Reklama

Przez lata marzyłam o pracy w dużej korporacji. Podziwiałam te firmy za ich zasięg, prestiż i projekty, które trafiały na pierwsze strony gazet. Studiowałam marketing z myślą, że pewnego dnia znajdę się w takim miejscu, gdzie moje pomysły będą miały realny wpływ na rynek. Po kilku latach w mniejszych firmach dostałam szansę – ofertę pracy od znanej korporacji, którą od dawna obserwowałam. Było to dokładnie to, czego chciałam. Wysoka pensja, ekscytujące projekty i zespół pełen utalentowanych ludzi. Praca, która obiecywała rozwój i szansę na spełnienie marzeń zawodowych. Nie wiedziałam wtedy, że ta wymarzona posada zamieni moje życie w koszmar.

Reklama

Byłam z siebie dumna

Pierwsze dni w firmie były jak sen. Zostałam ciepło przyjęta przez zespół, który wydawał się otwarty i profesjonalny. Szef od razu zrobił na mnie wrażenie. Był charyzmatycznym liderem, który zdawał się widzieć potencjał w każdym z nas.

– Widzę w tobie ogromny potencjał – powiedział na pierwszym spotkaniu. – Wiem, że świetnie wpasujesz się w nasze projekty.

Czułam się doceniona i zmotywowana. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania. Mój pierwszy projekt był dla dużego klienta, a szef zachwalał moje pomysły na każdym kroku. W biurze panowała atmosfera, która – przynajmniej na początku – wydawała się idealna. Współpracownicy pracowali w skupieniu, ale zawsze znajdowali czas na miły uśmiech czy żart podczas przerwy. Wierzyłam, że znalazłam swoje miejsce. Pod koniec pierwszego miesiąca usłyszałam od szefa:

– Dobra robota. Właśnie takich ludzi jak ty potrzebujemy.

Byłam z siebie dumna. Wydawało się, że moje marzenia zaczynają się spełniać. Nie wiedziałam jeszcze, że ten entuzjazm i miłe słowa były tylko fasadą.

Moje serce zabiło mocniej

Z każdym kolejnym dniem zaczęłam dostrzegać, że coś w tej idealnej układance nie pasuje. Na początku były to drobne rzeczy – rozmowy, które ucinały się nagle, gdy wchodziłam do pokoju, spojrzenia pełne napięcia, które wymieniali między sobą współpracownicy. Niby wszystko było w porządku, ale czułam, że w biurze dzieje się coś, o czym nie mówi się głośno. Wkrótce szef zaczął zmieniać swoje podejście. Na zebraniach coraz częściej wytknął mi błędy, które nie były do końca moją winą.

– Musisz bardziej przykładać się do szczegółów. Klient nie płaci nam za pomyłki – rzucił podczas jednego ze spotkań.

Moje serce zabiło mocniej. Spędziłam wiele godzin na przygotowaniu tego raportu, a te drobne nieścisłości były wynikiem nieprecyzyjnych danych, które otrzymałam od innych działów.

– Ale te dane… – zaczęłam tłumaczyć.

Nie szukaj wymówek – przerwał mi stanowczo, rzucając spojrzenie, które nie pozostawiało miejsca na dyskusję.

Od tamtej chwili zaczęłam odczuwać coraz większą presję. Szef nakładał na mnie więcej obowiązków, jednocześnie nie dając jasnych instrukcji. W nocy budziłam się z myślą, że coś pominęłam, że znów usłyszę te chłodne uwagi. W biurze ludzie byli dla mnie uprzejmi, ale wyczuwalnie zdystansowani. Kiedy pytałam kolegów o radę lub prosiłam o wsparcie, odpowiadali wymijająco. Każdy wydawał się zajęty własnym przetrwaniem. Zaczęłam obwiniać siebie. Może po prostu nie byłam wystarczająco dobra? Może nie pasowałam do tej prestiżowej firmy? Byłam przekonana, że to moja wina. Nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że szef celowo podcinał mi skrzydła.

Wszyscy żyli w strachu

Pewnego dnia szef wezwał mnie do swojego gabinetu. Siedział za dużym, drewnianym biurkiem, otoczony stosami dokumentów. Jego twarz nie zdradzała emocji, ale wiedziałam, że coś się wydarzy.

– Mam dla ciebie ważne zadanie – zaczął, przesuwając w moją stronę teczkę z dokumentami. – To raport dla naszego kluczowego klienta. Musi wyglądać idealnie.

Przejrzałam dokumenty. Były tam liczby, które wyraźnie nie zgadzały się z rzeczywistością.

– Te dane... Są błędne – powiedziałam, starając się zachować profesjonalizm.

– Nie o to chodzi – przerwał mi stanowczo. – Musisz je poprawić. Klient nie musi wiedzieć, że pojawiły się problemy.

Zamarłam. Manipulowanie danymi było sprzeczne z moimi zasadami.

– Ale to nieuczciwe – powiedziałam cicho, czując, jak moje serce przyspiesza.

Szef spojrzał na mnie chłodno.

– W tej firmie liczy się wynik. Musimy dostarczać rozwiązania, a nie problemy. To twój projekt, więc oczekuję, że zrobisz to, co trzeba.

Nie miałam wyboru. Wiedziałam, że jeśli odmówię, szef znajdzie sposób, by mnie zniszczyć. Już wcześniej widziałam, jak podważał reputację innych pracowników. Ludzie, którzy jeszcze niedawno byli chwaleni, nagle znikali z biura bez słowa. Zaczęłam dostrzegać, że nie jestem jedyną ofiarą jego manipulacji. Wszyscy w biurze żyli w strachu. Ludzie, którzy wydawali się spokojni i profesjonalni, pracowali w napięciu, wiedząc, że każda pomyłka może być ich ostatnią.

Przez kolejne tygodnie szef nakładał na mnie coraz więcej podobnych zadań. Krytykował moich kolegów za ich projekty i oczekiwał, że dołączę do jego gry.

Musisz być bardziej bezwzględna – powiedział pewnego dnia, patrząc na mnie zza okularów. – W tej firmie nie ma miejsca na sentymenty.

Każda taka rozmowa sprawiała, że czułam się coraz gorzej. Każde jego zadanie było kolejnym krokiem w stronę złamania moich wartości. Byłam pewna, że długo wytrzymam w tym miejscu, ale nie wiedziałam, jak znaleźć wyjście z tej sytuacji.

Byłam wstrząśnięta

Presja w pracy zaczęła odbijać się na moim zdrowiu. Coraz trudniej było mi spać, a każdy poranek witany był bólem brzucha i narastającym lękiem. Mimo to trwałam na stanowisku, bojąc się, że rezygnacja z pracy w tej firmie zniszczy moją karierę. Wtedy spotkałam Roberta, który kilka lat wcześniej odszedł z firmy. Przypadkiem wpadliśmy na siebie na konferencji branżowej. Widząc moją zmęczoną twarz, zaproponował kawę.

– Dobrze cię widzieć. Jak sobie radzisz w tej naszej „wielkiej korporacji marzeń”? – zapytał, używając tonu pełnego ironii.

Nie odpowiedziałam od razu, ale musiał zauważyć moje niezdecydowanie.

Też kiedyś myślałem, że to wymarzona praca – dodał, widząc moje milczenie.

Zaintrygowana, zaczęłam pytać o jego doświadczenia. Okazało się, że Robert również pracował w tym dziale i przeszedł dokładnie to samo, co ja. Początkowe pochwały, późniejsze publiczne krytyki, a w końcu coraz bardziej wątpliwe zadania.

– On celowo rekrutuje ludzi z potencjałem – powiedział Robert. – Chce ich złamać. Widziałem, jak zniszczył kariery kilku naprawdę zdolnych osób.

Byłam wstrząśnięta.

– Dlaczego? Co z tego ma? – zapytałam z niedowierzaniem.

To jego sposób na zemstę za własne niepowodzenia. Kiedyś poniósł dużą porażkę zawodową, a teraz nie pozwala, by ktokolwiek odniósł sukces w jego otoczeniu – wyjaśnił Robert.

Te słowa wszystko mi wyjaśniły. Szef był liderem, który budował swoją pozycję na manipulacji i niszczeniu ludzi. Cały ten czas czułam się winna, myśląc, że to ja robię coś nie tak. Tymczasem byłam wykorzystywana.

– Uważaj na siebie – dodał Robert na pożegnanie. – On nie cofnie się przed niczym.

Wróciłam do domu z ciężarem na sercu, ale też z nową perspektywą. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić szefowi dłużej mną manipulować.

Zrzuciłam z ramion ciężar

Po rozmowie z Robertem wiedziałam, że muszę coś zmienić. Nie mogłam dłużej pozwalać szefowi kontrolować mojego życia. Każdy dzień w biurze stawał się coraz trudniejszy, a każdy e-mail czy spotkanie przypominały mi o tym, jak daleko odeszłam od siebie samej. Kilka dni później szef zwołał zebranie. W czasie prezentacji znowu wytknął moje rzekome błędy, wbijając we mnie wzrok, który miał pokazać wszystkim, kto tu rządzi. Tym razem jednak coś we mnie pękło.

Wieczorem, po zakończeniu pracy, usiadłam przy biurku i napisałam swoje wypowiedzenie.

„Dziękuję za możliwość pracy w Państwa firmie. Jednak z powodu różnic w wartościach oraz priorytetach zawodowych postanowiłam zakończyć naszą współpracę. Życzę zespołowi dalszych sukcesów”.

Kiedy następnego dnia wręczyłam list szefowi, jego twarz była niewzruszona.

– Taka decyzja? – zapytał, jakby nie mógł uwierzyć, że ktokolwiek mógłby odejść z „jego firmy”.

– Tak – odpowiedziałam krótko. – To nie jest miejsce dla mnie.

Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, który wydawał się bardziej drwiną niż aprobatą.

– Myślę, że jeszcze tego pożałujesz – rzucił na odchodne.

Jego słowa już mnie nie dotknęły. Czułam, jak opuszczając jego gabinet, zrzucam z ramion ciężar, który dźwigałam przez ostatnie miesiące.

Prawdziwy sukces

Kilka tygodni później zaczęłam pracę w mniejszej firmie, gdzie atmosfera była zupełnie inna. Ludzie byli otwarci, a praca – choć mniej prestiżowa – dawała mi prawdziwą satysfakcję. Pewnego dnia podczas lunchu mój nowy szef powiedział:

– Cieszę się, że jesteś z nami. Twoje pomysły naprawdę robią robotę.

Te słowa, choć proste, miały dla mnie ogromne znaczenie. Po raz pierwszy od dawna czułam się doceniona nie za wynik, ale za to, kim jestem. Przez długi czas myślałam, że sukces to prestiż, wysokie zarobki i imponujące projekty. Teraz wiem, że prawdziwy sukces to praca w zgodzie z własnymi wartościami i w otoczeniu ludzi, którzy cię szanują. A to dopiero początek mojego nowego rozdziału.

Reklama

Julia, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama