„Sądziłam, że mój mąż to prawdziwy grzybiarz. Huncwot na grzybobraniu maślaczki i gąski wkładał do cudzego koszyczka”
„Tyle że z czasem coś mi się zaczęło nie zgadzać. Czasami wracał późno, czasami wcale nie przynosił grzybów, tylko jakieś wymówki. Że las suchy, że ktoś mu miejscówkę podkradł, że się zasiedział. Nie spodziewałam się, że prawda wywróci moje życie do góry nogami”.

- Redakcja
Nigdy nie miałam nic przeciwko grzybobraniu. Nawet mnie to cieszyło — facet na świeżym powietrzu, las, natura, odetchnie, nie marudzi, że w domu duszno albo że znowu spaghetti na obiad. Kamil chodził co drugi dzień, a potem już codziennie. Tłumaczył to „rewelacyjnym sezonem”. Mówił, że las aż się gotuje od borowików. Wierzyłam mu, bo niby czemu miałabym nie wierzyć?
– Takie dzisiaj znalazłem! Wielkości dłoni! – mówił, wracając z błotem na butach i koszykiem pełnym grzybów.
Tyle że z czasem coś mi się zaczęło nie zgadzać. Czasami wracał późno, czasami wcale nie przynosił grzybów, tylko jakieś wymówki. Że las suchy, że ktoś mu miejscówkę podkradł, że się zasiedział. Nie spodziewałam się, że prawda wywróci moje życie do góry nogami.
Myślałam, że to przypadek
– Wychodzisz znowu? – zapytałam, udając obojętność.
– No przecież mówiłem, że sezon grzybowy w pełni. Teraz to nawet trzy razy dziennie można do lasu iść i zawsze coś przyniesiesz – rzucił w biegu, zakładając swoją zieloną kurtkę.
– Taa, pełnia, jasne – mruknęłam pod nosem.
Nie zareagował. Wyszedł, trzaskając drzwiami. Przez chwilę siedziałam w ciszy. Po dziesięciu minutach wstałam i zobaczyłam, że koszyk, który zawsze zabierał na grzyby, leżał w przedpokoju. Czysty. Nawet listek się nie przykleił.
– No ciekawe, w czym niby te grzyby zbiera… – mruknęłam i sięgnęłam po kluczyki do auta.
W lesie było pusto, a jego auto stało tam, gdzie zwykle się zatrzymywaliśmy. Tylko że obok… obok stało inne. Przez chwilę myślałam, że to przypadek. Ale nie. Z daleka zobaczyłam ich. Spacerowali. On i jakaś ona. Blisko siebie, ramię w ramię. Śmiała się, a on... patrzył na nią tak, jak kiedyś na mnie. Dawno temu. Gdy jeszcze nie pachniał tajemnicami. Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do auta, zanim mnie zobaczyli.
– To koniec – powiedziałam sama do siebie i wróciłam do samochodu.
Byłam wściekła
– Jak było? – zapytałam wieczorem, gdy wszedł do domu. Bez grzybów oczywiście.
– Sucho dzisiaj. Ani jednej kurki nie było – odpowiedział, rzucając kurtkę na krzesło.
– A ten czerwony samochód, zaparkowany przy leśnej ścieżce, to nie twojej kurki? – zapytałam spokojnie, nalewając sobie herbaty.
Ręka mi nie zadrżała, chociaż byłam wściekła. Zamarł. A to było coś, bo Kamil zawsze gotów, zawsze na luzie, zawsze z jakąś ściemą na końcu języka.
– Co? Jaki samochód? – udawał, że nie rozumie.
– Czerwony. A w lesie ty i ta twoja… kurka.
– Przestań, co ty sobie wyobrażasz? – uśmiechnął się nerwowo, jak zawsze, gdy kłamał.
– Że chodzisz do lasu na baby, nie na borowiki – wycedziłam przez zęby. – I że jesteś głupszy, niż myślałam, skoro myślałeś, że się nie zorientuję.
– To nie tak, jak myślisz… – zaczął.
– No, to mnie rozbawiłeś. Akurat myślę dość realistycznie. Widziałam was. Spacerki wśród drzew, uśmieszki.
– Daj mi to wyjaśnić, dobra? – teraz błagał wzrokiem.
– Po co? Żebyś mi opowiedział o biednej koleżance, która przeżywa ciężki rozwód, więc musisz pomóc jej „odprężyć się” w lesie?
Milczał. Patrzył na mnie jak dzieciak. Sęk w tym, że ja już nie byłam tą Majką, co siedzi i czeka, aż mężuś wróci z lasu.
Powiedziałam, co myślę
Następnego dnia spakowałam jego rzeczy. Cicho, bez płaczu, bez dramatów. Kiedy wrócił z pracy, moja torba stała na środku salonu.
– Co to ma być? – spytał, wchodząc jak gdyby nigdy nic.
– Grzybobranie się skończyło. Czas na przetwory – rzuciłam i oparłam się o stół, patrząc mu prosto w oczy.
– Serio? Przecież cię nie zdradziłem... – znowu to samo.
– Nie musisz mnie zdradzać fizycznie, żebyś był dla mnie skończony. Mam dość bycia tłem do twoich kłamstw.
– Przesadzasz. Przysięgam, to nic poważnego.
– No właśnie – przerwałam mu. – I to jest najgorsze.
Usiadł. Dopiero teraz dotarło do niego, że to nie jest żart. Że torba nie stoi tam „na pokaz”, tylko naprawdę ma wyjść.
– I co teraz? – zapytał w końcu cicho.
– Teraz bierzesz tę torbę i wychodzisz. Albo ci pomogę, jeśli nie masz siły.
– Gdzie ja pójdę?
– Do lasu. Tam się ostatnio czujesz najlepiej, prawda?
Nie odpowiedział. Wstał, wziął torbę i wyszedł. Zamknęłam drzwi. Nie płakałam.
Musiałam się z nią zmierzyć
Trzy dni później przyszła. Serio. Jakby jej nie wystarczyło, że rozwaliła cudze małżeństwo. Musiała jeszcze przyjść i spojrzeć mi w oczy. Albo raczej — pokazać, że teraz to ona ma przewagę. Stała przed drzwiami w skórzanej kurtce. Pachniała… zbyt dobrze jak na kogoś, kto ponoć „lubi las”.
– Przepraszam, że tak bez zapowiedzi. Jestem Marta – powiedziała z miną, jakbyśmy miały się zaraz przytulić i opowiedzieć sobie o chłopakach.
– A ja jestem Majka. Była żona Kamila. Czego chcesz? – odpowiedziałam słodko, ale z jadem, który mógłby zabić mrowisko.
– Nie chcę ci go zabrać… – zaczęła.
– Już zabrałaś – przerwałam. – Ale próbuj dalej, ciekawa jestem, co powiesz.
Zawahała się. Dobrze. Nie była tak pewna siebie, jak próbowała to grać. Zauważyłam to. Drgnęła jej powieka.
– Kamil... jest zagubiony. On nie wie, czego chce. Chyba myślał, że ucieczka w coś nowego pomoże mu... – zaczęła swoje psychoanalizy.
– Wiesz co? Mam to gdzieś. Serio. Jeśli przyszłaś tu po rozgrzeszenie, to spróbuj u księdza. Ja nie jestem od dawania ulgi twojemu sumieniu.
– Ja go nie ukradłam.
– A co, sam przyszedł? Jak grzyb wyskoczył spod mchu? – uśmiechnęłam się. – Myślisz, że ja nie wiem, jak to się zaczęło? Flirty w pracy? Spojrzenia? A potem „przypadkowo” wspólna trasa do domu?
Marta milczała. Oczy miała teraz szkliste. No tak, pewnie się nie spodziewała, że nie będę płakać i błagać.
– Idź już. Dajcie sobie nawzajem to, na co zasługujecie.
Zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem. I poszłam zrobić sobie kawę. Z podwójnym mlekiem.
Nie było mi żal
Pół roku później widziałam go znowu. Stał w kolejce do kasy. Wyglądał… jakby z tego lasu nie wyszedł od marca. Blady, zarost na pół twarzy, koszula pognieciona, a w koszyku… parówki.
– Majka – powiedział, jakbyśmy się spotkali przypadkiem w liceum.
– No proszę, grzybiarz. Żyjesz jeszcze? – rzuciłam bez uśmiechu.
– Słuchaj… – zaczął, a ja już wiedziałam, co będzie dalej. Że żałuje, że Marta to była pomyłka, że „nigdy nie przestał mnie kochać”. Standardowy powrót błędnego rycerza, który przypomniał sobie, gdzie jest zamek.
– Nie – przerwałam mu. – Nie chcę wiedzieć. Ani słuchać. Ani rozumieć. Ani ci współczuć.
Zamknął usta. Jakby zabrakło mu powietrza. Ciekawe, czy Marta go rzuciła, czy to on ją zostawił, jak przestała pachnieć nowością. Ale serio – nie obchodziło mnie to.
– Chciałem tylko przeprosić.
– Za co? Za spacery? Za kłamstwa? Za to, że traktowałeś mnie jak idiotkę? Masz bardzo dużo do przepraszania, Kamil.
– Wiem.
I wtedy pierwszy raz spojrzał na mnie jak człowiek, nie jak cwaniak, który umie się wyślizgnąć z każdej sytuacji. Nie, tym razem był mały. I to było piękne.
– Powodzenia. Może jeszcze znajdziesz jakąś naiwną, która uwierzy, że „jeździsz po grzyby”.
Wzięłam zakupy i wyszłam.
Odzyskałam siebie
Nie jestem już tą samą kobietą, co wtedy. Tamtą Majkę zostawiłam w lesie, razem z kłamstwami męża, z jego „sezonem grzybowym”. Czasem jeszcze śmieję się z siebie. Z tego, jak bardzo chciałam wierzyć, że mam przy sobie mężczyznę, który po prostu lubi las. Jak naiwna musiałam być, żeby nie widzieć, że w lesie najwięcej jadu mają nie muchomory, tylko ludzie. Dziś mieszkam sama. I jest mi dobrze. Nie muszę pytać, gdzie idzie, z kim i po co. Jak mam ochotę iść do lasu — to idę. Sama. Zbieram grzyby, prawdziwe. Robię z nich zupę, duszę z cebulką, mrożę na zimę. Nikt mnie nie okłamuje. Nikt mnie nie zdradza. Nikt nie zostawia pustego koszyka i pełnych ust kłamstw. A jak widzę czerwony samochód pod lasem, to już nie zatrzymuję się, żeby zobaczyć, kto z kim. Teraz się tylko śmieję.
Majka, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż mnie nie szanował i traktował jak stary mebel. Zaczęłam, więc gotować sąsiadowi i życie od razu miało lepszy smaczek”
- „Dałam się wyprowadzić w pole przystojnemu brunetowi. Pięknie mówił o miłości, ale zapomniał wspomnieć o żonie”
- „Odkładałam pół roku na wakacje z córeczkami nad morzem. Już 2 dnia w Mielnie okradli mnie z pieniędzy i godności”