Reklama

Pamiętam tamten poranek – słońce ślizgało się po gołych ścianach pustego mieszkania, a ja w skarpetkach szurałam po panelach, układając ostatnie kartony. Kartony z etykietkami, z marzeniami. „Kuchnia – wspólne śniadania”, „Salon – wieczory z filmami i czerwonym winem”, „Sypialnia – nasz nowy początek”.

Reklama

To miał być nasz dzień. Mój i Michała. W końcu. Po tylu miesiącach planowania, niekończących się rozmów, przeprowadzki, rezygnacji z wynajmu, sprzedaży kilku rzeczy z sentymentem. Wszystko po to, byśmy mogli zacząć coś prawdziwego. Nasze „razem”.

Byłam podekscytowana, może lekko zestresowana. Nowe życie. Nasze życie.

– Wydawało mi się, że to będzie najpiękniejszy dzień mojego życia – szepnęłam do siebie, stawiając ostatnie pudełko obok drzwi. – Czasami najgorsze rzeczy zaczynają się od takich myśli.

Wtedy zawibrował telefon. Michał. Serce mi zadrżało, jakby to miała być wiadomość „już jadę”, „zaraz będę”. Spojrzałam na ekran i... przeczytałam jedno zdanie.

„Nie mogę. Przepraszam.”

Zamarłam. Nie zrozumiałam. Nie potrafiłam. Czytałam to zdanie chyba z dziesięć razy, jakby mózg odmawiał współpracy z oczami. Jak nie może? Dlaczego przeprasza? Przecież miał dziś przyjechać, mieliśmy razem zamieszkać. Przecież... Przecież kochamy się. Prawda?

Osunęłam się na podłogę między kartony, które jeszcze godzinę wcześniej pachniały nowym początkiem. A teraz pachniały porażką. Objęłam kolana ramionami i poczułam, jak ściska mnie w środku. Wtedy uderzyła mnie samotność.

Usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Ktoś stanął w progu

W ręce wciąż ściskałam telefon. Patrzyłam na tę wiadomość, jakbym mogła ją jakoś zmienić. Odczytałam ją chyba z pięć razy. Nic się nie zmieniało. Te same trzy słowa. „Nie mogę. Przepraszam”. Zastanawiałam się, co odpisać, co robić. Naciskałam literki, kasowałam. W końcu wystukałam krótkie: „Dlaczego?”. Ale nie wysłałam. Telefon wyświetlił godzinę. Dziesiąta trzynaście. Michał miał być o dziewiątej.

Zadzwoniłam. Nie odebrał. Drugi raz. Trzeci. Za czwartym razem odezwała się poczta głosowa. Usłyszałam jego głos. Ten sam, który przez ostatnie miesiące mówił do mnie, że wszystko się ułoży, że tylko razem ma to sens. Zacisnęłam powieki i zaczęłam mówić.

– Jeśli to koniec, mogłeś chociaż mieć odwagę spojrzeć mi w oczy. Nie zasłużyłam na to. Naprawdę nie zasłużyłam – powiedziałam spokojnie, jakby nie chodziło o mnie. Rozłączyłam się. Potem długo patrzyłam w jeden punkt, bez ruchu.

Usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Ktoś stanął w progu.

– Halo? Jest tu kto? – zapytała kobieta.

Nie odpowiedziałam. Po chwili zobaczyłam w drzwiach starszą panią, niską, z siwymi włosami spiętymi w niedbały kok. Trzymała w ręku torbę na zakupy. Spojrzała na mnie i jej twarz złagodniała.

– Przepraszam, drzwi były otwarte. Myślałam, że może ktoś się wprowadza. Wszystko w porządku? – zapytała z ostrożnością.

Pokręciłam głową. Nie chciałam rozmawiać.

– Mam na imię Zuzanna. Mieszkam obok. Nie będę przeszkadzać – powiedziała i postawiła na podłodze papierową torbę. – Herbata. Na wszelki wypadek. Dobrej herbaty nigdy za wiele – dodała i zniknęła za drzwiami.

Zostałam sama. Znowu. Przesunęłam dłonią po zimnej podłodze. To miało być nasze mieszkanie. Nasze miejsce. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Wypowiedzenie z pracy w Warszawie, wynajem zakończony, wyprowadziłam się od bliskich osób, włożyłam w to oszczędności. A Michał? A on po prostu „nie może”. Głupio mi było, że dałam się tak nabrać. Jeszcze głupiej, że wciąż miałam nadzieję, że może to pomyłka. Że się wytłumaczy. A przecież nie powinno się mylić w takich sprawach.

Telefon milczał.

Nie zostałam dlatego, że chciałam

Minęły trzy dni. Kartony stały dokładnie tam, gdzie je zostawiłam. Mieszkanie przypominało bardziej tymczasowy magazyn niż czyjkolwiek dom. Nie rozpakowałam ani jednej rzeczy. Spałam na materacu, przykryta płaszczem, bo kołdry też były w jednym z pudeł i nie miałam siły jej szukać. Z kuchni korzystałam tylko po to, żeby nalać sobie wody. I nawet to robiłam z jakimś wewnętrznym oporem, jakbym nie chciała zostawiać po sobie śladów.

Nie wyjechałam. Bo niby gdzie. Nie miałam dokąd wracać. Praca została rozwiązana za porozumieniem stron, klucze do starego mieszkania oddane, znajomi rozproszeni, z rodziną kontakt ograniczony do formalności. Byłam tu, bo nie miałam alternatywy. Nie dlatego, że chciałam.

Wyszłam z mieszkania dopiero czwartego dnia. Nie z jakiejś potrzeby, tylko z impulsu. Potrzebowałam powietrza, czegoś innego niż zapach kurzu i farby na ścianach. Chodziłam bez celu, zupełnie nieznanymi ulicami. Mijali mnie ludzie, którzy gdzieś szli. Mieli cel. Ja tylko szukałam ciszy.

Zatrzymałam się przy pustym lokalu. Na szybie wisiała kartka z napisem „DO WYNAJĘCIA”. Przeszłam wzrokiem po obdrapanej framudze i zakurzonej witrynie. Podeszłam bliżej. Przez szybę widać było puste wnętrze, jakieś stare półki, resztki regałów. Wciągnęłam powietrze nosem. Zapach gliny. Wilgotny, znajomy. Taki sam jak w pracowni mojej nauczycielki plastyki z podstawówki.

Pamiętałam, jak siedziałam godzinami przy kole garncarskim, z rękoma ubłoconymi po łokcie, i nie liczyło się nic poza tym, co kształtuję. Nagle poczułam coś dziwnego. Ciepło. Taki cichy błysk czegoś żywego. Może wspomnienia, może ciekawości.

Usłyszałam czyjeś kroki za plecami.

– Interesuje panią ten lokal? – zapytała znajoma już mi kobieta.

Odwróciłam się. Zuzanna. Stała z kluczami w ręku i torbą płócienną przewieszoną przez ramię.

– Nie wiem... Tak po prostu zajrzałam. Trochę z ciekawości. To chyba głupie – powiedziałam, nie do końca pewna, co robię.

– Głupie to są rzeczy, które się robi bez serca. A ciekawość, proszę pani, to całkiem niezły punkt wyjścia – uśmiechnęła się. – Dawno nikt nie pytał o to miejsce. Tu był kiedyś warsztat ceramiczny. Piękny, ciepły. Może pani pamięta?

Skinęłam głową. Nie musiałam mówić, że pamiętam. Ona chyba to widziała.

– To chyba szaleństwo – wymamrotałam.

– Najlepsze rzeczy zaczynają się od szaleństwa – powiedziała lekko. – Jeśli pani chce, mogę pokazać środek.

Przeszłyśmy przez drzwi, które otworzyły się z cichym skrzypnięciem. W środku było chłodno, ale nie nieprzyjemnie. Kurz tańczył w promieniach światła wpadającego przez brudne okna.

– Ma pani jakiś pomysł? – zapytała Zuzanna, kiedy krążyłam po lokalu.

– Jeszcze nie. Ale coś poczułam – odpowiedziałam bez namysłu.

Nie odparła nic. Tylko skinęła głową i zostawiła mi kartkę z numerem do właściciela.

Po powrocie do mieszkania usiadłam na podłodze i po raz pierwszy od tamtego SMS-a poczułam coś więcej niż pustkę. To nie była jeszcze nadzieja. Raczej przebłysk tego, że może nie jestem tylko tą, która została sama.

Czekałam, aż powie, po co przyszedł

Minął rok. Czas, który miał się rozciągać jak nieskończona kara, przeszedł przez moje życie po cichu, ale nie bez śladu. Sklep z ceramiką stał się czymś więcej niż miejscem pracy. Pachniał kawą, szkliwem i rozmowami. Miałam klientów, sąsiadów, kilka stałych twarzy, które z czasem przestały być tylko klientami.

Najbardziej zaskoczył mnie Paweł. Przychodził najpierw z ciekawości. Widywałam go co jakiś czas, najpierw oglądał z dystansem, potem coraz częściej zadawał pytania. Nienachalny, nie z tych, co chcą się przypodobać. Po prostu był. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw o glinie, potem o wszystkim innym. Czasami zostawał na herbatę. I to wystarczało.

Tamtego dnia siedziałam przy stole na zapleczu, kończyłam filiżankę. Miała delikatne pęknięcie na brzegu, takie, które dla klienta dyskwalifikowałoby ją od razu. Ale mnie się podobała. Włożyłam w nią wiele ciszy i skupienia. Trzymałam ją w dłoniach, gdy rozległ się dzwonek nad drzwiami.

Nie podniosłam głowy od razu.

– Zaraz podejdę – powiedziałam z zaplecza.

Kiedy weszłam do sklepu, zamarłam. Michał stał przy drzwiach, z tą samą torbą na ramieniu, w tej samej kurtce. Ale twarz miał inną. Starszą. Przestraszoną. A może po prostu nie swoją.

– Cześć, Klaudia. Czy możemy porozmawiać? – zapytał cicho.

Stałam nieruchomo, dłonie miałam jeszcze wilgotne od gliny.

– To zaskakujące, że pytasz mnie o zgodę. Kiedyś po prostu zniknąłeś – odpowiedziałam. W głosie nie było złości. Nawet ja się zdziwiłam, że mówię to spokojnie.

Zawahał się, jakby szukał jakiegoś gestu. Ale nic nie zrobił.

– To miejsce się zmieniło – powiedział po chwili, patrząc na półki.

– Ja też – odpowiedziałam.

Cisza między nami była inna niż ta sprzed roku. Już nie bolała. Była jak kurz, który opadł.

– Napijesz się herbaty? – zapytałam w końcu, bo mimo wszystkiego nie potrafiłam być okrutna.

Skinął głową.

Na zapleczu usiedliśmy przy stole. W tym samym miejscu, gdzie czasami siedział Paweł. Michał nie rozglądał się nerwowo. Siedział sztywno, jakby nie był pewien, czy w ogóle powinien tu być.

Nie mówiłam nic. Czekałam, aż powie, po co przyszedł. Czułam, że już nie potrzebuję odpowiedzi. Chciałam tylko zobaczyć, kim się stał.

Jestem już inną kobietą

Rozmowa przyszła szybciej, niż się spodziewałam. Michał spojrzał na mnie tak, jakby chciał cofnąć czas. Albo przynajmniej choć trochę go naprawić.

– Nie potrafiłem wtedy udźwignąć wspólnego życia – powiedział. – Bałem się, że zawiodę. Że nie będę taki, jak trzeba.

Nie odpowiadałam. Czekałam.

– Byłem na terapii. Próbuję zrozumieć, dlaczego uciekam. Zaczynam widzieć, co zrobiłem. Wiem, że cię skrzywdziłem.

Patrzyłam na jego dłonie, nerwowo splecione. Było mi go żal. Ale nie tak, jak kiedyś.

– Zawiodłeś, ale nie tak, jak się bałeś. Zrobiłeś to gorzej – powiedziałam. – Bez słowa.

Nie zaprzeczył.

– Chciałbym spróbować jeszcze raz – dodał cicho.

Zamilkłam. Potem wstałam.

– Już nie jestem tą kobietą, którą zostawiłeś – powiedziałam tylko.

Wyszłam. On został tam sam, tak jak ja wtedy.

Gdy wróciłam, Michał nadal siedział w tym samym miejscu. Nie czekałam, aż wstanie. Sięgnęłam po filiżankę z pęknięciem na brzegu i postawiłam ją na półce, między innymi naczyniami. Nie pasowała, ale była moja.

Michał w końcu podniósł wzrok.

– Klaudia... – zaczął, ale uciszyłam go lekkim gestem.

– Wiem. To wszystko, co miałeś mi do powiedzenia, już padło. I wystarczy – powiedziałam spokojnie.

Nie potrafiłam nienawidzić. Ale nie miałam w sobie miejsca na powrót. Czasem największym przebaczeniem jest pozwolić komuś odejść bez żalu, naprawdę.

Odprowadziłam go wzrokiem, gdy wychodził. Drzwi zadzwoniły znajomym dźwiękiem. A potem znów zapadła cisza – ta, którą pokochałam.

Tego wieczoru, gdy zamknęłam sklep i usiadłam z herbatą, wiedziałam już, że Michał był tylko częścią mojej historii, a nie jej centrum. I że to, co wydaje się najgorszym, może być początkiem najpiękniejszego.

Klaudia, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama