Reklama

Kiedy na świat przyszła moja córeczka, w ogóle się nie zastanawiałam, czy będę z nią siedzieć w domu, czy wezmę nianię. Dla mnie decyzja była prosta: jak mogłabym komukolwiek powierzyć opiekę nad moją słodką kruszynką? Mój mąż, który zawsze podchodził do życia praktycznie i oszczędnie, był tego samego zdania. Od początku, zakochany w córeczce, sam zaproponował, żebym po urlopie macierzyńskim poszła na wychowawczy.

Reklama

– Łatwo nie będzie – przyznawał. – Ale jakoś damy radę. Spróbuję poszukać dodatkowej roboty. Nie potrafię wyobrazić sobie, żeby jakaś obca kobieta wychowywała Natalkę.

– Będę siedziała w domu, to może łatwiej coś zaoszczędzimy – podsuwałam swoje pomysły. – Są różne promocje i przeceny… Nigdy nie biegałam po sklepach, bo nie miałam czasu, ale teraz mogę to robić. No i mogę jeździć na bazarek – jest czynny tylko do południa, więc wcześniej się nie wyrabiałam. A tam jest taniej.

Damy radę – powtarzał Łukasz, zachęcony moim optymizmem. – Pisz to podanie o urlop.

Szef nie był zachwycony gdy mu oznajmiłam, że chcę iść na wychowawczy. Wiem, o co mu chodziło; w firmie zawsze było tyle roboty, że nawet w pełnej obsadzie ledwie się wyrabialiśmy. Uprzedził, że będzie musiał wziąć jakieś zastępstwo.

– Rozumiem, że to na rok? – zapytał z nadzieją, przeglądając moje podanie. – Potem pani wróci?

– Taki mam plan – powiedziałam i dodałam zaraz uczciwie. – Ale nie mogę tego panu obiecać. Córeczka jest mała, nie wiem, jak się będzie rozwijać, czy będzie chorować. Nie mam, niestety, babci na podorędziu, bo obydwie jeszcze pracują. Ale obiecuję panu, że co najmniej miesiąc przed upływem tego terminu dam znać, jaką podjęłam decyzję.

Podziękował i pokiwał głową. Zaczęłam się obawiać, czy po urlopie będę miała do czego wracać? Mój szef to porządny facet, ale życie jest, jakie jest. Jeżeli znajdzie kogoś lepszego na moje miejsce, kogoś, kto nie ma dzieci… Nic to, postanowiłam na razie tym się nie zamartwiać. Jakoś to będzie, w końcu jest Łukasz i we dwójkę damy sobie radę.

Na początku rzeczywiście nie było większych problemów finansowych. Małą karmiłam piersią i tak naprawdę musieliśmy tylko kupować pieluchy, bo nawet ubranka dostaliśmy od znajomych. Poza tym dzięki oszczędnościowej obsesji Łukasza mieliśmy co nieco odłożone. Ale po kilku miesiącach sytuacja się zmieniła. Mała rosła, zaczęła jadać normalne posiłki – droższe niż nasze, bo przecież nie kupię jej byle czego w supermarkecie – a oszczędności się kończyły. Mąż robił co mógł, dwoił się i troił, ale i tak ledwie wiązaliśmy koniec z końcem. Mimo wszystko nadal nie wyobrażaliśmy sobie, żeby zostawić małą na cały dzień z opiekunką.

– Słuchaj, a może wrócę na pół etatu? – zaproponowałam. – Co prawda, nie wiem, czy jest dla mnie miejsce, bo przecież kogoś przyjął… Musiałabym go już uprzedzić, że mam taki plan.

– Ale co to da?– Łukasz wzruszył ramionami. – I tak musielibyśmy kogoś wziąć do Natalki, a to kosztuje. Masz iść do pracy tylko po to, żeby opłacić opiekunkę?

No tak, to było bez sensu. Nie zarabiałam wiele i jak podliczyliśmy, to, faktycznie, z mojej pensji zostałoby nam zaledwie 400 zł.

Szczęśliwie wpadliśmy na pomysł, jak mogę dorobić

Próbowałam pogadać z babciami, ale co one mogły? Obydwie w wieku przedemerytalnym, nie chciały rezygnować z tych ostatnich lat pracy.

– Córciu, wszystko się wlicza do emerytury, strasznie dużo bym straciła – martwiła się moja mama. – Nawet gdybym przeszła na pół etatu. Ja wam bardzo chętnie pomogę, wieczorami albo w weekendy. Ale z pracy nie chcę się zwalniać.

Rozumiałam ją i nie miałam żalu. Jednak mój problem pozostał nierozwiązany. To Łukasz wpadł na pomysł, co możemy zrobić.

– Słuchaj, a może ty byś została opiekunką? – zapytał któregoś dnia.

– Nie rozumiem – spojrzałam na niego zdziwiona. Byłam pewna, że zwariował. – Jaką opiekunką, w jaki sposób? Przecież mam Natalkę!

– No masz Natalkę, ale przecież możesz jednocześnie zajmować się innym dzieckiem – powiedział entuzjastycznie. – Czytałem ostatnio… Nie – oglądałem program o mamach, które zawiązały spółkę. Kilka wróciło na pół etatu do pracy i nawzajem podrzucały sobie dzieci. Każda miała na raz pod opieką nie więcej niż troje.

– Myślisz, że dałabym radę z trójką?! – zaprotestowałam. –Jak to sobie wyobrażasz? Mam iść na spacer z trzema wózkami?

– Niee – powiedział niepewnie. – Cholera, nie wiem. Jakoś wydawało mi się to dobrym pomysłem, ale faktycznie, jest pewna trudność.

Mimo wszystko podsunął mi jakiś pomysł. A może to jest do zrealizowania? Mogłabym na przykład odbierać jakieś dziecko z przedszkola? Z jednym „dodatkowym” przez kilka godzin dałabym radę.

Podczas kilku kolejnych spacerów rozmawiałam z innymi mamami. Znałam większość, niektóre, co prawda, tylko z widzenia, ale wiedziałam, że mieszkają na naszym osiedlu. Jedna podchwyciła mój pomysł.

– O, to ja powiem sąsiadce – uśmiechnęła się do mnie. – Mówiła ostatnio, że ma problem, bo nie wyrabia się, żeby podjechać po Antosia. Pytała mnie, czy awaryjnie dałabym radę go odebrać. Ale ja sama jeżdżę po swojego syna, do innego przedszkola… Zapytam – obiecała. Zapisałam jej swój numer telefonu.

Postanowiłam zapisać córeczkę do przedszkola

Mama Antosia zadzwoniła tego samego dnia. Szczęśliwa, umówiła się ze mną, żebym odbierała jej synka po podwieczorku i zajmowała się nim do 18.00. Nie były to duże pieniądze, ale pozwoliły nam nieco odetchnąć. Jednak mimo wszystko te trzy lata urlopu wychowawczego były dla nas ciężkie.

Nie zastanawiałam się więc, gdy nadszedł czas zapisów do przedszkola. Łukasz miał wątpliwości, chociaż oponował raczej bez przekonania.

– Nie wiem, czy ona odnajdzie się w przedszkolu – powiedział. – Jest jeszcze taka mała…

– Wszystkie trzylatki są małe – tłumaczyłam mu spokojnie. – A ona lubi dzieci, bawi się z nimi, sama do nich podchodzi. No i jest samodzielna, potrafi się ubrać, jeść, dobrze mówi.

– Najchętniej zatrzymałbym ją w domu najdłużej jak się da – westchnął, poddając się. – Ale rozumiem, jasne, nie ma wyjścia.

No i rozpoczęłam proces rekrutacji przez Internet. Okazało się, że mam wpisać jakieś dziwne dane. Najdłużej zastanawiałam się przy zatrudnieniu. No, bo pracuję czy nie pracuję? Właściwie jestem na urlopie. Będę go dopiero kończyć… Wpisałam, że pracuję i wysłałam formularz.

Okazało się, że muszę dostarczyć zaświadczenie z pracy o zatrudnieniu. Nawet nie wiedziałam, czy przysługiwało mi jakieś zaświadczenie z pracy. Zadzwoniłam do kadr.

– Oczywiście, pani Moniko, możemy takie wystawić – powiedziała serdecznie kadrowa. – Proszę przyjechać jutro, będzie gotowe.

Odebrałam pismo z adnotacją, że jestem na urlopie wychowawczym, i dostarczyłam je do przedszkola. Moją radość z dopilnowania obowiązków zgasiła mama Antosia.

– Mój syn chodzi do innego przedszkola, bo do tego się nie dostał – powiedziała, kiedy jej oznajmiłam, że od września Natalka też będzie w przedszkolu, a ja wracam do pracy. – Nie było miejsc, bo tu jest dużo pięciolatków i one mają pierwszeństwo.

– Ale to przecież inna grupa wiekowa? – zdziwiłam się.

– Ale w razie potrzeby oni tworzą dwie starsze kosztem dwóch młodszych – mama Antka westchnęła. – A w dodatku ja wtedy byłam bezrobotna, dopiero szukałam pracy, więc przedszkole nam nie przysługiwało.

Zdenerwowana, czekałam z niecierpliwością na listy z nazwiskami przyjętych dzieci. Okazało się, że Natalka jest na liście rezerwowej!

– Pani nie pracuje – powiedziała dyrektorka, przeglądając papiery. – A pierwszeństwo mają samotne matki oraz wielodzietne rodziny, w których pracują oboje rodziców.

– Ależ ja właśnie wracam do pracy – zawołałam zrozpaczona. – Dlatego potrzebne mi to przedszkole. Teraz jestem na wychowawczym, który się kończy. We wrześniu mam zamiar na nowo podjąć pracę.

– To proszę dostarczyć nam takie zaświadczenie – dyrektorka spojrzała na mnie współczująco. – Ja panią rozumiem, ale co ja mogę? Nie dobuduję jeszcze jednej sali, nie zatrudnię dodatkowych osób. Z jednej strony mam obowiązek przyjąć dzieci z rejonu, a z drugiej – w grupie nie może być ich więcej niż 25. A ja w tym roku mam aż 12 samotnych matek! Reszta to rodziny wielodzietne, oboje rodzice pracujący. I co ja mam zrobić? Radziłabym zorientować się w innych placówkach. Są jeszcze przedszkola prywatne… Płatne, ale to zawsze jakieś rozwiązanie.

Okazało się, że wszyscy dookoła kłamią!

Nie wiedziałam, co zrobić. Bo jeżeli wystąpię o zaświadczenie do przedszkola, to jednocześnie muszę złożyć w pracy podanie o ponowne przyjęcie do pracy. A co będzie, jeżeli jednak Natalka nigdzie się nie dostanie, a ja do pracy będę musiała wrócić?

– Moim zdaniem nie ma wyjścia – powiedział Łukasz, przeglądając fora w Internecie. – Składaj to podanie. To nasza jedyna szansa.

Z zaświadczeniem ponownie poszłam do dyrektorki przedszkola.

– Na razie zrezygnowała jedna osoba – uważnie przejrzała listę i podania. – W takiej sytuacji, gdy pani wraca do pracy, to oczywiście przesunę Natalkę na górę listy oczekujących. Ale jeżeli mam być szczera, szanse są raczej niewielkie.

Próbowałam coś załatwić w przedszkolu, do którego chodził Antoś. Niestety, tym razem i tam było duże obłożenie. Załamana, podzieliłam się z jego mamą swoim problemem.

– Dobrze to znam – pokiwała głową. – Ja miałam wtedy fart, że tam było miejsce. A wie pani, co jest najgorsze? Że większość tych osób, które korzystają z pierwszeństwa podczas zapisów do przedszkola, wcale nie jest w trudnej sytuacji!

– Jak to? – zdziwiłam się. – Samotne matki i wielodzietne rodziny to jednak jest jakiś powód? Im rzeczywiście jest trudniej!

– Tak, jest– Magda się roześmiała. – Tyle że te samotne matki to żyjące w konkubinacie szczęśliwe mężatki bez papierka. Jedna taka nawet mi się przyznała, że specjalnie w tym celu nie brali ślubu. Bo łatwiej – dziecko się wszędzie dostanie, ma różne ulgi. Niech się pani rozejrzy po naszym osiedlu – większość tak zwanych samotnych matek to właśnie tego typu kobiety. Tych prawdziwych, co muszą sobie radzić same, jest ledwie odsetek.

Zaintrygowało mnie to. Zaczęłam pytać, weszłam na forum internetowe. Magda miała rację! Cholera! I przez takie cwaniary moja Natalka nie dostała się do przedszkola?! Wkurzyło mnie to. A oliwy do ognia dolał sam Łukasz. Przyszedł któregoś dnia strasznie zbulwersowany.

– Ty wiesz, co mi powiedział kumpel z pracy? – zapytał. – Opowiadałem mu o naszych kłopotach z przedszkolem i o tym, co mówiłaś o samotnych matkach.

A on jeszcze mnie dobił, że te wielodzietne to też zazwyczaj ściema.

– Ja kto? – nic nie rozumiałam. – Nie mają tych dzieci?

– Mają – Łukasz machnął ręką i przełknął łyżkę zupy. – Mają, ale nie są biedni, a matka zazwyczaj wcale nie pracuje. Jest fikcyjnie zatrudniona w firmie męża.

Tego już było za wiele! Postanowiłam jeszcze raz porozmawiać z dyrektorką, tym bardziej że kończyła się rekrutacja do przedszkoli i miałam coraz mniej czasu na jakieś decyzje.

– A pani myśli, że ja o tym nie wiem? – zapytała, wzruszając ramionami, gdy opowiedziałam jej, co usłyszałam od Łukasza i na podwórku. – Wiem, jak jest, ale nic z tym nie mogę zrobić. Formalnie wszystko jest w porządku, dostałam przecież papiery. Mam złożone podania przez samotne matki i wielodzietne rodziny, wszystko jest udokumentowane.

– Ale przynajmniej w jednym przypadku ja wiem, że to nieprawda – podniosłam głos. – Znam jedną z tych mam, mieszka na moim osiedlu i opowiadała, że jej synek dostał się do przedszkola, bo jest samotna. A naprawdę wcale nie jest!

– Na papierze jest – dyrektorka bezradnie rozłożyła ręce. – Jedyne, co mogę zrobić, to złożyć wniosek w urzędzie z prośbą o weryfikację. Ale nawet gdy rodzice złożyli fałszywe dane, to i tak ich dziecko zostanie przyjęte do przedszkola...

Jesteśmy uczciwi, więc nie należą nam się przywileje

Opuściłam przedszkole zrozpaczona i zniesmaczona. I to ma być prawo? Gdzie tu sprawiedliwość, gdzie porządek! Łudziłam się jeszcze, że zwolnią się miejsca w innych przedszkolach, ale niestety, nikt nie zrezygnował. Już nawet sprawdziliśmy te położone koło mojej i Łukasza pracy i niedaleko mieszkania jednej i drugiej babci – nic z tego. Zostały nam tylko prywatne placówki.

– To i tak taniej niż opiekunka – powiedział Łukasz, podliczywszy koszty. – Ponad połowa twojej pensji zostaje, więc zawsze ma to jakiś sens.

Reklama

Nie wiem, czy to miało sens, moim zdaniem nie bardzo. Dla mnie sens byłby wtedy, gdybym mogła posłać normalnie swoje dziecko do przedszkola, do czego ponoć mam prawo. Ale nie mieliśmy wyjścia. Ot, życie!

Reklama
Reklama
Reklama