„Ryzykowałam małżeństwo dla zajęć sam na sam z przystojnym instruktorem pilatesu. Wytańczyłam sobie wyrzuty sumienia”
„Niby nie kłamałam, ale... przemilczałam. Przemilczane sprawy też mają swoją wagę. A potem Krzysiek coś palnął Markowi. I zaczęło się. Podejrzenia, pytania, brak zaufania. Aż do tej rozmowy w kuchni. Do tej ciszy między nami, która narastała jak fala przed tsunami”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że po dziesięciu latach małżeństwa nic mnie już nie zaskoczy. Byliśmy z Markiem jak stare dobre małżeństwo, takie z reklamy – bez większych dramatów, ale też bez iskier. Po prostu byliśmy. Aż do dnia, kiedy Marek wszedł do kuchni z tym dziwnym wyrazem twarzy, z którego nie potrafiłam nic wyczytać.
– Wczoraj... spotkałem Krzyśka z Jarkiem, wiesz, tym od Zosi. Mówił, że ich żony chodziły razem na zumbę w soboty. Ty chyba też, prawda?
– No tak – odpowiedziałam spokojnie, zaskoczona kierunkiem rozmowy. – Przecież wiesz, że co sobotę mam zajęcia.
– No właśnie. Tylko że według Zosi zajęcia zumby u nich zostały odwołane rok temu. Sala została wynajęta komuś prywatnie. Gośka… o co chodzi?
Zamarłam. Przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie nic powiedzieć. Tak, byłam tam. Każdej soboty. Punktualnie o dziewiętnastej.
– Po prostu... nie było żadnych innych kobiet. Tylko instruktor. Wynajął salę dla nas. Takie lekcje indywidualne.
Patrzył na mnie tak, jakby nie rozpoznawał osoby, z którą przeżył ostatnich dziesięć lat.
– Lekcje indywidualne? Sam na sam? Z jakimś obcym facetem... przez rok? – zaczął wyliczać, próbując odgadnąć sens swoich własnych słów. Jego twarz z każdą chwilą robiła się coraz bardziej blada.
Wzruszyłam ramionami.
– Tylko tańczyliśmy...
Ale już wiedziałam, że nie uwierzy. Nawet nie próbował zrozumieć. Wyszedł jeszcze tego samego dnia.
Nie powiedziałam mu prawdy
Zaczęło się od nudy. Takiej zwykłej, małżeńskiej, cichej nudy. Marek zasuwał w pracy, wieczorami przesiadywał przed komputerem albo serialem, ja tłukłam się po kuchni i łazience jak cień. Pamiętam ten dzień, gdy pierwszy raz stanęłam przed lustrem i spojrzałam sobie w oczy.
– Gośka, ty zaraz znikniesz – powiedziałam do swojego odbicia.
I wtedy zapisałam się na zumbę. Miałam wrażenie, że jeśli szybko nie zacznę czegoś robić dla siebie, to przepadnę.
Pierwsze zajęcia były w grupie. Tłum kobiet, pot, śmiech, trochę wstydu, bo nie ogarniałam kroków. Ale potem było coraz lepiej. W końcu zostałam sama. Bo reszta grupy się wykruszyła, jedna instruktorka wyjechała, ale on – Andrzej – zaproponował, że możemy kontynuować prywatnie. Że wynajmie salę, jeśli ja będę chciała przychodzić.
– Tańczysz z sercem – powiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Szkoda by było, gdybyś to rzuciła.
To nie było żadne flirtowanie. Po prostu taniec. Czasem intensywny, czasem spokojny. Muzyka, ruch, cisza pośród hałasu mojego życia. Nic poza tym. A jednak nie powiedziałam o tym Markowi. Nie wiem, dlaczego. Najpierw chciałam mieć coś tylko swojego, tylko dla siebie. A później to było nawet ekscytujące, jakaś tajemnica. Sekret i... niezależność. Niby nie kłamałam, ale... przemilczałam. Przemilczane sprawy też mają swoją wagę.
A potem Krzysiek coś palnął Markowi. I zaczęło się. Podejrzenia, pytania, brak zaufania. Aż do tej rozmowy w kuchni. Do tej ciszy między nami, która narastała jak fala przed tsunami.
To był koniec
Marek spakował się szybko. Bez słowa. Rzucił kilka rzeczy do torby sportowej, wyjął z szuflady ładowarkę i portfel. Stałam oparta o framugę drzwi do sypialni i nie wiedziałam, czy mam go zatrzymywać, czy pozwolić mu odejść.
– Czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz? – rzucił nagle, nawet nie patrząc w moją stronę.
Zaparło mi dech. To pytanie było jak nożem wbite w brzuch. Bo przecież kochałam. Tylko… nie wiedziałam, kiedy ostatni raz mu to pokazałam.
– Marek… – zaczęłam, ale on uniósł dłoń.
– Nie mów mi, że tylko tańczyliście. Proszę cię.
– A jeśli to prawda?
Zamilkł. Prawda nie miała dla niego znaczenia. Liczyło się, że go zraniłam. Bo przecież zatajenie prawdy to też zdrada. W jego oczach nie różniło się to od pocałunku.
Usiadłam na podłodze w korytarzu, gdy trzasnęły drzwi. I wtedy po raz pierwszy naprawdę się rozpłakałam. Nie dlatego, że odszedł. Ale dlatego, że przez ten cały czas nawet nie próbował zrozumieć. Nie zapytał, dlaczego tam chodziłam. Co tam znajdowałam, czego nie było już między nami.
A najgorsze było to, że… ja też nie znałam odpowiedzi.
Czułam się zagubiona
Przez pierwsze dni po jego wyjściu czułam się, jakby ktoś wyjął ze mnie wszystkie emocje i zostawił pustą skorupę. Chodziłam po domu, dotykałam jego rzeczy, układałam jego koszule na półce tak, jakby miał wrócić w każdej chwili. Ale z każdym dniem czułam coraz wyraźniej: nie wróci.
Nie odzywał się. Nie pisał, nie dzwonił. Nawet nie spytał, czy mam pieniądze na opłaty. Jakby nasze wspólne życie zniknęło z dnia na dzień. Moja siostra, kiedy jej o tym powiedziałam, wzruszyła ramionami.
– No cóż, Gośka. Chłop nie zniesie, jak się świat nie kręci wokół niego. Taka prawda.
– Ale ja nic nie zrobiłam… – wyszeptałam.
– Właśnie. Nic. A to czasem gorsze niż zdrada.
Nie chciałam się z nią zgadzać, ale jej słowa chodziły za mną cały dzień. Może faktycznie popełniłam jakiś błąd? Może zatajenie czegoś tak niewinnego… było jednak jakimś końcem naszej intymności? Bo skoro nie mogłam mu o tym powiedzieć – to co to właściwie znaczyło?
Po tygodniu pojawił się Andrzej. Przyniósł świeżo zaparzoną kawę i uśmiech, który próbował coś zatuszować.
– Przestałaś przychodzić. Martwiłem się.
– Mąż się dowiedział, że tańczyliśmy tylko we dwoje – powiedziałam krótko. – Nie uwierzył, że to tylko taniec. Wyprowadził się.
Na jego twarzy pojawił się cień winy. Ale nie zapytał o Marka. Zapytał o mnie.
– Jak się czujesz?
I to pytanie mnie rozbiło. Bo tak naprawdę… czułam się zagubiona jak nigdy wcześniej.
Nie wiedziałam, czego chcę
Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. W tej samej sali, o tej samej porze. Andrzej zawsze przynosił coś – kawę, czekoladę, raz nawet mały bukiecik stokrotek, zupełnie nie na miejscu o tej porze roku. Nie tańczyliśmy. Siadaliśmy na parkiecie, opieraliśmy się o ścianę i rozmawialiśmy.
Czasem nie mówiłam nic, tylko słuchałam muzyki z jego telefonu, a on siedział obok, szanując moją ciszę. Nigdy nie zapytał o Marka, nie próbował mnie dotykać, nie dawał sygnałów, że to coś więcej. Ale czułam, jak jego obecność mnie koi. Była w nim jakaś czułość, której brakowało mi przez ostatnie miesiące.
– Powinnaś do niego zadzwonić – powiedział po którymś takim spotkaniu. – Powiedzieć mu wszystko. Tak po prostu.
– Myślisz, że uwierzy?
– Jeśli cię kocha, to uwierzy. A jeśli nie… to po co masz o niego walczyć?
Zaskoczył mnie. Myślałam, że będzie mówił, żebym dała sobie spokój. Że lepiej bez Marka. Ale on chyba naprawdę chciał dla mnie dobrze.
Tej nocy siedziałam na łóżku z telefonem w dłoni, patrząc na numer zapisany jako „Marek”. W końcu napisałam tylko:
„Chcesz wiedzieć, dlaczego tam chodziłam? Bo nigdzie indziej nie czułam się wtedy żywa. Jeśli chcesz wiedzieć więcej – po prostu zapytaj”.
Nie odpisał.
Tańczyłam dla siebie
Minął tydzień. Telefon milczał. Każdego dnia przysięgałam sobie, że usunę tę wiadomość i numer Marka. Że zamknę ten rozdział, wyrzucę go z głowy, przestanę czekać. A potem wieczorem siadałam na kanapie i znowu gapiłam się w ekran, aż bateria padła.
Nie odezwał się.
Andrzej zaczął wycofywać się powoli. Widziałam to. Coraz częściej nie miał czasu, odwoływał spotkania, tłumaczył się pracą, choć wiedziałam, że nie chodziło o brak czasu. Chciał mi zostawić przestrzeń. Może liczył, że zawalczę o Marka. A może po prostu sam już nie wiedział, co z tym zrobić.
Któregoś dnia przyszłam do sali sama. Pusto. Zimno. Włączyłam muzykę, tę samą, do której zaczynaliśmy. I zaczęłam tańczyć. Po raz pierwszy od dawna. Sama. Bez instruktora, bez Marka. Po prostu – ja i ruch. Jakbym zrzucała z siebie ciężar całego roku. Kroki były niepewne, w połowie zgubiłam rytm, ale nie przestałam.
Płakałam i tańczyłam jednocześnie. Bo nie tańczyłam już dla niego. Tańczyłam, żeby odzyskać siebie.
A kiedy wyszłam, zobaczyłam go.
Stał pod ścianą, z rękami w kieszeniach, z tym samym wyrazem twarzy jak wtedy w kuchni. Tylko oczy miał inne. Jakby bardziej... miękkie.
– Przyszedłem – powiedział cicho. – Bo przeczytałem twoją wiadomość. I… nie chciałem wiedzieć. Ale teraz wiem, że muszę.
Wtedy coś we mnie pękło.
– To nie była zdrada, Marek. To była samotność.
Spojrzał na mnie długo. I tylko tyle powiedział:
– Wiem.
Wszystko przez samotność
Usiedliśmy na ławce pod salą. Było chłodno, ale żadne z nas się nie ruszyło. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę, jakby każde bało się zacząć. A może po prostu słowa w tamtym momencie nie były już potrzebne.
– Nie wiem, czy potrafię ci znowu zaufać – powiedział w końcu. – Ale chcę spróbować. Chcę zrozumieć, jak to się stało, że tak się od siebie oddaliliśmy.
Pokiwałam głową. Sama tego nie wiedziałam.
– Ja też muszę się czegoś nauczyć. Że jak się czuje pustkę, to trzeba o niej mówić, nie zatajać.
Nie przytulił mnie. Nie pocałował. Po prostu był. A ja po raz pierwszy od miesięcy nie czułam się sama.
Marek wrócił po kilku dniach. Na początku mieszkaliśmy obok siebie, a nie ze sobą. Gotowaliśmy razem, oglądaliśmy filmy, czasem rozmawialiśmy do późna, czasem milczeliśmy – bez napięcia. Jakbyśmy się poznawali na nowo. Bez oczekiwań. Bez wymuszonego wybaczenia.
Nie wiem, co będzie dalej. Może się uda, a może nie. Ale wiem jedno – już nigdy nie zataję przed nim swojej samotności. I nie będę zatajać jej przed sobą.
Bo to właśnie ta samotność – a nie inny mężczyzna – prawie nas zniszczyła.
Małgorzata, 34 lata
Czytaj także:
- „Rodzice chcieli mnie wydziedziczyć, bo żyłam w grzechu. Nie zamierzałam brać ślubu, bo po co mi ten papierek”
- „Mąż zrobił ze mnie samotną matkę. Po 3 latach przypomniało mu się, że ma dzieci i chce znów być wzorowym tatusiem”
- „Masażysta z sanatorium mógł być moim synem, ale dał mi więcej niż mąż przez te wszystkie lata. Niczego nie żałuję”