„Sąsiad często przynosi mi zakupy. Nie wiedziałam, że za tą przysługą, kryje się tak naprawdę coś więcej”
„Co jakiś czas odwiedza mnie z zakupami. Stuka do drzwi, trzymając siatkę z jabłkami, mlekiem i moimi ulubionymi krakersami. „Bo wiem, że pani Irena lubi te z sezamem”, mówi zawsze z uśmiechem. A ja? Cóż... Jestem mu wdzięczna. Ale nigdy nie traktowałam go inaczej niż jak sąsiada z dobrym sercem”.

- Redakcja
Czasem życie cichnie tak bardzo, że słychać każdy stukot własnego serca. Mój dzień zaczyna się zwykle od tej samej melodii – czajnik gwiżdże, radio gra coś cicho w tle, a ja siedzę przy kuchennym stole i czekam, aż herbata naciągnie. Mam na imię Irena, mam 67 lat, jestem wdową od sześciu. Mój syn, Paweł, mieszka od dekady w Holandii. Dzwoni raz w tygodniu, czasem rzadziej. Wnuków nie mam.
Moją codzienność wypełniałaby głównie cisza i samotność, gdyby nie Władek - mój sąsiad z piętra niżej. Co jakiś czas odwiedza mnie z zakupami. Stuka do drzwi, trzymając siatkę z jabłkami, mlekiem i moimi ulubionymi krakersami. „Bo wiem, że pani Irena lubi te z sezamem”, mówi zawsze z uśmiechem. A ja? Cóż... Jestem mu wdzięczna. Ale nigdy nie traktowałam go inaczej niż jak sąsiada z dobrym sercem”. Władek jest cichy, schludny, zawsze uprzejmy. Mieszka sam od śmierci swojej żony. Czasem, kiedy przyniesie zakupy, zostaje na chwilę – porozmawiamy o pogodzie, o polityce, o tym, co podali w wiadomościach. A czasem – jak dziś – pozwala sobie na małe przekomarzanki.
– Przyniosłem zakupy i nawet kwiatka dla poprawy humoru – powiedział dziś rano, wręczając mi doniczkę z hiacyntem.
– Oho, Władziu, czy to jakieś zaloty? – zapytałam półżartem.
– A jakby były, to co? – mrugnął do mnie, a ja tylko machnęłam ręką.
– To bym się zastanowiła, czy ci nie przyłożyć tą doniczką.
Roześmiał się, tak jak zwykle, ale coś w tym jego uśmiechu dzisiaj było… inne. Jakby głębsze. Albo może to ja dopatruję się czegoś, czego nie ma?
Zaloty Władka
– Gdybym był twoim mężem, Irenko, to bym ci codziennie gotował śniadanie do łóżka – rzucił Władek, układając pomidory na półce w mojej lodówce.
Zamarłam. Łyżeczka, którą mieszałam herbatę, wypadła mi z ręki i z brzękiem uderzyła o spodek. Spojrzałam na niego, próbując zrozumieć, czy to żart, czy coś więcej.
– Przestań głupoty gadać, Władziu – rzuciłam szybko, nerwowo się śmiejąc. – Śniadanie w łóżku? Jeszcze byś mnie utuczył jak gęś przed świętami.
– A może lubię takie dobrze odżywione? – uśmiechnął się półgębkiem, nie patrząc mi w oczy, tylko zamykał lodówkę.
Zrobiło się niezręcznie. Nagle całe to nasze przekomarzanie, które do tej pory traktowałam jak niewinne sąsiedzkie żarty, nabrało innego znaczenia. Prawdziwego. Poważnego. Oprowadziłam go do drzwi i pożegnałam szybkim „dziękuję za zakupy”. Uśmiechnął się jeszcze raz, ale coś w jego spojrzeniu było bardziej miękkie niż zwykle. Delikatniejsze. Jakby czekał na odpowiedź, której nie miałam odwagi udzielić.
Gdy drzwi się zamknęły, usiadłam na fotelu i patrzyłam przez okno. Próbowałam przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek spojrzałam na Władka inaczej niż przez pryzmat wdzięczności. Czy przegapiłam coś ważnego? Czy on naprawdę... przez te wszystkie lata? Nie chciałam czuć się zakłopotana. A jednak byłam. Nawet trochę zawstydzona. Jakby ktoś obcy zobaczył mnie w szlafroku.
– Durny żart, Irena, durny i tyle – powiedziałam głośno, jakby miało to zamknąć sprawę. Ale serce biło szybciej niż powinno.
Latami nic nie widziałam
– Coś ty taka zamyślona, Irenka? – Zofia zerkała na mnie znad kubka z kawą. – Znam cię tyle lat, a dziś siedzisz jakbyś się duchów naoglądała.
Westchnęłam. W sumie nie planowałam jej mówić, ale słowa same cisnęły mi się na język.
– Władek powiedział coś... dziwnego.
– On? – Zofia uniosła brwi. – Co takiego?
– Że gdyby był moim mężem, to by mi śniadania do łóżka przynosił.
Zofia zakrztusiła się kawą, parsknęła śmiechem i zakryła usta dłonią.
– No przecież mówiłam! – zawołała, ocierając oczy. – On się od lat w tobie podkochuje! My tu z Haliną już dawno obstawiałyśmy, kiedy się wreszcie odważy.
– Co ty wygadujesz? – zmarszczyłam brwi. – Władek? Przecież on taki... zwyczajny.
– Właśnie, że nie. On ci te zakupy nosi nie tylko z grzeczności, wiesz? Czasem jak ty nie patrzysz, to jak w ciebie patrzy... jak w obrazek. Mówię ci, wszyscy to widzą, tylko ty nie.
Patrzyłam w stół. Przypominałam sobie wszystkie te drobne rzeczy – jak zawsze pamiętał, że lubię herbatę malinową, że nie przynosił bananów, bo mówiłam kiedyś, że mnie po nich mdli. Wszystko pamiętał. Jakby słuchał bardziej uważnie niż powinien zwykły sąsiad.
– Ale on przecież nigdy... nigdy nic nie powiedział – szepnęłam.
– Może myślał, że nie jesteś gotowa. A może czekał, aż zauważysz.
Wyszłam od Zofii z głową pełną myśli. Co, jeśli przez te wszystkie lata nie widziałam tego, co było tuż pod nosem?
Pół osiedla wie
To był jedno ciepłych, letnich dni. Otworzyłam okno na oścież, by do mieszkania wpadło trochę świeżego powietrza. Leżałam na kanapie z książką, ale od dobrych dwudziestu minut nie przeczytałam ani jednej strony. W uszach dudniły mi słowa Zofii. Wtedy usłyszałam głosy. Dochodziły przez uchylone okno z klatki schodowej. Dwa męskie głosy, jeden z nich od razu rozpoznałam – to był Władek.
– Aleś się wpakował, stary – mówił ten drugi, nieco niższy, zachrypnięty. – Całe życie się z tym nosisz i co? Powiesz jej w końcu?
– A co mam powiedzieć, Heniek? – westchnął Władek. – Że kocham ją od lat? Że czekałem, aż się otrząśnie po mężu, aż przestanie tęsknić, aż będzie gotowa?
Zamarłam. Poczułam, jak moje serce przeskoczyło jedno uderzenie.
– No, właśnie to. Bo teraz to już nawet Zofia coś przeczuwa – dodał Heniek z rozbawieniem. – Pół osiedla wie, tylko ona jedna ślepa jak kret.
– To nie takie proste. Nie chcę jej przestraszyć. Albo żeby myślała, że robię to z litości... – Władek zawiesił głos. – A przecież mi nie o to chodzi. Ja po prostu... lubię być blisko niej. I wystarcza mi, że mogę jej czasem coś przynieść, posiedzieć chwilę. Nawet jak ona nie wie.
Wstrzymałam oddech. Słowa Władka wsiąkały we mnie jak woda w suchą ziemię. Nigdy nie słyszałam, żeby tak o mnie mówił. Wzruszyłam się. Przecież on był przy mnie tyle lat, dzień w dzień. A ja? Co ja robiłam? Tylko brałam, przyjmowałam jak coś oczywistego. Czy byłam aż tak ślepa? Usiadłam powoli, nadal wstrząśnięta tym, co usłyszałam. Już nie mogłam udawać, że nic się nie dzieje. Czułam, że coś się zmieniło.
Sąsiedzka herbata
Zadzwoniłam do Władka nazajutrz. Z duszą na ramieniu. Poprosiłam, żeby wpadł do mnie na herbatę, „tak po prostu”. Po chwili usłyszałam znajome pukanie. Przyszedł jak zwykle – z torbą, w której była śmietana, ser biały i moje ulubione ogórki małosolne.
– Władziu... zostaw to w kuchni. Chodź, muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam cicho, ledwo patrząc mu w oczy.
Usiadł ostrożnie naprzeciwko, jakby wyczuwał napięcie. Uśmiech miał przygaszony.
– Coś się stało?
– Wiesz... przez okno wszystko słychać – zaczęłam, nerwowo obracając łyżeczkę. – Wczoraj słyszałam rozmowę twoją z Heniem.
Zamarł. Czułam, jak napina się w środku, jakby nagle znalazł się w potrzasku.
– Irena... ja...
– Ciii – przerwałam mu. – Poczekaj. Ja muszę zadać ci jedno pytanie. Tylko jedno. Czy to prawda? Wszystko, co mówiłeś?
Patrzył na mnie chwilę w milczeniu. Potem spuścił wzrok i kiwnął głową.
– Prawda – szepnął. – Kochałem cię od... właściwie nie wiem, od kiedy. Ale był twój mąż. Ty byłaś szczęśliwa. Ja miałem swój czas. Przespaliśmy go. Ale potem... zostałem. Bo nie umiałem odejść. Nie chciałem.
Słuchałam, jakby to był cudzy film. Nie byłam przygotowana. Miałam ochotę uciec, schować się gdzieś, zniknąć z tej sceny.
– A ja... nie wiem, co powiedzieć – szepnęłam po chwili.
Milczał. A potem powiedział coś, czego nie zapomnę nigdy:
– Nie musisz mówić nic. I tak było warto.
Patrzyliśmy na siebie długo. Moje serce waliło jak oszalałe. Zobaczyłam w jego oczach całą prawdę – nieme lata, czekanie, uśmiechy, które teraz rozumiały się inaczej. I nie wiedziałam, czy chcę płakać, czy go przytulić.
Co mam z tym wszystkim zrobić
Nie wychodziłam z domu przez trzy dni. Telefon milczał. Władek nie pukał. A ja... bałam się, że już nie zapuka. W szufladzie trzymałam stare zdjęcia – z wakacji z Tadziem, z chrzcin Pawła, z Sylwestra ’97, kiedy śmiałam się do obiektywu z kieliszkiem szampana. Władek był na kilku z nich. Zawsze gdzieś w tle, nieco z boku. Na jednym podawał mi talerz z bigosem. Pamiętam – mówił wtedy, że taki zapach powinien być zabroniony ustawą.
Wtedy nie widziałam, jak na mnie patrzył. Teraz wszystko nabierało innego znaczenia. W końcu zebrałam się w sobie. Ubrałam się, uczesałam. Stanęłam przed drzwiami Władka, jakby to była brama do innego życia. Drżały mi ręce, gdy dzwoniłam.
– Irena? – zapytał zaskoczony, otwierając.
– Możemy porozmawiać?
Wpuścił mnie do środka. Siedliśmy przy jego stole – tym samym, przy którym jadał sam od lat.
– Władziu... ja nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić – zaczęłam cicho. – Serce mi mówi jedno, głowa drugie. Boję się.
– Czego? – zapytał spokojnie.
– Że będzie za późno. Albo za wcześnie. Że zburzę to, co sobie poukładałam. Że jestem już za stara, żeby się zakochać. Że się zbłaźnię.
Władek westchnął.
– Ja nie chcę ci nic zabierać. Ani wolności, ani spokoju. Po prostu... chciałbym być trochę bliżej. Jak będziesz chciała.
Spojrzałam na niego. Widziałam tęsknotę, ale bez nacisku. Miłość – ale nie nachalną. Tylko taką... która cierpliwie czeka.
– Nie obiecuję nic. Nie wiem, czy dam radę. Ale może... moglibyśmy czasem posiedzieć razem? Po prostu – rzuciłam.
– Po prostu to najpiękniej – uśmiechnął się.
Irena, 67 lat
Czytaj także:
- „Myślałam, że sąsiad jest miły, bo oddałam mu zgubę. Nie przypuszczałam, co naprawdę kryje się w zakamarkach jego myśli”
- „Sąsiad skakał koło mnie, aż mu uległam. Gdy oznajmił żonie, że odchodzi poczułam, że ta gra jest niewarta świeczki”
- „Romans z sąsiadem był dla mnie lekcją życia. Złamane serce to najmniejszy problem, którym muszę się martwić”