Reklama

Zawsze śmiałam się z tych historii. Gdy ciotka Aniela zaczynała opowiadać o skarbie ukrytym przez dziadka, przewracałam oczami i szukałam pretekstu, by wyjść do kuchni. Niby miało być złoto, jakieś listy, może mapy — opowieść zmieniała się w zależności od humoru narratorki i pogody za oknem. Dla mnie to były bajeczki.

Reklama

Dziadek zmarł, gdy miałam dziesięć lat. Pamiętam go jako eleganckiego, choć milczącego staruszka, który zawsze nosił kapelusz i nigdy nie siadał do stołu bez kamizelki. Ostatnio wróciłam do rodzinnego domu, żeby pomóc mamie zrobić porządki na strychu. Szczerze? Liczyłam na trochę relaksu, kilka wspomnień i może jeden czy dwa stare listy. Ale znalazłam coś, co naprawdę zmieniło wszystko. I żałuję tylko jednego: że wcześniej nie potraktowałam tych opowieści poważnie.

Poczułam, że coś jest nie tak

Modlitewnik znalazłam przypadkiem, między stertą starych gazet i pudełek po margarynie, które babcia skrupulatnie odkładała „na potem”. Był cienki, wytarty na brzegach, z okładką tak wyblakłą, że tytułu nie dało się już odczytać. Gdy przekartkowałam strony, wypadł z niego arkusik papieru, złożony na cztery, pożółkły i pachnący kurzem. Od razu poczułam, że coś jest nie tak. Albo właśnie tak, jak być powinno.

– Mamo! – zawołałam z góry. – Możesz na chwilę?

Usłyszałam, jak jęknęły schody pod jej krokami. Wdrapała się na strych, ocierając czoło.

Znalazłam coś... dziwnego – podałam jej papier. – Zobacz sama.

Mama wzięła dokument do ręki i już po pierwszym zdaniu zbladła.

– To... to jest testament – wyszeptała.

– Słucham?

Testament dziadka. Pisany odręcznie. Patrz, tu jest jego podpis. To jego charakter pisma. I data... Boże, to było dwa miesiące przed jego śmiercią.

Stałam jak wryta, czekając, aż coś się wyjaśni.

– Ale przecież dziadek zostawił wszystko babci... – powiedziałam powoli. – Przynajmniej tak wszyscy mówili.

Mama przysiadła na starym kufrze.

To nie wygląda na oficjalny testament. Nie ma podpisu notariusza. Ale... jeśli to prawdziwe... On tu pisze o majątku. „Zapisuję mojej wnuczce Monice drewnianą szkatułkę i wszystko, co w niej zawarte. Została ukryta...” – urwała i spojrzała na mnie z przestrachem.

Zamarłam.

Jaka szkatułka?

– Nie wiem, ale... chyba będziemy musiały się dowiedzieć.

Zerwałam się na równe nogi

Siedziałyśmy na podłodze. Mama była blada, jakby ktoś jej powiedział, że widziano ducha dziadka na przystanku autobusowym.

– Czytam to któryś raz i wciąż nie wierzę – mruknęła. – „Szkatułkę znajdziesz tam, gdzie cisza śpi pod figurą, a zegar nie tyka”. Co to w ogóle ma znaczyć?

Brzmi jak zagadka ze starej książki przygodowej – prychnęłam. – Albo jak jakiś dziadkowy żart. Może sobie zażartował, wiesz, tak... z nudów?

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Nie, twój dziadek nie był typem żartownisia. On wszystko miał poukładane. A jeśli coś pisał, to znaczy, że tak miało być.

Zamilkłyśmy. Spojrzałam jeszcze raz na kartkę.

– „Cisza śpi pod figurą...” Może chodzi o ogród? Tam była ta stara figura Matki Boskiej, pamiętasz?

– Pod lipą? – mama aż się ożywiła. – Faktycznie... tam było zawsze cicho. Jakby nawet ptaki wiedziały, że nie wolno śpiewać.

Zerwałam się na równe nogi.

Idziemy tam.

– Teraz?

Sprawdzimy, czy zegar rzeczywiście nie tyka.

Mama westchnęła, ale wstała. Ubrałyśmy się i ruszyłyśmy przez ogród. Figura Matki Boskiej stała dokładnie tam, gdzie zawsze. Trochę przekrzywiona, z mchem na twarzy.

– Tutaj – powiedziałam, klękając i zaczynając macać ziemię wokół postumentu.

– Co ty robisz?

– Szukam prawdy, mamo. I tej szkatułki.

Nie mogłam w to uwierzyć

– Tu nic nie ma – powiedziałam, odgarniając kolejną garść wilgotnej ziemi. – Ani szkatułki, ani śladu, że coś tu kiedykolwiek było zakopane. Chyba się wygłupiłyśmy.

Mama przyklękła obok i zaczęła obmacywać postument.

– Może to nie w ziemi? Może chodziło o samą figurę?

– Masz na myśli… że coś w niej jest? Przecież to beton.

– Nie całkiem. Dziadek sam ją sprowadził. Mówił, że jest pusta w środku, żeby było lżej przy transporcie.

Zamarłam.

– Serio?

– Serio. Powiedział też, że trzeba było ją specjalnie zabezpieczyć, bo kiedyś już raz się przewróciła.

Spojrzałyśmy na siebie. Wstałam i delikatnie uderzyłam dłonią w tył figury. Głuchy, pusty dźwięk.

To jest jak skrytka. Trzeba to otworzyć.

– I jak ty to niby zrobisz? Łomem?

– A czemu nie?

Bo to święta figura! – oburzyła się mama. – Poza tym... no nie wiem. Co, jeśli nic tam nie ma?

– A co, jeśli coś jest?

Wróciłyśmy do domu po latarkę i... łom. Po piętnastu minutach ostrożnego podważania jedna z dolnych płyt odskoczyła z lekkim trzaskiem. Zajrzałam do środka i aż usiadłam z wrażenia.

Jest coś.

– Nie żartuj.

– Mała, drewniana skrzynka. I... jakaś koperta.

Wyciągnęłam ją i podałam mamie. Miała na sobie napis: Dla Moniki. Mama przełknęła ślinę.

– Co on ci zostawił?

Nie odpowiedziałam. Jeszcze nie wiedziałam, ale byłam pewna, że coś się właśnie zaczęło.

Zacisnęłam palce na notatniku

Wróciłyśmy do kuchni, stawiając szkatułkę na stole. Była cięższa, niż się wydawała. Pachniała starością, kurzem i czymś... metalicznym.

Najpierw list – powiedziała mama, choć wyglądała, jakby wolała od razu zerknąć do środka.

Drżącymi dłońmi rozerwałam kopertę i wyjęłam kartkę. Dziadek pisał tym swoim starannym, kanciastym pismem.

„Wiem, że to Ty tu kiedyś dotrzesz. Zawsze byłaś ciekawska i uparta. Ta szkatułka zawiera coś, co powinno trafić tylko w ręce kogoś, kto ma serce większe niż kieszeń. Nie szukaj bogactwa. Szukaj prawdy. Reszta sama przyjdzie”.

– Co to znaczy? – zapytałam, czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła.

Mama przeczytała list jeszcze raz, w milczeniu.

– Twój dziadek był bardzo... konkretny. Jak coś pisał, to znaczy, że coś wiedział. Otwórz szkatułkę.

Powoli uniosłam wieko. W środku leżał stary, skórzany notes, opasany sznurkiem, z przetartymi rogami. Obok — niewielki woreczek, który zadźwięczał, gdy go podniosłam.

– To... monety? – spytała mama, zbliżając się z latarką.

Rozwiązałam woreczek. W środku leżało kilka złotych monet.

To musi być warte fortunę – wyszeptała mama.

– Albo... same kłopoty – mruknęłam, sięgając po notes. – Bo jeśli dziadek chciał to ukryć, to znaczy, że ktoś nie powinien tego znaleźć.

Przez chwilę milczałyśmy, gapiąc się na siebie nawzajem.

– I co teraz? – zapytała mama.

Zacisnęłam palce na notatniku.

– Teraz... dowiem się, przed kim to wszystko było ukryte.

Musiałam poznać prawdę

Notes miał pożółkłe kartki i zapach starych książek, które pamiętałam z dzieciństwa. Na pierwszej stronie widniał tylko krótki wpis:

„Nie każdy majątek to złoto. Czasem to wiedza. A czasem... sekrety”.

Przerzuciłam kolejne strony. Były pełne odręcznych notatek, rysunków, nazwisk i dat.

To jakieś drzewo genealogiczne? – zapytała mama, patrząc przez ramię.

– I coś więcej. Patrz… tu jest nazwisko, które znam. Jacek K., kuzyn dziadka ze wsi. A obok jego nazwiska dziadek dopisał „zdradził”. – spojrzałam na mamę z uniesioną brwią.

– Jacek? Przecież on wyjechał do Kanady. Mówiło się, że uciekł, bo z kimś się pokłócił o spadek. Babcia zawsze mówiła, że po prostu był kłótliwy.

– Może dziadek wiedział coś więcej – mruknęłam, wertując dalej.

W jednej z kieszonek notesu znalazłam zdjęcie. Czarnobiałe, wyblakłe. Trzech mężczyzn, wszyscy w kapeluszach, stojących przed dużym, drewnianym domem.

– To ten dom ze wsi! – zawołała mama. – Dziadek tam się urodził!

Zaczęło mi coś świtać.

– A może ten majątek, o którym mówił, to nie były monety. Może chodziło o dom. Albo ziemię?

– Może… Ale przecież ten dom sprzedano dawno temu.

– A jeśli... to było nielegalne?

Mama spojrzała na mnie stanowczo.

– Nie grzebiemy w cudzych sprawach, jeśli nie musimy. Chcesz iść za tym śladem?

– Chcę wiedzieć, co dziadek naprawdę chciał mi przekazać.

Mama westchnęła.

Nie chciałam walczyć

Na wieś pojechałam sama tydzień później. Mama uznała, że nie ma na to siły, więc spakowałam notatnik, woreczek z monetami i aparat. Dom, który widniał na zdjęciu dziadka, istniał nadal — odmalowany, z nowym ogrodzeniem, ale ten sam. Mieszkała w nim starsza kobieta, która znała moją rodzinę.

– Pamiętam twojego dziadka. Cichy był, ale miał głowę na karku – powiedziała, zapraszając mnie na herbatę. – A Jacek... Jacek to był cwaniak.

Pokazałam jej zdjęcie.

Zna pani tych ludzi?

– To twój dziadek, Jacek i jeszcze jeden... chyba Marian. Oni się pokłócili o ziemię. Według dokumentów dziadka należała do niego, ale jakoś tak wyszło, że Jacek ją przepisał na siebie. Nikt nie chciał drążyć. Dziadek się wtedy odciął od wszystkich.

– Czyli dziadek ukrył notatki, bo...?

– Bo wiedział, że prawda kiedyś może się komuś przydać.

Po powrocie pojechałam do prawnika. Pokazałam mu wszystko. Nie chodziło mi o pieniądze, tylko o to, by to, co dziadek próbował zostawić po sobie, miało znaczenie.

– To wystarczy, by spróbować wznowić sprawę własności. Ale przygotuj się, że to długa droga – powiedział.

Nie chciałam walczyć. Oddałam dokumenty do archiwum. Poprosiłam, by dołączono je do rodzinnej historii. Monety zostawiłam mamie – leżą teraz na jej półce z pamiątkami. A ja... zyskałam coś, czego wcześniej nie rozumiałam. Dziedzictwo to nie zawsze złoto. Czasem to po prostu prawo do poznania prawdy.

Monika, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama