Reklama

Znałam ich od lat

Tacy się dziś zrobiliśmy, że w nic nie wierzymy. Te wszystkie odkrycia naukowe, kursy, szkolenia, maszyny, urządzenia, technologie i studia spowodowały, że ludzie coraz rzadziej wierzą w zjawiska nadprzyrodzone. A to głupota, bo przecież wierzyliśmy w nie przez tysiące lat. Komputery, samoloty, czy ten cudowny internet mamy od niedawna i nie są to osiągnięcia, które pozwoliłyby odkryć wszystkie tajemnice świata. A mimo to wydaje nam się, że pozjadaliśmy wszystkie rozumy, i jak tylko ktoś powie coś o duchach – tak na poważnie, bez żartów – to zaraz widzimy w nim wariata. A nie powinniśmy.

Reklama

Pani Halina mieszkała z nami od wielu lat. Pamiętałam, że jak my, z moim świętej pamięci mężem, się wprowadzaliśmy, to ona ze swoim już tu była. Mieszkali we dwójkę i nie mieli dzieci. W ogóle było to nieszczęśliwe małżeństwo. On dużo pił, a ona, nie wiedzieć czemu, nie chciała od niego odejść. Zresztą, nie tylko pił, ale potrafił ją też pobić. Bywały dni, że słyszeliśmy na klatce krzyki. Kilka razy skończyło się przyjazdem policji i karetki. Raz nawet ten jej zwyrodniały mężulek poszedł siedzieć. Jak wrócił, to znęcał się nad panią Haliną jeszcze bardziej.

Kiedy więc w naszej klatce rozeszła się wiadomość, że ten koszmarny typ, który narzucał się także i nam, innym mieszkańcom bloku, dostał wylewu i umarł, to nawet się ucieszyliśmy. Tak, przyznaję, wszystkim nam po ludzku ulżyło. Myślałam też, że i pani Halina na stare lata odpocznie. Niestety…

Dziwiło nas to wszystko

Przez miesiąc albo dwa po pogrzebie, na który poszło kilku sąsiadów, żyło się tu spokojnie i cicho. Sam pogrzeb był też nieco dziwny, bo nikt nie płakał. W ogóle, oprócz garstki sąsiadów, mało kto pojawił się na ceremonii. Z rodziny pani Haliny i jej małżonka były może ze trzy czy cztery osoby. Nikt nie uronił nawet jednej łzy. W powietrzu wisiała jakaś taka straszna pustka. Wydawało się, jakby wokół trumny unosiła się cała niechęć wszystkich tych, którzy przyszli na pogrzeb. A przyszli, tak jak my pewnie, tylko ze względu na panią Halinę.

Tak jak mówiłam, po pogrzebie był spokój przez miesiąc z hakiem. Potem jednak zaczęły się dziać niepokojące rzeczy. Najpierw z mieszkania pani Haliny, po nocach, zaczęły dochodzić bardzo niecenzuralne odgłosy. Mówiąc wprost, w piątkowe i sobotnie noce po całej klatce schodowej niosły się z jej mieszkania dźwięki bardzo głośnego i wyuzdanego seksu. Panie krzyczały, faceci ryczeli – wszyscy byliśmy zgorszeni i źli, ale nikt nie miał śmiałości iść do pani Haliny i pytać o to, co się dzieje w jej mieszkaniu. Tym bardziej że okazji do tego, by jakoś ją przypadkiem zagadnąć, było mało, bo rzadko wychodziła z domu. Któregoś razu, gdy spotkałam ją na klatce, już miałam zapytać, co się dzieje, ale w końcu zabrakło mi odwagi.

Zobacz także

Poza tym skupiłam się wtedy na tym, jak pani Halina szła. Chociaż męża już nie było, to poruszała się tak, jakby ktoś dopiero co ją pobił. Utykała na nogę, cały tułów przekrzywiała na lewą stronę, jak wtedy, gdy ten pijak złamał jej żebro. Z bliska zobaczyłam też, że w dziwny sposób przymyka jedno oko. Pani Halina bardzo też schudła i zdziwaczała. Bywało, że nikt nie widział jej po kilka dni, a jak już spotkał, to wracała ze sklepu obładowana zakupami, jakby szykowała się na wybuch wojny. Zgrzewki wody, siaty chleba, mnóstwo masła. Zaczynaliśmy wszyscy podejrzewać, że kobiecina zwariowała. Że pomimo usposobienia jej męża i traumy, którą z nim przechodziła, to po prostu po jego odejściu oszalała.

Miałam szansę czegoś się dowiedzieć

Mnie też się tak wydawało, ale widać najmniej dawałam po sobie poznać niechęć, bo to właśnie mnie zaczepiła któregoś dnia na klatce schodowej i poprosiła o rozmowę. Byłam zdziwiona, ale z drugiej strony wzięłam to za dobry znak. „Może czegoś się dowiem” – pomyślałam.

– Proszę usiąść, pani Kaziu, zrobię herbaty, dobrze? – zapytała mnie, kiedy znalazłam się w jej dużym pokoju.

– A chętnie, mam czas. Pani przecież wie, że ja też sama, to i śpieszyć się nie mam gdzie – odpowiedziałam, a ona uśmiechnęła się do mnie smutno.

Zaraz wróciła z zaparzoną herbatą, siadła naprzeciwko mnie, przysunęła mi cukier i zapytała, choć widać było, że trudno jej jest rozmawiać, że pewnie za chwilę przejdzie do jakiegoś niełatwego zwierzenia.

– Pani Kaziu, ja muszę komuś zaufać w bardzo trudnej sprawie. Pomyślałam o pani, bo pani też wdowa, a poza tym taka sympatyczna kobieta…

– Oj, pani Halinko, niech już pani nie przesadza, niech pani powie, o co chodzi dokładnie – zaproponowałam.

– Kiedy ja nie wiem, jak zacząć, i czy w ogóle mówić pani o tym. Mnie już i tak tu w bloku wszyscy za wariatkę mają, a jak to się wyda, to już mnie chyba wyrzucą z mieszkania – westchnęła.

– Jak mają wyrzucić, skoro pani ma własnościowe? – zaśmiałam się, chcąc ją ośmielić. – Pani mówi, pani Halinko.

– Ach, a bo to pewne? Dziś pewne, jutro niepewne. Jak ze wszystkim. Chciałam się zwierzyć i poradzić.

– No proszę, proszę.

– Pani Kaziu, wierzy pani w duchy?

Przyznam, że mnie zatkało. Zrobiłam tylko wielkie oczy i minęła chwila, zanim jej odpowiedziałam. Wybrnęłam jakoś tak dyplomatycznie. Powiedziałam, że to zależy, w jakiej sytuacji, że we wróżki i energoterapie to nie wierzę, ale w to, że jest dusza i ta dusza się może zabłąkać, to raczej tak, raczej wierzę. Przecież jestem katoliczką, więc wierzę.

Jej wtedy jakby ktoś kamień z serca zdjął, bo się uśmiechnęła takim uśmiechem już tylko pół bolesnym, a pół serdecznym i zaczęła mówić. Jej opowieść właśnie z duchem się wiązała. Pani Halina przyznała mi się, że choć ma już z takowym do czynienia od dłuższego czasu, to jeszcze nikomu o tym nie powiedziała. Po pierwsze, dlatego że nie ma nikogo bliskiego, że jest bardzo samotna, a po drugie, że sama nie jest pewna, czy nie zwariowała. Jak to powiedziała, to ja się z kolei uspokoiłam, bo wariat zazwyczaj nie dopuszcza myśli, że zwariował.

Tego się nie spodziewałam

Pani Halina wyznała mi całą historię nawiedzenia, do jakiego doszło, i wciąż dochodziło w jej mieszkaniu. Na samym początku przyznała, że podejrzewa, a nawet jest pewna, że jeśli to duch jest odpowiedzialny za wszystkie przykrości, które ją spotykają, to jest to duch Zdziśka. Dowiedziałam się od niej, że te piekielne seksualne odgłosy są emitowane z telewizora. Telewizor ten – w piątkowe i sobotnie wieczory, czy raczej noce, kiedy to na niektórych kanałach lecą takie świństwa – włącza jej się sam bez ostrzeżenia i nawet jeśli ona zostawi go wyciszonego, to regulator głośności zawsze sam nastawia się na maksymalny zakres.

– Ostatnio włącza się już nawet w tygodniu, nie na tę całą pornografię, ale na zwykłe programy. Też na najgłośniejszym – tłumaczyła pani Halina.

Wyjaśniła też, dlaczego tak rzadko pojawia się na klatce, i dlaczego robi takie wielkie zakupy. Otóż była przekonana, że duch jej koszmarnego męża ukrywa przed nią klucze od domu. Bo często znikają na parę dni, a ona nie potrafi ich znaleźć. No i boi się wyjść z domu, nie zamykając go wcześniej, żeby nie okradli, żeby jakiś kryminalista nie czekał na nią, aż wróci ze sklepu, i nie zamordował. Robi więc takie zakupy, żeby na czas zaginięcia kluczy mieć co jeść, żeby nie wychodzić.

Zresztą, klucze odnajdują się potem w najoczywistszych z możliwych miejsc. A to na szafce, a to na kredensie, a to na podłodze w przedpokoju.

– Bywa też, że budzę się rano i czuję się po nocy tak, jakbym znów była przez niego pobita – gdy to mówiła, to łamał jej się głos. – Boli mnie tu pod żebrami, gdzie mi kiedyś mąż jedno złamał, noga mnie też bardzo rwie, tam gdzie też mi się kiedyś dostało. I mam wrażenie, jakby mi napuchło oko. Nic nie widzę.

– Wie pani… To się mogą odzywać stare rany… Jakoś tak reumatycznie czy co. Takie rzeczy się zdarzają, i to normalne. Chyba – podpowiedziałam.

– Ale ja tak wcześniej nie miałam. Dopiero po śmierci Zdziśka – przyznała pani Halina. – No ale, żeby nie było, ja też tak podejrzewam. Tak samo jak i to, że zwariowałam albo dostałam jakiegoś alzheimera z tymi kluczami. Ale tak poza tym nic mi nie jest. Trzeźwo myślę, oglądam wiadomości, wszystko rozumiem i wszystko pamiętam, gotuję, rozwiązuję krzyżówki. Wszystko jest dobrze – wzruszyła ramionami. – Ale ostatnio ten mój duch, czy co to tu mnie dręczy, złapał się innego sposobu. Gasi mi płomień na gazie. Już kilka razy przychodzę do kuchni, a tam gaz się ulatnia z kuchenki, a płomienia nie ma. A przecież zapalałam. Jestem pewna, że zapalałam, a nic nie wykipiało, żeby płomień zgasić.

To było bardzo niebezpieczne

Jak mi tak powiedziała, zaraz się poczułam zagrożona nie na żarty. Pomyślałam wtedy, przyznaję, że to mogą być jakieś zdrowotne, pamięciowe sprawy. Byłam z nią szczera, za co zresztą mi podziękowała. Poprosiłam też, żeby poszła się przebadać. Podałam jej nawet adres znajomego lekarza, u którego się sama kontrolowałam, bo miałam historię alzheimera w rodzinie. Moja mama chorowała. No i wiem nawet, że pani Halina poszła, bo rozmawiałyśmy regularnie. Odwiedzałam ją co jakiś czas – trochę z troski, a trochę z obawy o ten gaz.

Uspokoiło mnie to, że moja sąsiadka sama ze strachu przestała z kuchenki korzystać. Dlatego też tak schudła. Jadła tylko kanapki, posiłki na zimno, a wodę gotowała w czajniku elektrycznym. Żal mi się jej zrobiło i zapraszałam ją na obiady do siebie. Przychodziła często i bardzo ją te wizyty cieszyły. Niestety, wyników badania pamięci nie zdążyła odebrać…

Któregoś dnia usłyszałam krzyk. Wyjrzałam przez okno, a tam na chodniku leżało jej ciało, a obok stała młoda, rozwrzeszczana dziewczyna. Przyjechała policja, karetka, zbiegli się ludzie. Okazało się potem, że pani Halina zabrała się za mycie okien i, jak to ma w zwyczaju wiele z nas, weszła na taboret. No i spadła.

Wszyscy przyjęli to wydarzenie ze smutkiem, ale i ze zrozumieniem. Ot, wypadek. Ale mnie w kontekście tego, co usłyszałam od niej o duchu jej męża, o nawiedzeniu, jakoś tak to wyjaśnienie spać nie dawało. Sama nie wiedziałam, czy to był wypadek, czy duch zwyrodnialca maczał w tym palce. W ogóle, czy był jakiś duch. A jeśli był, to czy po śmierci pani Haliny tutaj został. Te myśli powodowały, że robiła mi się gęsia skórka ze strachu. Postanowiłam jedną chociaż sprawę wyjaśnić. To, czy pani Halina była zdrowa.

Długo namawiałam lekarza, który ją badał, żeby mi to powiedział. On, oczywiście, nie chciał. Całe szczęście, że był to doktor zaprzyjaźniony z naszą rodziną, u którego leczyła się moja mama, gdy jeszcze żyła, i pod którego opieką byłam też ja. W końcu zgodził się udzielić informacji, jednak bez szczegółów.

– No, to była zdrowa czy nie? Mogła mieć problemy z pamięcią? – zapytałam.

– Wiele ci nie mogę powiedzieć, bo też nie ma wiele do opowiadania. Jeśli chodzi o sprawy pamięci, to była całkiem zdrowa.

Reklama

No i tym sposobem utwierdziłam się w przekonaniu, że jednak jest na tym świecie coś więcej. Co gorsza, uświadomiłam sobie też, że to, czego nie widzimy, nie jest tylko dobre, ale potrafi być też złe. Kładę się więc do łóżka z pewnym niepokojem od tamtego czasu. Kiedy jednak myślę o Zdziśku, który nawet po śmierci prześladował swoją żonę, to przypominam sobie swojego męża i pociesza mnie jedna myśl. Że skoro grasował w naszym bloku ten diabeł, to ja mam swojego anioła stróża. Że mój Józio już tam na pewno pilnuje na górze, żeby nikt nie skrzywdził jego Kazi. Prawda, Józiu? Jakby co, na pewno mnie obronisz.

Reklama
Reklama
Reklama