„Rzuciłem się w morskie fale, by uratować niewinne stworzenie. Myślałem, że umrę, ale dostałem nowe życie”
„W falach, oprócz tej osoby, było jeszcze zwierzę. Nie bałem się pospieszyć na pomoc. Adrenalina sprawiła, że pierwsze metry w lodowatej wodzie pokonałem niemal błyskawicznie, a potem zacząłem płynąć w kierunku człowieka i jego psa”.
- Bartosz, 38 lat
Wakacje z rodzicami
Miałem jechać na wakacje z Bożeną i jej dziećmi. Wszystko było wykupione już od kwietnia, dzieciaki się cieszyły, ja kombinowałem, jak by tu zorganizować jakąś opiekunkę, żeby zabrać moją dziewczynę chociaż raz na romantyczny, nocny piknik na plaży. Chciałem kupić dobre wino, sery, winogrona, może jakieś słodycze, zapalić dookoła nas świeczki i poczekać, aż wzejdzie księżyc, a potem się jej oświadczyć.
Tyle że Bożena pod koniec czerwca wróciła do byłego męża, ojca swoich dzieci. Zamiast ze mną nad morze, cała trójka pojechała z tatusiem do Chorwacji. A ja zostałem, jak ten głupek, z koszem piknikowym w bagażniku samochodu i pierścionkiem w aksamitnym pudełku.
Wtedy uaktywniła się moja mama:
– No to jak masz wszystko opłacone, to może my z tobą pojedziemy? – zaproponowała. – Co się ma domek nad morzem marnować?
No i pojechaliśmy – prawie czterdziestoletni synuś z mamusią i tatusiem. Żałosne, nie?
Zobacz także
Szukałem nowej kobiety
Na szczęście, rodzice mieli swoje życie i nie nalegali, żebym chodził z nimi na plażę. Jeździłem więc po okolicy na rowerze, trenowałem biegi po piasku i… no dobra, wiem, że to jeszcze bardziej żałosne, ale rozglądałem się za nową dziewczyną.
Bo prawda o mnie jest taka, że uwielbiam być w związku. Lubię tulić swoją kobietę, troszczyć się o nią, sprawiać, żeby się śmiała albo miała w oczach łzy wzruszenia. Nie chcę być starym kawalerem. Ups, przepraszam, starym rozwodnikiem, bo to chyba różnica.
Ale chociaż nadmorska miejscowość była pełna turystów i turystek, wszędzie widziałem rodziny, pary albo starsze panie. Żadnej młodej, samotnej i gotowej dać szansę wysportowanemu, choć nieco łysiejącemu blondynowi.
Najgorsza jednak była pełnia. Ten idealny księżyc, ciepła noc… to nie tak miało być snułem się po plaży i myśląc o Bożenie.
Następnego dnia po tym spacerze w pełni, nawet nie chciało mi się wstać z łóżka. Dzień był wietrzny, na plaży pewnie wywiesili czerwoną flagę z powodu wysokich fal, więc nawet nie mogłem popływać. Rodzice za to gdzieś poszli – pewnie znowu do sąsiadów z domku obok, z którymi grali w karty i wspólnie gotowali – i z zazdrością myślałem, że ich życie towarzyskie jest sto razy bogatsze od mojego.
To zwierzę potrzebowało ratunku!
W końcu jednak jakoś zmotywowałem się do wyjścia i poszedłem na plażę. Wbrew podłemu nastrojowi, uśmiechnąłem się na widok białych grzyw fal. Ludzi było niewiele, kilka osób w zapiętych pod szyję kurtkach i z dziećmi w żółtych sztormiakach ostrożnie spacerowało wysypanym muszelkami brzegiem, uważając, żeby woda nie zalała im butów.
Nagle zobaczyłem grupkę osób, które wyraźnie coś obserwowały. To coś było bliżej mnie niż ich, i kiedy powiodłem za kierunkiem, w którym wskazywali, zobaczyłem coś strasznego.
W falach był człowiek. Ciemna głowa unosiła się i opadała, ramiona i plecy w czerwonej koszulce młóciły wodę. Co dziwne, człowiek był zwrócony tyłem do brzegu i coraz bardziej się oddalał, jakby chciał wypłynąć w pełne morze. Pomyślałem, że może to samobójca, a zaraz potem dostrzegłem przyczynę jego zachowania.
W falach, oprócz tej osoby, było jeszcze zwierzę. Podbiegając i ściągając po drodze kurtkę, wyraźnie widziałem łeb sporego psa, który również walczył z morskim żywiołem… Nie bałem się pospieszyć na pomoc. Adrenalina sprawiła, że pierwsze metry w lodowatej wodzie pokonałem niemal błyskawicznie, a potem zacząłem płynąć w kierunku człowieka i jego psa.
Gdzieś w połowie odległości od nich zorientowałem się, że to kobieta. Długie włosy przyklejały jej się do twarzy, poruszała się wyraźnie wolniej niż ja, widać walka z falami już mocno ją wyczerpała. Kiedy mnie zobaczyła, była już przy zwierzęciu. Kilkanaście sekund później przejąłem od niej ciężar ratowanego psa, który był niepokojąco nieruchomy.
– On żyje! – usłyszałem przez huk fal jej krzyk. – Musimy go wyciągnąć!
– Płyń do brzegu! – poleciłem jej, bo wyglądała tak, jakby sama zaraz miała stracić przytomność z wyczerpania. – Ja go wyciągnę!
To była trudna walka. Bezwładne ciało psa, którego holowałem tak, żeby pyskiem był zwrócony ku niebu, coraz mocniej ściągało mnie w głąb… Kobieta przede mną też wyraźnie płynęła resztkami sił, ale oglądała się co jakiś czas i wiedziałem, że choćbym miał tam utonąć, to nie mogę zostawić jej psa. Zaryzykowała dla niego życie, chociaż byłem ciekaw, jak mogła dopuścić, żeby w ogóle znalazł się w morzu przy takiej pogodzie.
Mięśnie i płuca paliły mnie żywym ogniem, oczy piekły od soli, każdy ruch wydawał się tym ostatnim… ale udało się i w końcu poczułem dno pod stopami. Tam byli już ludzie, weszli do wody i pomogli nam się z niej wydostać.
Kobieta i ja padliśmy na mokry piasek, dysząc ciężko. Ktoś okrył ją kurtką, ktoś inny dał mi swój polar. Nie mogłem się poruszyć z wyczerpania, ale widziałem, że jakaś młoda dziewczyna reanimuje psa, który w końcu zakaszlał, zwymiotował wodą, a potem podniósł łeb.
– Zrobiliśmy to… – powiedziała kobieta, przez którą omal nie utonąłem. – Uratowaliśmy go…
Jasne! Tyle że gdyby pilnowała swojego pupila, w ogóle nie musielibyśmy ryzykować życiem! Ale na połajanki nie miałem jeszcze siły, chciałem się tylko ogrzać i odpocząć. W końcu, przy pomocy ludzi z plaży, dotarliśmy do mojego domku.
To był skok na głęboką wodę
Anita, właścicielka wilczura, który chyba zaliczył śmierć kliniczną, a już merdał ogonem i szedł na własnych łapach, mieszkała gdzieś dużo dalej, więc zaproponowałem, żeby się rozgrzała i coś zjadła u mnie. Rodziców wciąż nie było.
Dałem jej mój dres, w którym wyglądała na malutką, chociaż zdążyłem już zauważyć, że ma silne, wysportowane ciało. Zrobiłem herbatę, a pies, już prawie suchy, położył się pod stołem przy jej nogach.
– Jak on ma w ogóle na imię? – zapytałem, szykując się do udzielenia jej reprymendy za nieupilnowanie psa.
– Pojęcia nie mam – opowiedziała. – A tak w ogóle, to chyba jest ona. Suczka.
Przez długą chwilę nie mogłem w żaden sposób zrozumieć, co się dzieje. A potem Anita wyjaśniła:
– To nie jest mój pies. Zobaczyłam go z brzegu, płynął od pełnego morza. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to ktoś go wziął na łódź, a potem z niej wyrzucił. Wiesz, taki nadmorski sposób na pozbycie się psa, zamiast przywiązywać go do drzewa w lesie.
Patrzyłem na nią ze zgrozą, a jednocześnie z podziwem. Ja wskoczyłem do wody, bo zobaczyłem w niej człowieka, ona rzuciła się ratować obce zwierzę.
Zostałem nad morzem jeszcze pięć dni i każdy z nich spędziłem z Anitą i Fridą, bo tak nazwaliśmy „naszą” suczkę. Zabraliśmy ją do weterynarza, gdzie okazało się, że była od dawna głodzona, miała też stare i świeże blizny. Czipu oczywiście nie miała.
Anita była z innego miasta niż ja, ale już trzeciego dnia spędzonego razem zdecydowaliśmy, że się tam przeprowadzę. Pracuję zdalnie, mogę mieszkać wszędzie.
Rodzice byli zszokowani moją decyzją.
– Znasz ją od trzech dni! – wykrzyknęła mama. – I chcesz się do niej wprowadzić? Czy to jest normalne?!
– Agatę znałem szesnaście lat, a i tak się rozwiedliśmy – odciąłem się. – Nie wiem, co z tego będzie, mamuś, ale chcę spróbować, rozumiesz? A poza tym, Frida to teraz też mój pies, mam wobec niej obowiązki.
I tak rzuciłem się na głęboką wodę i tydzień później mieszkałem już z moją nową dziewczyną i naszym nowym psem. Czy się udało? Cóż, zważywszy, że poznałem moją żonę dosłownie w głębokiej wodzie, to musiało się udać, prawda?