„Sąsiad okradł mojego ojca i zostawił go na pewną śmierć. Nie wierzyłem mu, kiedy mówił, że to bandyta”
„Kiedy znalazł się u siebie w ogrodzie, wrzucił klucz do jednego z kamiennych gazonów. Następnie poszedł do garażu swojego ojca. Wrzucił pieniądze i złoto do jednej z puszek po smarze”.

- Robert, 55 lat
Widzimy to, co chcemy widzieć, lub to, co inni chcą, żebyśmy widzieli. I nawet gdy ktoś inny, mówi nam, że
jesteśmy okłamywani, nie ufamy mu. Myślimy – stary, majaczy... Albo że głupie dziecko. Ale jak to było w bajce – to
właśnie dziecko widziało, że król jest nagi.
Zapewniłem tacie opiekę
Tamtego lata wyjechałem z żoną na jacht. Mieliśmy zamiar pływać po jeziorach. Pogoda była piękna i słoneczna. Ponieważ mój tata miał wówczas 92 lata, poprosiłem najrozsądniejszego z siostrzeńców, Marcina, żeby trzeciego dnia po moim wyjeździe przyjechał do dziadka. Miał mu rozłożyć lekarstwa do kubeczków według dokładnych wytycznych, które zapisałem na kartce i zostawiłem przy lekach. Poprosiłem również, żeby codziennie, koło południa, jak to ja zawsze czyniłem, dzwonił do dziadka.
Ja, niestety, nie mogłem tego robić, gdyż przed laty na jeziorach dosyć trudno było znaleźć miejsce, gdzie komórka miała zasięg. Obiecałem natomiast, że po każdym przypłynięciu do mariny dam SMS-em znać, że jestem do „złapania” (gdyby wydarzyło się coś nadzwyczajnego). Pojechałem zatem na jeziora. Wsiedliśmy na wynajętą łódkę i ruszyliśmy w rejs.
Uwielbiam pływać, nie tylko dlatego, że to cudowne uczucie – kołysanie, wiatr, widoki. Ale przede wszystkim dlatego, że kiedy łódka odbija od brzegu, mam wrażenie, że przecinam wszystkie więzy, które łączą mnie z lądem, czyli: pracą, codziennymi kłopotami, zaciągniętym kredytem, niezapłaconym rachunkiem za TV i Bóg wie, z czym jeszcze.
W takich chwilach przepełnia mnie uczucie wolności – absolutnej, przenikającej każdą komórkę ciała. Tylko dzięki temu potrafię odpocząć i naładować akumulatory. I dlatego od lat wyjeżdżamy z żoną na urlop na żagle.
Sen mnie zaalarmował
Tamtego dnia czas od samego rana płynął powoli, jakby wszystkie zegary zaczęły się zacinać i zwalniać bieg. Zasnuwająca taflę wody mgła wydawała się utkana z gumy, która jeszcze bardziej spowalniała czas. Panowała kompletna flauta, żagle wisiały smętnie na maszcie i nie poruszał ich bodaj najlżejszy powiew wiatru. Tkwiliśmy tak kilkaset metrów od brzegu, złapani w pułapkę ciszy.
Ponieważ poprzedniego wieczoru wzięliśmy na brzegu udział w niemal całonocnej imprezie, uznaliśmy, że los właśnie zsyła nam okazję, żeby położyć się i złapać kilka godzin snu. Wyciągnęliśmy zatem materace z kajuty i położyliśmy się na świeżym powietrzu. Pół godziny później, gdyby ktoś do nas podpłynął, z pewnością usłyszałby moje jednostajne chrapanie.
Przyśniło mi się, że stoję przed domem ojca na warszawskim Żoliborzu. Naciskam klamkę furtki, ale zardzewiały zamek nie chce ustąpić. Napieram zatem ramieniem i w końcu zawiasy przeciągle skrzypią. Wtedy widzę mojego ojca, który siedzi przed drzwiami, na ganku, na posadzce. Najwyraźniej jest nieprzytomny, bo głowa zwisa mu na ramieniu. Z siatki przy jego nogach wypadają trzy pomarańcze i dwa jabłka. Na nogach ojciec ma sandały i zielone skarpetki, których nigdy u niego wcześniej nie widziałem.
Sekundę później orientuję się, że za mną ktoś stoi. Odwracam się. Widzę 18-letniego syna sąsiadów, Rafała.
On i mój tata to cała historia. Rafał był ukochanym synkiem lekarzy. Świetny uczeń, chciał iść w ślady mamy – dentystki. Miły, dobrze ułożony. Jednak, nie wiedzieć czemu, mój ojciec go nie lubił. Skarżył się, że nikt mu nie wierzy, że ten „aniołek” z kościelnego chóru nie jest wcale taki grzeczny, jakiego udaje.
– To bandyta – mówił. – Uwierz mi. Ma diabła za skórą, tylko go dobrze ukrywa.
Kiwałem głową. Nie kłóciłem się z tatą. Miał już 90 lat i był jak dziecko. Sąsiedzi skarżyli się, że ojciec jest złośliwy, że się czepia. A on twierdził, że to Rafał podrzuca mu na próg psie kupy. Że podlewa jego kwiatki w ogródku wodą z solą, by zmarniały. Że to on otruł mu kota. Za każdym razem wzywał policję, ale oczywiście nic z tego nie wynikało.
Rafał w moim śnie właśnie kończył palić papierosa. Rzucił go w trawnik, nieopodal begonii, i zdeptał nogą. Oburzyło mnie to, bo nienawidzę rzucania papierosów, zwłaszcza na nie swój trawnik. Potem chłopak podszedł do mojego ojca. Ten najwyraźniej jeszcze oddychał. Zacząłem wołać do Rafała, żeby sięgnął po komórkę i wezwał pogotowie, ale tamten drań zaczął przeszukiwać ojca kieszenie. Znalazł w nich klucze i wszedł do naszego domu.
Rafał rzeczywiście był zły
Poszedłem za nim. Rafał przeszukał szafy i komody. W jednej z szuflad znalazł pieniądze. Przechodząc koło jednej ze ścian, uskoczył w bok, gdyż wystraszył się kota. Wtedy strącił jeden z obrazów. Ten spadł i odsłonił znajdującą się za nim skrytkę. Wśród kluczy do domu znajdował się też jeden do ojcowego sejfu. Rafał otworzył skrytkę i zabrał z niej znajdujące się tam pieniądze, kilka złotych sygnetów i pierścionków po mamie. Następnie zamknął skrytkę, zawiesił obraz i wyszedł przed dom. Na koniec odpiął kluczyk od sejfu od reszty kluczy, które wsunął do kieszeni ojca. Potem wyszedł na ulicę i pobiegł do swojego domu.
Poszedłem za chłopakiem. Kiedy znalazł się u siebie w ogrodzie, wrzucił klucz do jednego z kamiennych gazonów, które służyły do podtrzymania rynny. Następnie poszedł do garażu swojego ojca. Wrzucił pieniądze i złoto do jednej
z puszek po smarze, którą postawił na najwyższej półce, na prawo od wejścia, przy podsufitowym wywietrzniku.
W tym momencie obudziła mnie żona. Zerwał się wiatr, a mgła całkowicie się rozpłynęła. Opowiedziałem Lence mój dziwny sen i oboje zdecydowaliśmy, że lepiej będzie, jak pożeglujemy do brzegu. Kiedy dopłynęliśmy do mariny, zadzwoniłem do siostrzeńca.
– Dobrze, wujek, że dzwonisz – usłyszałem zdenerwowany głos Marcina.
– Dziadek! Znalazłem go leżącego przy drzwiach. Wezwałem karetkę, ale lekarze mówią, że pomoc przyszła za późno.
Poprosiłem znajomego o rozpoczęcie śledztwa
W drodze powrotnej wykręciłem numer do swojego przyjaciela policjanta i opowiedziałem mu swój sen.
– Wiem, kto jest winien śmierci mojego ojca i kto go okradł.
– Człowieku, jesteś na jeziorach i dokładnie wiesz, co wydarzyło się przed kilkoma godzinami? – powiedział Irek.
Irek znał mnie od lat i wiedział, że nie jestem jakimś nawiedzonym oszołomem. Wiedział też, że czasami moje sny się sprawdzały. Przekazałem mu to, czego dowiedziałem się od Marcina. A dokładnie go wypytałem, jak i gdzie dziadek leżał i co wokół niego się znajdowało.
– Z siatki wypadły mu trzy pomarańcze i dwa jabłka. Na nogach ojciec miał sandały i zielone skarpetki, których nigdy u niego wcześniej nie widziałem. Okazuje się, że poprzedniego dnia siostrzeniec przyniósł mu takich kilka par, bo ojciec narzekał, że mu się wszystkie czyste skończyły. Nic nie zmyśliłem. To wszystko widziałem we śnie. Będę w domu około siódmej. Przyjedź. Na pewno znajdziemy papierosa przy kwiatach, a w gazonie u sąsiada klucz do skrytki za obrazem. Weź ze sobą kolegów z miejscowego komisariatu. Zrób to dla mnie.
Przyjaciel pracował w wydziale kryminalnym komendy głównej i miał swoje wejścia. Gdy zajechałem przed dom ojca czekało już tam cywilne auto. Wysiadł z niego Irek z jeszcze jednym policjantem po cywilnemu. Weszliśmy do ogródka. We wskazanym przeze mnie miejscu Irek znalazł papierosowego kiepa.
– To jeszcze o niczym nie świadczy – stwierdził z rezerwą ten drugi policjant.
– W takim razie zajrzyjmy na posesję sąsiada – powiedziałem.
– Nie mamy nakazu – zaoponował.
– Damy sobie radę – powiedziałem.
Mój sen był proroczy
Wyszedłem na uliczkę i stanąłem przed furtką sąsiada. Wcisnąłem interkom. Gdy sąsiad się odezwał, skłamałem, że przez płot do jego ogródka wpadła mi kocia piłeczka. Sąsiad otworzył drzwi. Wszedłem do środka. Kiedy sięgałem do gazonu, serce biło mi jak oszalałe. „A może to było tylko sennym majakiem?” – bałem się. A jednak na dnie trafiłem dłonią na klucz.
Wróciłem z policjantami do domu ojca. Zdjąłem obraz ze ściany, wsunąłem klucz do dziurki i go przekręciłem.
– Potrzeba wam innych dowodów, że mojemu ojcu nie dość, że chłopak nie udzielił pomocy, to jeszcze go okradł? – zapytałem.
– To nie jest przekonujący dowód – upierał się kolega po fachu Irka.
– Więc sprawdźmy garaż i odnajdźmy ukryte w puszcze pieniądze i złoto – przekonywałem.
– Potrzebny jest nakaz – upierał się policjant.
Wtedy włączył się Irek, który mi uwierzył.
– Mamy realne podstawy sądzić, że zostało popełnione przestępstwo, musimy to sprawdzić – powiedział.
– A jak nie znajdziemy tamtej puszki?
„Pierdoła i asekurant” – zezłościłem się. Już miałem mu to powiedzieć, kiedy Irek położył mi dłoń na ramieniu.
– Wezmę to na siebie – powiedział.
Na szczęście był starszy stopniem i z jednostki nadrzędnej, więc facet się wycofał. Gdy we wskazanym miejscu w garażu znaleźliśmy pieniądze i złoto, małolat pękł i przyznał się do kradzieży. Będzie jeszcze odpowiadał za nieudzielenie pomocy człowiekowi, który znalazł się w sytuacji zagrożenia życia. Mój ojciec miał zawał
i gdyby karetka została wezwana w porę, żyłby do dziś. Miał rację, mówiąc, że Rafał to bandyta...