaturę pana Darka, z którym przyjaźni się pan od ponad ćwierć wieku?
– Znam Darka jak własną kieszeń i mówię panu szczerze, że on się kompletnie do tego nie nadaje. Kocham go jak rodzonego brata, a może i bardziej, bo z bratem ciągle się kłócimy, a z Darkiem chyba nigdy nie mieliśmy poważnej sprzeczki. Teraz ryzykuję, że się na mnie śmiertelnie obrazi, ale nie chcę, żeby się skompromitował. Jeżeli pan go wybierze, to i on, i firma na tym stracą. Więc koniec końców, i pan, i on będziecie tego żałować. Tyle że pan może dać awans komuś innemu, a Darek zostanie zdegradowany albo wręcz wylany. Stanie się pośmiewiskiem, a na to nie mogę się zgodzić.
– Czyli nie jest pan zainteresowany…? – dopytał się.
– Nie posiadam wystarczającej wiedzy ani doświadczenia – przyznałem szczerze. – Świetnie odnajduję się w kontaktach z ludźmi, ale nie czuję, że mam dość autorytetu, by kierować całym zespołem. Nie charakteryzuję się charyzmą, która powinna cechować lidera i…
– Posiada pan realistyczne spojrzenie na tę kwestię, rozległą znajomość tematu i jest pan świadomy własnych ograniczeń.
– Kluczową rzeczą jest mieć świadomość nie tylko posiadanej wiedzy, ale przede wszystkim też naszej niewiedzy w danym zakresie – przywołałem jakiś celny cytat, który utkwił mi w pamięci z jednej z lektur dla zarządzających.
Dyrektor przeszył mnie wzrokiem
– Ciekawe. Gdy spytałem pana kumpla, kto jego zdaniem nadawałby się na posadę wicedyrektora, od razu rzucił pana nazwisko. Bez chwili zastanowienia. Żadnych wykrętów czy wymówek. Był w tej kwestii wyjątkiem. A teraz proszę sobie wyobrazić, że to pan zostaje kierownikiem nowo utworzonego wydziału. Czy wtedy poprosiłby pan swojego przyjaciela, żeby został pana prawą ręką?
– Ciężko mi powiedzieć, czy nadaje się na zastępcę, ale do naszej ekipy jak najbardziej. Ma dobrą frekwencję i jest sumienny, jednak…
– W porządku. Potrzebuję trochę czasu do namysłu, góra dwa dni. Doceniam pana bezpośredniość.
Uścisnąłem jego dłoń i opuściłem gabinet. W pokoju socjalnym czekał na mnie Dariusz.
– Gdzieś ty się podziewał? – wypalił.
– Wybacz, musiałem odwiedzić kibelek – zmyśliłem na poczekaniu. – To jak? Wyskakujemy gdzieś na miasto? No wiesz, w końcu mamy piątek, piąteczek, piątunio…
– No pewnie. Musimy uczcić mój awans!
Trudno powiedzieć, że miło spędzałem czas. Czułem w sobie narastające poczucie winy wraz z kolejnymi łykami piwa. Sytuację pogarszało to, że Darek dla odmiany stawał się coraz bardziej radosny. Był zadowolony z perspektywy awansu, którego raczej nie otrzyma przez moją zuchwałą interwencję. Istnieje ryzyko, że szef puści parę z ust i wyjawi, kto mu tę kłodę rzucił pod nogi.
Dodatkowo non stop zastanawiałem się, czy mimo wszystko nie lepiej byłoby zgłosić swoją osobę na to stanowisko, bo takie rozwiązanie byłoby uczciwsze. W końcu ja również marzyłem o awansie. Miałem co do tego pewne wątpliwości, ale tylko głupiec by ich nie miał… Mimo to chciałem spróbować. Darek natomiast nie miał takich rozterek, był zdecydowany, pod tym względem górował nade mną. Kto wie, być może to ja się myliłem i sprawdziłby się on w roli przełożonego, szczególnie gdybym ja został jego prawą ręką?
Dla dobra naszej znajomości trzymam gębę na kłódkę
W poniedziałkowy poranek, podczas drogi do roboty, brałem pod uwagę najczarniejszy z możliwych scenariuszy. A konkretnie taki, w którym Daro idzie w górę po szczeblach kariery, a ja dostaję wymówienie. Ot, taka kara za obgadywanie kumpla za jego plecami. Co więcej, nie dość, że tracę robotę, to jeszcze kumpel się ode mnie odwraca i spuszcza mi łomot, bo już się kapnął, kto chciał mu podstawić nogę w drodze na szczyt. Westchnąłem ze zrezygnowaniem, kiedy zaraz po wejściu do biura szef kazał mi się stawić u niego. Poczłapałem tam, jakbym szedł pod topór kata...
Kiedy szef oznajmił, że to właśnie ja mam stanąć na czele nowego działu, dosłownie odebrało mi mowę.
– Jeżeli pan się na to zdecyduje, to przede wszystkim obiecuję dochować tajemnicy i nie zdradzić niczego pańskiemu przyjacielowi. Panu też odradzam wygadywanie się. Oprócz tego może pan liczyć na moje pełne poparcie. No i ostatnia kwestia... niech się pan nie martwi, da pan radę, jestem o tym przekonany – rzekł przełożony.
– Skąd u pana ta pewność?
– No cóż... z pewnej perspektywy pańskie piątkowe działania można by potraktować jako zwykłe świństwo. Nie ma co zaprzeczać. Na pierwszy rzut oka to faktycznie nie prezentuje się najlepiej. Miałoby to miejsce, gdyby zależało panu na tej robocie, a pan tylko udawał, że tak nie jest. Jako szef muszę potrafić wychwytywać takie niuanse i pana posunięcie odebrałem jako przejaw troski. Nie tylko o kumpla, ale również o interes naszej spółki. A zatem proszę brać się do pracy...
Nasza ekipa harowała przez rok. W tym okresie sporo się dowiedziałem o swojej osobie i przyjaźni. Na początku dręczyły mnie wyrzuty sumienia, więc zasugerowałem Darkowi, by został moją prawą ręką. Jeśli ja byłem przywódcą stada, on był moim zastępcą. Szczerze powiedziawszy, sprawiał wrażenie bardziej ucieszonego z mojego awansu, niż gdyby sam dostał tę fuchę. Im dłużej zasuwaliśmy, tym większa była jego radość. Ja za to zyskiwałem coraz więcej siwizny. Zupełnie inna sprawa być szarym pracownikiem, a czym innym zarządzać robotą ośmiu ludzi i ogarnąć kontrakt opiewający na blisko cztery bańki.
Straciłem sporo nerwów
Zamierzałem powiedzieć Darkowi całą prawdę, licząc na to, że potraktuje moją „przyjacielską interwencję” jako przejaw troski, a nie zdrady. Bo czy kumple nie powinni być wobec siebie szczerzy? Czy nie powinni sobie mówić nawet tych nieprzyjemnych rzeczy? No właśnie. Więc dlaczego poleciałem z jęzorem do szefa, zamiast prosto z mostu wyłożyć mu swoje wątpliwości? Może gdzieś w najgłębszych zakamarkach duszy, nie do końca zdając sobie z tego sprawę, zazdrościłem mu rycerskiej odwagi i nie zawsze uzasadnionej wiary w siebie? Dlatego koniec końców posłuchałem rady szefa i nie przyznałem się Darkowi.
Wówczas przemówiłem, mając na uwadze interes Darka i przedsiębiorstwa, a teraz trzymałem język za zębami przez wzgląd na naszą zażyłość. Nie przychodziło mi to bez trudu. Gryzły mnie wątpliwości natury etycznej – czy tak zwane niewinne kłamstewko rzeczywiście jest lepsze od szczerości? Lepsze dla kogo: dla mnie, dla niego, dla nas dwóch? I co, muszę dochować tajemnicy aż po kres moich dni? Trzymać gębę na kłódkę nawet po kilku głębszych? Czy poczucie winy nie zacznie mnie zadręczać?
Po roku intensywnego wysiłku, gdy robiłem wszystko, co w mojej mocy, aby sprostać zawodowym oczekiwaniom i nie zawieść pokładanego we mnie zaufania, a przedsięwzięcie uwieńczone zostało ogromnym powodzeniem, poczułem, że mogę sobie wybaczyć. Samo przebaczenie otrzymałem od Darka, choć nie bezpośrednio. Przy okazji finalizacji projektu zorganizowaliśmy imprezę dla całej ekipy. Darek, mając już kilka drinków w czubie, z uczuciem wyznał:
– Cholera, ależ się cieszę, że to na ciebie postawił szef w tym projekcie, a nie na mnie…
– Serio?
– Serio! Nie ogarnąłbym tego nawet w połowie tak dobrze, jak ty to zrobiłeś. Zamiast wielkiego hitu byłaby totalna wtopa.
Pochlebstwo z jego strony niesamowicie mnie ucieszyło, bo… dzięki temu łatwiej mi będzie dotrzymać sekretu. Szef dobrze gada, niektóre sprawy faktycznie lepiej zachować dla siebie.
Tomasz, 42 lata