„Piękna instruktorka jogi tak zawróciła mi w głowie, że rzuciłem korporację. Z taką kobietą żadna pozycja mi niestraszna”
„Wokół były kobiety w ciąży, starsi ludzie, ale to ja pociłem się i dyszałem jak parowóz. Czułem każdy mięsień w moim ciele. Każdy! Nawet te, o których nie wiedziałem, że je mam. Kto by pomyślał, że takie niby proste ćwiczonka rozłożą mnie na łopatki”.
- Michał, 44 lata
Za dużo pracowałem. Bolały mnie plecy, bolały mnie kolana. Lata siedzenia przy biurku, choć wcale nie byłem taki stary, właśnie dawały o sobie znać. Ostatnie miesiące wymagały od nas elastyczności. Co chwilę ktoś lądował a to na zwolnieniu ciążowym, a to na macierzyńskim, a to na kwarantannie. Żeby firma przetrwała, trzeba było dawać z siebie wszystko i… jeszcze trochę więcej, by zastąpić tych, którzy chwilowo nie mogli pracować.
– No i przyszła kryska na Matyska – podsumował lekarz, patrząc na moje wyniki, zdjęcie rentgenowskie i słuchając, że ledwie daję radę, a leki przeciwbólowe to garściami biorę.
Zapisał mi… basen. Tak, kazał mi chodzić na pływalnię. I wybrać się na serię masaży, żeby rozbić te mięśnie twarde jak kamień. Podłączył mnie też pod prądy w przychodni rehabilitacyjnej. Chodziłem sumiennie tu, tam i siam. Przez pierwsze dwa tygodnie. A potem, wiadomo, nagłe terminy, więcej zamówień, trzy osoby na chorobowym… I zaczęło się od nowa przesiadywanie po czternaście godzin przy biurku, komputerze i telefonie. Nawet ironizowałem, jak to dobrze, że pół roku wcześniej rozstałem się z dziewczyną, bo jaka normalna kobieta wytrzymałyby taki tryb pracy u swojego faceta? Żadna. Zwłaszcza że wszystkie moje problemy, które nieco ustąpiły dzięki zastosowanym zabiegom, wróciły, i to ze zdwojoną siłą.
– Stary, jeśli jeszcze i ty mi uciekniesz na chorobowe, to zamykam interes – szef załamał ręce, gdy mu powiedziałem, że następna tabletka przeciwbólowa wypali mi dziurę w żołądku, ale bez niej nie wysiedzę kolejnej godziny przed komputerem.
Wiedziałem, że jest ciężko, że firma walczy o przetrwanie, ale co miałem zrobić? Polec z jej nazwą na ustach? Zresztą szef nigdy nikomu nie zabraniał iść na zwolnienie lekarskie. Przeciwnie, sam wyganiał tych, co przyłazili zakatarzeni i z gorączką, bo „muszą tylko coś dokończyć”. Ale teraz wszyscy jechaliśmy na jednym wózku i moja nieobecność mogła spowodować zawalenie się kolejnej ściany w tej już i tak chwiejnie stojącej firmie.
Zobacz także
– Marsz na masaż, jutro sobota, odpocznij przez weekend, a potem daj mi znać. I weź się, na litość boską, za jakąś rehabilitację, zapłacę, tylko nie waż się omijać zabiegów.
Poszedłem na masaż
Prosto z pracy pojechałem do gabinetu masażu. Wyszukałem pierwszy lepszy w necie, zadzwoniłem. Nie mieli wolnych terminów. W drugim mieli, ale za tydzień. Trochę się nadzwoniłem, ale w końcu trafiłem na taki, gdzie mogli mnie przyjąć jeszcze tego samego dnia.
Drobna, szczupła kobieta nie wzbudziła mojego zaufania. Co taka kruszynka niby mi wymasuje? Powieki? Skąd weźmie siły na coś więcej? Kawał faceta ze mnie. Ale kiedy położyłem się na stole i zabrała się do pracy, omal oczy mi nie wyszły z orbit. Miała parę w tych chudziutkich ramionach, oj, miała. Każdy dotyk czułem głęboko w mięśniach i starałem się nie jęczeć, gdy pastwiła się nade mną, bo inaczej się tego nazwać nie dało. Plecy płonęły mi żywym ogniem, ale to był zupełnie inny ból niż ten, który czułem podczas siedzenia przy biurku. Widać miałem w sobie coś z masochisty, bo po pewnym czasie odbierałem go jak przyjemną odmianę od tego, co dokuczało mi na co dzień. Po godzinie takich „przyjemnych tortur” czułem się zupełnie innym człowiekiem, nawet mogłem skręcić tułów bez wrażenia, że zaraz coś we mnie pęknie.
– Jogi by pan spróbował – poradziła dziewczyna, myjąc dłonie po wykonanym masażu.
– I co jeszcze? – zaśmiałem się. – Mam medytować cały tydzień, żywiąc się wodą i powietrzem?
– Żartowniś – mruknęła. – Proszę spojrzeć na to. Umiałby pan tak? – pokazała mi zdjęcie w telefonie. Jedno, drugie, piąte. Starsza kobieta, powyginana w różnych pozach, nawet stojąca na rękach. – To moja babcia, osiemdziesiąt dwa lata. Cztery lata temu groził jej wózek inwalidzki. Zaczęła od bardzo prostych pozycji, a teraz… proszę. Ani wózka, ani laski. Nikt panu nie każe przechodzić na weganizm ani pościć w pozycji lotosu na pustyni. Można zacząć od prostych ćwiczeń. Niby nic takiego, nie trzeba biegać, skakać, wykręcać się w korkociąg, a jednak dzieje się z ciałem, co trzeba. Jutro rano mamy zajęcia dla początkujących, niech pan spróbuje. Pierwsze zajęcia i tak są darmowe – podała mi wizytówkę szkoły jogi. – Mam przeczucie, że to coś w sam raz dla pana.
– Zobaczę, jak się będę czuć – wykręciłem się. – Dziękuję.
– Albo czy pana strach nie obleci. Do widzenia – dziewczyna uśmiechnęła się, jakoś złośliwie moim zdaniem.
To tylko godzina
No i teraz mi wjechała na ambicję. Mam się przestraszyć jakichś głupich zajęć dla emerytów? Uważałem, że faceci, którzy ćwiczą jogę to mięczaki, a teraz sam miałem się taki stać. No proszę…Następnego dnia rano obracałem wizytówkę w dłoni. Anita, tak miała na imię drobina od masażu. Nie miałem ochoty tracić czasu na jakieś jogi, ale z drugiej strony chciałem coś dowieść sobie i pannie Anicie. No i brałem pod uwagę, że mogła mieć rację. Skoro wiedziała, jak mnie postawić na nogi, to może… A co tam, godzinka mnie nie zbawi.
Boże drogi, pomyślałem w połowie zajęć, miej nade mną litość. Wokół były kobiety w ciąży, starsi ludzie, ale to ja pociłem się i dyszałem jak parowóz. Czułem każdy mięsień w moim ciele. Każdy! Nawet te, o których nie wiedziałem, że je mam. Kto by pomyślał, że takie niby proste ćwiczonka rozłożą mnie na łopatki. Widocznie moja kondycja była w dużo gorszym stanie, niż sądziłem. No tak, zdążyłem zapomnieć, kiedy ostatni raz odwiedziłem siłownię. Jeść jadłem, ale to było raczej pożeranie tego, co wpadło w ręce, niż rozsądne odżywianie się. Efekty były, jakie były… Cudem dotrwałem do końca zajęć.
– No i jak tam? Żyje pan? – spytała Anita, uśmiechają się jednym kącikiem ust.
– No… jeszcze dycham. Super było.
Uniosłem kciuk w górę, starając się też uśmiechnąć i nie dać po sobie poznać, że jestem padnięty jak mucha po bliskim spotkaniu z klapkiem.
– Zapisać pana na kolejne zajęcia?
Wahałem się.
– Przecież nie chcę dla pana źle – tym razem uśmiechnęła się serdecznie i zachęcająco.
Skinąłem głową. Szef obiecał, że zapłaci. Ja tylko muszę wytrzymać.
Mniej pracy, więcej jogi
Na kolejnych zajęciach było tak samo ciężko, ale musiałem przyznać, że plecy bolały mnie znacznie mniej. Dwa masaże w międzyczasie na pewno też poprawiły sytuację. A ta cała joga zaczynała mi się podobać. Im więcej ćwiczyłem, tym lepiej mi szło, więcej wytrzymywałem, nawet przechodziłem do bardziej skomplikowanych pozycji. Anita miała rację – powoli, bo powoli, ale moje mięśnie wzmacniały się i przestawały boleć, nawet po wielu godzinach za biurkiem. Zresztą ustawiłem limit pracy maksymalnie na dziesięć godzin dziennie. Joga nauczyła mnie wsłuchiwania się w siebie, w to, co mówi moje ciało, gdzie stawia granice, a gdzie unosi nieco szlabany.
– Właściwie powinieneś się już zapisać na zajęcia dla bardziej zaawansowanych. Dobrze ci idzie – chwaliła mnie Anita.
– I jak? Bóle pleców przeszły?
– Już dawno o nich nie pamiętam. Oddaję honor – skłoniłem się. – Nigdy nie byłem fanem ćwiczeń polegających na bieganiu, skakaniu czy wyciskaniu jakichś ciężarów, a joga… Miałaś rację, o wiele bardziej mi odpowiada.
– Cieszę się.
Nie porzuciłem jogi, nawet gdy zajęcia i ćwiczenia w domu zrobiły, co miały zrobić. Plecy mnie już nie bolały, przestałem odwiedzać ortopedę, dodatkowe zabiegi były już zbędne. Ale wkręciłem się. Zadziałał ten sam mechanizm jak u tych, co zaczynają biegać, żeby schudnąć. Waga im spada, kondycja się poprawia, a oni biegają dalej, bo nie wyobrażają już sobie bez tego życia. Podobnie było ze mną. A nawet bardziej…
Postanowiłem zmienić branżę
Znajomi nie mogli uwierzyć, że taki normalny, statystyczny koleś jak ja aż tak polubił ten „dziwny” system ćwiczeń ciała i umysłu. Polubiłem? Więcej. Pokochałem jogę, żyłem nią i oddychałem, zaczynałem od niej dzień. Już nie potrzebowałem porannej kawy. Kilka minut ćwiczeń i byłem gotowy stawić czoła kolejnemu dniu. Moją nową pasją starałem się zarażać ludzi wokół mnie, a gdy mi się udało, czułem się, jakby pomógł narodzić się nowemu człowiekowi.
Po trzech latach od pierwszych zajęć odważyłem się rozpocząć kurs instruktorski. Namówiła mnie do tego Anita, która już wcześniej ukończyła taki kurs i prowadziła własne zajęcia. Ale ona była kilka lat młodsza, bardziej sprawna i pewna siebie, zresztą to leżało w kręgu jej zainteresowań zawodowych. A ja? Bałem się, że sobie nie poradzę. Poza tym dotąd moja miłość do jogi ograniczała się tylko do mnie i osób z bliskiego mi kręgu. Instruktor? To coś więcej niż prywatne hobby.
Czy chciałem poświęcić się jodze również w sferze zawodowej? Tak całkowicie przebranżowić się tuż przed czterdziestką? Zmieniać ścieżkę kariery z bycia sprzedawcą, biurowym pracownikiem na… jogina? Dla dawnego mnie brzmiało to niedorzecznie. Innym ludziom też mogłem się wydać śmieszny. Biały kołnierzyk, któremu odbiło w kryzysie wieku średniego. Przyjaciele i rodzina już wiedzieli, że joga to mój świat, więc się nie zdziwią specjalnie, co najwyżej zmartwią, czy dam radę się z niej utrzymać. Też się nad tym zastanawiałem, ale jak nie teraz, to kiedy? Po pięćdziesiątce? Na emeryturze?
Odważyłem się więc kolejny raz i wszedłem na wyższy poziom, by stwierdzić bez cienia wątpliwości, że właśnie to chcę robić w życiu. Pokazywać innym, że mogą lepiej żyć, lepiej komunikować się z własnym ciałem, umysłem i duszą. Pokazywać im, jak mogą przekraczać kolejne granice swoich możliwości. I cieszyć się wraz z nimi, gdy im się to uda.
Zostałem joginem
Dzięki jodzie odkryłem i poznałem siebie na nowo, choć myślałem, że jako czterdziestolatek wiem o sobie niemal wszystko. Myliłem się. Dopiero na półmetku życia znalazłem swoją życiową pasję i uświadomiłem sobie, że tyrając po czternaście godzin dziennie, niszczę sam siebie, za co ostatecznie nikt mi nie podziękuje. Na pewno nie mój organizm, który wręcz się zbuntował. Nieważne, co myślą o mnie inni. Ważne, że ja jestem szczęśliwy i krzywdy nikomu nie robię. Przeciwnie, pomagam. No, może tylko mój były szef by się nie zgodził. Prawie się popłakał, gdy wręczałem mu wypowiedzenie…
Ukończyłem kurs z wyróżnieniem i zdałem egzamin przed asami jogi, których kiedyś podziwiałem na obozie treningowym w Indiach. Uścisnęli mi dłoń i przyjęli do swego grona. Mogłem dzielić się wiedzą, którą zdobyłem i nadal zdobywam.
– Co teraz? – spytała Anita, zwijając maty po zajęciach dla grupy seniorów, które prowadziła jako wolontariuszka. Pomagałem jej w tym od kilku tygodni.
– Teraz… – skoro zaryzykowałem już tyle razy, mogę odważyć się na jeszcze więcej. – Chciałbym cię zaprosić na kolację. A potem… możemy pomyślimy o wspólnej szkole jogi? Gdzieś tam, gdzie żadnej jeszcze nie ma?
Nowa przyszłość
Dwa lata temu otworzyliśmy wspólnie z Anitą gabinet masażu i szkołę jogi. W zupełnie nowym miejscu, w innym mieście i nowym stanie cywilnym, bo jako małżeństwo. W międzyczasie okazało się bowiem, że się kochamy, a nie tylko lubimy i podziwiamy.
W moim przypadku joga okazała się doskonałym remedium nie tylko na ból pleców, ale także na beznadziejny styl życia i na samotność. Nie obiecam nikomu, że joga na sto procent odmieni jego życie na lepsze. Każdy z nas jest inny, ma inne warunki, oczekiwania, inną sytuację. Ale w moim przypadku wszystko wskoczyło na swoje miejsce i zaczęło wreszcie działać bez zgrzytów. Przestałem być zmęczonym korpoludkiem, który wyrabia normy i kolejne premie, choć nie ma czasu wydawać zarobionych pieniędzy. Wreszcie poczułem się jak człowiek szczęśliwy, spełniony, który kocha, jest kochany, a praca jest jego pasją.