Reklama

Dzieciaki wykopywały coś z ziemi

Akurat robotę dostałem, kiedy się wszystko zaczęło… Żeby tak miesiąc wcześniej – byłbym się odkuł za wszystkie czasy, szlag by to jasny! Półtora roku w domu siedziałem jak kołek, a ledwo mnie do stolarni wzięli, to bach – złoto! I to tuż za moim płotem, od strony lasu, gdzie się zawsze śmieci pełno walało.

Reklama

Dzieciaki od S. tam grzebały, patykami jakimiś czy co, i złotą broszkę znalazły. Do domu zaniosły i byłyby może o tym zapomniały, ale akurat siostra rodzona S. z mężem tam siedziała. Jak on tę broszkę zobaczył, od razu skapował, że to nie byle jaki odpustowy szajs. Kupił dzieciakom dwie torby chipsów i wycyganił w zamian biżuterię. Ponoć kamienie miała szlachetne wmontowane, może diamenty nawet…

Teraz nikt się prawdy nie dowie, bo broszka przepadła. Cwaniaki z miasta kupiły za nią samochód, ale nie dość im było. Co dzień prawie zajeżdżali tym autem, w gości niby, rodzinę odwiedzić. Dzieciaki na przejażdżki zabierali, lody kupowali i chrupek, ile dusza zapragnie. Aż się S. połapała, czemu ta siostra taka dobra się nagle zrobiła, i dalej dzieciaki wypytywać, co też ciocia z wujkiem od nich chcą.

– Na śmietnik nas wożą – mówią dzieciątka. – Wujek tam świecidełek szuka z łopatą.

S. mało na zawał nie zeszła, jak się dowiedziała, że złotą broszkę jej dzieci za torbę chipsów przehandlowały! I z buzią do siostry swojej, że ta piękna nowa bryka do niej należy, bo za jej złoto kupiona.

Zobacz także

– Ta, już! – miastowa rękę w łokciu zgięła, pokazując, co myśli o całym pomyśle. – Guzik byście mieli, bo się nie znacie, i dzieciaki komu innemu by broszkę opchnęły. A tak, chociaż w rodzinie zostało.

– Kicham na taką rodzinę! – krzyczała S. – Nie dość, że się nażrecie, to patrzycie ino, co tu z chałupy wynieść!

Ostro tam szło, ale się w końcu baby dogadały i postanowiły śmietnisko cichcem przekopać.

To była dosłownie żyła złota

Pomysł nie był głupi, bo pod tymi śmieciami, co to my je przez kilkadziesiąt lat wysypywali, były rupiecie po Niemcach jeszcze. Pałac bogaty, co u nas we wsi kiedyś stał, zaraz po wojnie ludzie rozebrali, bo mocno był już zniszczony. Cegła, wiadomo, każdemu gospodarzowi się na coś przydała, a reszta, razem z kawałkami mebli, obrazów, książek i innych szpargałów, wylądowała w wyrobisku za moim płotem.

Nikt nie miał czasu ani chęci grzebać w poniemieckich klamotach i cholera wie, co tam tak naprawdę wylądowało, pośród drobiazgów z szuflad czy choćby w szmatach. Ojciec nieboszczyk jeszcze opowiadał, że bawić się tam chodzili jako dzieci.

– Skorup pięknie zdobionych, butelków pękatych, blachów błyszczących, pełno się tego poniewierało – wspominał z rozmarzeniem.

A potem my to wszystko swoimi peerelowskimi śmieciami przysypali i szlus. S. też się musieli domyślić, skąd na śmietniku broszka się wzięła, bo po cichu zaczęli przekopywać ziemię za moim płotem. Pokrzywy tam większe od człowieka, więc myśleli, że nikt ich nie dostrzeże. Tyle że obrączkę złotą któryś znalazł i S. się o nią pobił ze szwagrem. Ona zresztą wcale nie była ze złota, bo jak do jubilera zawieźli, to się okazało, że dziesięć złotych warta… No ale rabanu takiego narobili w pokrzywach, że się pół wsi zleciało, i tajemnica śmietniska wyszła na jaw.

S. się rozdarła, że to jej ziemia, i won wszyscy, bo do sądu poda, ale nikt jej nie słuchał. Zresztą, czemu by mieli? Ziemia należała do P., co kupił pola po PGR, i każdy o tym wiedział. Wkrótce kilku bardziej napalonych, co na wódkę nie mieli, ryło już po śmieciach jak dzikie świnie. Dwa dni się przekopywali przez nasze, polskie śmieci – i nic… P. machnął ręką na takie skarby i poszedł sprzedać puszki, żeby chociaż na piwo mieć, a tu chłopak od R. leci i wrzeszczy, że ojciec pieniążka złotego odkopał. Wyprysnęli ludzie ze sklepu i pognali złoty pieniążek zobaczyć. Nawet sklepowa pobiegła w laczkach i drzwi sklepu na oścież otwarte zostawiła.

Nie było komu połakomić się na zostawiony majątek, bo wszyscy cisnęli się wokół R. Do ręki nikomu nie chciał dać znaleziska, ale zobaczyć każdy jeden mógł: prawdziwa moneta z orłem na jednej stronie wyciśniętym i gębą jakiegoś fryca na drugiej. Mała, ale bez wątpienia ze złota, bo R. zębami ją nagryzł.

Ludzie ze wsi kopali jak w amoku

Co to się wtedy we wsi zaczęło! Przylatywali ludzie całymi rodzinami i dalejże się przepychać, gdzie który ma kopać. Ode mnie tylko baba z dzieciakami przybiegła, to w samym rogu im się udało działkę dostać. Ja roboty na stolarni wolałem pilnować, bo to pewniejszy pieniądz niż jakieś tam wykopki w śmieciach.

Nakopali się przez parę dni i tylko odciski na rękach do domu przynosili, nic poza tym. Ale smarkacz od K., co to w szkole powinien siedzieć, a nie z ojcami po pokrzywach grasować, pierścionek znalazł w ziemi, co ją S. na bok odrzucili. Ani chybi ze złota, z kamykiem czerwonym, jak szkło przezroczystym.

S. gonił smarka, żeby mu pierścionek zabrać, bo przecież z ziemi, co ją ze swojego dołka wyrzucił, smark go wygrzebał, ale stary K. szpadlem zagroził, że łeb rozwali, jak mu chłopaka będzie straszył, i skończyło się bezkrwawo. Ludzie po tym zdarzeniu nowych sił do kopania nabrali, nawet moja baba, co już nadzieję straciła, rzuciła robotę przy kartoflach i znowu ryć na swojej działce pobiegła. Nawlokła do domu jakichś klamotów, ale nic, na czym by się człowiek wzbogacił. Klamrę od pasa niemieckiego ze skrzydlatym orłem wziąłem, tylko żeby się na stolarni pochwalić, a tu szef mało z gaci nie wyskoczył, jak ją zobaczył.

– Masz tu na pół litra, chłopie – powiedział. – A jak twoja baba coś znajdzie, w te pędy do mnie przynoś. Ja zbieram takie rzeczy.

Przynosiłem mu więc to, co nie wyglądało na złoto, i zawsze jakiś grosz dodatkowy wpadł mi do kieszeni. Potem się wydało, że kilka łyżek, co je za piwo dostał ode mnie, ze srebra było czystego. Już mu wtedy niczego nie nosiłem, tylko w internecie mi chłopak sprzedawał. Dobrych pięć stów zarobiłem na tych śmieciach niemieckich! Zacząłem też przemyśliwać, czyby nie rzucić w diabły roboty i do dołu ze śmieciami się przenieść, ale jeszcze mi było szkoda zostawiać z trudem zdobyte stanowisko.

A śmieciowisko coraz bardziej poryte było. Dół przy dole, jak po jakimś bombardowaniu. P., ten, co to grunta wszystkie po PGR zakupił, zaczął się nawet odgrażać, że ludzi, co te śmieci przekopują, powyrzuca, bo mu zboże zadeptują. Co prawda, to prawda – wokół śmietniska żyto wydeptane do gołej ziemi.

Wydawało się, że nie ma końca tych skarbów

Im głębszy dół, tym więcej skarbów wszelakich wygrzebywali. Na ten przykład M. pudełeczko blaszane wykopał. Szurnął nim o kamień ze złością, pudełko się rozleciało, a ze środka srebrnych monet całe garście… Jak to ludzie zobaczyli, to dawaj za tymi monetami po ziemi się czołgać! Kto sięgnął i do kieszeni szybko schował, to było jego, ale ile po łbie zebrał razów od M., to nikt się nie chwalił. A M., wielkie przecież chłopisko, walił trzonkiem od szpadla i ludzi nie powstrzymał. Jakby się sam zajął zbieraniem, a nie machaniem drągiem, toby i dla siebie coś uzbierał, a tak to zardzewiała puszka mu została!

Mojej też się udało sięgnąć i do domu dwie błyszczące monety i wielkiego siniaka na czole przyniosła. Zaraz my te monety sprzedali jakiemuś z miasta, co się kręcił po chałupach i skupował, co ludzie wykopali. Sześćset złotych baba przez jeden dzień zarobiła, a ja za dziesięć godzin szlifowania desek stówę tylko… Wnerwiało mnie to coraz bardziej i sens coraz mniejszy był, żebym się tej swojej roboty trzymał, dlatego jak szef wyskoczył nagle, że w sobotę musimy przyjść, to nie wytrzymałem.

– Ja tam nie przyjdę – zapowiedziałem. – W domu też mam robotę.

Planowałem od paru dni, że w sobotę do śmietniska wyskoczę i babę zmienię w dole. Cały dzień pokopię, to może coś znajdę.

– Jak masz robotę w domu – powiedział ten krwiopijca – to możesz i w poniedziałek na stolarnię nie przychodzić. Na twoje miejsce pięciu już czeka za płotem.

Widzisz go, jaki kapitalista?!

– Wsadź se to moje miejsce i tych pięciu, co na nie czeka. Ja złoto za płotem mam, nie muszę o robotę żebrać! – powiedziałem hardo i poszedłem do domu.

Gorączka złota się skończyła

W sobotę rękawy zakasałem, szpadel z szopki wziąłem, ale z daleka już słyszę, że coś za duży rwetes przy śmietnisku się zrobił. Ludzie krzyczą, silnik jakiś warczy, jakby drogę równali czy coś? Podchodzę bliżej, a tu spychacz zasypuje nasze ciężko wygrzebane dziury! Na brzegu wyrobiska P. z policją stoi i ręką wskazuje, gdzie jeszcze zasypać.

Ludzie wokoło na łopatach popodpierani, patrzą, jak ich robota w nic się obraca… Czasami ktoś coś krzyknie, w nerwach albo z rozpaczy, ale jak policjant głowę odwróci w jego stronę, to wszyscy oczy w ziemię wbijają. Prawda taka, że z władzą lepiej nie zadzierać, bo jeszcze może zabrać to, co się do domu wcześniej przywlokło.

Reklama

Stanąłem i ja przy sąsiadach, szpadlem się podparłem i patrzę z rezygnacją, jak góry piasku i żwiru zasypują moją działkę, gdzie ryć miałem. Patrzę na ten piasek i czuję, jakby ktoś żywcem grzebał moją duszę. Im grubsza warstwa szutru na śmieciach, tym czarniejsza jawi mi się przyszłość. Marzenia, że oto los może się odmienić, szlag w jednej chwili trafia… W poniedziałek znów będę musiał zarejestrować się jako bezrobotny.

Reklama
Reklama
Reklama