Reklama

Droga była mi dobrze znana

Wracałam od rodziców. Skończyłam studia, znalazłam pracę, ale musiałam do niej dojeżdżać, więc oni – dumni i troskliwi – kupili mi auto. Małe, ale nowiutkie i fajne. Wszystko działało po cichutku, nic się nie psuło. Feralnej nocy wyjechałam od nich późno, bo mama musiała podać serniczek do kawy, pokazać nowe ciuchy i koniecznie opowiedzieć plotki z ostatnich tygodni. Wstyd się przyznać, ale mimo własnego i sprawnego auta odwiedzałam staruszków nie częściej niż raz w miesiącu.

Reklama

Drogę znałam jak własną kieszeń. Jeździłam nią tysiące razy, od dziecka. Wioska, z której pochodzę i w której rodzice wciąż mieszkają, leży na tyle blisko miasta, że wszelkie zakupy i sprawy załatwia się właśnie tam. Zawsze mieliśmy jakiś samochód, lepszy czy gorszy, a ja z racji częstych wizyt w mieście znałam po drodze każdy dom, każde drzewo. Nawet próbowałam je z nudów liczyć. Na gminnej szosie niewiele się działo. I kiedyś, i dziś.

Tamtej nocy droga też była pusta i ciemna, bez latarni. Włączyłam długie światła. Byłam lekko śpiąca, ale się nie stresowałam. Mogłabym jeździć tędy z zamkniętymi oczami. Kiedy dotarłam do odcinka, który przecinał las, zauważyłam coś w oddali. Nieruchomego, długiego, leżącego w poprzek na asfalcie. Mój puls przyspieszył. Człowiek? Zwierzę? Wytężyłam wzrok. W gardle mi zaschło, nerwowo przełknęłam ślinę.

Nieoczekiwana przeszkoda

Bałam się. Nieznanej sytuacji, nie czegoś konkretnego. Dopiero jakieś sto metrów przed obiektem, zaczęłam widzieć go wyraźnie. Konar. Gruby konar zajmujący oba pasy jezdni. Uff. Nic strasznego. Podjechałam wolno, główkując, z której strony będzie łatwiej go objechać, ale się nie dało. Musiałam wysiąść i go przenieść. Obawiałam się, że nie dam rady, bo to był kawał grubej gałęzi, jednak nie miałam wyboru. Po obu stronach jezdni znajdowały się aluminiowe bandy, odpadało więc skorzystanie z pobocza. Poza tym kolejny kierowca mógł nie znać tej drogi tak dobrze jak ja, i nieszczęście gotowe.

Zostawiłam auto na chodzie, z włączonymi światłami oświetlającymi konar, i wysiadłam. Zaparłam się i… dźwignęłam. Wcale nie był tak ciężki, jak się wydawał. Pewnie spróchniały. Przeciągnęłam go na pobocze i ułożyłam pod bandą. Już nie stanowił zagrożenia, a ja mogłam jechać dalej.

Ruszyłam powoli, myśląc, że koleżanki z miasta uznałyby moje zachowanie za nieodpowiedzialne. Pewnie zadzwoniłyby na numer alarmowy, bo nigdy nie wiadomo, kto może grasować na nieuczęszczanej drodze. Uśmiechnęłam się pod nosem. Bandyta na mojej „rodzinnej” drodze? Zboczeniec? Absurd. Nigdy nic złego się tu nie zdarzyło i nie zdarzy.

Z rozbawienia wyrwało mnie mignięcie świateł z tyłu. Spojrzałam we wsteczne lusterko i jęknęłam na widok plejady światełek za moją pandą. TIR! Jak mogłam go wcześniej nie zauważyć? Tak się dzieje, gdy czujesz się na drodze jak na własnym podwórku. Uważnym podczas jazdy trzeba być zawsze. Tylko dlaczego praktycznie wisiał mi na zderzaku? Mój puls znowu przyspieszył. Niech jedzie! Nie będę mu przeszkadzać, nawet zjadę, gdy będę miała gdzie, tylko niech przestanie trzymać się tak blisko. Bo jeśli znów pojawi się jakaś zawalidroga, mogę nie zdążyć zahamować, a wtedy… Wolałam sobie tego nie wyobrażać. Tymczasem kierowca TIR-a znów mignął światłami.

Podejrzewałam, że chce mi zrobić krzywdę

Do diabła! O co chodzi? Niewidzialny kamień przygniótł mi pierś. Mój oddech zrobił się płytki. Znów zerknęłam we wsteczne lusterko. Światełka wokół kabiny, przez które wyglądała jak bożonarodzeniowa choinka, nie pozwalały mi dojrzeć twarzy natrętnego kierowcy. Do czego on zmierzał?

Co mam zrobić? Zwolnić? Przyspieszyć? Zjechać choćby do rowu? Uciekać? Wbiłam wzrok w szosę i nieco przyspieszyłam. Tirowiec zrobił to samo. Szlag! W głowie zaczęły mi się wyświetlać sceny z filmów, w których samotna podróżniczka zostaje zatrzymana, okradziona, zgwałcona, zabita, porzucona w lesie. Oblał mnie lodowaty pot. Już widziałam, jak to w rzeczywistości jest, gdy się jednocześnie poci i dygocze z zimna. Chryste! Ten facet z TIR-a znów mignął światłami!

– O co ci, do cholery, chodzi?! – krzyknęłam płaczliwie.

W oczach też zaszkliły mi się łzy. Otarłam je rękawem i skupiłam się na drodze. Tak mocno zacisnęłam palce na kierownicy, że mnie zabolały. Wiedziałam jednak, że gdybym je rozluźniła, mogłabym stracić panowanie nad wozem. Ręce drżały mi jak nigdy indziej.
W pewnym momencie TIR zmienił pas na lewy i zaczął się ze mną zrównywać. Byłam przerażona i modliłam się w duchu, żeby mnie minął, zostawił w tyle i po prostu odjechał. O matulu! Niemal się popłakałam, tym razem ze szczęścia, gdy tirowiec faktycznie przyspieszył i wyprzedził moją pandę. Dzięki ci, Panie…

O nie! Moja radość skończyła się w ułamku sekundy, kiedy kierowca zręcznym manewrem zajechał mi drogę i stanął w poprzek szosy. Nie byłam w stanie go ominąć. Tak jak wcześnie konara. Mężczyzna wysiadł z szoferki. Był wysoki, dobrze zbudowany i szedł w moją stronę. To koniec, pomyślałam, dziwnie zrezygnowana. Ale co to? Co on robi?

Wbiłam w niego spojrzenie. Uniósł ręce i trzymał w górze, dłońmi do przodu, w dość czytelnym geście: „nie mam złych zamiarów”. Coś do mnie krzyczał. Uchyliłam okno na dwa centymetry.

– Proszę wysiąść z auta! Natychmiast! Chodzi o pani życie!

Co takiego? Chyba się przesłyszałam.

– Niech się pani nie boi i wysiądzie! Błagam! Naprawdę ratuję pani życie!

Był tak przekonujący, że… wypełniłam polecenie. Wysiadłam z auta.

O czym on mówił?

Dopiero kiedy znalazł się dwa przede mną, powiedział ciszej:

– Spokojnie, już dobrze, już nic pani nie grozi. Proszę mi zaufać, spokojnie…

Nie miałam pojęcia, o czym mówi. Wariat? A może dostrzegł jakąś usterkę w moim wozie? Może się palił, a ja nic nie poczułam? Mężczyzna gestem nakazał, żebym się odwróciła. Spojrzałam na swoją pandę i niczego podejrzanego nie zauważyłam. Nie jechałam bez przedniego zderzaka czy z zającem przyczepionym do błotnika, nie dymiło mi się z silnika, więc o co mu chodziło? Co było niby nie tak?

Znów nabrałam podejrzeń. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że drzwi pandy są otwarte. Nie tylko od strony kierowcy, ale i te z tyłu, od strony pobocza.

– Ale jak? – spojrzałam zdziwiona na kierowcę TIR-a. – Przecież nie otwierałam…

– A ja cały czas byłem w aucie.

No właśnie. Okazało się, że kierowca ciężarówki, jadąc za mną, zauważył coś niepokojącego. Cień nad tylną kanapą. Sylwetkę siedzącego człowieka, mężczyzny, który… Matko Boska! Zachwiałam się, gdy to powiedział. Intruz w aucie trzymał w dłoniach sznur!

– Kiedy migałem światłami, facet się chował – wyjaśnił. – Po chwili znów wyciągał sznur i zbliżał do pani. Jakiś psychol, dalej próbował panią skrzywdzić.

– Jezu… – jęknęłam.

Ale potem przyszła refleksja. Przecież to absurdalne. Trudne do uwierzenia. Jeśli to nie on był złym wilkiem w tej bajce, może coś mu się przywidziało? Jak niby ten typ ze sznurem zakradłby się niezauważony do mojego wozu, a potem w nim siedział jakby nigdy nic? Chyba bym się zorientowała, coś wyczuła, usłyszała. Przecież nie był duchem!

Mężczyzna jakby czytał mi w myślach. Obszedł pandę i stanął przed tylnymi drzwiami. Zajrzał do środka i zaklął.

– Jeśli mi pani nie wierzy, niech sama pani sprawdzi.

Bałam się już teraz wszystkiego, również tego, że jak nie wykonam polecenia, to facet się wkurzy, coś mi zrobi albo… zostawi mnie tu samą na pastwę nocy. Podeszłam więc i zza jego ramienia rzuciłam okiem na tylną kanapę pandy… Odskoczyłam jak poparzona. Sznur! Na tylnej kanapie mojego fiata leżał sznur. Nie mój. Objęłam się ramionami. Serce biło mi jak oszalałe.

Mój wybawiciel wetknął głowę do pandy i sprawdził, czy w środku nie ma więcej niespodzianek. To samo zrobił z bagażnikiem.

– Czysto. Niech pani wsiada…

– Za nic! Nie ma mowy!

– Będę za panią jechał całą drogę. Obiecuję. Pojedziemy prosto na komisariat.

Reklama

Musieliśmy to zrobić, niemniej jednak wsiadałam do pandy z duszą na ramieniu. Jakby ten bandzior wciąż się tam czaił. Co gorsza, mój lęk do dziś nie zniknął. Zgłoszenie sprawy na policję nie pomogło, bo nie bardzo wiedzieli, kogo łapać. Oprócz sznura, konara i słów tirowca nie było żadnych innych poszlak, tym bardziej dowodów, że ktoś usiłował mnie skrzywdzić.
Dokładnie sprawdzam samochód, zanim do niego wsiądę, i myślę o kupnie nowego. Może w innym pojeździe, nieskażonym koszmarną historią, znów ośmielę się jeździć po zachodzie słońca…

Reklama
Reklama
Reklama